Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

W zielonym kolorze zawsze było ci do twarzy.

Uwielbiałem też, jak nosiłaś te wielkie, kocie, przeciwsłoneczne okulary, w których raz zasnęłaś podczas opalania. Wspomnienia są jak żywe, szczególnie gdy patrzę na twoje zdjęcie z tamtego dnia. Tak dużo i często się wtedy śmiałem. Byłaś wściekła, bo miałem cię obudzić za pół godziny, ale zapomniałem i zabrałem Dextera na długi spacer. Było mi naprawdę głupio, Penny... Ale pamiętasz? Nie chciałem cię zostawić w tym image'u samej i jak przystało na dobrego brata, który zawalił rolę budzika, nałożyłem okulary i przyozdobiłem twarz w ten sam wzór opalenizny. Cóż, bycie bliźniakiem do czegoś zobowiązuje, prawda?

O! A tu widzę, że w końcu opanowałaś do perfekcji jazdę na snowboardzie. No to teraz powinienem porządnie się zawstydzić, bo ostatnie, co pamiętam ze swoich lekcji, to wjechanie w instruktorkę i jej niefortunne zdzielenie mnie z łokcia w krocze przy wspólnym upadku... O! A tu zdjęcie z mojego kawalerskiego, na którym byłaś jedyną przedstawicielką płci pięknej. Pamiętam ten moment i strój Supermana, a raczej jego interpretację, którą podarowałaś mi przed samym wyjściem na imprezę. To był Super-Chester z wielkim C na klatce i twoje słowa, że jeżeli w tej nowej, życiowej misji dopadną mnie wątpliwości i chwile słabości, mam założyć ten strój, a na niego koszulę, którą następnie z całej siły rozerwę przed lustrem, by zobaczyć wielkie C.

Masz to robić, braciszku, do skutku! Choćbyś miał dziesięć koszul porwać! Masz zawsze wierzyć w siebie i swoje moce!

I się staram. Staram się, Penny, to robić. Ściska mnie jednak palący żal, że nie mam teraz pod ręką twojego podarunku, który być może pozwoliłby mi przetrwać. Jestem słaby, złamany i czuję, że los chwycił mnie mocno za bark i powalił na ziemię. Powinienem być przy tobie. Trzymać cię za rękę w tych ostatnich godzinach i jeżeli to słyszysz, Penny, to wiedz, że te myśli będą mnie dręczyć do końca życia. Będą pokutą.

To ja powinienem jechać po choinkę, ale opuściłem was i czuję, że cholernie zawiodłem.

***

Zamykam Instagram i chowając telefon do kieszeni kurtki, opuszczam szczypiące powieki. Próbuję głęboko oddychać i opanować emocje. Muszę coś zrobić. Nie zniosę kolejnej godziny spędzonej w aucie. Samotność i zimowy chłód to najgorsze połączenie, a jeszcze gorszym jest świadomość, że nie mam w pobliżu nikogo, komu mógłbym się wyżalić z choć części dręczących mnie wyrzutów. Spoglądam w prawo, gdzie przez szybę widzę ciepłe światło palące się w salonie.

Jesteś chory na głowę, człowieku! W tym duchowym rozbiciu i desperacji przyjechałeś pod dom faceta, przed którym w swoim drugim życiu udajesz, że jesteś jego przyjacielem. I po co to robisz? Chcesz oszukać samego siebie, że znajdziesz tutaj pocieszenie i pomocną dłoń? Ty, Chester? Ty? Tego może szukać tutaj Tony, w którego, jeżeli chcesz sobie teraz pomóc, musisz się zamienić.

Boże, pozwól mi oszukać własny umysł. Pozwól ustami Tony'ego powiedzieć o rozpaczy, która rujnuje.

Gaszę auto na garażowym podjeździe. Wysiadam i skupiam wzrok na drzwiach domu Carusa. Nigdy nie sądziłem, że Tony będzie się do nich kierował wiedziony prywatnymi uczuciami Chestera. Stajesz się, Angel, moim bratem bliźniakiem? Jeżeli tak, to świadczy tylko o jednym: że właśnie postradałem zmysły.

Skostniałym od zimna palcem wciskam dzwonek przy drzwiach. Słyszę coraz wyraźniejszy głos Marco wołający dzieci na kolację. Zamek się przekręca, gdy zaczynam robić sobie wyrzuty, że przeszkadzam rodzinie w spokojnym zjedzeniu wieczornego posiłku.

– Tony?

– Cześć, Marco. – Chrząkam, stojąc w progu drzwi, które Caruso otwiera szerzej, zapraszając mnie gestem dłoni do środka.

– Cześć, wejdź.

– Nie chcę ci przeszkadzać... – urywam, opuszczając głowę. – Ale nie miałem co ze sobą zrobić i gdzie się podziać.

– Tony, żartujesz? – Chwyta mnie za rękaw i wciąga do środka. – Lepiej trafić nie mogłeś, właśnie siadamy do kolacji. Ściągnij kurtkę, zjesz z nami.

Zdejmuję lodowatą ramoneskę i zostawiam ją w wiatrołapie. Przechodząc z Marco do jadalni, wyczuwam przyjemny zapach czekoladowego ciasta. Krzątającej się w kuchni Laurze próbuję posłać miły uśmiech, ale jedyne, co udaje mi się zrobić, to zacisnąć usta i skinąć głową. Chryste, czuję się jak piąte koło u wozu. Przychodzę w świąteczny wieczór do obcej rodziny, tak jakby Tony nie miał własnej.

Bo nie ma.

Marco odsuwa wolne krzesło zaraz obok dwuletniego chłopca, który umorusał buzię w pomarańczowej papce. Szczerząc kilkanaście zębów, nabiera jedzenie na plastikową łyżkę i rzuca nim we mnie. Spoglądam na przylepioną maź, która odlepiła się od mojego ubrania i spadła na czubek martensa.

– Christopher! Tak nie wolno!

– Marco, w porządku, nic się nie stało – komentuję wybuch kolegi, gdy malec głośno się cieszy.

Zaczynam wycierać się podaną przez Laurę chusteczką, będąc wdzięcznym Christopherowi za to, że chociaż spróbował poprawić mi humor.

– Ostatnio wszyscy staliśmy się żywymi celami jego jedzenia, więc muszę go upominać. Siadaj, Tony, rozgość się. Czego się napijesz? Mam nadzieję, że nie przyjechałeś autem.

Miętoląc w dłoni brudną chusteczkę, okrążam stół, by siąść na wskazanym miejscu.

– Tak, prowadzę. Marco... wpadłem w zasadzie na chwilę, więc naprawdę nie chcę sprawiać pro...

Urywam, gdy znienacka oplatają mnie w pasie dziewczęce dłonie.

– Angel! O matko, ale się za tobą stęskniłam!

Mam wrażenie, że Gianna doznała prawie wniebowzięcia.

Odwracam się, a wtedy jej mina raptownie rzednie.

– Cześć, młoda. – Przytulam ją delikatnie. – Ciebie też dobrze widzieć.

– Tony, wyglądasz, jakbyś zobaczył Kardashiankę bez makijażu – komentuje, gdy oboje zajmujemy miejsca przy stole. – Dramatycznie gównianie...

– Gianna! – Marco gromi ją głosem. – Do świętej panienki z Gwadelupy! Przestań głupkowato komentować i podaj Tony'emu nakrycie.

– Ach, tak?! – oburza się, krzyżując ręce. – Bo najlepiej to nakazać kobiecie zamknąć się i wygnać do garów! Ale wiesz co, tato?! Pójdę! Pójdę Tony'emu przygotować nakrycie, ale nie dlatego, że ty mi każesz, tylko dlatego, że go lubię! Bardziej, tato, niż ciebie, więc nie mów mi, co mam robić i jak żyć!

Ukrywam twarz w dłoniach i zerkam przez palce na zdegustowaną wypowiedzią córki twarz Carusa. Po co ja tu przyjechałem? Chyba tylko po to, żeby stać się za chwilę przyczyną awantury między zbuntowaną nastolatką a jej ojcem. Szukam pocieszenia w swoich problemach, tworząc następne kolejnym osobom. Gdzie bym się teraz nie pojawił, będę tylko zbędnym balastem.

– Tony, wiesz, czasami ci, cholera, zazdroszczę wolności ducha i spokojnych nerwów.

– Każdy ma problemy. To, że się nie ożeniłem i nie mam dzieci, nie oznacza, że mam sielankowe życie.

– Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Nie denerwuj się.

– Nie robię tego... – mamroczę pod nosem. – Nawet nie mam na to dzisiaj siły – dodaję, gdy Gianna kładzie na stole biały talerzyk, sztućce i szklankę. Uśmiecham się w podziękowaniu, obserwując, jak Laura nalewa soku wiśniowego. Caruso wstaje od stołu i podchodzi do mnie. Kładzie rękę na moim ramieniu i pochyla się do ucha.

– Mój gabinet będzie dużo lepszym miejscem, aby pogadać – mówi, klepiąc mnie po barku. – A widzę, że naprawdę masz taką potrzebę. Chodź, im szybciej to załatwimy, tym lepiej dla ciebie.

– Nie zjecie z nami kolacji? – pyta Laura, podając pachnące paszteciki.

Marco odpowiada, że z wielką chęcią i smakiem, ale później, bo mamy teraz do załatwienia coś ważnego. Spoglądam na Giannę, która robi minę przypominającą prawostronnie skrzywionego dzióbka i przeskakuje wzrokiem raz na mnie, raz na ojca. Jesteś bystra, wiem o tym. Ale nie próbuj konstruować w głowie scenariuszy, w których ja i twój ojciec odgrywamy rolę gangsterów idących omówić czarne interesy. Będziesz jeszcze miała czas, by egzystować ze świadomością tego piętna.

Wąski korytarzyk prowadzi wprost do gabinetu Marco. Bywałem tu wielokrotnie, ale jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim bałaganem. Zupełnie, jakbym wszedł do własnego mieszkania. Wszędzie walają się ubrania. Spoglądam na biurko, unosząc brew w zdziwieniu, bo od kiedy to Caruso używa paletki do makijażu i nosi damskie staniki niewielkich rozmiarów?

Staję przed meblem, gdy Marco w pośpiechu zaczyna zbierać z fotela bieliznę i brudne skarpetki. W stojącej pod oknem komodzie otwiera szufladę i wrzuca tam rzeczy.

– Tym burdelem się nie przejmuj. Gianna przeniosła się do mnie na parę dni, bo nad jej pokojem zaczął przedwczoraj przeciekać dach. Wiadro stoi na wiadrze. W święta trudno o jakąkolwiek pomoc dekarską.

Przesuwam nogą leżącą przede mną sportową torbę, przez której środek przeszedł tajfun. Pomarańczowo-biały strój czirliderki, pompony i kilka zgniecionych puszek po energetykach. Przywołuje to cholerne wspomnienia licealnych czasów, treningów grupy tanecznej Scarlett, które kochałem oglądać, zawieszając spojrzenie na jej cudownym ciele. Słodycz powiązana z przeszłością i życiem, którego tętno powoli słabnie.

– To nie robi na mnie wrażenia. Sam nie mogę się pochwalić porządkiem w mieszkaniu.

– Jesteś samotny jeździec, to możesz sobie na to pozwolić, choć powiem ci, Tony, że taki brak organizacji w prostych, codziennych czynnościach wpływa na całokształt tej naszej... – zatacza dłońmi okręgi – o, twórczości! – dodaje, podchodząc do drzwi, które otwiera. – Ale jak sam już wiesz, lepiej takiego bałaganu unikać. Wszystko ma mieć swoje miejsce. Laura! – krzyczy, wychylając się za próg.

– Tak?!

– Skarbie, przynieś dla Tony'ego kubek ciepłej herbaty i coś do jedzenia.

– Pomyślałam o tym. Właśnie niosę!

– Marco, nie, naprawdę nie trzeba.

– Co nie trzeba? – pyta, zamykając drzwi. – Jesteś blady i cały się trzęsiesz. Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Pierwszy raz widzę cię w takim stanie.

– Może i zobaczyłem – komentuję, uciekając wzrokiem na pustą ścianę. Ponownie odwracam spojrzenie, gdy do pokoju wchodzi Laura z tacą. Zestawia na biurko herbatę i te cholernie dobrze pachnące paszteciki, których nie zjem, bo nerwica miażdży mi w tej chwili żołądek. Marco całuje ją w podziękowaniu w czoło, a ja uśmiecham się blado i kłamię, że nie zostawię nawet okruszka.

– Siadaj i się posil. Jak to zrobisz, to opowiesz, co cię gnębi, bo jak tak na ciebie patrzę, to jestem, Tony, przerażony.

– Marco, przepraszam, ale nic nie przełknę... – Unoszę głowę, nabierając powietrza. – Po prostu nie... Ja nie dam rady... – Wypuszczam oddech mocno już drżącymi ustami. – Nie dam rady zrobić w życiu już nic, oprócz wzięcia spluwy, przyciśnięcia do skroni i strzelenia sobie w łeb. To byłoby najprostsze wyjście, by uwolnić się teraz od tej pieprzonej niemocy!

– Jezu, Tony! – Chwyta mnie za ramiona i mocno obejmuje, gdy wybucham łzami jak mały chłopiec. – Nie mów takich rzeczy i wypłacz się, wypłacz, chłopcze... – Poklepuje mnie po plecach, gdy mocno splatam ręce za jego szyją. – Masz tu przyjacielskie ramię i, Tony, nie wiem, co tobą tak wstrząsnęło, ale dziękuję Bogu, że przywiódł cię z tym pod mój dach. Nie strzelisz sobie w łeb, o nie, Tony! Dopóki ja chodzę po tym świecie, to nie zrobisz tego. Słyszysz, Angel? – Potrząsa mną. – Nigdzie się nie wybierasz i cokolwiek to jest, wyrzuć to z siebie. Łzy są dla wszystkich, nawet dla takich sukinkotów jak my. Tony, mów, mów, co się stało.

Wypuszczam Marco z przyjacielskiego objęcia i rękawem bluzki przecieram zapłakaną twarz. Zagryzam wargę, wiedząc, że pozwoliłem sobie na to, by puściły mi przy nim wszystkie prywatne emocje, do czego starałem się wcześniej raczej nie dopuszczać. Tym razem stało się inaczej. Płaczę oczami Angela, a cierpię własną duszą. Rozmowa Tony'ego z Marco ma działać jak placebo. Oszukańcza terapia, która musi sprawić, że Chester poczuje się psychicznie lepiej. Kłamstwo, wszędzie kłamstwo. Kłamstwem zaczynam się leczyć.

– Straciłem kogoś bardzo bliskiego – wyznaję, obejmując się rękoma. – Dzisiaj rano. Niedawno się o tym dowiedziałem.

– Przykro mi. To był ktoś z rodziny?

I co mam ci teraz, Caruso, odpowiedzieć? Że zmarła Tony'emu siostra, której nie ma? Jest jedynakiem. Mówiłem kiedyś o tym, przy okazji twojego narzekania na spory majątkowe z bratem.

– Kuzynka. Miała wypadek samochodowy – odpowiadam, przechodząc do okna. – Była mi bardzo bliska. Taka bratnia dusza i najlepsza przyjaciółka. Rozumiesz, Marco? – pytam, obserwując topniejące na szybie płatki śniegu. – Straciłem kogoś, kto był jedyny w swoim rodzaju. Takiej osoby nie da się zastąpić już nikim.

– Rozumiem twój ból, Tony. Również straciłem taką cząstkę siebie.

Odwracam się od okna i opieram o parapet. Caruso odsuwa fotel i siada przed biurkiem, na którego blacie podpiera łokcie. Splata palce i szklącymi oczami wpatruje się w zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę. Widzę na nim dużo młodszego Marco, jak z szerokim uśmiechem przytula dziewczynę z burzą ciemnych loków na głowie.

Uderzające podobieństwo, Gianna. Myślałem, że jesteś podobna do ojca, ale teraz widzę, że jesteś kopią cioci. To na pewno ona.

– Mówisz o swojej siostrze?

– Tak. Wspominam teraz Sophię – odpowiada, biorąc ramkę w dłoń. – Zrobiliśmy to zdjęcie dzień przed tym, jak odebrała sobie życie. Kiedyś ciężko było mi na nie patrzeć, ale teraz? – Przesuwa palcami po powierzchni fotografii. – Jest moim ulubionym. To był ostatni raz, kiedy ją widziałem. Teraz mogę już sobie jedynie wyobrażać, jak na tej młodziutkiej i delikatnej twarzy pojawiłoby się kilka zmarszczek, a na głowie może jakiś siwy włos.

– Nigdy o tym nie mówiłeś.

Odkłada zdjęcie na miejsce i rozciera twarz dłońmi. Rzadko z jego ust schodzi uśmiech, ale teraz w całej twarzy dominuje przygnębienie, więc próżno byłoby go szukać. Czuje się tak, jak ja – bezsilny wobec palącej przeszłości. Z tą różnicą tylko, że ja nie potrafię sobie w tej chwili niczego wyobrażać. Świat zatrzymał się tu i teraz, w najgorszej z możliwych godzin.

– Bo czuję wstyd i winę. Rzeczy, o których trudno się mówi czy do nich przyznaje.

– O czym ty mówisz, Marco? – Odsuwam fotel i siadam. – Stary, jaką winę?

– Jaką? Kurewsko wielką i, Tony, dlaczego rozmawiamy o mnie? To ty przyszedłeś tutaj rozbity, w żałobie, i pieprzenie o mojej w niczym nie pomoże.

– Wręcz przeciwnie. Może zabrzmi to egoistycznie, ale mówiąc mi o tym, co przeszedłeś, pozwolisz mi myśleć, że można po stracie przyjaciela żyć i funkcjonować dalej, bo na obecną chwilę nie chce to do mnie dotrzeć.

– Żyć dalej? – pyta, pochylając się. – Oczywiście, że się da, ale moja sprawa, Tony, i twoja nie mają ze sobą nic wspólnego oprócz tego, że obaj cierpimy. Nie chcę ważyć, czyj ból jest większy, bo nie ma na taką stratę miary, ale z całą pewnością twoje sumienie może spać spokojnie.

Nie może, Marco. To ja powinienem jechać tym autem, nie ona. Co jednak stało się z tobą? Dlaczego przełykasz gorycz winy?

– Co się z nią stało?

– Nie chcę do tego wracać – oznajmia, częstując mnie papierosem i ogniem.

– Powinieneś. – Odpalam i zaciągam się. – Według tego, co sam mi powiedziałeś o tym, by nie tłumić bólu.

– Ale robię to, Tony! – Podaje sobie ogień i rzuca agresywnie zapalniczką w kąt pokoju. – Duszę to w sobie, bo nie ma dnia, abym o tym nie myślał! O tym, że mogłem wszystko! – Zaciska pięść i szczękę. – Wszystko, Tony! A nie zrobiłem nic.

– Marco, ale czego nie zrobiłeś? Dlaczego tak się obwiniasz o śmierć siostry? – dopytuję i tym razem nie dlatego, że potrzebuję jego zwierzeń jako dowodów do sprawy, ale dlatego, że chciałbym w jakiś sposób pomóc, tak jak on próbował pomóc mnie. Potraktować dobrym słowem. Zapomnieć choć chwilowo o gównie, w którym we dwóch siedzimy po samą szyję. Po prostu, jak człowiek, współczuć.

– Obwiniam się o to, co działo się po tym. Chciałem ją pomścić, Tony, a tego nie zrobiłem.

– Dlaczego nie mogłeś tego zrobić?

Jezu, Tony, zmień ton. Brzmisz jak glina na przesłuchaniu.

– Skąd ten wniosek? Że nie mogłem?

– Stąd, że cię znam – odpowiadam, obserwując Marco przez chmurę papierosowego dymu. – Nie podarowałbyś nikomu śmierci najbliższych, a jeżeli to zrobiłeś, to miałeś poważny powód.

– Tym powodem była moja matka. – Przeciera oczy. – Cholerne rogówki. Muszę zmienić krople do oczu. Biorę kolejne i nic nie pomagają.

– Dieta do sprawdzenia. Niedobór witaminy A lub kwasu omega trzy.

– Miałeś fakultety z medycyny?

– Nie... Po prostu jestem chorowity i nie zmieniaj tematu, Marco.

– Tony, powiedziałem ci o tej sprawie i tak znacznie więcej niż komukolwiek. Nie rozmawiam o tym. Nawet na cmentarz chodzę sam, by unikać rodziny i tematu... – Ciężko wzdycha, zgniatając papierosa w popielniczce. – I naprawdę chcesz tego słuchać, sam będąc w takim stanie?

Kładę dłoń na kieszeni dżinsów, w którą mam wsunięty telefon. Jego kilkukrotna wibracja wskazuje, że rozładowuje się bateria. Cudownie. A miałem zadzwonić do Marie.

– Wytłumaczyłem ci to kilka minut wcześniej, Marco. Użyczysz mi ładowarki?

– Zapytam Giannę. Powinna gdzieś ją mieć w tym burdelu – mówi, wstając z fotela.

– Spokojnie. Najpierw powiedz mi, co świnie zrobiły twojej siostrze. Zacząłeś o tym, gdy jechaliśmy przetrzepać Teddy'ego. Pamiętasz?

Świnie.

Sorry, Patrick, sorry, Kellan i reszta wydziału za takie określenie, chociaż... Tobie się należy, Andrew.

– Pamiętam... – Caruso opada ociężale na siedzenie. – Jesteś uparty, Angel, ale jeżeli ma ci to pomóc, to opowiem... Moją siostrę spotkało to, co wiele innych kobiet. Sprawa, jakich być może tysiące, ale są one dla nas odległe i jakby abstrakcyjne. Nie myślimy o tym, dopóki sami się z tym nie zetkniemy bezpośrednio.

– Mogę się już tylko domyślać, o czym mówisz.

– Było ich trzech. Trzech młodych, jurnych byczków zaraz po pasowaniu na idealnych stróży prawa. To był tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty rok. Impreza w wynajętych domkach, nad jeziorem. Rozumiesz, Tony, towarzystwo chciało się zabawić, poćpać, pochlać... – śmieje się krótko – kto by od tego stronił, prawda?

– Nie każdy ma takie ciągoty, Marco. To tak à propos naszej ostatniej imprezy – stwierdzam, gasząc peta. – Ale nieważne, mów dalej.

– Sophia była tego wieczoru z tym towarzystwem. Pracowała, a raczej dorabiała weekendowo jako kelnerka, na jakieś swoje prywatne potrzeby. Zresztą jak każda studentka w rodzinie, w której się nie przelewało.

– Co studiowała?

– Weterynarię. Była tym najzdolniejszym i najładniejszym dzieckiem spośród naszej czwórki.

Zupełnie jak ty, Penny. Byłaś tą ładniejszą wersją i zawsze miałaś lepsze oceny. Ale ja byłem za to tym silniejszym i bardziej pyskatym, więc zawsze idealnie się uzupełnialiśmy.

– Nie śmiem się nie zgodzić – mówię, kierując wzrok na pamiątkowe zdjęcie. – Piękna Sophia i bestia Marco. Co tam się dokładnie stało? Na tej imprezie?

– Została zgwałcona – cedzi twardym tonem.

– Skurwysyny.

– Zanosiła drinki do altanki, kilkanaście metrów od całego kompleksu, gdzie ją wykorzystali. Wiesz, Tony, co Sophia miała na nadgarstkach?

Potrząsam głową.

– Rany. Skórę przeciętą do kości od zapiętych kajdanek. Przypięli ją do kołpaka samochodu i gwałcili. Po kolei. Jedna policyjna menda za drugą... a ona krzyczała, ale wszyscy wokół byli tak pijani i zajęci kąpaniem się na golasa przy muzyce, że nikt nie zdawał sobie sprawy, co się, kurwa, dzieje dosłownie na wyciągnięcie ręki. To się stało, Tony. Moją siostrę zniszczyło kilka policyjnych kurew, którym wydawało się, że prawo ich nie ruszy. I tak też się stało.

– O czym ty mówisz? Jak to ich nie ruszyło? – pytam, zdruzgotany wyznaniem Marco. Mogłem sobie tylko wyobrazić, i to w niewielkiej części, co rozrywało go na kawałki, a co trwa do tej pory.

Przypominam sobie moment, gdy pracowałem w biurze, przydzielony do spraw cyberpedofilii. Namierzałem większość z tych zwyrodnialców, którymi często okazywały się osoby wiodące idealne, rodzinne życie. Nikt się tego nie spodziewał, te słowa na sali sądowej padały najczęściej, tak jak miażdżące przestępców wyroki. Nie rozumiem więc, dlaczego oprawców Sophii, według tego, co mówi Marco, nie dosięgnął sądowy wyrok.

– Sophia nie złożyła zeznań. Nie złożyła oskarżenia. Zamiast tego odebrała sobie życie.

Otwieram szeroko oczy.

– Kurwa, Marco... Dlaczego tego nie zrobiła?

– Bo się bała. Tak samo jak moja matka. Jeden z tych kutasów jest synem dyrektora wydziału kryminalnego, tego od narkotyków. Twierdziła, że zrobią wszystko, by ją oczernić, by wybronić synusia i kolegów, że nic to nie da, że nie ma świadków, dowodów, że na swoją obronę ma tylko słowa i rany na nadgarstkach! – krzyczy, uderzając pięścią w fotel. – Zdawałem wtedy do akademii, ale jeszcze tego samego dnia, którego wyznała mi, co się stało, zrezygnowałem z kandydatury. Nie chciałem przekraczać progu tego plugastwa, a moja nienawiść, rozgoryczenie i chęć dorwania tych sukinsynów poniosły mnie w jedno miejsce, Tony, do mojego starego przyjaciela.

– Nie wiem, co mam powiedzieć, Marco. – Wstaję i zaczynam chodzić w kółko. – Nie wiem, co bym zrobił na twoim miejscu, ale nie ręczyłbym chyba za siebie. Poważnie, upierdoliłbym im fiuty przy samych dupach, gdyby to spotkało moją siostrę.

I mówię to ja, w pełni świadomy swoich słów – Chester.

– I to chciałem zrobić, gdy poznałem wtedy Roberta.

Odwracam głowę.

– Vaniera?

– Tak, Tony. Miałem dobrego przyjaciela, i mniejsza o jego imię, ale od gówniarza lubił kraść i mieszać się w szemrane towarzystwo. On też miał przyjaciela, a ten przyjaciel miał kolejnego przyjaciela... – objaśnia, stając naprzeciw mnie. – Wiesz już, jak to działa, nie muszę ci tłumaczyć.

Przytakuję.

– Za jego pośrednictwem umówiono mnie na spotkanie z pewnymi ludźmi, a tam wszystko z siebie wylałem i poznałem właśnie Roberta. Obiecano mi pomoc i sprawiedliwość, na którą moja matka nie chciała się zgodzić. „Błagałam cię, synu, żebyś nie zanurzał rąk we krwi". To usłyszałem, gdy powiedziałem, że znam kogoś, kto postara się, by te mendy... – mówi, wbijając palec w moją klatkę – zapłaciły za każdy krzyk mojej siostry, za każdą jej łzę i sekundę upokorzenia. Ale nigdy się to nie stało, bo nie byłem wtedy na tyle silny, by wystąpić przeciwko błaganiom i łzom matki. I to mnie boli, Tony. Bo coś we mnie wtedy pękło do tego stopnia, że potrafiłem potem w ciągu kilkunastu lat pozbawić życia około dziesięciu osób, a nie zaserwowałem ostatniego oddechu tym, którzy najbardziej na to zasługiwali. Którzy skrzywdzili nas osobiście – wyznaje ze łzami. – Rozumiesz teraz, dlaczego czuję ten gówniany wstyd i winę?

– Gdzie jest teraz twoja matka? – pytam, widząc w jego oczach to, co sam czuję w sercu. Cholerną wściekłość na samego siebie.

– Zmarła pięć lat temu – odpowiada, zwalniając uścisk. – Przepraszam, Tony... Poniosło mnie – dodaje, opierając dłonie o biurko. Zwiesza głowę, wbijając spojrzenie w zdjęcie.

– Więc na co czekasz?

Potrząsa głową, spoglądając na mnie z zaskoczeniem.

– Co?

– Twojej matki nie ma już na tym świecie, więc dlaczego jeszcze nie zrobiłeś tego, co uważasz za słuszne? – pytam, zauważając leżącą obok fotela ładowarkę. Podnoszę ją i zaczynam rozplątywać zamotany w supły kabel.

Caruso się prostuje i obdarza mnie chłodnym spojrzeniem. Odwzajemniam je.

– Bo chodzi o zasady, Tony – odpowiada twardym tonem. – Złożyłem matce obietnicę, że nie będę szukał zemsty. Przyrzekłem zamilknąć i przez te kilkanaście lat obietnicy tej nie złamałem. Gdybym traktował to, co komuś przysięgam, jak przelotne gówno, byłbym oszustem niegodnym czyjegokolwiek zaufania.

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego katujesz się poczuciem winy. Tak naprawdę robisz coś wbrew sobie i dla kogoś. To ogromne wyrzeczenie i na pewno nie powód do wstydu.

– Bo kiedy była na to pora, nie potrafiłem postawić na swoim. A teraz... Teraz jest już na to za późno. Dałem słowo i nie próbuj mnie, Tony, namawiać, bym je złamał. Ty też powinieneś o tym pamiętać.

– O czym? – pytam, gdy udaje mi się rozplątać kabel.

Wzrokiem odnajduję gniazdko, więc przykucam i wpinam ładowarkę, a do niej telefon. Przynajmniej uda się dotrzymać słowa względem Marie. Naprawdę mi na tym zależy.

– O zasadach i zaufaniu. Inaczej wszyscy będziemy skończeni.

Przydałoby się, aby te słowa usłyszał Kellan.

Ufałem ci jak przyjacielowi. Byłeś moim łącznikiem i oparciem. Teraz jest tylko pustka po istniejącym kiedyś ogniwie.

Nie komentuję ostatnich słów przyjaciela, a tylko podnoszę wzrok znad uruchamianego telefonu i oparcia fotela, bo rozlega się pukanie. Marco pokazuje gestem niewidzialnego suwaka na ustach, że kończymy temat. Wysuwam w górę kciuk w ramach zgody. O wszystkim, czego się tu dowiedziałem, będę rozmyślał w drodze do domu. Na pogrzeb Penny, choć ta informacja nadal do mnie, niestety, nie dociera. Najgorsza rozpacz jest dopiero przede mną. To jedyna rzecz, której mam świadomość.

Wstaję z klęczek, gdy w progu pojawia się Laura trzymająca w dłoni dzwoniący telefon komórkowy.

– Marco, ktoś ciągle próbuje się dodzwonić, więc odbierz, bo usiłuję położyć Christophera do spania.

Siadam na brzegu biurka, gdy kobieta podaje telefon mężowi, przy okazji gromiąc mnie wzrokiem, bo dostrzega, że z talerza nie zniknął ani jeden pasztecik. Posłusznie biorę pierwszy z brzegu i wpycham do ust. Sztucznie się uśmiecham, czując ścisk w żołądku.

– Pyszne! – Cmokam w palce.

Laura kręci głową i zamyka za sobą drzwi. Przełykam i od razu przepijam herbatą. Dłonie ponownie lodowacieją. Wykończę się.

– Czego on ode chce mnie w święta?

Spoglądam na Marco. Absolutnie nie jest zadowolony, że zawraca mu się teraz głowę. Po chwili decyduje się jednak odebrać.

– Co jest, kiedy i gdzie? – Wyjmuje notes ze sportowej torby Gianny. Wyszarpuje kartkę i coś zapisuje. – Nie mieliście już, kurwa, na to innego momentu? Niczego nie tykać, dopóki się nie pojawię.

Rozłącza się, przeklinając cicho pod nosem. Wyraźnie nad czymś myśląc, spogląda na mnie niespokojnym wzrokiem. Domyślam się, że dzwonił któryś ze współpracowników i nowina, którą przekazał, nie należy do najlepszych. Nic dzisiaj do takich nie należy... No, może oprócz uśmiechu Marie – jedynej pozytywnej rzeczy, którą z dzisiejszego dnia zapamiętam.

– Jakiś problem? – pytam, wiedząc, że za chwilę, pomimo tego, co się dzieje, muszę wrócić do pracy. Im szybciej doprowadzę to do końca, tym więcej prawdziwego siebie będę w stanie uratować.

– Muszę jechać. Myślałem, że mogę polegać na paru ludziach, ale oni jak zawsze muszą spieprzyć przyjemny czas wysranym z dupy problemem.

– Daj sobie dzisiaj wolne. Ktoś inny nie może tego sprawdzić? Nie wiem... Luca?

– To on dzwonił – informuje Caruso, poklepując się po kieszeniach czarnych dżinsów, pewnie w poszukiwaniu kluczyków. – Postaram się szybko wrócić. Jeżeli chciałbyś zostać, to Laura przygotuje ci pokój.

– Nie ma takiej opcji. – Zsuwam pośladek z biurka. – Jadę z tobą.

Marco podchodzi do mnie i kładąc mi dłoń na barku, przyciska go, zmuszając tym samym, bym usiadł z powrotem.

– Odpocznij. Jeżeli ktoś ma mieć teraz wolne, to na pewno ty, Tony. Potrzebujesz czasu dla siebie i psychicznej regeneracji. Sprawy rodziny są ważne, ale w takich momentach nie wymagam od ciebie pełnej gotowości. Nikt z nas nie jest maszyną.

– Ale ja jej potrzebuję – oznajmiam, podnosząc się ponownie do pionu. – Muszę czymś zająć myśli. Jeżeli zamknę się w pokoju i zostanę ze sobą sam na sam... – opuszczam powieki i potrząsam głową – to będzie bardzo źle.

– Nie zatrzymuję cię, jeśli tego nie chcesz, ale jeżeli będziesz miał ochotę wrócić do domu, to po prostu wyjdź i nikomu się z niczego nie tłumacz. Wystarczy, że ja znam sytuację.

– Dzięki. – Przyciągam go za bark i poklepuję mocno po plecach. – Jesteś dobrym kumplem, Marco. Każdemu takiego życzę.

– No już! Bez czułości, Tony. – Śmieje się, po czym podnosi rękę i czochra mnie po włosach. – Będzie dobrze, jesteś twardy. A teraz spieprzamy, bo chcę wrócić o normalnej porze i pomasować Laurze plecy.

– Zrozumiałem przekaz. – Uśmiecham się. – Wezmę tylko telefon. Obiecałem Marie, że się odezwę.

Schylam się za fotel i odpinam ładowarkę. Dziesięć procent. Słabiutko, ale może wystarczy na szybką rozmowę po drodze. Blokuję telefon i wsuwam go do kieszeni. Caruso gapi się z podniesionymi brwiami i zadowoleniem na twarzy.

– Co? – Rozkładam ręce.

– Angel... Czyżby cię kolega Amor ustrzelił?

Przewracam oczami i chwytam za klamkę. Otwieram drzwi, by w pierwszej kolejności przepuścić w nich ciekawość Marco.

– Spotkałem się z nią dzisiaj – wyjaśniam, wychodząc za Carusem z pokoju. – Luźna rozmowa, dobre jedzenie... To nic zobowiązującego – dodaję, zdejmując ramoneskę z wieszaka. Marco jak zawsze zakłada czarny, gangsterski płaszcz i wypastowane pantofle. Pasuje mu to, ja w takim stroju wyglądałbym i czułbym się co najmniej śmiesznie.

– To fajna dziewczyna. Z dobrego, włoskiego domu z tradycjami. – Celuje we mnie palcem. – Nie spieprz tego! Bo przysięgam, Tony, że sam cię wtedy oklepię.

– Jasne... Postaram się zapamiętać.

Choć teraz jedyne, czego pragnę, to o wszystkim już zapomnieć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro