Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rose

ROZDZIAŁ 3

Rose

Otwieram drzwi, po czym lokalizuję włącznik światła. Flora wspominała, że luksusów nie będzie i lepiej, żebym wyrzuciła z głowy wyidealizowany obrazek domku z niebieskimi okiennicami, białym płotkiem oraz jagodowym plackiem studzącym się na parapecie. Odrzucam więc te, czające się gdzieś z tyłu głowy, wyobrażenia i próbuję ocenić zastane warunki obiektywnie.

Fioletowo-złota tapeta w esy-floresy, która od progu bije po oczach, w zestawieniu ze zżółkniętą, nierównomiernie migającą, żarówką na kablu wywołują nieco psychodeliczne wrażenie. Nie jestem panną czepialską, więc tylko ze trzy razy wspomnę o tym przyjaciółce, gdy ta dotrze w końcu na miejsce. Na prawo od głównego wejścia znajduje się kuchnia wyposażona w wyspę, nad którą wisi witrażowa lampka. Żarówki – co nie jest zaskoczeniem – brak. Podłączam do kontaktu kabel lodówki, obwąchując uprzednio jej wnętrze.

Mocnym punktem domu mógłby być salon z wieloma oknami, lecz ścianę ozdabia połyskująca zielona tapeta w miedziane, pionowe paski. Poprzedni właściciel, jak mniemam, był fanem tapetowania, przez co aż strach zajrzeć do pokojów na piętrze. Sunę palcem po zakurzonych półkach, otwieram okna, a potem rozkoszuję się chwilą, rześkim powietrzem, spokojem.

Niebawem rozdzwania się moja komórka. Odbieram i przytykam ją do ucha.

– Jak ci się podoba nasza nowa dziupla? Wijesz nasze gniazdko? Latasz już na mopie? – Flo wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.

– O co chodzi z tym ornitologicznym bełkotem? Wicie gniazda? Jesteś w ciąży?

– Wypluj to słowo. No już – pogania mnie. – Nie słyszę, żebyś wypluwała to mdłe, opuchnięte, uciskające na pęcherz słowo.

– Tfu, tfu, tfu. Zadowolona? Może mam jeszcze odpukać w niemalowane, a na dokładkę zatańczyć kankana?

– Jezu, nie. Pamiętasz, jak skończył się twój ostatni taneczny popis? Jestem pewna, że twoje zdjęcie krąży po szkołach tańca z adnotacją: „to ona, uwaga” lub „bardzo kłopotliwe kłopoty” – mówi, zanosząc się śmiechem.

– Dzięki za przypomnienie, miła osobo – zgrywam urażoną. – Idę, zająć większy, ładniejszy, a przede wszystkim pachnący pokój. Do jutra.

– Nawet o tym nie myśl! Będę z samego rana. Zrobimy losowanie, pa!

Opadam na kanapę. Nie mamy telewizora, więc tego wieczoru lekarstwem na natłok myśli nie będzie ogłupiający tasiemiec. Wkładam słuchawki iPada do uszu i ustawiam maksymalną głośność. Zamykam oczy. Drżenie basów nie przynosi oczekiwanego efektu. Krew nie płynie szybciej. Jedyny dźwięk, który byłby w stanie to sprawić, grzmot o wielkiej mocy, znajduje się poza granicą mojej słyszalności. Maniakalnie próbuję go sobie przypomnieć, chcę, by zawładnął całym moim jestestwem, a gdy się nie udaje, zasypiam.

– Pobudka! – Flo szarpie mnie za ramię. – Wstawaj! – Ależ ona jest nadpobudliwa, żeby nie powiedzieć upierdliwa i męcząca.

– Jeszcze pięć minut. – Naciągam kołdrę na głowę. A raczej chciałabym to zrobić. To dlatego mi tak zimno. Nie dość, że zasnęłam przy otwartych oknach, to dodatkowo bez okrycia. Zupełnie jakbym była… totalnie szalona.

– Rozumiem, że sztukę samoobrony masz w małym palcu i atak z zaskoczenia przy zerowej widoczności nie zrobiłby na tobie wrażenia?! – oburza się, insynuując, że nie zamknięcie okien na noc było nierozsądne.

– Byłam zmęczona. Poza tym ciszej, nie krzycz.

– Dobra, zwalmy to na te hipnotyzujące tapety. Lepiej zamknąć oczy, niż patrzeć na takie paskudztwo. – Krzywi się, oceniając wnętrze, a kiedy podnoszę się z kanapy, popada w piskliwą euforię, która wynika zapewne z faktu ponownego zamieszkania razem, i wściekle mną potrząsa. Zawsze zachowuje się, jakby zjadła za dużo cukru.

Przystajemy w korytarzu. Nie wiem jak ona, ale ja zastanawiam się, od czego zacząć ogarniać ten syf.

– Obejrzyjmy górę – proponuję. – W ten sposób odłożymy w czasie nieuniknione, aczkolwiek znienawidzone przez nas, sprzątanie – dodaję na zachętę, choć biorąc pod uwagę, że spogląda na schody jak drapieżnik szykujący się do skoku, jest ona zbędna.

– I to jest plan. – Zaciera ręce. – Jestem taka podekscytowana. My dwie pozytywnie zwariowane, z wachlarzem talentów, dziewczyny – komplementuje nas. – I ja, taka ładna… – dodaje z łobuzerskim uśmiechem.

– I ty, taka ładna, pomykająca po schodach w tych szpileczkach – kontynuuję w podobnym tonie, spoglądając na jej buty. – I ty, taka wkurzona, zdyszana i spocona, gdy wreszcie udaje ci się wbiec na górę i uświadamiasz sobie, że zajęłam lepszy pokój. Trzy, dwa… – odliczam, wbiegając na schody.

Mija kilka sekund, zanim dociera do niej, że wyścig już się zaczął. W ferworze udawanej – albo i nie – walki chwyta mnie za kostkę i wyprzedza. Nie pozostaję dłużna. A gdy obie zaliczamy glebę, dom wypełnia się śmiechem, dzięki czemu nie wydaje się już tak bezduszny i pusty jak wczoraj.

Rozbawione, z włosami w nieładzie większym niż zwykle, rozdzielamy się na piętrze. Uchylam drzwi jednego z pokoi. Jasna tapeta w polne kwiatki otula ściany. To dopiero zaskoczenie. Opadam na miękkie, małżeńskie łóżko i taksuję otoczenie. Pogodnie, przytulnie, dziewczęco, a co najważniejsze z łazienką! Luksus przez wielkie „L”. Rozsuwam harmonijkę, za którą się skrywa. Moim oczom ukazuje spora, o dziwo, wykafelkowana przestrzeń. Niebiesko-biała mozaika, od dołu do góry, od góry do dołu. Pojedyncza umywalka, z rodzaju tych, przy których myje się twarz, a woda cieknie po rękach i skapuje na podłogę. W rogu trójkątna wanna. Bez bajerów, ale i tak robi wrażenie.

Można oddać się w niej zapewne błogiemu relaksowi, koić zmysły parującymi olejkami.

Można nie żałować i hojnie sypnąć soli morskiej, zapalić aromatyczne świeczki, rozkoszować się ich dyskretnym ciepłem lub niedyskretnym żarem drugiego ciała.

Można.

Spotykam się z Florą w korytarzu.

– Prysznic – mówi, pocieszająco pocierając moje ramię.

– Wanna – odpowiadam, gestem wskazując pokój, z którego wyszłam. Ładny pokój, jej pokój.

Pomagam przyjaciółce wnieść bagaże. Najwidoczniej postanowiła przywieźć wszystkie swoje rzeczy za jednym zamachem, bo jest ich… dużo. Walizki, walizeczki, torby, torebeczki oraz wypełnione ubraniami i garnkami worki na śmieci. Jesteśmy zmuszone zrobić kilkanaście rund, auto – dom, dom – auto, by się z tym wszystkim uporać. Stwierdzam, że Flo nie bawi się w konwenanse. Podczas gdy ja rozgrzałam wczoraj mózg do czerwoności, próbując zaparkować po ludzku, ona, jak gdyby nigdy nic, zaparkowała na trawniku, zostawiając błotniste ślady kół na rozmiękłej, ledwo pokrytej trawą, ziemi.

– Przyznaj się, Rose, co przeskrobałaś? Zdążyłaś już podłożyć sąsiadom płonącą kupę na wycieraczkę? – rzuca z rozbawieniem. – Tylko spójrz, jak ścisnęli twoje auto. Chamy. No nie wyjedziesz – emocjonuje się, przesadnie gestykulując. – Poczekamy, aż się ściemni, weźmiemy śrubokręt i zrobimy im kuku. Taką długą… – obrazuje palcami – krechę.

– Opanuj dzikie żądze. – Przewracam oczami. – To ja wcisnęłam się między te auta. Jakimś cudem. A to różowe – pokazuję, otwierając szeroko oczy – otarłam zderzakiem. Więc lepiej zamknij głośne usta, bo jeszcze ktoś usłyszy i doda dwa do dwóch – syczę przez zęby. – Nie pragnę rozgłosu.

– Czyli miałam rację, że coś przeskrobałaś. – Nachyla się i cichutko, tonem tajnego agenta, szepcze: – Wiem, kim jesteś i wiem, co zrobiłaś, ale nie wydam cię, jeśli zaraz zrobisz nam pyszną cynamonową kawę. A jeśli dodasz do niej bitą śmietanę, to nie powiem ci nawet, że jesteś daltonistką. – Rechocze, by chwilę później postawić kropkę nad „i”. – Ten cud współczesnej motoryzacji, wart pewnie więcej niż nasze kilkuletnie pensje, ten, który porysowałaś, jest czerwony. – Tłumi śmiech, ale to na nic i tak cała się trzęsie.

– A czy mogę liczyć na dyskrecję, jeśli zdradzę ci, że naprawiłam – kreślę cudzysłów w powietrzu – wyrządzoną szkodę malując odprysk neonowym różowym lakierem? – pytam nad wyraz poważnym tonem.

– Rose White, bez urazy, ale nie jesteś zdolna do majstrowania przy takiej furze, narażania się na konfrontację i kosztowne konsekwencje – oznajmia bez cienia wątpliwości. – Nie masz aż takich – akcentuje – jaj. Co najwyżej orzeszki.

Cóż, moje orzeszki są najwidoczniej pieczołowicie obtoczone w chili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro