49 |droga vol.3|
– To trochę długa wycieczka, jesteś pewien, że jesteś na nią gotowy?
– Uwielbiam pieprzone wycieczki tak długo, jak nie karzesz mi wsiąść do pierdolonego samochodu.
Kiwa głową i rusza przed siebie.
– Nie każe. Chcesz dalej spędzić ze mną noc?
– A czy ty tego chcesz?
– Do dupy jest to planowanie. – Nie przekonuje mnie tym. – To oczekiwanie czegoś jest męczące, wiesz?
– Niestety nie mam pierdolonego pojęcia.
– Dobrze dla ciebie. – Próbuję wyłapać, jak najwięcej z jej urywkowych i bezsensownych zdań. – Za dużo myślę i cały czas widzę jakieś rzeczy, które powinny pójść w określony sposób, a potem jestem zawiedziona.
– Jesteś rozczarowana, że ja to ja, prawda?
– Boję się ciebie – brzmi szczerze. – Cholernie się ciebie boję.
– Ja też się boję. – Może dopiero to sobie uświadomiłem. – Boję się, że ściągniesz mnie na dno.
– Rozmawiałam z mamą. – Robi się, co raz ciekawiej. – I dlatego zachowałam się rano tak dziwnie. Moi rodzice mają, co do mnie duże oczekiwania i chcą mieć nad wszystkim kontrole.
– Skąd ja to znam.
– Twoi też? – pyta zaskoczona. – Powiesz mi, gdy będziesz gotowy. – Postanawia mówić dalej. – Moja wysoka poprzeczka jest ich pokładami nadziei. Nigdy nie czuję się wystarczająca, dlatego cię wtedy pocałowałam za pierwszym razem, żeby udowodnić Nathanowi, że szkoda na mnie czasu, a potem on powiedział, że mnie zna i że wie, dlatego daliśmy temu szanse, ale w Nowej Zelandii okazało się, że wyobrażałam sobie Nathana inaczej, jako mojego chłopaka. Chyba nie wiem, jak, a może wiem i nie chcę ci powiedzieć, bo chcę sprawdzić, czy sam to odkryjesz, czy po prostu taki jesteś. A może wystarcza mi to, że taki jesteś, jaki jesteś. Wiem, że mama ma racje i nie chcę się zatrzymać, chcę iść na szczyt tylko chyba chciałabym, żebyś poszedł ze mną. Może ty zrezygnujesz po drodze, ale będę miała pewność, że zrobiłam wszystko, żeby dotrzeć na szczyt. Nawet jeśli dotrę na niego sama.
– Mary Jane – Nie wiem, co jej odpowiedzieć.
– Jesteś inny niż ja, wiem to. Wiem, że lubisz swoje życie i szczyty nie są ci potrzebne. Ale może przez pewien czas, gdy ja będę się wspinać będziemy na tym samym poziomie i ja zostanę tam na dłużej, a może ty trochę się ze mną przesuniesz. Myślę, że teraz jesteśmy na tym samym poziomie. Może ja mówiąc to metr wyżej niż ty, ale chcesz spędzić ze mną trochę czasu na tej wysokości?
– To ci wystarczy?
– W tej chwili chcę ciebie, to mi wystarcza. – Podchodzi do mnie, ciągnie mnie za koszulkę. – Ty mi wystarczasz. – Patrzy na mnie sarnimi oczami. Jest przy mnie mała, może trochę przerażona, ale pewna, że chce mnie.
– A co, jeśli się w tobie zakocham? – Nie wierzę, do pierdolonej cholery, że to powiedziałem. Skąd wzięło mi się to gówno?
– Czyste szaleństwo – mówi z uśmiechem, który nie dochodzi do jej oczu. – Chyba mnie przeraziłeś.
– Sam siebie rzy tobie przerażam.
– Powinieneś mnie teraz pocałować, żeby przypomnieć mi, dlaczego by mi się to podobało.
Bo powiedzenie tego wprost jest zbyt trudne, prawda?
– Może później.
– Och. – Wyszliśmy już poza kampus i to mnie wkurza, że teraz mogę już ją pocałować. Teraz to niech sobie zaczeka.
– Gdzie idziemy?
– W najfajniejsze miejsce na świecie.
– Dla ciebie, czy dla mnie?
Uśmiecha się.
Chcę ją pocałować i wiem, że po wyznaniu mi części prawdy zasługuje, żebym też był z nią szczery.
– Dla nas obojga.
Wyciąga do mnie rękę, chcąc złapać moją dłoń w swoją, ale sięgam do kieszeni po papierosa, ignorując jej ruch.
Może to teraz ja zachowuję się, jak pierdolony dupek, ale nie można kogoś traktować, jakby nosił czapkę niewidkę i zdejmował ją, kiedy tylko ty masz na to ochotę.
– Mogę? – Wskazuje palcem na papierosa.
– Nie. – Nie palę, bo tak kocham ten smak, ale nie wiem, czy ją by to nie wciągnęło.
– Dlaczego?
– Naprawdę potrzebujesz konstruktywnego komentarza do niepalenia przez ciebie papierosów? Bo ja nie. Nie palisz i tyle.
– Nie ty o tym....
– Skończ. – proszę. Staram się uciąć to w tym miejscu. – Chcesz palić? Kup sobie własną paczkę, ja nie przyłożę do tego ręki.
– A ty sam możesz? – warczy.
– Chcesz się wspiąć na sam pieprzony szczyt, Mary Jane? To nie pal.
– Ty też byś mógł...
– Sama doszłaś do wniosku, że moim celem nie jest sam cholerny szczyt, dlatego przestań
– Może powinieneś mierzyć wyżej – mówi.
– A może ty powinnaś się cieszyć, że jestem, jaki jestem.
To sprawia, że się zamyka i bardzo dobrze.
– Naprawdę się cieszę. Chciałam tylko spróbować.
– Niektórych rzeczy lepiej nie próbować, bo trudno jest znaleźć umiar,.
– To tak, jakbym nie spróbowała...
– Wiem, co chcesz powiedzieć i od tego też się można uzależnić – warczę na nią.
– A od człowieka?
– Chyba dopiero się przekonamy, co?
Nie mówię romantycznych rzeczy, może nawet właściwych. Zostawiam wszystko w zawieszeniu i czekam, aż się rozwinie.
Czy mogę się od niej uzależnić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro