Rozdział 32
Kwadrans jazdy pod wskazany przez Giannę adres upłynął w totalnej ciszy. Miałem opuścić Boston, ale Bóg zaplanował, by zatrzymać mnie tutaj jeszcze na moment. Gorzko przełykałem widok jej smutnej buzi, nie mogąc znieść świadomości upokorzenia i bólu, jakie ją spotkały. Nie czuję się teraz jak gangster idący spuścić łomot gnojowi. Nie przemawia przeze mnie chęć zakucia go w policyjne kajdanki. Idę tam jako wkurzony facet, wyobrażając sobie, że na miejscu Gianny mogła być Penny. Jestem jak starszy brat, któremu siostra wypłakała się w kołnierz. Więc jak mam, do cholery, inaczej reagować?!
Gaszę silnik i spoglądam na budynek, w którym mieszka Peter.
– Zaczekaj tutaj.
– Co masz zamiar zrobić?
– Spokojnie, tylko z nim pogadam.
Gianna opuszcza głowę i zaczyna kręcić pierścionkiem na środkowym palcu. Po chwili go zdejmuje, uchyla drzwi i wyrzuca.
– Idź, zaczekam.
Nie komentuję, dlaczego wyrzuciła srebrną obrączkę. Będąc na miejscu Gianny, wywaliłbym każdy prezent od gnoja.
– Za chwilę wrócę.
Wysiadam i zakładam kaptur, a gdy to robię, spoglądam na swój łańcuszek z krzyżykiem. Odpinam go, po czym otwieram tylne drzwi i chowam do kieszeni przy siedzeniu kierowcy. Federalni nie muszą o tym wiedzieć. A czy robię teraz źle? Absolutnie się tym nie przejmuję. Oni bycie ze mną fair mieli gdzieś.
Wkraczam do budynku i przywołuję windę. Czekając, zbieram kilka ulotek z półki wiszącej przy skrzynkach na listy. Idiotyczny nawyk, przez który mam kieszenie pełne papierów. Winda się zatrzymuje, wysiada z niej dziewczyna z dziecięcym wózkiem, więc przytrzymuję drzwi, by mogła swobodnie wyjść. Uśmiecha się do mnie w podziękowaniu.
Wchodzę do windy i wybieram na panelu guzik z numerem trzy. Macham ulotkami, niecierpliwie oczekując dotarcia na miejsce. Młody gnojek dostanie krótkie, ale treściwe ostrzeżenie, że ma się trzymać od Gianny z daleka. Potem opuszczę budynek z być może naiwną nadzieją, że Peter dostosuje się do usłyszanych słów. Gianna to dobra, piękna, ale dorastająca dziewczyna i życzę jej, aby trafiła na naprawdę wartościowego człowieka. Każde z tych mafijnych dzieci ma szansę na normalną przyszłość. Naprawdę w to wierzę.
Hamulec windy lekko nią szarpie, a po sygnale ding-ding zwalnia się blokada drzwi. Na piętrze znajdują się trzy mieszkania. Po mojej lewej numer osiem, po prawej numer dziewięć i trzy metry przede mną docelowe, dziesiąte, z którego dudni hip-hopowa muzyka. Zobaczymy, młody szczylu, czy teraz będziesz tak odważny, a spróbuj tylko szczeknąć, to stracę kontrolę i zatrzymasz się na ścianie. Wkurwiłeś mnie. Wkurwiłeś starszego brata Gianny.
Pukam i czekam, nikt nie otwiera. Nawijanie rapera dudni nadal.
– Fatalny gust muzyczny – mruczę i walę pięścią w drzwi.
Muzyka cichnie. Robię dwa kroki w tył, gdy drzwi uchylają się na około dwadzieścia centymetrów, ukazując krótko ostrzyżonego typka w dresach, bez koszulki i ze złotym łańcuchem na szyi oraz nadgarstku.
– Słucham? – pyta, opierając o framugę rękę, a na niej czoło.
Patrzę na niego i drga mi powieka. Zalewa mnie fala gorąca i zaczyna pulsować w potylicy. Byłem przekonany, że przywita mnie siedemnastoletni, góra dwudziestoletni chłopak z pryszczami na nosie, a tymczasem patrzę na mężczyznę, który jest może o kilka lat młodszy ode mnie. W głowie mi się to nie mieści! Plany na edukacyjną rozmowę uchodzą ze mnie jak para z gotującego się czajnika. Gwiżdże mi w uszach. Zatłukę typa!
– No, słucham – powtarza ponaglająco.
Potrząsam głową i obdarzam go sztucznym uśmiechem.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam... – przeciągam, przenosząc spojrzenie na ulotkę, skąd odczytuje nazwisko masażystki. – Szukam pani Edison. – Podnoszę wzrok na wpatrującego się na mnie fiuta, który przeżuwa gumę. – Znalazłem telefon – wyjmuję swój i unoszę go na sekundę na wysokość jego oczu, po czym chowam do kieszeni – i okazało się, że to jej. Podała mi ten adres, ale... – odchylam się do tyłu, machając w dłoni ulotką – ale obok nikt nie otwiera. Zadzwoniłbym z jej numeru do kogokolwiek ze znajomych, ale bateria padła. Ma pan jakiś kontakt do sąsiadki? – Śmieję się głupkowato, dostrzegając na sofie długonogą Latynoskę w kusej spódniczce.
Co za kutas. Biedna Gianna.
– Ale tu nie mieszka żadna Edison.
– Na pewno? – Spoglądam na drzwi. – Podała mi ten właśnie adres. – Wskazuję kciukiem. – Mieszkanie numer osiem i że jest teraz w domu. Tłukłem się przez połowę miasta na darmo? – Aktorsko się irytuję. – Może pan zapuka, może po prostu sąsiadka nie otwiera nieznajomym?
No dalej, palancie! Otwórz te drzwi szerzej! Wyjdź, bym ci mógł przyłożyć i będzie po sprawie!
– Peter?! – woła dziewczyna. – Kto to, kurwa, jest?!
– Stary, ale tu nie mieszka żadna Edison. Nie wiem, o czym pierdolisz. Spadaj, bo ja ci nie pomogę.
– Nie musisz. – Blokuję martensem drzwi, które próbuje zamknąć. – I lepiej módl się, żeby tobie pomógł jakiś lekarz.
– Kurwa, co jest?!
Wydziera się, gdy łapię go za tę złotą uprząż i pociągnąwszy do siebie, wsadzam jego pysk między drzwi.
– Mamy do pogadania, bydlaku. – Unoszę nogę i kopnięciem obalam go na podłogę. Wchodzę i zatrzaskuję drzwi. Mam wrażenie, że mój wewnętrzny Hulk-Tony znowu się budzi.
– Czego chcesz?! – Pełza do tyłu na łokciach, gdy idę przed nim. Latynoska wskakuje na sofę i zaczyna przeraźliwie piszczeć. Zatrzymuję się i spoglądam na nią.
– Nie drzyj się tak, to nie opera. – Wskazuję skinieniem głowy sąsiednie drzwi. – Spieprzaj do pokoju.
Mało przejęta losem Petera, któremu udaje się podnieść na nogi, przebiega wzdłuż po sofie, dalej stoliku i z akrobatycznym susem-szpagatem, że widać jej pół tyłka, wpada do pokoju i zamyka się w nim. Peter wykorzystuje okazję, podbiega do rzuconej na puf kurtki i wyjmuje portfel.
Łapówka dla agenta? Słabo, Peter, nie tędy droga. Dla mafioza? A na cholerę mi twoje marne drobne?
– Chcesz kasy? Mam! Mam, kurwa, kasę! – Wyjmuje plik banknotów, gdy ja podkręcam tę idiotyczną muzykę, ale nie dlatego, że mi się podoba, tylko żeby wszystko zagłuszyć. – Ile chcesz? Oddam ci wszystko! – Wysuwa w moją stronę dygoczącą dłoń, ale gdy widzi, że nie interesuje mnie, co trzyma, rzuca pieniądze na podłogę i potykając się o własne buty, dopada do komody, z której coś wyjmuje. – Mam zegarek! Złoty! Kurwa, z diamentową tarczą! – Zasuwa szufladę z hukiem i odwraca się, prezentując mi dobytek. Głośno zieje i przenosi wzrok z mojej twarzy na niższe rejony. – Kurwa! Czego ty ode mnie chcesz?! I po co to odpinasz?! Co ty chcesz zrobić?!
– Na pewno nie to, o czym teraz myślisz. Nie sprawię ci tej przyjemności. Szarpnięciem wyciągam skórzany pasek z ostatniej szlufki dżinsów i zamachuję się, uderzając nim gnoja, niestety w przedramię, bo skutecznie zdążył się zasłonić. – Brawo! Punkt dla ciebie! – Przerzucam pasek do lewej ręki i tym razem na lewym policzku odbijam mu czerwoną pręgę.
– Ty sukinkocie!
Wysuwa lewy, ale niecelny sierpowy, bo robię szybki unik, przez co on traci równowagę, a ja zyskuję idealną okazję, by odskoczyć w bok, na jego tyły, i założyć mu wędzidło z paska. Nie panuję nad sobą! Wiem o tym! I przyjdzie taki moment, że będę tego żałował, ale teraz wściekłość na to, co ten pozornie dorosły bydlak zrobił małej Giannie, przerasta to po stokroć!
– Na podłogę! – Kopię w tył jego kolana, zaciskając pasek za jego głową.
Upadając, dławi się, ale nie rusza mnie to, nie luzuję naprężenia paska, którego końcówki trzymam w dłoniach. Stoję czubkami butów na jego rozłożonych ramionach i pociągam pasek ku górze wraz z jego głową.
– Podobało się?!
Jęczy coś na kształt „mmm".
– Milusio tak oberwać w pysk, co, Peter?! Pytam, czy ci się podobało! A jak nie możesz się zdecydować, to mogę to powtórzyć! – Pochylam się w przód, zgniatając mu mocniej ramiona. – Patrząc na to, że się właśnie zeszczałeś, najpewniej z bólu, udzielę sobie odpowiedzi sam. Uważasz, że to nic miłego! Więc skoro tak, to pytam się – pociągam za lejce mocniej – to pytam się, dlaczego, bydlaku, urządziłeś tak Giannę?!
Spoglądam na wiszące naprzeciwko nas lustro, które pokazuje jego wytrzeszczone oczy. Uświadomił sobie teraz najpewniej, że nie przyszedłem go okraść, choć to, o ironio, fach w rękach Tony'ego. Nie odczuwam też żadnej odrazy, patrząc na siebie i na to, co robię, bo traktuję cię, Gianna, jak swoją tym razem młodszą siostrę. Bronię cię. Uczucia Tony'ego i moje potrafią zachowywać się jak szkiełka w kalejdoskopie, przesuwane każdym zdarzeniem, tworząc symetryczne i barwne figury. Są momenty, że chyba lubię je obserwować.
– Nie odpowiadasz, bo masz pasek przeciągnięty przez mordę, więc posłuchaj, Peter. Niech ci nie strzeli do głowy próbować ją przepraszać lub błagać o wybaczenie. Masz się do niej nie zbliżać, a gdy ją na swoje nieszczęście zobaczysz, masz utrzymywać dystans co najmniej trzydziestu metrów. Powtarzam: co najmniej. A najlepiej, gdybyś wyniósł się z tego miasta, bo jeżeli twój głupi mózg podsunie ci pomysł, by te anielskie przykazania złamać, to gwarantuję ci, że dopadną cię ludzie tysiąc razy gorsi ode mnie, a uwierz... – Schodzę z jego ramion i chwytam pasek w jedną dłoń. Klękając, pochylam się do trzęsącej się i spoconej mordy faceta. – Uwierz, że ostatnio wybroniłem przed jednym twoją chudą dupę i naprawdę tego w tym momencie żałuję. – Agresywnie wyciągam spod jego twarzy pasek. – Zapamiętaj to, Peter, do złotej kurwy.
Podnoszę się i kończę coś, co miało być tylko rozmową, po czym kieruję się do drzwi, lecz zanim do nich dotrę, moją uwagę przykuwa leżący na podłodze złoty zegarek. Z diamentową tarczą, jak twierdzi zwijający się na podłodze Peter. Schylam się po niego, podnoszę i chwilowo mu przyglądam. Ładny, ale ten kutas na pewno na niego nie zasługuje. Oddać go Luce? Lubi takie świecidełka, ale on też nie mieści się w mojej grupie podarowanych. Za to dzieciaki z sierocińca? Przyda im się drugi bożonarodzeniowy prezent. To będzie sporo gotówki.
***
– Już jestem...
Gianna, spogląda na mnie niepewnie, gdy po wejściu do auta rzucam pasek na tylne siedzenia. Uśmiecham się do niej, wyjmując kluczyki z kieszeni, a wraz z nimi wypada kilka zabranych przeze mnie ulotek. W końcu się na coś przydały.
– Zastałeś go? – pyta.
– Tak, zastałem – potwierdzam, włączając się do ruchu.
Oszczędzę jej jednak szczegółów, że Peter był w mieszkaniu z inną dziewczyną, a Gianna najpewniej była po prostu młodziutką zabawką. Drań, który omamił nastoletnią, naiwną i śliczną dziewczynę. Mam nadzieję, że po tej nauczce zrobił to ostatni raz.
– I jak?
– Porozmawialiśmy.
– Bolało go?
– Zrozumiał. Gwarantuję ci, że na pewno coś z tej rozmowy wyniesie – przytakuję, zawracając na rondzie w stronę domu Marco.
Podpieram głowę o dłoń i mocno wzdycham, bo powraca to, co zamierzałem zrobić. Opuścić Boston.
– Mam nadzieję... – Zaciska usta, ale w uśmiechu, po czym odwraca głowę i patrzy na tylne siedzenia. – Tony?
– Hmm?
– Jesteś spakowany. – Czuję na twarzy jej mocno pytający wzrok. – Wyjeżdżasz gdzieś?
Czas na odpowiedź, Chester. Szczerą odpowiedź, czy mówisz sercu Tony'ego, jak to śpiewało wcześniej Roxette, goodbye?
– Nie. – macham dłonią. – Miałem taki zamiar, ale nie, Gianna... – Uśmiecham się do niej szeroko. – Nie wyjeżdżam.
– To fajnie. Dobrze, że jesteś, Angel.
Pochyla się do mnie i cmoka mnie w policzek. Grożę jej palcem i mówię, żeby nie przeginała, bo naprawdę traktuję ją jak siostrę, a ona w odpowiedzi chichocze, że to przecież siostrzany buziak. Atmosfera zaczyna się rozluźniać, gdy w końcu spokojnie mogę odwieźć ją do domu. Zapewniam, że jej ojciec wróci później, więc może coś z tym siniakiem zrobić, zapudrować, ukryć, nie wiem... Dla mnie byłoby teraz lepiej, gdyby po prostu z Marco porozmawiała, gdy zapyta ją, co się stało. Żeby nie kłamała, jak dotychczas on, a wtedy jest może szansa, że oni wszyscy sobie wybaczą, bo kłamstwo jest złe, kłamstwo jest rujnujące.
Chryste... czy nie jestem hipokrytą, myśląc o tym?
Na desce rozdzielczej zaczyna dzwonić telefon Tony'ego i dziękuję mu za to, bo przerwie ten znowu tworzący się psychologiczny kocioł. Gianna podaje mi urządzenie, na którym wyświetla się niezapisany, a przede wszystkim nieznany mi numer, czego zazwyczaj bardzo nie lubię.
– Tak?
– Anthony?
– Tak, z kim mam przyjemność?
– Antonio Russo.
Wybałuszam oczy, do żołnierza dzwoni sam boss. Nie wiem, czy Tony powinien się teraz cieszyć, czy zacząć płakać. To może oznaczać wszystko.
– Dzień dobry. Nie poznałem pana, a może bardziej nie spodziewałem się telefonu.
– To mój prywatny numer, ale proszę, abyś go nie zapisywał. Anthony?
– Jestem i słucham pana. – Obracam kierownicą, zaraz za rozmowę podczas jazdy wlepią mi mandat.
– Jesteś może czymś zajęty? Mam na myśli czas w ciągu następnej godziny.
– Nie, raczej nie.
– W takim razie nalegam, abyś przyjechał do Bella Siciliana. Zapraszam cię na obiad. Czy mogę liczyć na twoją obecność?
Przełykam ślinę.
– Oczywiście – chrząkam ze stresu – przyjadę, ale myślę, że za około czterdzieści minut, ale postaram się szybciej, ale nie obiecuję. – Powtarzam się, aparat mowy odmawia mi z nerwów posłuszeństwa.
– Nie spiesz się, mam jeszcze dwie godziny do spotkania z przyjacielem, ale proszę cię, abyś ty był bez swoich. Nalegam, abyś przyjechał sam. Chcę z tobą o czymś porozmawiać. Anthony?
– Tak... tak, rozumiem.
– Doskonale, w takim razie do zobaczenia.
Rozmowa urywa się nagle, powodując nagłe podejście serca do gardła. Miałem moment wręcz histerycznego załamania i boję się w tej chwili, że wyżyłem agresję na Peterze, co, jak już o tym pomyślałem, kiedyś odpokutuję. Zwątpienie uciekło ze mnie jak powietrze z balonu, ale fizycznie czuję się po tym wyeksploatowany. Moja infiltracja trwa jednak dalej. Nie przerywam jej, mając w głowie obietnicę dla mamy, że wrócę do niej cały i zdrowy.
Russo?
Czego ty, do cholery, chcesz od Tony'ego?
_____
Ciąg dalszy po godzinie 16.00 :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro