Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42 |niewiarygodnie|

Nie wiem, co bym zrobił bez pieprzonych balkonów hotelowych. Nie to, żeby przez ostatni czas często było mnie stać na takie rzeczy. Ciepły wiatr uderza w mój nagi brzuch. Mary Jane stoi przyciśnięta do moich pleców. Jej pierś także jest narażona na podmuchy wiatru. Tak, oboje jesteśmy od pasa w górę nadzy.

Nieczęsto mi się to zdarza.

Ona postanowiła, jednak trochę odpuścić i nie analizuje moich tatuaży.

Czuję jej policzek, który, co jakiś czas zmienia się na jej czoło przyciśnięte do moich pleców.

Nie mówimy za dużo.

Nawet nie wiedziałbym, co powiedzieć.

Mary Jane mocniej obejmuje mnie wokół talii. Wolną ręką ściskam jej dłoń.

– W porządku? – pyta cicho, gdy ja odpalam kolejnego papierosa. – Nie widziałam, żebyś wcześniej palił. – Mocniej mnie ściska, a potem znowu się odzywa. – Przepraszam, nie chcę, żebyś myślał, że skoro robimy coś więcej, niż pocałunki, to od razu chcę zmieniać twoje życie. To twoje życie, przepraszam.

Nawet nie wiem, co jej odpowiedzieć.

Z niewinnej relacji, zrobiło się z tego coś więcej.

Słyszę, jak ziewa, ale wiem, że chce zostać przytomna i zapamiętać każdą chwile tej nieidealnej nocy.

Idealna dziewczyna, szukająca idealnych chwil.

Założę się, że zapamięta z tej nocy zapach papierosów.

Nie wiem, jak z nią o tym porozmawiać. Do cholery, cieszę się, że tak ciasno mnie trzyma i dalej mnie chce. Nie staram się jej od siebie teraz odepchnąć. Nie wiem tylko, czy potrafię jej spojrzeć w oczy, bo nie wiem, co bym tam zobaczył i to mnie przeraża. Jej uścisk mi pomaga, ale nie wiem. W środku się trzęsę, jestem przerażony tym, co mogę tej dziewczynie zrobić.

– Hej, teraz ty za dużo myślisz. –Oboje jesteśmy większymi obserwatorami niż większość ludzi. – Zostawić cię samego?

Czuję, jak rozluźnia swój uścisk, ale szybko ją do siebie przyciągam.

– Nie pozwoliłbym ci się tak długo trzymać, gdybym tego nie chciał, Mary Jane.

– Nie chcę być po prostu przylepą – mówi. – Chcę, żebyś czuł się dobrze.

– Zawsze czuję się przy tobie dobrze.

Czuję, jak przyciska swoje usta do mojego barku, po chwili mnie w niego gryzie.

– Cieszę się, że to jednak byłeś ty. To było moje pierwsze takie zbliżenie. – Uderza czołem o moje plecy. – Nie wiem, jak ubrać to w słowa.

– Było dobrze? – Obracam się przez ramię, aby spojrzeć jej w oczy.

– Nie myślałam, że może być tak blisko...

– Nawet nie byliśmy nadzy.

– Można być jeszcze bliżej? – pyta zaskoczona.

– I po co to powiedziałem? Cholera, ty masz obsesje na puknie idealnych rzeczy. To było idealne. Słyszysz? – Obracam głowę w jej kierunku. – Spójrz na mnie.

Bardzo powoli unosi oczy, żeby na mnie spojrzeć.

– Było idealnie. – Chcę być, jak najbardziej przekonywujący, ale wiem, jak trudno jest jej w to uwierzyć — Ubrani, czy nie. Chodź tu. – Przyciągam ją na swój przód, przyciskając ją swoim ciałem do barierek. – Chcesz, żebyśmy zrobili to jeszcze raz i jeszcze raz, żebyś miała pewność, jak idealnie jest?

Kiwa głową.

Czego się spodziewałem?

– Chodź, zaniosę cię do łóżka. – Całuję ją w czoło i owijam wokół siebie. – Musisz spać, do cholery.

– Dla mnie to też było idealne. – Wplata palce w moje włosy na karku.

Patrzę na nią, ona się uśmiecha, to wywołuje mój pieprzony uśmiech.

– Jednak cię przekonałem?

Opiera czoło o moje.

– Dziękuję, Luke.

– Cóż, nie zmuszaj mnie do podziękowania też, to trochę dziwne. Będziemy dziękować sobie za każdy orgazm?

Rumieni się, jak szalona. To pierwszy raz, gdy to u niej widzę.

Całuję ją w policzek, bo to wydaje się właściwie i kładę ją do łóżka.

Ona klepie miejsce obok siebie. Wyciągam ramie, a ona kładzie się w na jego zagięciu.

– Dobranoc.

– Dobranoc. – Życzę jej tego, nawet jeśli i tak sam nie zasnę.

Kończy się tak, że palę w łóżku, gdy ona śpi w nim, cały czas się wiercąc.

Teraz to ja jestem tym, który nie może oderwać rąk od niej. Gładzę ją po plecach, czuwam nad nią, próbuję zapamiętać każdy jej najmniejszy kawałek, gdy ona śpi na brzuchu.

Gdy całuję jej kark, ona znowu otwiera oczy, jednak zamiast się odezwać, kładzie rękę na moich i zmusza mnie do ich zamknięcia.

– Chociaż pół godziny, proszę.

Kładę czoło na jej plecach, nie mogę ukryć uśmiechu. Mary Jane wyciąga rękę i wplata ją w moje włosy.

– Masz koszmary?

– Czasem. Nie wiem, co by pomogło.

– Coś wymyślimy, ale nie dzisiaj.

– Ta, nie dzisiaj.

Może nigdy. Nie wiem. Nie wiem, jak żyć z tym do końca życia, na dodatek będąc trzeźwym.

– Coś wymyślimy, obiecuję.

Tak, jakby obiecywała, że mnie nie zostawi.

— Mogę czuwać z tobą, wiesz?

– Śpijmy.

Wiem, że to niewygodna pozycja dla żadnego z nas, ale ona nie narzeka na wygiętą rękę, gdy głaszczę mnie po włosach.

A potem?

Cholera, chyba zasypiam, bo nie pamiętam, żeby przestała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro