Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 |Maria|

– Nieczęsto bywasz w takich miejscach, co? – Widzę, jak jej oczy biegają z jednego miejsca na drugie, jakby nie wiedziała, czego się chwycić. Zdecydowanie jest tutaj pierwszy raz.

Kocham pieprzone dźwięki tego miejsca. Maria zawsze nazywała to dźwiękonaśladowczą bajką dla dzieci. Zawsze naśladowaliśmy razem wszystkie słyszane dźwięki. To głupie, ale to wywołuje mój uśmiech.

– Uśmiechasz się. – Informuje mnie o tej oczywistości.

– No co ty nie powiesz?

Odsuwa się zanim znowu stuknę jej czoło.

– Dziesięć dolarów ty i dziesięć dolarów ja. Sprawdźmy, co uda nam się za to kupić. – Wręczam jej wcześniej wspomniane pieniądze, a ona patrzy na mnie, jakby co najmniej potraktował ją, jak kloszarda. – Nie przyjmują tutaj kart.

– Zrobię lepsze zakupy od ciebie!

– Tylko mi się nie zgub.

Uśmiecha się, po czym zaczyna iść tyłem.

– Martwiłbyś się, Ainsworth?

Bez niej bym tu nie przyszedł. To znaczy nie tak, że ona pomaga mi się pogodzić z jego stratą, po prostu z jej milionem osobowości to jest łatwiejsze.

– Sprawdźmy, co powiedzą o tobie zakupy za dziesięć dolarów – mówi. – Bo ja perfekcyjnie zarządzam pieniędzmi.

Ten uśmiech...

Dlaczego on tak na mnie działa?

– Powinnaś się więcej tak uśmiechać.

– Pierwsza zasada targu – unosi wskazujący palec do góry – Flirtowanie jest zabronione.

A potem rzuca się biegiem przed siebie.

Jakby wiedziała, że będę ją gnił.

To przerażająca świadomość, to coś, czego nigdy nie można być pewnym, prawda?

Rzucam się za nią w bieg, bez konkretnego powodu. Cholernie za dużo myślę.

Co mam zrobić, gdy ją złapię?

Wiruje pomiędzy straganami, jakby była pieprzoną księżniczką Disneya, która wyszła do podwładnych, żeby trochę z nimi potańczyć. Maria kocha te filmy, gdy jest na haju. Przynajmniej kiedyś tak było.

Łapię ją pomiędzy bananami, a orzechami. Piszczy, gdy pstrykam ją w nos, po czym ocieram się zarośniętym policzkiem o jej gładki.

Robi krok wstecz, a ja krok do przodu.

Ktoś wyładowuje resztę swoich rzeczy na sprzedaż, gdy nagle po raz pierwszy w życiu znajduję się w filmie Disneya i pieprzone orzechy lecą pod moje nogi, gdy Mary Jane zaczyna uciekać.

W ostatniej chwili łapie mnie za bluzę i lecę razem z nią na pieprzony stragan z bananami. Nie łamiemy go w pół, ale zdecydowanie moja głową zbyt mocno uderza o głowę Mary Jane, która zaczyna się śmiać.

– Skąd wiedziałeś, że nienawidzę orzechów, a kocham banany? – Jest taka dziwna.

– Cóż, chciałbym powiedzieć, że twoja miłość do bananów mi przeszkadza.

Próbuje się podnieść, ale w jakiś sposób bardziej zaplątuje mnie w siebie i nasze twarze dzielą milimetry.

– Zrób coś żebym cię nie pocałował.

– Banana? – Rzuca mi nim w moją cholerną twarz i tak bym ją pocałował, gdyby nie... – Cholera! Przepraszamy! – zaczyna się rumienić, po czym wyswobadza się spode mnie. – Tak strasznie przepraszam ja... nigdy nie zrobiłam czegoś takiego, tak mi wstyd. – Przykłada dłonie do policzków. – Kupię je wszystkie, przepraszam.

– Dziesięć dolarów – mówię, na co ona pokazuje mi środkowy palec.

To mnie rozbawia zamiast złościć.

– Kupię wszystkie – powtarza pełna przekonania. – Przepraszam...

Gdy ona zajmuje się byciem idealną, ja dostrzegam...

Ruszam w jej kierunku, jakbym nie mógł uwierzyć własnym oczom, mimo, że to mnie nie było tu od dwóch lat.

– Maria! Maria! – krzyczę, sprawdzając, czy to ona.

Obraca głowę, a gdy mnie dostrzega, wygląda na przerażoną.

– Cześć, jak się masz?

Patrzy na mnie, na mój tatuaż na łydce, na kawałek na szyi...

Po czym po prostu mnie policzkuje.

Łzy zaczynają lecieć z jej oczu. Zaczyna płakać przede mną, jak szalona i okładać mnie pięściami.

Dopiero teraz zauważam, że jej długie karmelowe włosy są teraz zafarbowane na dziwny kolor blondu, a jej sukienka wisi na jej drobnym ciele.

– To ty powinieneś tam zginąć! Jak śmiesz pytać mnie, jak się mam?! Straciłam bratnią duszę! Jedyną osobę, której na mnie zależało!

– Ale...

Nie daje mi dokończyć, bo znowu mnie policzkuje.

– Zostawiłeś mnie po jego śmierci! Wyjechałeś ze swoimi bogatymi rodzicami, gdy ja zostałam tutaj opłakując go! Jak mogłeś!? Ty miałeś wszystko, my mieliśmy tylko siebie! Miłość jest ważniejsza, niż pieniądze to ty powinieneś tam zginąć! Dlaczego dałeś mu prowadzić?! Był naćpany! I pijany!

Wiem. Też nie umiem tego zrozumieć. To, dlatego nie śpię w nocy, to dlatego tu nie przychodzę, to dlatego wszystko jest w moim życiu sztuczne.

Powinienem powiedzieć ‚nie'. Powinienem kazać nam wracać na pieszo.

Nawet nie wiem, kiedy sam zaczynam płakać.

– Nie było cię tutaj, gdy cię potrzebowałam! Nie opłakiwałeś go ze mną!

– Był moim najlepszym przyjacielem! Myślisz, że nie cierpiałem?!

Unoszę bluzę i koszulkę, pokazując jej tak wiele rzeczy, które powinna rozpoznać.

– To wszystko dla niego! – wrzeszczę. – To wszystko...

Znowu mnie bije.

– Ma-ma- mo! – Mała dziewczynka ciągnie ją za sukienkę. Sama ma łzy w oczach.

– Przychodzę tu każdego pieprzonego dnia, próbując uczcić jego pamięć, próbując dać poznać go naszej córce.

To ja powinienem prowadzić.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Mała ma na sobie sukienkę, która jest na nią nieco za mała, jej włosy za krótkie, tak samo, jak jej mamy.

Czuję rękę na ramieniu.

Wiem, kto to.

Zamykam oczy.

– Miałeś więcej od nas, dlatego nie przychodź tu więcej, nie niszcz tego swoimi pieniędzmi – mówi przez łzy. – Nie każdy może być tak dobry, jak ty.

Nienawidzę, gdy ktoś rzuca mi takim stekiem bzdur w twarz!

Nie jestem w stanie się ruszyć, mogę tylko patrzeć, jak ta młoda, zniszczona kobieta odchodzi.

Obracam się do Mary Jane, ale szybko okazuje się, że nie jestem w stanie na nią patrzeć.

Dlatego biegnę.

Dlatego tym razem się napiję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro