31 |w myślach|
Maluję się na kolację, przy jedynym lustrze, które znajduje się w tym wynajętym mieszkaniu. Drzwi od łazienki otwierają się szeroko. Nathan wchodzi do środka, kontynuując zapinanie guzików od swojej białej koszuli.
Uśmiecham się.
Nigdy nie myślałam, że będę przyglądać się, jak ten mężczyzna uśmiecha się z błyskiem w oku i ubiera przy mnie.
– Nie będziemy tam długo. – Jestem przyzwyczajona do takich rzeczy, łatwo się wyłączam, gdy robi się zbyt nudno. – Dopiero przyjechałaś.
– Przyjechałam wcześniej, rozumiem.
Nathan przytula się do moich pleców. Jego dłonie ściskają moje biodra, gdy ja maluję usta. Chcę, żeby widział we mnie kogoś wart jego czasu, kogoś mądrego i pięknego. Chcę być dla niego wszystkim. A przynajmniej chcę spróbować.
Nathan muska ustami moją szyję. Próbuję zamknąć oczy, żeby się temu poddać, ale nie potrafię.
Nagle robi mi się ochota na skrzydełka.
Mój mężczyzna całuje mnie po szyi, a ja myślę o skrzydełkach.
Chyba nie można być bardziej stukniętym.
Dlatego tym razem z prawdziwymi wyrzutami sumienia obracam się do niego, łapię go za kark i całuję, próbując zapomnieć o pieprzonych skrzydełkach, gdy idziemy na kolacje do drogiej restauracji.
Raczej nie będą mieli skrzydełek, prawda?
Stop.
Nathan odpowiada na moje pocałunki, przyciskając mnie do umywalki. Nie przejmuje się rozmazaną szminką, ja też to ignoruję. To się da łatwo naprawić.
Nathan zamawia dla nas taksówkę i wsadza nas do samochodu. Nie dotykamy się przy kierowcy, co najwyżej rozmawiamy o jego partnerze biznesowym, z którym się spotykamy.
Wiem, że jest ode mnie starszy, ale jego sposób życia mnie nie szokuje. Może dlatego, że moja rodzina żyje tak od zawsze, może dlatego, że ja znam go od zawsze. Nie jestem pod wrażeniem. W tym świecie to codzienność.
Są rzeczy, które liczą się tu bardziej od innych.
Gdy podjeżdżamy pod restauracje, to nie Nathan, a taksówkarz otwiera mi drzwi. Szybko dostrzegam drugiego mężczyznę ubranego w garnitur, który stoi przed wejściem.
– Max – woła Nathan, po czym kładzie dłoń na tyle moich pleców i prowadzi w stronę, nieco starszego od niego mężczyzny.
– Dzień dobry. – Przygląda się mi, zamiast Nathanowi. Wolałabym, żeby w tym świecie liczyło się coś więcej niż to, co zdobi moją szyje i moje ciało. Chciałabym, żeby moje zdanie naprawdę się liczyło, a liczy się, gdy jesteśmy tylko we dwoje.
– Dzień dobry – mówię pierwsza.
– Max, to jest Mary Jane, Mary Jane to Max.
– Miło mi cię poznać. – Wyciągam do niego dłoń.
– Chodźmy do środka – mówi mój chłopak. – Mają tu naprawdę dobre jedzenie.
– A ty masz przy sobie bardzo piękną kobietę – informuje go mężczyzna. – Ile masz lat, Mary Jane?
Nathan zaciska dłoń na moim biodrze. Mój wiek to powód do różnych rzeczy. Zachwytu nad młodą dupą, a także lekceważeniu naszej relacji.
– Dwadzieścia.
– Nathan, tylko pozazdrościć. – Dyplomacja w jego głosie, przypomina mi o tym, że to biznesowe spotkanie. Uśmiecha się, bo wiem, że to jeden z moich atutów.
Gdy przychodzi do składania zamówienia, zostaję pominięta, to znaczy mężczyźni zamawiają, a Nathan zamawia za mnie. Oni dostają steki, a ja jakieś gówno. To znaczy źle to brzmi, po prostu też miałam ochotę na stek. Dlaczego nie mogłam go dostać? Zostaję też uraczona na siłę winem, które kosztuje grubą kasę. Może pasuje ono do ich dania, ale do mojego niekoniecznie.
Po raz pierwszy nie potrafię się wyłączyć.
Widzę wszystko, czuję wszystko i o wiele więcej mnie drażni niż powinno.
Wychowałam się w tym i raz pocałował mnie ktoś nie z tego świata i nagle widzę więcej.
Przeklinam usta Luke'a Ainswortha.
Sądziliście kiedyś, że macie własnego diabła?
Bo ja zdecydowanie takiego mam.
Zniszczył moje ustabilizowane życie i moją idealną postawę.
Luke Ainsworth
Tak naprawdę nie lubię być sam.
Może i wszystkich odpycham, ale nawet teraz, gdy siedzę z papierosem i rysuję kolejne gówno, lubię świadomość, że mam się do kogo odezwać. Dzisiaj jest to Ashton, który siedzi ze mną na tarasie mojego brata z nogami wyciągniętymi o stolik i wkurza się na Miley. Ich związek nie należy do łatwych, bo Miley w jego oczach okazała się kimś innym. Jestem samolubny, bo tak naprawdę nie chcę udzielać mu rad, po prostu nie chcę być tu sam.
– Stary, rysujesz już od kilku godzin.
– Tak, jak ty gadasz.
Pokazuje mi środkowy palec, a ja odwzajemniam się tym samym.
– Co rysujesz?
– Znasz adres Mary Jane w tej pieprzonej Nowej Zelandii?
– Co?
– Chcę jej coś wysłać, w ramach naszej dozgonnej przyjaźni, a nie mam adresu.
– Mogę napisać do Miley.
– No i na co jeszcze czekasz?
– Co ty kombinujesz? – Zerka na moje rysunki, ale tak naprawdę ich nie rozumie.
– Powiedzmy, że Mary Jane zasługuje na wcześniejszy Bożonarodzeniowy prezent.
– Jesteś taki popieprzony – mówi mi.
– Daj mi ten adres, do cholery.
Jest tam z nim, więc dlaczego by nie sprawić, żeby myślała o mnie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro