71 |dobry chłopak|
Nie widzieliśmy się dwóch dni, co nie jest znowu dla nas takie dziwne, ale zarazem zbędne. Dlatego, gdy nazajutrz pojawia się przed budynkiem, w którym mam ostatnie zajęcia, zmęczenie wyparowuje i nie potrzebuję już kawy. Biegnę w jego ramiona, ale on obie ręce ma zajęte.
– Cześć! – krzyczę trochę za głośno i zbyt piskliwie.
Luke od razu gasi papierosa i wyciąga przed siebie ramie z kwiatami.
– Uwielbiam tulipany! – jestem podekscytowana, jak dziewczyna, która po raz pierwszy dostała kwiaty od ukochanego i w rzeczywistości właśnie tak jest.
Zarzucam ramie na jego szyje.
– Kocham cię, wiesz? – trącam nosem jego nos, odbierając od niego kwiaty.
– Kwiaty wystarczają kobiecie, żeby zrobiła się taka wylewna – prycha.
– Z jakiej to okazji?
– Bez pieprzonej okazji – pochyla się, żeby mnie pocałować, ale ja jestem szybsza.
Całuję go za te nieszczęsne samotne dwa dni, chcąc sobie przypomnieć, jak to jest, gdy jego wargi dotykają moje. To nie jest delikatny pocałunek, pożeramy się przed budynkiem, jakby nasze pocałunki były ważniejsze od oddychania. Luke łapie mnie za kark, mocniej dociskając do siebie.
– Cholera, za takie pocałunki codziennie będę dawał ci kwiaty.
– Nie widujemy się codziennie – łapię go za rękę, ale to on wybiera kierunek naszej drogi.
– Chciałabyś? – czasem zaskakuje mnie jego niepewność.
– Oczywiście, że bym chciała! – krzyczę – Czy to dziwne?
– Nie – odpowiada – Tęskniłem za tobą – całuje mnie w ucho.
Puszczam jego dłoń i staję przed nim.
– O Boże! Jak mogłam nie zauważyć! Gdzie twój zarost? I włosy! Obciąłeś włosy! – dotykam jego gładkich policzków.
– Jak sama zauważyłaś to był zarost, nie jestem fanem brody, dlatego czasem się golę – muska moje wargi, ale to za mało i przyciągam go do kolejnego pocałunku – Jedziemy?
– Dokąd?
– Na małą wycieczkę – zakłada mi włosy za uszy – Kupiłaś mi prezent, z którego jeszcze nie skorzystałaś.
– Och – – Bardzo bym chciała – dalej da się przeczesać jego włosy, co właśnie robię – Ale muszę się uczyć. Ostatnio trochę to zaniedbałam.
– Weź książki i ucz się u mnie – zachęca – A ja coś ugotuję.
– Naprawdę?
Kiwa głową.
– Nie wiem, co cię tak dziwi. Cały czas gotuję.
– Ale nie dla mnie – wie, że mam racje, niestety. Jego usta wykrzywiają się w grymasie.
– Więc to zmieńmy – całuje mnie w policzek i znowu bierze za rękę – Książki i moje mieszkanie.
– Jaki stanowczy – gryzę go frywolnie w bark – Podoba mi się.
– A już myślałem, że kochasz mnie tylko za wygląd – rozbawia sam siebie.
– Kocham w tobie wszystko – powtarzam mu to często, ale nie po to, żeby w końcu powiedział mi to samo. Oczywiście, że o tym myślę, cholernie dużo myślę.
Czy mnie kocha, ale się boi?
Czy jeszcze mnie nie kocha, ale kiedyś będzie?
Czy dobrze mu z tym, że ja go kocham, a on nie zamierza mnie pokochać?
Nie chcę o tym myśleć. Mogę za czekać, mogę czekać w nieskończoność. Może on musi poczuć się nas pewniejszy. Nie zapytam, nie chcę, żeby myślał, że tego od niego żądam. Wiem, że zbyt rzadko czuł się kochany, dlatego poczekam, aż sam zrozumie, że umie kochać.
Poza tym słowa to tylko elementy tego wszystkiego.
Kupił mi kwiaty, a to już znaczy dla mnie cholernie dużo.
– Weźmiemy od razu trochę rzeczy, żebyś miała, co rano ubrać.
Będę miała własną szufladę w mieszkaniu mojego chłopaka.
O Boże.
To dla mnie kompletnie niewiarygodne.
Zdecydowanie nie potrzebuję tych dwóch słów, żeby czuć się jego. Daje mi o wiele więcej.
Gdy zauważam maszynę śmierci, bez zastanowienia do niej biegnę i przerzucam przez nią nogę.
– Jak wyglądam? – kwiaty w dłoniach, uśmiech na ustach.
– Jak pieprzone dzieło sztuki.
Znowu się przez niego rumienię.
Tylko on ma nade mną taką niepokojącą władze.
Luke stoi w miejscu i dalej się na mnie gapi, jakby próbował zapamiętać ten moment na dużo dłużej.
– Jeszcze będzie okazja, żeby się pogapić, Ainsworth.
Podchodzi do mnie i mnie całuje.
Mocno całuje.
Jakby naciskiem swoich ust sprawdzał, czy jestem prawdziwa, czy jeśli nadusi trochę mocniej to może zniknę.
Kocham jego pocałunki.
Nie chcę, żeby kiedykolwiek przestał mnie całować, a jednak musi. Podaje mi kask, po czym sam siada na motocykl. Wyciąga ręce do tyłu, szukając moich i mocno się nimi oplata w pasie. Przywieram do niego, jak najbliżej mogę, a on w końcu odjeżdża.
Cholernie wspaniałe uczucie, czuć wiatr we włosach.
W końcu kończymy w jego mieszkaniu, on dla mnie gotuje, gdy ja próbuję uczyć się pośród tych wszystkich zapachów.
A wtedy do kuchni wpada Callie. Ma szeroki uśmiech na ustach i wyciąga ręce do Luke'a. Już się z nimi przywitałam, Luke gotuje też dla nich.
– Chcę spróbować! – Luke bierze ją na ręce i ostudza łyżkę sosu zanim podsuwa ją pod usta małej.
– I jak? – całuje ją w główkę.
Nie wiem, czy stara się być jej ojcem, wujkiem, czy kim. Boję się zapytać, jak długo to będzie trwać w postaci wspólnego mieszkania. Wiem, że to jego wielkie serce, ale to utrudnia jego życie i czasem robi z niego męczennika.
– Hej! – wola Maria w drzwiach – A co ja mówiłam, gdy szłam na chwile do pokoju? – obraca się do mnie – Przepraszam, Mary Jane, nie chciałyśmy wam przeszkadzać.
Składam książki i poklepuję miejsce obok mnie.
– Chyba już jest prawie gotowe. Siadaj.
Maria uśmiecha się do mnie ciepło, gdy Luke cały czas mówi do Callie.
– Jest z nią świetny i taki naturaln.. naprawdę będzie dobrym ojcem, kiedyś.
– Myślisz? – może w moim głosie słychać trochę goryczy.
– Jest niesamowity.
Kiwam głową, zgadzając się z nią. Przez chwile rozmawiam z nią o jej pracy, po czym ona wypytuje mnie o studia. Nasza rozmowa jest płytka i z dwóch stron pełna rezerwy. Jestem szczęśliwa, gdy posiłek się kończy, a my z Lukiem znikamy w jego sypialni.
Nie rozmawiamy za dużo, bo oboje coś robimy i na dodatek w między czasie zaliczamy po prysznicu.
Jednak, w którymś momencie mam już dosyć pozornej bliskości, bo co za dużo to niezdrowo.
Przesuwam się do niego na łóżku, obejmuję jego plecy, splatając z nim nogi.
– Ja też za tobą tęskniłam – podnoszę się nieco, żeby pocałować go w szyje, a wtedy zauważam... – Co rysujesz?
Szybko chowa to pod poduszkę, jak szaleniec.
– Luke?
– Mówiłaś, że tęskniłaś? – obraca się na plecy, przyciągając mnie do siebie – Bo coś długo nie rzucałaś się na moje usta.
Pstrykam go w nos, co wywołuje jego rozbawienie.
– Co tam rysowałeś?
– Później ci pokażę, a teraz mnie pocałuj – wydyma usta w dzióbek, robić sobie żarty.
– Tylko buzi?
Łapie mnie za włosy i odchyla moją głowę.
– A co chciałabyś coś więcej? – przerzuca mnie na plecy i zwisa nade mną. Opuszkami palców dotyka moich warg, drugą rękę przesuwa wzdłuż mojej talii, a gdy powtarza to jeszcze raz, robi to pod koszulką.
– Jak często uprawiałeś seks zanim, bo nie robisz tego z kimś innym, prawda?
– Jak możesz tak w ogóle myśleć? – warczy – Nigdy nie miałem stałej dziewczyny, ale takie podstawowe gówna rozumiem.
– Lubię takie tempo, jakie mamy. To znaczy wiesz, wszystko dzieje się wtedy, gdy ma. Nic nie jest nastawione na seks i to jest super, ale jeśli ci to przeszkadza...
– Nie, – warczy. Przyciska się do mnie całym ciałem, trąca policzkiem mój nos – Wszystko jest idealnie.
Obracam głowę, żeby trafić ustami na jego usta, a on daje mi to czego właśnie chcę, bardzo fantastyczny pocałunek z jego dłonią, pod moją koszulką.
To południe jest zbyt normalne, jak na nas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro