5 {Przywykłem do ratowania}
Nathan puka do mojego pokoju z samego rana.
– Hej, dziecinko, zawieść cię na uczelnię?
Próbuję szybko ogarnąć moje włosy, ale to niezbyt mi wychodzi, dlatego chowam się pod kołdrą. Czuję, gdy Nathan siada na brzegu mojego łóżka.
– Nie zapukałeś.
– Nigdy nie pukam do mojej dziewczyny. Wyjdź spod kołdry.
Nie mogę.
Nie może mnie takiej zobaczyć.
– Cholera, ile lat się znamy, Mary Jane?
– Wrócisz za dziesięć minut, proszę?
Odnajduje moją nogę pod kołdrą i ściska.
– Rozmawialiśmy o tym tak wiele razy, Mary Jane.
– Wyjdź, proszę. – Nie zawsze mogę być idealna, dlatego nad niektórymi rzeczami muszę popracować.
– Tylko dlatego, że potem nie spojrzysz mi w oczy. Będę za pięć minut.
Wie o moim życiu najwięcej, ale i najmniej. To wszystko jest trochę bardziej skomplikowane niż się wydaje, jednak nikt nie musi o tym wiedzieć. Powinnam pamiętać o zamknięciu drzwi, ale tego nie zrobiłam.
Wyskakuję z łóżka i biegnę do łazienki. Myję zęby, czeszę włosy, nawet znajduję czasu na szybkie siku. Ubieram się pośpiesznie, a gdy drzwi się otwierają, psikam się perfumami.
– To te, co przywiozłem ci z Paryża?
Jest idealny.
Pieprzenie, cholernie idealny, a ja przeklinam, mimo, że damie nie przystaje i opisuję w ten sposób kogoś idealnego.
Co jest ze mną nie tak?
– To te, które przywozisz mi z Paryża, odkąd skończyłam szesnaście lat. Pamiętasz? Prosiłam cię, żebyś zabrał mnie ze sobą.
– Tym razem zabiorę, obiecuję.
– Nie składaj obietnic...
– Mary Jane, czy kiedykolwiek cię zawiodłem? – Nie czeka na odpowiedź. – Chodź, odwiozę cię na kampus.
– Na jak długo zostajesz?
– Jeszcze trochę. – Uśmiecha się, a ja przypominam sobie siebie, jako młodziutką nastolatkę, która była zauroczona tym uśmiechem.
– Pójdziesz ze mną w góry?
– Zawsze. Tylko zadzwoń.
Odwozi mnie swoim drogim samochodem na kampus. Nie chcę jeszcze się z nim rozstawać, ale wiem, że muszę, bo tak naprawdę dzielimy dwa osobne życia. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
– Hej, gdzie mi odpływasz?
– Dlaczego nie masz dziewczyny albo żony, Nathan? – Wyglądam przez okno, starając się w ogóle na niego nie patrzeć.
– Naprawdę mnie o to pytasz, Mary Jane? – Podkreśla moje imię, jakby to oni było odpowiedzią. – Spójrz na mnie – prosi, nie zmusza, jednak nie mogę tego zrobić.
Wtedy zauważam kogoś przez szybę. Znowu ma na sobie długi rękaw i krótkie spodenki. Z tej odległości nie mogę dobrze się przyjrzeć tatuażu na jego nodze.
– Mary Jane, przecież wiesz...
On zasługuje na kogoś lepszego.
– Muszę iść, zadzwonię. – Wyskakuję, jak poparzona, słyszę dźwięk otwieranych drzwi, jakby nie chciał mi odpuścić. – Luke! – krzyczę do niego, ale musi mieć słuchawki w uszach, ponieważ mnie nie słyszy.
Biegnę do niego, ale niemal potykam się na końcu drogi. On na szczęście mnie łapie.
– Co się do cholery dzieje?
– Chcesz udawać mojego chłopaka? Albo chociaż przyszłego chłopaka, cokolwiek?
– Ja? – Jest cholernie zaskoczony.
Muskam jego usta.
Co ja robię, do cholery? Dlaczego go całuję?
– Nie tak całuję dziewczyny.
Przypływ od wagi, każe mi zapytać, jak to robi, ale wtedy czuję obecność Nathana.
Są kompletnymi przeciwieństwami. Nathan ma na sobie firmową koszulkę polo do tego pasujące, obcisłe jeansy. To jeden z jego późniejszych strojów.
– Cześć, jestem Nathan.
Widzę w jego spojrzeniu, że nie rozumie, co tu się dzieje.
Luke obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do swojej piersi.
– Cześć, jestem Luke. – Nawet nie próbują podać sobie dłoni. – Dlaczego do cholery, biegłaś do mnie, słońce? Aż tak się stęskniłaś?
Jego zarośnięty policzek drażni moją skórę.
Myślę, że próbuje mnie zdenerwować, a nie tak naprawdę mi pomóc.
– Ile się nie widzieliśmy? Jeden dzień?
– Mary Jane, możesz mi wytłumaczyć, kim on jest? – Nathan jest wkurzony.
– Cholera, Mary Jane, nie powiedziałaś mu o mnie?
Obracam głowę, żeby na niego spojrzeć. Czuję, że Nathan robi to samo. Oboje obserwujemy jego tatuaże, kolczyk w brwi, kolczyk w wardze...
– Kim on jest, Mary Jane?
Nathan nigdy nie zrozumiałby mojej fascynacji kimś takim, ale chodzi o coś więcej, o przyglądanie się z daleka, o tworzenie brudnych fantazji o złych chłopcach. Teraz wygląda, jakbym postanowiła to urzeczywistnić, mimo, że tylko ja wiem, o tej części mnie.
– Stary, to kilka tatuaży, nie wyszedłem z więzienia. Rozumiem, że może ci się nie podobać, że spotykam się z taką dziewczyną... Jest piękna, delikatna i cholernie dobrze wygląda w stroju do biegania. – Uśmiecha się szeroko. – Jest całkiem piękna. – Luke to cała masa sprzeczności. – Nie wiem, kim jesteś, co trochę mnie niepokoi.
– Dlaczego cię wczoraj nie było? Skoro jesteś jej chłopakiem? – Nathan nie jest głupi.
– Bo nie ma na świecie rzeczy, której nienawidzę bardziej na świecie niż takich oficjalnych gównianych imprez, które śmierdzą udawaniem.
Nie wiem, skąd wie, ale trafia w dziesiątkę.
– Z jakiegoś powodu jest w moich ramionach, a nie twoich, więc wracaj tam skąd przyjechałeś.
Nie mogę być dobra dla Nathana. Jakkolwiek mocno bym nie próbowała, on zawsze będzie lepszy. To mój kolejny problem. Chcę idealnych rzeczy, po które nie umiem sięgnąć.
– Nie wiem, co tu się dzieje, Mary Jane. Robisz to od rana, dlatego odpuszczę, żebyś jeszcze bardziej się ode mnie nie odsunęła. – Wydaje się zraniony. – Wiem o tobie wszystko, chcę od ciebie wszystkiego. Kocham cię za wszystko. Za każde dziwactwo i za każdą wadę. Kocham je. Teraz ty musisz je pokochać, a gdy to zrobisz. Znajdź mnie, proszę.
– Kochasz mnie? – Nie wiem, jakim cudem w ogóle udaje mi się wypowiedzieć te słowa.
– Kocham cię, ale nie mogę być z kimś, kto wiecznie przede mną ucieka, kto zamyka się przede mną, gdy rano wchodzę do pokoju.
– Nigdy nie... – nawet nie wiem, jak dokończyć to zdanie. – Tak wiele lat...
– Znajdź mnie – prosi, po czym odchodzi.
Obracam się do Luke'a.
– Na to poradzi albo butelka wódki albo bieganie. Wybieram bieganie, idź się przebierz.
– Nie będziesz mi rozkazywał! – krzyczę na niego.
– Coś mi się należy za te scenę i pieprzenie nieudany pocałunek. Musisz mi towarzyszyć, do cholery i to dla mnie, nie dla siebie.
Nie rozumiem go bardziej niż nie rozumiem siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro