Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Kwadrans jazdy pod wskazany przez Giannę adres upłynął w totalnej ciszy. Miałem opuścić Boston, ale Bóg zaplanował, by zatrzymać mnie tutaj jeszcze na moment. Gorzko przełykałem widok jej smutnej buzi, nie mogąc znieść świadomości upokorzenia i bólu, jakie ją spotkały. Nie czuję się teraz jak gangster idący spuścić łomot gnojowi. Nie przemawia przeze mnie chęć zakucia go w policyjne kajdanki. Idę tam jako wkurzony facet, wyobrażając sobie, że na miejscu Gianny mogła być Penny. Jestem jak starszy brat, któremu siostra wypłakała się w kołnierz. Więc jak mam, do cholery, inaczej reagować?!

Gaszę silnik i spoglądam na budynek, w którym mieszka Peter.

– Zaczekaj tutaj.

– Co masz zamiar zrobić?

– Spokojnie, tylko z nim pogadam.

Gianna opuszcza głowę i zaczyna kręcić pierścionkiem na środkowym palcu. Po chwili go zdejmuje, uchyla drzwi i wyrzuca.

– Idź, zaczekam.

Nie komentuję, dlaczego wyrzuciła srebrną obrączkę. Będąc na miejscu Gianny, wywaliłbym każdy prezent od gnoja.

– Za chwilę wrócę.

Wysiadam i zakładam kaptur, a gdy to robię, spoglądam na swój łańcuszek z krzyżykiem. Odpinam go, po czym otwieram tylne drzwi i chowam do kieszeni przy siedzeniu kierowcy. Federalni nie muszą o tym wiedzieć. A czy robię teraz źle? Absolutnie się tym nie przejmuję. Oni bycie ze mną fair mieli gdzieś.

Wkraczam do budynku i przywołuję windę. Czekając, zbieram kilka ulotek z półki wiszącej przy skrzynkach na listy. Idiotyczny nawyk, przez który mam kieszenie pełne papierów. Winda się zatrzymuje, wysiada z niej dziewczyna z dziecięcym wózkiem, więc przytrzymuję drzwi, by mogła swobodnie wyjść. Uśmiecha się do mnie w podziękowaniu.

Wchodzę do windy i wybieram na panelu guzik z numerem trzy. Macham ulotkami, niecierpliwie oczekując dotarcia na miejsce. Młody gnojek dostanie krótkie, ale treściwe ostrzeżenie, że ma się trzymać od Gianny z daleka. Potem opuszczę budynek z być może naiwną nadzieją, że Peter dostosuje się do usłyszanych słów. Gianna to dobra, piękna, ale dorastająca dziewczyna i życzę jej, aby trafiła na naprawdę wartościowego człowieka. Każde z tych mafijnych dzieci ma szansę na normalną przyszłość. Naprawdę w to wierzę.

Hamulec windy lekko nią szarpie, a po sygnale ding-ding zwalnia się blokada drzwi. Na piętrze znajdują się trzy mieszkania. Po mojej lewej numer osiem, po prawej numer dziewięć i trzy metry przede mną docelowe, dziesiąte, z którego dudni hip-hopowa muzyka. Zobaczymy, młody szczylu, czy teraz będziesz tak odważny, a spróbuj tylko szczeknąć, to stracę kontrolę i zatrzymasz się na ścianie. Wkurwiłeś mnie. Wkurwiłeś starszego brata Gianny.

Pukam i czekam, nikt nie otwiera. Nawijanie rapera dudni nadal.

– Fatalny gust muzyczny – mruczę i walę pięścią w drzwi.

Muzyka cichnie. Robię dwa kroki w tył, gdy drzwi uchylają się na około dwadzieścia centymetrów, ukazując krótko ostrzyżonego typka w dresach, bez koszulki i ze złotym łańcuchem na szyi oraz nadgarstku.

– Słucham? – pyta, opierając o framugę rękę, a na niej czoło.

Patrzę na niego i drga mi powieka. Zalewa mnie fala gorąca i zaczyna pulsować w potylicy. Byłem przekonany, że przywita mnie siedemnastoletni, góra dwudziestoletni chłopak z pryszczami na nosie, a tymczasem patrzę na mężczyznę, który jest może o kilka lat młodszy ode mnie. W głowie mi się to nie mieści! Plany na edukacyjną rozmowę uchodzą ze mnie jak para z gotującego się czajnika. Gwiżdże mi w uszach. Zatłukę typa!

– No, słucham – powtarza ponaglająco.

Potrząsam głową i obdarzam go sztucznym uśmiechem.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam... – przeciągam, przenosząc spojrzenie na ulotkę, skąd odczytuje nazwisko masażystki. – Szukam pani Edison. – Podnoszę wzrok na wpatrującego się na mnie fiuta, który przeżuwa gumę. – Znalazłem telefon – wyjmuję swój i unoszę go na sekundę na wysokość jego oczu, po czym chowam do kieszeni – i okazało się, że to jej. Podała mi ten adres, ale... – odchylam się do tyłu, machając w dłoni ulotką – ale obok nikt nie otwiera. Zadzwoniłbym z jej numeru do kogokolwiek ze znajomych, ale bateria padła. Ma pan jakiś kontakt do sąsiadki? – Śmieję się głupkowato, dostrzegając na sofie długonogą Latynoskę w kusej spódniczce.

Co za kutas. Biedna Gianna.

– Ale tu nie mieszka żadna Edison.

– Na pewno? – Spoglądam na drzwi. – Podała mi ten właśnie adres. – Wskazuję kciukiem. – Mieszkanie numer osiem i że jest teraz w domu. Tłukłem się przez połowę miasta na darmo? – Aktorsko się irytuję. – Może pan zapuka, może po prostu sąsiadka nie otwiera nieznajomym?

No dalej, palancie! Otwórz te drzwi szerzej! Wyjdź, bym ci mógł przyłożyć i będzie po sprawie!

– Peter?! – woła dziewczyna. – Kto to, kurwa, jest?!

– Stary, ale tu nie mieszka żadna Edison. Nie wiem, o czym pierdolisz. Spadaj, bo ja ci nie pomogę.

– Nie musisz. – Blokuję martensem drzwi, które próbuje zamknąć. – I lepiej módl się, żeby tobie pomógł jakiś lekarz.

– Kurwa, co jest?!

Wydziera się, gdy łapię go za tę złotą uprząż i pociągnąwszy do siebie, wsadzam jego pysk między drzwi.

– Mamy do pogadania, bydlaku. – Unoszę nogę i kopnięciem obalam go na podłogę. Wchodzę i zatrzaskuję drzwi. Mam wrażenie, że mój wewnętrzny Hulk-Tony znowu się budzi.

– Czego chcesz?! – Pełza do tyłu na łokciach, gdy idę przed nim. Latynoska wskakuje na sofę i zaczyna przeraźliwie piszczeć. Zatrzymuję się i spoglądam na nią.

– Nie drzyj się tak, to nie opera. – Wskazuję skinieniem głowy sąsiednie drzwi. – Spieprzaj do pokoju.

Mało przejęta losem Petera, któremu udaje się podnieść na nogi, przebiega wzdłuż po sofie, dalej stoliku i z akrobatycznym susem-szpagatem, że widać jej pół tyłka, wpada do pokoju i zamyka się w nim. Peter wykorzystuje okazję, podbiega do rzuconej na puf kurtki i wyjmuje portfel.

Łapówka dla agenta? Słabo, Peter, nie tędy droga. Dla mafioza? A na cholerę mi twoje marne drobne?

– Chcesz kasy? Mam! Mam, kurwa, kasę! – Wyjmuje plik banknotów, gdy ja podkręcam tę idiotyczną muzykę, ale nie dlatego, że mi się podoba, tylko żeby wszystko zagłuszyć. – Ile chcesz? Oddam ci wszystko! – Wysuwa w moją stronę dygoczącą dłoń, ale gdy widzi, że nie interesuje mnie, co trzyma, rzuca pieniądze na podłogę i potykając się o własne buty, dopada do komody, z której coś wyjmuje. – Mam zegarek! Złoty! Kurwa, z diamentową tarczą! – Zasuwa szufladę z hukiem i odwraca się, prezentując mi dobytek. Głośno zieje i przenosi wzrok z mojej twarzy na niższe rejony. – Kurwa! Czego ty ode mnie chcesz?! I po co to odpinasz?! Co ty chcesz zrobić?!

– Na pewno nie to, o czym teraz myślisz. Nie sprawię ci tej przyjemności. Szarpnięciem wyciągam skórzany pasek z ostatniej szlufki dżinsów i zamachuję się, uderzając nim gnoja, niestety w przedramię, bo skutecznie zdążył się zasłonić. – Brawo! Punkt dla ciebie! – Przerzucam pasek do lewej ręki i tym razem na lewym policzku odbijam mu czerwoną pręgę.

– Ty sukinkocie!

Wysuwa lewy, ale niecelny sierpowy, bo robię szybki unik, przez co on traci równowagę, a ja zyskuję idealną okazję, by odskoczyć w bok, na jego tyły, i założyć mu wędzidło z paska. Nie panuję nad sobą! Wiem o tym! I przyjdzie taki moment, że będę tego żałował, ale teraz wściekłość na to, co ten pozornie dorosły bydlak zrobił małej Giannie, przerasta to po stokroć!

– Na podłogę! – Kopię w tył jego kolana, zaciskając pasek za jego głową.

Upadając, dławi się, ale nie rusza mnie to, nie luzuję naprężenia paska, którego końcówki trzymam w dłoniach. Stoję czubkami butów na jego rozłożonych ramionach i pociągam pasek ku górze wraz z jego głową.

– Podobało się?!

Jęczy coś na kształt „mmm".

– Milusio tak oberwać w pysk, co, Peter?! Pytam, czy ci się podobało! A jak nie możesz się zdecydować, to mogę to powtórzyć! – Pochylam się w przód, zgniatając mu mocniej ramiona. – Patrząc na to, że się właśnie zeszczałeś, najpewniej z bólu, udzielę sobie odpowiedzi sam. Uważasz, że to nic miłego! Więc skoro tak, to pytam się – pociągam za lejce mocniej – to pytam się, dlaczego, bydlaku, urządziłeś tak Giannę?!

Spoglądam na wiszące naprzeciwko nas lustro, które pokazuje jego wytrzeszczone oczy. Uświadomił sobie teraz najpewniej, że nie przyszedłem go okraść, choć to, o ironio, fach w rękach Tony'ego. Nie odczuwam też żadnej odrazy, patrząc na siebie i na to, co robię, bo traktuję cię, Gianna, jak swoją tym razem młodszą siostrę. Bronię cię. Uczucia Tony'ego i moje potrafią zachowywać się jak szkiełka w kalejdoskopie, przesuwane każdym zdarzeniem, tworząc symetryczne i barwne figury. Są momenty, że chyba lubię je obserwować.

– Nie odpowiadasz, bo masz pasek przeciągnięty przez mordę, więc posłuchaj, Peter. Niech ci nie strzeli do głowy próbować ją przepraszać lub błagać o wybaczenie. Masz się do niej nie zbliżać, a gdy ją na swoje nieszczęście zobaczysz, masz utrzymywać dystans co najmniej trzydziestu metrów. Powtarzam: co najmniej. A najlepiej, gdybyś wyniósł się z tego miasta, bo jeżeli twój głupi mózg podsunie ci pomysł, by te anielskie przykazania złamać, to gwarantuję ci, że dopadną cię ludzie tysiąc razy gorsi ode mnie, a uwierz... – Schodzę z jego ramion i chwytam pasek w jedną dłoń. Klękając, pochylam się do trzęsącej się i spoconej mordy faceta. – Uwierz, że ostatnio wybroniłem przed jednym twoją chudą dupę i naprawdę tego w tym momencie żałuję. – Agresywnie wyciągam spod jego twarzy pasek. – Zapamiętaj to, Peter, do złotej kurwy.

Podnoszę się i kończę coś, co miało być tylko rozmową, po czym kieruję się do drzwi, lecz zanim do nich dotrę, moją uwagę przykuwa leżący na podłodze złoty zegarek. Z diamentową tarczą, jak twierdzi zwijający się na podłodze Peter. Schylam się po niego, podnoszę i chwilowo mu przyglądam. Ładny, ale ten kutas na pewno na niego nie zasługuje. Oddać go Luce? Lubi takie świecidełka, ale on też nie mieści się w mojej grupie podarowanych. Za to dzieciaki z sierocińca? Przyda im się drugi bożonarodzeniowy prezent. To będzie sporo gotówki.

***

– Już jestem...

Gianna, spogląda na mnie niepewnie, gdy po wejściu do auta rzucam pasek na tylne siedzenia. Uśmiecham się do niej, wyjmując kluczyki z kieszeni, a wraz z nimi wypada kilka zabranych przeze mnie ulotek. W końcu się na coś przydały.

– Zastałeś go? – pyta.

– Tak, zastałem – potwierdzam, włączając się do ruchu.

Oszczędzę jej jednak szczegółów, że Peter był w mieszkaniu z inną dziewczyną, a Gianna najpewniej była po prostu młodziutką zabawką. Drań, który omamił nastoletnią, naiwną i śliczną dziewczynę. Mam nadzieję, że po tej nauczce zrobił to ostatni raz.

– I jak?

– Porozmawialiśmy.

– Bolało go?

– Zrozumiał. Gwarantuję ci, że na pewno coś z tej rozmowy wyniesie – przytakuję, zawracając na rondzie w stronę domu Marco.

Podpieram głowę o dłoń i mocno wzdycham, bo powraca to, co zamierzałem zrobić. Opuścić Boston.

– Mam nadzieję... – Zaciska usta, ale w uśmiechu, po czym odwraca głowę i patrzy na tylne siedzenia. – Tony?

– Hmm?

– Jesteś spakowany. – Czuję na twarzy jej mocno pytający wzrok. – Wyjeżdżasz gdzieś?

Czas na odpowiedź, Chester. Szczerą odpowiedź, czy mówisz sercu Tony'ego, jak to śpiewało wcześniej Roxette, goodbye?

– Nie. – macham dłonią. – Miałem taki zamiar, ale nie, Gianna... – Uśmiecham się do niej szeroko. – Nie wyjeżdżam.

– To fajnie. Dobrze, że jesteś, Angel.

Pochyla się do mnie i cmoka mnie w policzek. Grożę jej palcem i mówię, żeby nie przeginała, bo naprawdę traktuję ją jak siostrę, a ona w odpowiedzi chichocze, że to przecież siostrzany buziak. Atmosfera zaczyna się rozluźniać, gdy w końcu spokojnie mogę odwieźć ją do domu. Zapewniam, że jej ojciec wróci później, więc może coś z tym siniakiem zrobić, zapudrować, ukryć, nie wiem... Dla mnie byłoby teraz lepiej, gdyby po prostu z Marco porozmawiała, gdy zapyta ją, co się stało. Żeby nie kłamała, jak dotychczas on, a wtedy jest może szansa, że oni wszyscy sobie wybaczą, bo kłamstwo jest złe, kłamstwo jest rujnujące.

Chryste... czy nie jestem hipokrytą, myśląc o tym?

Na desce rozdzielczej zaczyna dzwonić telefon Tony'ego i dziękuję mu za to, bo przerwie ten znowu tworzący się psychologiczny kocioł. Gianna podaje mi urządzenie, na którym wyświetla się niezapisany, a przede wszystkim nieznany mi numer, czego zazwyczaj bardzo nie lubię.

– Tak?

– Anthony?

– Tak, z kim mam przyjemność?

– Antonio Russo.

Wybałuszam oczy, do żołnierza dzwoni sam boss. Nie wiem, czy Tony powinien się teraz cieszyć, czy zacząć płakać. To może oznaczać wszystko.

– Dzień dobry. Nie poznałem pana, a może bardziej nie spodziewałem się telefonu.

– To mój prywatny numer, ale proszę, abyś go nie zapisywał. Anthony?

– Jestem i słucham pana. – Obracam kierownicą, zaraz za rozmowę podczas jazdy wlepią mi mandat.

– Jesteś może czymś zajęty? Mam na myśli czas w ciągu następnej godziny.

– Nie, raczej nie.

– W takim razie nalegam, abyś przyjechał do Bella Siciliana. Zapraszam cię na obiad. Czy mogę liczyć na twoją obecność?

Przełykam ślinę.

– Oczywiście – chrząkam ze stresu – przyjadę, ale myślę, że za około czterdzieści minut, ale postaram się szybciej, ale nie obiecuję. – Powtarzam się, aparat mowy odmawia mi z nerwów posłuszeństwa.

– Nie spiesz się, mam jeszcze dwie godziny do spotkania z przyjacielem, ale proszę cię, abyś ty był bez swoich. Nalegam, abyś przyjechał sam. Chcę z tobą o czymś porozmawiać. Anthony?

– Tak... tak, rozumiem.

– Doskonale, w takim razie do zobaczenia.

Rozmowa urywa się nagle, powodując nagłe podejście serca do gardła. Miałem moment wręcz histerycznego załamania i boję się w tej chwili, że wyżyłem agresję na Peterze, co, jak już o tym pomyślałem, kiedyś odpokutuję. Zwątpienie uciekło ze mnie jak powietrze z balonu, ale fizycznie czuję się po tym wyeksploatowany. Moja infiltracja trwa jednak dalej. Nie przerywam jej, mając w głowie obietnicę dla mamy, że wrócę do niej cały i zdrowy.

Russo?

Czego ty, do cholery, chcesz od Tony'ego?

_____

Ciąg dalszy po godzinie 16.00 :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro