50 |domek na drzewie|
Wiem, gdzie się kierujemy. Mieszkałem kiedyś w okolicy, właściwie to dwie ulice dalej. Ona nie zdaje sobie z tego sprawy, ciekawe, jak by zareagowała i jak bardzo szok na jej twarzy sprawiłby mi radość, zamiast przykrość.
– Już przedstawiasz mnie rodzicom, kochanie?
Obraca głowę w moją stronę.
– Nikogo nie ma w domu. Wyjechali na jakieś wczasy nad basenem.
– Jasne.
Czego ja się właściwie spodziewałem?
– Myślisz, że ludzie nie wyjdą z domów, gdy zobaczą takiego wytatuowanego kolesia na swojej ulicy? I nie powiedzą twoim rodzicom kim zastąpiłaś Nathana?
– Nie wiem, czy mówisz to dla mnie, czy może tobie to przeszkadza.
– Pieprzę to.
– Dobrze, powinieneś lubić siebie.
Ale ona przez to lubi mnie mniej. Wygląd jest naszym atutem, ale także dużym minusem. Sądzę, że to jest powód, dlaczego dużo dopasowanych ludzi zostaje tylko przyjaciółmi. Nie podobają się sobie wizualnie i trącą szanse na miłość, żeby często być z kim kto wizualnie jest w porządku, a charakter nie do końca pasuje.
Jestem wyrazistą pierdoloną postacią.
Wyrazistą dla większości świata w zły sposób i nie żałuję.
Chris nauczył mnie, że jeśli ludziom nie pasuje to, jaki jestem to powinienem kazać im się pieprzyć.
Nie powinienem zmieniać się dla kogoś, tylko dla siebie, do cholery.
– Wybieramy nietradycyjną drogę.
Bo nie chce, żeby ludzie mnie zobaczyli.
– Mieszkałem kiedyś w okolicy – mówię w końcu. – Kilka ulic dalej. Moja rodzina ma kupę pierdolonej kasy i lubi wielkie rzeczy. Nienawidziłem tamtego domu, bo nigdy nie czułem się w nim, jak w domu.
– Dlaczego z tobą jest inaczej niż z twoim bratem?
– Mam dwóch braci. Jestem najmłodszy. Myślę, że po prostu oni są tak idealni, że nawet się nie spodziewali, że ja nie będę.
– Ja nigdy nie próbowałam się odciąć od tego. Wydawało mi się, że to dobre dla mnie.
Skręcamy w inną ulice niż się spodziewałem, nic na niej do cholery nie ma. Oprócz wysokich płotów, bez pieprzonych bram. To pewnie tyły tych domów z w chuj wielkimi ogrodami.
– Tajemnicą tej ulicy są większe ogrody, niż ludzie by się spodziewali. Mamy największy ogród.
– Czego ja się spodziewałem? – Parskam śmiechem.
Mary Jane się uśmiecha.
– Mam duży ogród, pogódź się z tym.
Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w bliżej mi nieznanym kierunku, cóż wiem, że pieprzony ogród, ale to tyle.
– To była moja ulubiona rzecz w całym domu.
Przechodzimy przez grubą warstwę żywopłotu, żeby znaleźć pomiędzy nimi bramę. Cóż, takie rozwiązania są typowe dla bogaczy. Gdy w końcu wchodzimy do ogrodu, tylko z odległości widać wielki dom, a może nie taki mały pałac. Przede wszystkim widzę drzewa, a gdy unoszę głowę do nieba, tak jak robi to ona, dostrzegam małpi gaj.
– Byłam niespokojnym dzieckiem.
– Wchodzimy na górę?
Po co pytam, skoro on już wspina się po drabinie na drzewie. Jej tyłek jest na wysokości moich oczu.
Niczym dzikie pieprzone zwierzę gryzę ją w niego, a ona podskakuje na drzewie.
– Jak tam na dole? Podobają ci się widoki?
– Twój podryw na mnie nie działa, słońce.
– Do góry i to już! – krzyczy radośnie, co wywołuje mój pieprzony uśmiech.
Jesteśmy już do góry. Stoimy na drewnianej kładce, która, gdy tylko zrobimy krok zamieni się w ruchome schody połączone linkami. Mary Jane obraca się do mnie z uśmiechem i zaczyna biec nad pieprzoną ziemią, przez pieprzone ruchome kawałki drewna. Krzyczy głośno, jakby nigdy się tak dobrze nie bawiła. Po chwili idę jej śladem. Śmieje się z mojej nieporadności, gdy muszę łapać się podpór, żeby nie spać.
– Jestem dwa razy większy od ciebie.
Śmieje się nawet, gdy niemal siadam w dół. Nie wiem, czy byłyby to śmiertelny upadek.
Gdy jestem już na końcu drogi ona zaczyna biec dalej przed siebie. Aż w końcu docieramy do domku na drzewie. Wszędzie są poduszki i innego rodzaju udogodnienia, jakby to przygotowała.
Mary Jane układa się na poduszkach i klepie miejsce obok siebie. Domek jest tak samo duży, jak wszystko inne, ale nie sądzę, że chce mnie daleko od siebie.
– To moje najulubieńsze miejsce na całym świecie.
Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do swojej piersi. Mary Jane kładzie dłoń na moim kolanie.
– O czym myślisz? – szepczę jej na ucho.
– Nie chciałabym być nigdzie indziej. Sprawiasz, że czuję rzeczy, których nigdy nie czułam.
To zdecydowanie łechcze moje ego.
– Chcę spędzić z tobą cholernie wiele nocy, Luke'u Ainsworthie.
Tylko nocy?
Za dnia jest za jasno?
Powinienem powiedzieć to na głos.
Jednak tego nie robię.
Mary Jane nie jest długo w stanie wysiedzieć w jednej pozycji, dlatego w końcu oboje kończymy na brzegu domku, wymachując nogami w powietrzu. Obejmuję ją ramionami i całuję po szyi, gdy ona bardzo powoli, ale nieustannie podwija rękawy mojej bluzki. Pozwalam jej na to, bo do cholery chcę dać jej się poznać.
Skupia się na tatuażu z drzewem.
– Ten był pierwszy – szepczę jej na ucho. – Gdybyś widziała niby moich rodziców. Byłem z niego cholernie dumny i podekscytowany. Rysowałem go milion razy, żeby był idealny.
– Dlatego jest wyraźniejszy od reszty?
– No, od niego zaczęło się wyrażanie mnie. – Całuję ją w obojczyk i przyciągam bliżej.
Opiera się o mnie wygodnie, obrysowując palcem kontur mojego tatuażu.
– Opowiesz mi o jakimś jeszcze, proszę?
– Wybieraj. – Jestem gotowy zdradzić jej jakieś tajemnice.
– Ten kluczyk. – Dotyka sporego tatuażu na moim nadgarstku.
– Chris poznał Marie i nie miał dla mnie czasu. Byłem gniewnym dzieciakiem, który wytatuował sobie pieprzony klucz do własnego serca, żeby nigdy nie stracić kontroli.
– Jak ważny on dla ciebie był?
– Dalej jest dla mnie ważny, nic się nie zmieniło, bo nie żyje.
– Przepraszam...
– Nie przepraszaj, do cholery. To chyba najgłupszy tatuaż, który mam.
– Bo co? Chcesz komuś oddać swój klucz?
Całuję ją w ucho.
– Bo Chris nie wpuścił jej do swojego serca, ona się tam włamała niczym zawodowy włamywacz.
– To romantyczne, wiesz? – A ona znowu gładzi moje drzewo.
– Ta, zdarzało mu się,
– Masz gdzieś, jakiś alarm przeciw włamywaczom?
Wybucham śmiechem.
– To nie ja tatuuję sobie wszystko, co mi przyjdzie na myśl. Dziwię się, że na czole nie masz jakiegoś przekleństwa.
– Staram się ostatnio najpierw myśleć, potem działać.
– O patrz, a ja na odwrót.
I na to oświadczenie mnie całuje.
Już zapomniałem, dlaczego miałem tego nie robić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro