Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nixon

ROZDZIAŁ 4

Nixon

Susza. Jestem wyczerpany i zdegradowany. Mój bulterier, jak zwykle wierny w najgorszym cierpieniu, liże mnie po zachlanej mordzie. Mógłby zastąpić to mokre powitanie opakowaniem aspiryny w pysku. Obracam się i sięgam po zegarek. Późno.

– Nix, wstałeś? – Jim wali pięścią w drzwi. Nie zna słowa litość, ale wiem, że tu nie wejdzie, bo mój pies również go nie zna. Jest antyspołeczny.

– Taa, doczołgam się za pięć minut – odpowiadam. – Szykuj wiadro wody, bo nie jest dobrze – skomlę.

– Ja właśnie w tej sprawie. Chciałem zapytać, czy masz jakieś zapasy picia? Cokolwiek w stanie płynnym?

– Booo? – pytam, celowo przeciągając głoski.

– Booo – odburkuje w tym samym tonie – mamy kaca, a twoje krany strajkują.

Zrywam się na równe nogi, zostawiam psa w pokoju i pędzę do łazienki. Odkręcam kurki, nic. To samo robię w kuchni. Gobi, Atacama, Kara-kum, panika. Wody! Wody! Biegam jak poparzony, Jim szpera w szafkach, lecz nie słyszę okrzyku: Eureka!

– Ja nie wiem, nie rozumiem. Jak można nie mieć nic do picia. Nawet, kurwa, kropli wygazowanej coli – rzęzi.

– Zawsze możesz pójść na górę i skorzystać z miski Byka – proponuję, oczywiście z dobroci serca.

– Odpada, wolę się tu w spokoju zasuszyć. – Opiera się o blat, zerka przez okno. Gołym okiem widać, że ma plan. – Jesteśmy ocaleni! – Wybiega z domu.

Powodzenia, myślę. Pół godziny truchtem do otwartego sklepu. Prędzej go szlag trafi.

– Żegnaj, przyjacielu. – Opadam twarzą na kanapę.

Ledwo zdążę oblizać wysuszone wargi, a Jim staje w progu jak młody bóg, w dłoni dzierżąc butelkę wody – jego berło. Jest królem.

– Co się tak szczerzysz? Masz minę, jakbyś wygrał na loterii lub w ciągu tych trzech minut przeżył najlepszy seks w życiu. – Patrzę na niego podejrzliwie, ale pić mi się chce jak cholera, więc nieco spuszczam z tonu, bo jeszcze stąd wyjdzie. Z wodą.

– Łap! – Rzuca we mnie butelką.

Zwijam język z podłogi, piję. Delektuję się każdą kroplą. Jestem w raju.

– Jak ją zdobyłeś? – Przed oczami miga mi czarny scenariusz, w którym Jim kradnie dziecku wodę z rowerowego koszyka.

– Sąsiedzi – oznajmia z wyższością, że oto on, Jim Wszechmogący, odkrył po raz drugi Amerykę. – Sąsiadka – precyzuje, a jego wzrok wyraża więcej niż tysiąc słów.

– Masz mokre sny o pani Harvey? – Będę rzygał.

Przyglądam się mu i nie mogę wyjść z podziwu. Kwadrans temu dyszał w kuchni, umierający, w amoku. A teraz stoi przede mną rozanielony, miły, rozkoszny i słodki. Bleh. Ze smutnego obrazka pozostał wyłącznie smród przepoconej koszulki i kulka z wymemłanych gum do żucia, wielkości piłki do golfa, przyczepiona u nasady jego włosów. Patrzę na ten okaz, odkąd zszedłem do kuchni, ale mam serce, do cholery! Wiem przecież, że zapuszczał irokeza od ponad roku, a teraz, no cóż. Nie chcę go wytrącić z ekstazy, którą z niewiadomych przyczyn właśnie przeżywa, więc milczę.

– Masz jakieś gumy do żucia? – No sorry, musiałem. – Oczywiście oprócz tych, które masz wlepione we włosy? – pytam grzecznie, insynuuję.

– Co, kurwa? – Patrzy na mnie jak na świra, jednocześnie próbując przeczesać włosy palcami. – Nieeee! – krzyczy i już go nie ma. Poszedł. Wybiegł, ryczeć do łazienki.

Moszczę się wygodnie na kanapie, cierpliwie czekając na rozwój wydarzeń. W żołądku rewolucja. Skaczę po kanałach tam i z powrotem. Przysypiam, budzę się, znów drzemię.

– Masz rozpuszczalnik? – Jim spogląda na mnie z obłędem w oczach. – Albo żelazko?

– Chryste, w perfekcyjnego pana domu się bawisz? – Obłęd się pogłębia, więc dodaję: – Maszynkę znajdziesz w łazience. Bądź mężczyzną.

– To dlatego Flo tak się do mnie szczerzyła. – Zrezygnowany opada na kanapę.

Przecież nie powiem najbliższemu kumplowi, że ma rację. Na szczerzenie na pewno złożyło się kilka czynników. Odór z otworu gębowego, gdy prosił o wodę. Przekrwione gały, wyrażające desperację i pragnienie… wody, wymięte ubranie, a kulka z gum do żucia, dumnie dyndająca na czubku jego głowy, tylko przelała czarę goryczy. I kim, do diabła, jest Flo? Obojętne.

– Masz rację – mówię.

– Idę się ogolić – jęczy.

– A ja muszę wyprowadzić psa. Gdy skończysz, zamknij dom. Widzimy się jutro w pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro