67 |w obliczu miłości|
Gdy wchodzę do mieszkania Maria stoi w drzwiach.
– Nie teraz. – Nie odrywam od niej wzroku, pokazując jej, że jestem w tej chwili poważny.
– Chciałam tylko powiedzieć, że cię szukała i widzę, że znalazła. Wszystko w porządku?
– Nie, ale poradzimy sobie.
Maria kiwa głową i znika w salonie.
– W każdym dobrym domu powinna być apteczka – mówię, gdy sadzam ją na blacie w kuchni. – Boli cię coś?
– Serce, Luke.
Nie wiem, jak na to wszystko zaradzić. Naprawdę nie wiem.
Całuję przez koszulkę miejsce, pod którym kryje się serce.
– Ani razu się nie odezwałeś – mówi, a łzy spływają po jej policzkach. – Nie protestowałeś, nic nie mówisz, ani nie powiedziałeś. Ciężko kłócić się z kimś, kto wszystko ukrywa.
– Co ty tu robisz, Mary Jane?
– Twój ojciec u mnie był – mówi. – Jest taki, jak mówiłeś, ale i zupełnie inny. Nie rozumie cię, to pewne, ale nie powinien przestać o ciebie walczyć. Ja też chciałam to zrobić i gdy spojrzałam na twojego ojca... – Schyla się do mnie, żeby nasze oczy były na równi. Bierze moją teraz w swoje dłonie. – Spójrz na mnie – prosi. – Będę o ciebie walczyć, bo na to zasługujesz.
Nie płaczę za często, unikam łez o wiele bardziej udolnie niż alkoholu.
Tym razem czuję gorące łzy na policzkach i nie jestem na to w stanie nic poradzić. Opieram głowę o jej pierś i szlocham, jak pieprzone małe dziecko.
– Przepraszam, tak cholernie przepraszam – Czuję jej ręce na mojej głowie, palce wplecione w moje włosy. – Uderzyłem go – mówię. – Uderzyłem mojego ojca! – krzyczę. – Kiedyś... kiedyś już to prawie zrobiłem, ale coś mnie powstrzymało, jednak nie dzisiaj... Miał coś na twarzy? Widziałaś jakiś ślad?
Kręci głową.
– To mój pieprzony ojciec! Ma racje jestem cholernym śmieciem, a ciebie nie powinno tu być.
– Przestań – warczy. – Twój ojciec się myli.
– Nie chcę skończyć, jak Chris. – Opieram czoło o jej. – Proszę, pomóż mi nie skończyć, jak on.
– Poradzimy sobie, razem. – Przysuwa usta do moich, nasze łzy mieszają się ze sobą. Nienawidzę tego dnia, nienawidzę....
– Teraz muszę zadbać o ciebie. Kurewsko przepraszam, że nie robię tego, tak jak powinienem.
– Jesteś o wiele lepszy od człowieka, którym myślisz, że jesteś.
Mary Jane
Kuca przy moich nogach, gdy ja pociągam nosem. Przez całe życie nie miałam tyle razy rozmytego makijażu, ile przy nim. Jednak tak właśnie działają emocje. Tak działa pieprzone życie.
Całuje mnie pod kolanem, gdy ja ocieram moje łzy.
– Może zaboleć.
Niektóre bóle nie mogą być porównywane.
Gdy spoglądam na moje kolana to dopiero pierwszy raz, gdy widzę, że są całe zdarte. Nie czuję, gdy przykłada do nich wodę utlenioną, nie czuję nic, co wiązałoby się z bólem fizycznym.
– Wiesz, że nie chciałem, żeby to się stało, prawda?
– To nie twoja wina, że upadłam – mówię cicho.
– Weźmy prysznic, zmyjmy z siebie ten dzień i kilka poprzednich, a potem zakopmy się pod kołdrą. Zamkniemy drzwi i nie pozwolimy, nikomu nam przeszkadzać...
– Nawet....
– Nawet, obiecuję. – Zdejmuje mnie z blatu i przyciąga do swojej piersi. – Powinniśmy też coś zjeść. Może pizza? Zamówię pizzę.
– Ja zapłacę.
– To też ci powiedział, prawda? – Jest wkurzony, trudno mu się dziwić.
– Coś wymyślimy.
– Nie. – No i proszę, jak szybko się ze mną nie zgadza. – Nie będziesz z nieudacznikiem, po prostu nie. Zajmę się tym. Zajmę, do cholery.
Nie mogę kazać mu dopuścić mnie wszędzie, jeśli on nie czuje, że ma kontrole, myśli, że jego życie nie jest jego. Jednak czasem trzeba oddać kontrole albo chociaż trochę z niej, żeby do cholery w ogóle żyć.
– Nie będziesz musiała się mnie wstydzić. Obiecuję ci to.
Nie mam siły na dłuższe rozmowy.
Jestem zmęczona.
Naprawdę zmęczona.
Bierzemy prysznic, owiniętą tylko ręcznikiem zanosi mnie do pokoju, tam dokładnie wyciera i nagą wkłada do łóżka. Kładzie się po drugiej stronie i nie mam pojęcia, kto pierwszy z nas skraca przestrzeń pomiędzy nami. Jego pierś przyciska się do moich pleców. Jedną ramie wsuwa pod moją głowę, a drugie owija dookoła mnie i splata ze mną palce. Nasze rybki splatają się ze sobą. Całuje mnie w ucho, a to wywołuje mój mały uśmiech.
– Zaśpiewasz mi coś? Słyszałam, jak śpiewasz z Marią i Callie. Masz dobry głos.
– Myślisz? – Jego zarost drażni moją skórę. – Jestem takim wszechstronnym artystą, szkoda, że nie jestem takim finansistą.
– Mi nie jest przykro – szepczę.
– Bo mnie kochasz i myślisz, że to wystarczy, żeby życie było bajkową krainą. – Spinam się, a on to czuje, bo przytula mnie mocniej. – Chcesz pieprzonej bajkowej krainy? To ci ją dam.
Czasem zapominam, że oceniamy ludzi przez pryzmat naszych doświadczeń i nie zauważamy w nich tego, czego sami nie posiadamy, bo po prostu tego nie rozumiemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro