Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nixon

ROZDZIAŁ 6

Nixon

Paradoks. Najbardziej znienawidzony przez ludzi dźwięk to sygnał budzika rano. Nie ma znaczenia, czy ustawisz odgłos świergotania słowików, salwy artyleryjskiej, czy spuszczanej w kiblu wody – jedno jest pewne, gdy go słyszysz, myślisz budzikom śmierć. Ze mną jest podobnie, a mimo to jak masochista, co wieczór nastawiam to diabelskie urządzenie, chyba tylko po to, by z samego rana mieć pierwszy powód do wkurwienia.

Przeciągam się na królewskich rozmiarów łóżku, układam w głowie harmonogram dnia, rozmyślam i wnikliwie przyglądam się dłoniom. Nie trzęsą się. Ręce to moje narzędzie pracy, mimo że – ku niezadowoleniu ojca – rzuciłem medycynę. Nie mam do tego serca.

W dostaniu się na studia wcale nie pomogły mi jego znajomości, choć takie krążyły plotki. Nikt jednak nie powiedział tego wprost, bojąc się konsekwencji. Krew mnie nie przeraża. Jeśli wiecie, o czym mówię. Od najmłodszych lat chodzę własnymi ścieżkami, działam impulsywnie. Czy taki gość może być dobrym lekarzem? Może. Najlepszym. Chyba że nie chce.

Mam na siebie inny plan. Wolę leczyć dusze, emocjami malować ciała. Podobno jestem w tym dobry. Jeśli wierzyć otrzymywanym corocznie nagrodom – najlepszy. Czarna pasja przepływa przez moje żyły, a dwie czarne bryły rozżarzonego węgla przepalają dogłębnie mój umysł. To drugie dopadło mnie z czasem.

Niecierpliwe dyszenie przebija się przez labirynt moich myśli.

– Już wstaję, Byku. – Wypuszczam psa. W kuchni nastawiam wodę na kawę. Lubię czarną. Przystaję w miejscu, z którego mam idealny widok na ulicę. Sceneria nie uległa zmianie.

Odbieram dzwoniący telefon.

– Wiem, po co dzwonisz i nie interesuje mnie to. – Grzecznie uprzedzam.

– W porządku. Twój siostrzeniec chciał z tobą porozmawiać, ale nie ma sprawy. Powiem mu, że nie chcesz. Zapewne poczuje się odrzucony i będzie mu smutno, ale nie przejmuj się. – Wymuszenie poprzez wzbudzenie winy. Moja siostra robi to dobrze.

Zanim zdążę odpowiedzieć, w słuchawce rozlega się cienki głos Matta.

– Wujku, to ja. Mama powiedziała, że masz przyjść do przedszkola na dzień rodziny. Mamo, kiedy to będzie?! Będą tańce. Nie mam czasu rozmawiać, pa. – W słuchawce zalega głucha cisza.

Zostałem skazany bez szansy na obronę, a już miałem przyszykowaną listę wymówek, niecierpiących zwłoki rzeczy do zrobienia. Usmażyłbym lody, pograł kwadratową piłką w kosza. Cokolwiek. W zeszłym roku na tym sympatycznym, przepełnionym miłością, święcie zostałem „przypadkiem” zamknięty przez personel w schowku i wypuszczony, gdy wszyscy wyszli. Powodem potraktowania mnie jak trędowatego była cechująca mnie szczerość. Wymieniłem jakiemuś szczerbatemu małolatowi wszystkie rodzaje gum, które lubię i uświadomiłem go, że guma do gumy niepodobna. W myśl zasady, kto pyta, uzyskuje odpowiedź i dzieci przyszłością narodu. W rezultacie czerwone twarze, pod pretekstem pokazania mi nowo powstałej strefy relaksu, zwabiły mnie do pomieszczenia gospodarczego. Zajarzyłem zasady tej gry, dopiero gdy usłyszałem zgrzyt zamykanego zamka. Naiwniak.

Czerwony alarm! Czerwony alarm!

Piekielna istota na horyzoncie. Mamy problem. Ona ma problem. Wychodzi z domu i rozgląda się dookoła jak rasowy przestępca, a ja nie zamierzam czekać, aż naciągnie pończochę na głowę. Szybkim ruchem wsuwam trampki, idę. Dołożę do kotła tej czarownicy. Będzie dym.

Zamykam cicho frontowe drzwi, nie chcąc jej spłoszyć. Stoi przed swoim autem i z zapałem przeczesuje torebkę.

– Bu! – krzyczę z zaskoczenia tuż przy jej uchu.

Dziewczyna podskakuje w przestrachu i kładzie dłoń na piersi, a z jej ust wydostaje się coś w stylu: O Jezu, o kurwa lub inne ojejku. Poprawia przeciwsłoneczne okulary, stoi.

– Ktoś zarysował mi zderzak. To twój grat? – pytam grzecznie. – Przestraszyłaś się, jakbyś miała coś na sumieniu – dociekam, sugeruję.

– Yyy, nie, no co ty. – Prycha, że niby wykluczone: taki rzęch i ona, gwiazda w ciemnych okularach w pochmurny dzień.

– Więc co tutaj robisz? – Nie odpuszczam.

– Mieszkam, o tam. – Wskazuje palcem dobrze znaną mi ruderę. – Myślałam, że w tym samochodzie uwięziony jest kot albo dziecko. – Niby taka współczująca, sprytna.

– Może powinniśmy wybić szybę lub dwie, żeby sprawdzić dokładnie? Wiesz, może gdzieś tam leżą w potrzebie, pod tymi spróchniałymi fotelami. – Brnę dalej w tę farsę, a ona przebiera nogami, jakby nakręcała kolejne kłamstwo.

Widać, że przetwarza ten scenariusz, a jej loki z każdą chwilą zdają się skręcać coraz bardziej.

– Nie, nie. Już nie słyszę miauczenia. Zaparkowałam gdzie indziej, tam. – Porusza gwałtownie głową, a z jej nosa zsuwają się okulary. Chowa je do pokrowca i kontynuuje: – Za kwadrans mam spotkanie w sprawie pracy. – Unosi wzrok.

Trajkocze dalej. Nie wiem, o czym, bo nie słyszę słów. Rusza ustami, lecz nie dociera do mnie żaden dźwięk. O Jezu, o kurwa lub inne ojejku – ogłuchłem. Patrzy na mnie czarnymi jak smoła ślepiami. Nie mogę zrobić kroku, bo ugrzęznę w tej smole na wieki. Mrugaj, Nixon, mrugaj. Dziewczyna ciągnie mnie w tę głuchą, ciemną noc, spoglądając niczym sowa, a ja, jak mysz, ofiara festiwalu jednego koloru, gapię się na nią bez słowa. Mrugaj, Nixon, mrugaj. Dwa tajemnicze obiekty astronomiczne – czarne dziury, oddziałują na mnie grawitacyjnie, przyciągają.

Czarne jak sadza, czarne jak onyks, czarne jak… karawan.

– … i zaraz będę spóźniona, więc hej. – Sprawnym ruchem okręca się na pięcie i odchodzi.

– Hej – mówię do siebie.

I postoję tak jeszcze, dopóki nie przyjedzie ekipa z młotem pneumatycznym i nie wyciągnie moich nóg z betonu. Nie, to grubsza sprawa, bo brakuje mi tlenu. Stoję zalany po czubek głowy, mówiąc wprost – wpadłem po uszy.

To by było na tyle, cwaniaczku. Zapewne czuje się pokonana i stłamszona. Dosłownie tonęła w poczuciu winy. Dołożyłeś do kotła i dałeś jej popalić. Mięczak. Jełop. Tępota. Zakuta pała. Ciemna masa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro