17 |podpita|
Niezbyt mam się, gdzie przesunąć. To pokój w akademiku, a nie pałac, do których przywykła. Robię jej tyle miejsca, ile zdołam, podciągając kolana pod brodę. Nasze uda i tak się ze sobą stykają i po jej przerażonej minie, wiem, że to także jej się nie podoba.
– Spałeś z Miley? – szepcze do mnie.
– Ta, różne gówno zdarza się w życiu.
I zdecydowanie to nie jest jednym z nich.
– Nie mów o mojej dziewczynie... – Ashton nas słyszał.
– Stary, gdybym wiedział, że kiedykolwiek będziecie się spotykać nie przespałbym się z nią. Dlaczego to za mało?
– Powiedziałem ci, Luke, że trochę się po wkurzam i mi przejdzie. Chciałem, żebyś po prostu mi powiedział.
– Nie uznałem tego za ważną informację. – Wtedy byłem inny, trochę dalej taki jestem. Na pewno jest wiele gorszych rzeczy, które czynią mnie złym przyjacielem.
– Gramy! Ale nie myśl, że pozwolimy skopać sobie dupy za jego wyrzuty sumienia. O nie, nie! My wygramy! – Nie sądzę, że Mary Jane w ogóle wie, co to znaczy przegrać. – Słyszysz, Luke? Wygramy!
Sądzę, że nie tylko to mógłbym z nią wygrać. Jednak to za bardzo skomplikowane, a gdy alkohol jest wokół mnie wszystko wydaje się jeszcze trudniejsze.
W szczególności, gdy dwie godziny potem oni wszyscy są podpici. Mary Jane kupuje kolejny hotel i wymaga na mnie kolejnej zbitej piątki.
Cholera.
Wolałbym ją raczej pocałować.
Jednak nie mam ochoty na scenę przy wszystkich.
Ona na początku także odmawiała alkoholu, ale potem chyba nie mogła znieść pijanych ludzi i w końcu sięgnęła po szklankę wina. Założę się, że nieczęsto pije je w ten sposób.
Po kolejnych dwudziestu minutach rozluźnia się na tyle, że opiera plecy o moje zgięte nogi. Nie ruszyłem się od wielu godzin, sądzę, że tylko siedzenie w miejscu, powstrzymuje mnie przed wyciągnięciem ręki po alkohol.
Stukam palcem w jej czoło, a ona promiennie się uśmiecha. To rzadki uśmiech na jej twarzy, nie wiem, czy prawdziwy.
Wyciąga rękę, żeby także postukać mnie w czoło, ale traci równowagę, a ja w zaskoczeniu prostuję nogi, co powoduje, że leci na moje uda.
I znowu.
Ten denerwujący chichot, którego nie da się znieść. Na szczęście dzisiaj nie świeci gołym tyłkiem. Ma na sobie gustowną bluzeczkę i bardzo dopasowane jeansy. Jej włosy pachną tym nieszczęsnym szamponem mojej matki, a ja wkurwiam się, że w ogóle zwracam na to uwagę.
Podnoszę ją z moich nóg i znowu przychodzi nasza kolej. Rzucam kostką, a ona łapie mnie za rękę. Wtedy dostrzegam, że mój rękaw się podwinął. Mam na nadgarstku kilka puzzli, które tworzą nieukończoną układankę - tak jak moje pieprzone życie.
Dotyka kciukiem tego tatuażu i nieustannie mu się przypatruje.
– Wychodzę. – Ja też umiem się bawić po pijaku, ale teraz jestem trzeźwy i nie zniosę, gdy znowu na trzeźwo mnie odrzuci. Czy to źle? Chcę tylko szacunku, zrozumienia dla tego kim jestem, a ona widzi mnie tylko, gdy nie myśli racjonalnie.
– Hej, jeszcze nie wygraliśmy. – Łapie za mój nadgarstek, a ja wyrywam jej go może nieco mocniej niż powinienem.
– I jak się pogodzisz z tą porażką?
Jestem pełen gównianych porażek.
– Ja nigdy nie przegrywam! – Niektórzy nie powinni pić.
– Pieprzona idealna Mary Jane – warczę.
– Wracaj tu i pomóż mi wygrać!
– Pierdol się!
Dumnie wstaje, wypina swoje piersi do przodu, patrzy na mnie pseudowściekłym wzrokiem, a ja odwzajemniam się palącym spojrzeniem.
– Jesteś taki rozhisteryzowany! – Nie wiem, czy wypowiedziała to słowo dobrze, ale nie zamierzam się z nią o to kłócić. – O co się wściekasz?
Byłbym głupi, gdybym ją tu pocałował?
Gdybym sprawdził, który z alkoholi czuć na jej ustach?
Gdybym pocałował te cholernie wkurzającą dziewczynę, która gardzi mną na trzeźwo, a przecież ja dalej jestem trzeźwy.
– Przepraszam, że cię dotknęłam panie niedotykalski! A teraz siadaj na tyłku i wracaj do gry!
– Pieprzę bycie w drużynie z ludźmi, którzy na trzeźwo nie mogą znieść moich ust.
Wcale nie to chciałem powiedzieć.
Kurwa.
Wychodzę stamtąd bez zbędnych pożegnań.
Ochotę na alkohol, zamieniam w chęć pieprzonego rysowania. Tak sobie nauczyłem z tym radzić. Nie jest idealnie, w szczególności, gdy mogę poczuć na sobie zapach te gówna, ale musi wystarczy.
Żeby nie myśleć ruszam biegiem do mieszkania brata i sięgam po kartkę.
Jednak nie rysuję tego, co się spodziewałem. To zupełnie coś innego.
Rysuję pieprzenie pasujący tatuaż do tego mojego w postaci puzzli.
Brakujący puzzel.
Brakująca historia.
Szybko to wyrzucam.
Próbuję narysować coś jeszcze, coś co mógłbym wytatuować i przypomnieć sobie, dlaczego moje życie to nie bajka.
Może przekreślone logo Disneya?
Ta, zdecydowanie ludzie by tego nie zrozumieli.
Chciałbym tylko przestać wariować, żeby było jasne, przez alkohol, a nie przez nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro