Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Wachluję się kartą menu, gdyż policzki mam chyba koloru kanapy, na której siedzę. Robię to tak mocno, że gdybym miała łupież, sfrunąłby z mojej głowy na starszego mężczyznę siedzącego stolik za mną. Denerwuję się, ale nie dlatego, że Tony się spóźnia, bo wręcz przeciwnie, to ja jestem kilkanaście minut za wcześnie, ale dlatego, że naprawdę dawno nie byłam na randce, ostatni raz ponad pół roku temu, a było nią spotkanie z Carlem zaliczające się do moich największych życiowych pomyłek. Chociaż stop. O czym ja myślę? W żadnym wypadku nie mam powodów, aby nazywać spotkanie z Tonym randką. Ot, zwyczajne, miłe – choć to się zobaczy – wyjście z nowo poznanym kolegą. Zupełny spontan, impuls, jak to on określił, bez zobowiązań. Nie znam go. Nie wiem o nim w zasadzie nic oprócz tego, że nazywa się Tony Angel i z tego, co zaobserwowałam, jest przyjacielem Marco. Może nawet kogoś ma? Choć jego wiadomość z informacją o samotnie pitej herbacie sugeruje, że to raczej wolny strzelec.

Może ma trudny charakter? Może jest małomówny albo zbyt gadatliwy? Może to sknera albo ma przesadne poczucie humoru? Może mieszka z matką, a może jest gejem? Chociaż to ostatnie odpada, Marco by go ukrzyżował. Nie zniósłby takiej obrazy dla swojego majestatu. A może Tony jest po rozwodzie albo w trakcie? A może...

A może to po prostu zwykły skurwiel ze zwodniczo spokojnym spojrzeniem.

Gwałtownie mrugam i chwytam za lejce moje rozpędzone myśli. Po prostu boisz się, Marie, że nie będziesz wiedziała, o czym z nim rozmawiać albo o czym nie rozmawiać. Chcę unikać tematów związanych z rodziną, bo naprawdę staram się żyć własnym życiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale jeżeli już się zgodziłam, a nawet sama zaproponowałam spotkanie, to niech chociaż z pozoru wygląda ono na normalne. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, czym śmierdzą mu dłonie, chociaż o fachu Tony'ego i tym, dlaczego mój ojciec zdecydował się go przyjąć, wiem tyle, ile siostra Angelica o dobrym seksie.

Unoszę wzrok na kilka prostokątnych lampionów świecących ciepłym blaskiem. Zamiast tracić energię na rozmyślanie, lepiej skorzystam z wolnej chwili i poprawię makijaż. W torebce mam wszystko oprócz podręcznego lusterka, więc za takowe służy mi teraz szybka telefonu. Przeglądam w niej usta. Ciemny, matowy fiolet to dobry wybór, zdecydowanie lepszy niż jakikolwiek błyszczyk z kompletu kosmetyków, które dostałam od Elisabeth na urodziny. Mam zbyt wydatne usta do wszelkich nabłyszczaczy. Wyglądam wtedy jak karp i to w dodatku z reakcją alergiczną. Brwi równe i rzęsy w całości. Sięgam po rozświetlacz i delikatną smugą poprawiam nim kości policzkowe.

– O Chryste... – Krzywię się, zauważając, że moje dłonie wyglądają jak u osiemdziesięciolatki.

Wrzucam telefon i kosmetyk do torebki, po czym szybko znajduję krem i koję szorstką skórę. Etanol z alkoholu robi ze mnie wysuszoną cytrynę. Powinno mi być wstyd, bo o kieliszku wódki lub o zwykłym piwie myślę, ledwie otworzę oczy.

Ale nie jest. Ewentualnie mam na to dobre usprawiedliwienie. Ewentualnie tak tylko mi się wydaje.

Pieprzyć to.

Zamykam torebkę i spoglądam na zegarek. Tony powinien zaraz być. Burczy mi w brzuchu i to raczej nie z głodu, bo nie jestem głodna. To był tylko pretekst.

Opieram się wygodnie na kanapie i stukając palcami dłoni o siedzisko, obserwuję otoczenie. Zwyczajnie dla zabicia czasu i zbyt szybko rosnącej ekscytacji nie wiadomo czym. Znam to miejsce na pamięć. Moja mała Japonia, choć lekko zamerykanizowana pod względem obsługi. Od wielu lat nic się tu nie zmieniło, bo i po co? Lokal ma dobrą opinię i doskonałą kuchnię. Narożny i długi bar, dzisiaj wyjątkowo pusty, weekendami oblegają bostończycy pijący wino ryżowe. Lampiony, na które ponownie zerkam, dodają wnętrzu w kolorach kremu i palonej kawy przyjemnego ciepła. Są ich dziesiątki. Mniejszych i większych, spływających z sufitu i przytwierdzonych do ścian. Czerwone, narożne kanapy pozwalają komfortowo odpocząć całym rodzinom. Kiedyś dosyć często siadałam na nich z mamą, by opowiadać jej o planach związanych z Japonią i studiami w tym kraju. Kiedyś... Czyli dawno, czyli wtedy, gdy jeszcze potrafiła mnie słuchać.

– Będziemy przyrządzać to, co zawsze? – Odwracam głowę w kierunku baru, choć tak naprawdę nie chcę tam zerkać. Za dużo butelek.

– Niekoniecznie. – Uśmiecham się do Osamu, gdy podchodzi do niego ładna japońska kelnerka.

Świergocze coś do jego ucha, z czego on jest bardzo zadowolony, ale po chwili Japoneczka przerywa i odbiera barowy telefon. Osamu spogląda na mnie, jak obserwuję ich z zaciekawieniem, opierając podbródek na dłoni. Wodzę za nim wzrokiem, gdy okrąża bar i staje obok mojego stolika.

– Ładna – stwierdzam, poruszając szybko brwiami. Osamu się szczerzy, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– To moja kuzynka.

– Wow... – komentuję zakłopotana. – No to wypaliłam.

– W porządku, skąd mogłaś wiedzieć – odpowiada, wybaczając mi błędną ocenę sytuacji. Choć mógłby w końcu znaleźć sobie dziewczynę... Ćwierć wieku na koncie do czegoś już zobowiązuje.

– Co słychać? Zaliczyłeś tortury u McCoya?

– Z palcem w nosie. – Opiera się biodrem o stolik. – A czemu pytasz? Ty nie? Sorry, Marie, ale w to nie uwierzę.

– Całe dziewięćdziesiąt procent! – Przybijamy piątkę. – Ale Elisabeth świętować z nami nie będzie.

– Musiałaś? – pyta, gdy rozbawiona pokazuję mu język. – Właśnie zepsułaś mój dzień w pracy. Teraz będę myślał tylko o tym, że pojutrze czeka mnie trucie dupy i dokonanie niemożliwego.

– Teraz twoja kolej. – Celuję w niego palcem. – Ja wypruwałam sobie flaki przez jej brak zaliczenia u Smitha. Elisabeth jest oporna na wiedzę, ale naprawdę się stara. Nie możesz jej odmówić pomocy, gdy poprosi... – przeciągam, ledwo powstrzymując wybuch śmiechu. – To byłoby niezgodne z bushido[1]. Gdzie się podział twój japoński honor?

Osamu odrywa biodro od stolika i sięgnąwszy dłonią do mojego czoła, zakreśla na nim dwa okręgi.

– Przygrzało ci w główkę, Russo. Czasy samurajów już dawno minęły, ale mam od dziadka katanę, a nawet dwie, to honorowo odetnę nią Elisabeth głowę, jak pozbawi mnie cierpliwości do siebie.

– Powodzenia.

– To teraz z innej beczki. – Omiata blat wzrokiem. – Co tak siedzisz o pustym stole?

Prostuję plecy i wychylam się za Osamu. Przez szerokie okno naprzeciwko dostrzegam parkujący pod lokalem czarny mercedes starszej daty. Niestety trudno mi dostrzec kierowcę, choć raczej to nie Tony. Wątpię, by jeździł takim klasykiem, ale zaraz... Na jakiej niby podstawie to stwierdzam? Przecież nic o nim nie wiem...

– Czekam na kogoś – odpowiadam, krzyżując ręce na blacie.

Osamu przygląda mi się wnikliwie, analizując moje słowa najpewniej pod kątem określenia płci owej osoby.

– No to będzie o czym plotkować z Eli – oznajmia, odwracając głowę na odgłos otwieranych drzwi restauracji. Wychylam się ponownie, czując, że blednę.

– Nie masz czasem jakiejś pracy? Przynieś mi lepiej wodę z cytryną. – Wstaję, cedząc po japońsku przez zaciśnięte zęby.

– W tłumaczeniu: spieprzaj Osamu, mój rycerz przybył. – Szczypie mnie w brzuch i odchodzi.

Próbuję opanować bicie serca i zająć czymś pocące się dłonie, więc obciągam dół tuniki, robiąc kilka kroków w przód. Staję naprzeciw Tony'ego, którego uśmiech uderza we mnie jak morska fala. Po prostu powala.

– Cześć, Marie.

– Cześć, Tony.

Witamy się jak para dzieciaków z przedszkola i tak też chyba wyglądamy. Tony, z założonymi do tyłu rękoma, buja się lekko na stopach w przód i w tył, a ja, zalewając się rumieńcem, przypominam sobie właśnie o niewielkiej dziurce w rajstopach. Grunt to nie zerkać na to kolano. Jest wtedy szansa, że nie zauważy.

– Wszystkiego najlepszego – wypala nagle, wyjmując zza pleców bukiet herbacianych róż. Spoglądam na nie mocno zmieszana. Nawet nie wiem, co mam odpowiedzieć, bo zupełnie mnie tym zaskoczył. Wypada chyba jedynie...

– Podziękować... – wyduszam, po czym szybko potrząsam głową. – To znaczy... Dziękuję, Tony – poprawiam idiotyczne przejęzyczenie i przejmuję bukiet. – Są naprawdę piękne... – Unoszę kwiaty i zatapiam się w ich woni. – I pachną jak landrynki – mówię, spoglądając mu w oczy znad aksamitu pąków.

– Miód na moje serce, że ci się podobają. I, Marie... – Przejeżdża dłonią po potylicy. – Głupio wczoraj wyszło... Przyszedłem w zasadzie z pustymi rękoma, a to mimo wszystko była twoja wyjątkowa kartka z kalendarza. Przepraszam.

– Przeprosiny przyjęte. – Uśmiecham się. – Chodź, mam dla nas stolik.

Układam kwiaty na stole, ale gdy tylko zauważę Osamu, poproszę o wazon. Muszę przyznać, że Tony zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Kobiecie kwiatów nigdy za wiele i to miło z jego strony, że pamiętał o życzeniach.

Siadam na miejscu, które zajęłam wcześniej, a Tony, zdejmując skórzaną kurtkę, rozgląda się po lokalu.

– Dziwne... – zaczyna, kierując na mnie spojrzenie. – Myślałem, że będziemy zdejmować obuwie i jeść przy takich niskich stoliczkach, a z tego powodu szukałem iście śnieżnobiałych skarpetek – dodaje, odwieszając ubranie na pobliski wieszak.

– Niestety, to nadal Ameryka, tak że nie popodziwiam twoich skarpetek – komentuję rozbawiona, gdy on, siadając, podwija długie rękawy oliwkowej bluzki. Dwa górne guziki z trzech są rozpięte, przez co dostrzegam na jego klatce piersiowej fragment wytatuowanej czarnym tuszem róży.

– Ucieka ci sprzed nosa szansa życia, i to niewyobrażalna. – Podpiera łokieć lewej ręki o blat, a o dłoń podbródek.

Lustruję go przez chwilę, bo nie sposób tego nie robić.

– Halo... Ziemia do Marie.

– Boże, przepraszam. – Zdezorientowana zakładam włosy za ucho. – Jestem wzrokowcem. Lubię przyglądać się ludziom, znajdować ich charakterystyczne znaki i... – przerywam paplaninę śmiechem – i wyglądałeś wczoraj po prostu nieco inaczej – dodaję, gdy usta Tony'ego układają się w najszerszy uśmiech, jaki widziałam.

– Mhm... Bardzo możliwe, że było nieco inaczej. Od wczoraj mogłem po prostu trochę zdziadzieć.

Marszczę nos.

– Zdziadzieć? Może jakiś szerszy kontekst? – pytam, sięgając po menu. Drugie podaję Tony'emu.

– Taka historyjka. – Przewraca oczami, otwierając kartę. – Zapytaj o nią Marco, to ci opowie.

Prostuję się na dźwięk imienia naszego wspólnego znajomego. Milczę chwilę, przyglądając się dłoniom Tony'ego, gdy przerzuca białe karty menu. Są gładkie, nieusłane bliznami, w przeciwieństwie do dłoni Carla, ale nie chcę grzebać głębiej w naturze upadłego anioła. Gdy tylko przekroczyłam próg tej restauracji, postanowiłam, że tematy związane z czymkolwiek z mafijnego świata całkowicie znikną.

– Może kiedyś – kwituję twardo.

Tony zauważa mój ton i przestaje odczytywać pozycje w menu. Spogląda na mnie teraz bez emocji, co i tak nie umniejsza temu, że jego oczy mają niewyobrażalną, ciemną głębię.

– Powiedziałem coś nie tak? Mam wrażenie, że na mnie warknęłaś.

– Chcę cię o coś poprosić, a raczej tego zażądać.

Wzrusza ramionami.

– Śmiało.

– Czy do końca tego spotkania możemy choćby poudawać, że jest inaczej?

– Ale w jakim sensie?

– W prostym – oznajmiam, dotykając płatków róży. – Że ty nie jesteś sukinsynem, a ja córką twojego szefa.

Tony odruchowo spogląda za siebie, po czym ponownie krzyżuje ze mną spojrzenie. Jest poważny, myślę, że wręcz zbombardowany moimi słowami, ale o to mi właśnie chodziło, by od początku zrozumiał, że nie jestem żadną przepustką do awansu czy nagrodą główną, którą można zdobyć, wywijając mieczem przed innymi. Po historii z Carlem i jego wyobrażeniach o związku ze mną nie mam ochoty użerać się z takim zachowaniem od nowa. Nie interesuje mnie Tony Angel, mafijny żołnierz Antonia Russo. Interesuje mnie Tony, który robi zakupy w pobliskim sklepie i ogląda Rodzinę Addamsów zimowymi wieczorami. To jego chcę poznać i mam nadzieję, że ten Tony nie jest tylko fatalną abstrakcją, którą – być może – tylko sobie uroiłam.

– W porządku – stwierdza spokojnie. – Jeżeli masz takie życzenie, to możemy zapomnieć i spróbować na chwilę być kimś innym – dodaje, uciekając wzrokiem na bukiet róż.

– Obojgu nam wyjdzie to na dobre.

– Nie zaprzeczę. – Wraca do mnie spojrzeniem. – Może jedynie dodam... i nieważne, jak to teraz zabrzmi w kontekście tego, co powiedziałem wcześniej, ale nie mam zamiaru niczego udawać.

– Zgodziłeś się być kimś innym, więc...? Ale to nie ma znaczenia, bo nie musisz się tłumaczyć. Nawet jeżeli ci nie wyjdzie, docenię starania i zrozumiem, że to, czego wymagam, jest po prostu niemożliwe.

Tony wzdycha i przeciera twarz dłońmi, po czym spogląda na mnie i pomimo szorstkości moich słów, robi to wyjątkowo ciepło. Uśmiecham się w głębi duszy, choć nawet z moje usta nawet nie drgną. Być może faktycznie nie jest aż tak źle i nie będzie musiał zakładać teatralnej maski, bym mogła miło spędzić z nim czas? Nie zawiedź mnie, Tony. Naprawdę masz na to sporą szansę.

– Ostrzegłem, że może to dziwnie zabrzmieć. Wiem też, jak silny jest pryzmat, przez który na mnie patrzysz, więc powiem wprost... – Przerywa, gdy do stolika podchodzi Osamu z zamówioną przeze mnie szklanką wody.

– Czy mogę przyjąć od państwa zamówienie?

– Za chwilę – mówię, rozszerzając lekko oczy. – Jeszcze się zastanawiamy.

– Naturalnie. – Pochyla się lekko i bezbłędnie odczytuje moje wzrokowe przesłanie, żeby nam na razie nie przeszkadzać, więc odchodzi na miejsce obsługi. Tony zaczyna ponownie przeglądać kartę, gdy ja czekam, by dokończył myśl.

– Więc mówiąc wprost – zaczyna, tkwiąc wzrokiem w karcie, lecz po chwili kieruje go na mnie – nie jestem skurwysynem, Marie. Mam tylko po prostu mało przyjemną pracę.

Ostatnie zdanie wypowiedział powoli i tym razem z nieco chłodniejszym spojrzeniem. Mimo to zrozumiałam, że udało nam się osiągnąć konsensus. Najlepsze wyjście. A co do twojej firmy, Tony, to nikt cię nie zmuszał, by wysyłać do niej CV. Chyba że mówisz o czymś jeszcze innym.

– To czym się zajmujesz, tak w codziennym życiu? – pytam i upijam łyk wody.

– Jestem programistą, wykonuję prywatne zlecenia.

– Dużo pracy?

– Pełne ręce. I teraz ja zapytam: czemu japońska knajpa? – Rozkłada dłonie nad kartą. – Zupełnie nie wiem, co wybrać, żeby trafić smakowo w swoją dziesiątkę.

Uśmiecham się na tę subtelną zmianę tematu. Znowu to robi; uparcie unika rozmowy o sobie, ale niech mu będzie. Może gdy zamówimy coś smacznego i pobędziemy ze sobą dłużej, bardziej się otworzy. Chociaż po tym, co mu zaserwowałam w ciągu ostatnich kilku minut, nie zdziwię się, jeżeli będzie miał z tym problem... Miła nie byłam.

– Strona druga – przekładamy karty – pozycja numer trzy, tsukudani, sprawdź sobie. Absolutny smakowy majstersztyk – objaśniam, spoglądając ukradkiem na Tony'ego

Odczytuje opis dania, a jego kwaśna mina oznacza raczej, że nie trafiłam z tą propozycją jak piłkarz w bramkę.

– O nie, nie, nie... – Śmiejąc się, kręci głową. – Żadne owoce morza, a już tym bardziej żadne japońskie ryby.

– Dlaczego?

– Zrobiłem sobie rano kawę – zaczyna, masując czoło. – Siadłem do laptopa i z nudów zacząłem przeglądać jakieś artykuły w Internecie. Trochę tu, trochę tam i moją uwagę przykuło zdjęcie paskudnej ryby; wyglądała, jakby miała nagle pęknąć. Wszedłem, by sprawdzić, co to za kolczaste paskudztwo, bo ponoć jadalne, i przeczytałem chyba zdecydowanie za dużo, bo odbiło mi się sushi, które miałem dopiero zamówić.

Zatykam dłonią usta, powstrzymując chichot.

– Marie, czemu się śmiejesz?

– Sam to robisz!

– Bo każesz mi jeść japońskie ryby, a ja autentycznie... – przykłada dłoń do piersi – mam po czymś takim pietra. To nie przypadek, że rano o tym czytam, a teraz rozpatruję w japońskiej knajpie propozycję zjedzenia rybich przysmaków.

– Fakt, Tony, masz, i to według mnie nie pietra, ale genialne poczucie humoru – mówię, zauważając, że Osamu strzela nam zza baru fotkę.

Cudownie, teraz tylko oczekiwać telefonu od Elisabeth.

– A, dziękuję. Ale, cholera, teraz mi to znowu będzie chodzić po głowie.

– Ryba trucicielka? – pytam rozbawiona, zerkając raz na kartę, a raz na Tony'ego.

– Tak, bo teraz próbuję przypomnieć sobie jej nazwę. Coś na Fyy... Fagg... – Robi okrężne ruchy dłonią, szukając wzrokiem na mojej twarzy podpowiedzi.

– Fugu.

Tony pstryka palcami.

– O, właśnie!

– Ale tylko część tej ryby zawiera truciznę. Odcina się, ale trzeba dokładnie wiedzieć, jak, choćby jej wątrobę czy narządy rozrodcze. Potem dokładnie selekcjonuje się mięso i odpowiednio przyprawia...

– Zaskocz mnie dodatkowo i powiedz, że wiesz, jak ją wypatroszyć.

Odwracam głowę do Osamu, dając mu znak dłonią, aby szybko podszedł do stolika. Odpowiada ruchem warg, że zaraz i wskazuje na kuchnię, że musi odebrać zamówienie. Mój smakowy zmysł trąca co chwilę wydobywający się stamtąd zapach azjatyckich przypraw. Jeszcze chwila, a będę musiała zadowolić się tylko tym, bo zastanie nas zamknięcie lokalu i efekt będzie taki, że niczego nie spróbujemy.

– Nie zdradzę ci tego – flirtuję głosem. – Ale miałam przyjemność skosztować ją na surowo, z odrobiną wątroby... – pochylam się, przygryzając subtelnie wargę. – Delikatnie drętwieją przy tym usta, wiesz? – dodaję, widząc, że obejmuje je spojrzeniem. Nachodzi mnie nieodparta ochota, by musnąć nimi jego delikatny zarost nad górną wargą. – Trzecia strona, pozycja numer cztery. Podają ją z sosem sojowym i rzepą. – Puszczam mu oczko. – A jeżeli chcesz odrobinkę adrenaliny, to dorzucą ci ociupinkę wątróbki, tylko musisz podać kucharzowi swoją wagę. Tylko się nie pomyl, bo to kwestia dobrania odpowiednich proporcji.

Tony, patrząc na mnie z ciekawością w oczach, przekłada kartkę menu. Lubię, gdy tak intensywnie splata ze mną spojrzenie i nie używając jakichś wyszukanych słów, wprost mogę stwierdzić, że jest cholernie przystojny.

– Faktycznie, serwują ją tutaj. To mogłoby być ciekawe doświadczenie, ale musiałbym chyba patrzeć kucharzowi na ręce, gdyby ją dla mnie przygotowywał. Kwestia instynktu przetrwania.

– Ręczę za niego głową. Pan Noriaki to licencjonowany mistrz swojego fachu. To jedyne miejsce, gdzie serwują fugu, i to jeszcze tak doskonale.

– Naprawdę? – Znów podpiera dłonią podbródek. – Dobrze wiedzieć.

– Do usług – puszczam mu oczko – Angel.

Tony omiata lokal wzrokiem i zatrzymuje go na Osamu, który zmierza do nas z bananem na twarzy.

I co tak rżysz? Pewnie zdałeś już całą relację Elisabeth i mój telefon wieczorem eksploduje od nadmiaru połączeń od niej. Och, zemszczę się, nie odbiorę ani jednego. Niech cierpi te niewiedzy katusze.

Składamy zamówienie mojemu przyjacielowi. Tony uparł się na danie makaronowe, choć naprawdę go namawiałam, abyśmy zjedli fugu. Nie dał się przekonać, twierdząc, że potem do końca dnia trzymałby palec na pulsie, kontrolując swoją żywotność. Bolał mnie ze śmiechu brzuch, gdy widziałam, że on wszystko mówi na poważnie. Oszczędzając mu więc stresu, zgodziłam się na krewetki i makaron soba, do tego warzywa oraz imbir, a wszystko to skąpane w sosie sojowym. Pozostało już tylko czekać, choć wysłałam do Osamu szybkiego SMS-a, by podał nam przed ucztą coś, co zawsze sprawiało mi tutaj miłą zabawę, więc sądzę, że Tony'emu również powinno się spodobać. Zależy mi na tym, bo choć to spotkanie jeszcze się nie zakończyło, gdzieś w głębi mocno liczę na to, że uda nam się je powtórzyć.

Osamu, zgodnie z moją prośbą, podaje na stół dwa ceramiczne talerzyki, na każdym z nich znajduje się cieszące oko niewielkie ciasteczko w kształcie rogalika. Zacieram dłonie jak mała dziewczynka, bo naprawdę wierzę w ich magiczne wnętrze.

– Ciasteczko z wróżbą – oznajmiam błyskotliwie, podnosząc swoje.

Tony czyni to samo i wnikliwie ogląda wypiek z każdej strony.

– Mam je rozgnieść i powróżyć z okruszków?

Ten facet jest uroczy. Zaczyna leczyć moje psychiczne zmęczenie, bo już dawno tak dużo i szczerze się nie śmiałam.

– Nie, głuptasie... – chichoczę. – Wróżba jest w środku.

– Wiem o tym. – Delikatnie przygryza język. – Zażartowałem sobie. Mam przyjaciela z Chin, który serwuje je przy każdej możliwej okazji, ale nigdy żadna z tych wróżb się nie sprawdziła. Miałem osiągnąć duchową nirwanę i stać się bogaty, a tymczasem czuję się tak, jakby wewnątrz mnie siedział pies z kotem.

– Znam chyba powód tych felernych przepowiedni – mówię, naciskając delikatnie ciasteczko, które pęka, uwalniając waniliową woń. – To były chińskie podróbki. Historia ciasteczek z wróżbą zaczęła się w Japonii, w mieście Kioto, więc błędem jest kojarzyć je z królestwem porcelany – opowiadam, wałkując między palcami papierowy rulonik. – Ot, taka ciekawostka.

Tony łamie ciasteczko na pół i wyjmuje z niego zawartość. Spogląda na mnie jak uradowany chłopiec. Smutek, który momentami wypełniał jego oczy, ustąpił radosnej iskrze, którą chcę za wszelką cenę utrzymać. Wpływa na mnie dobrze do tego stopnia, że nie potrzebuję myśleć o alkoholu.

– Interesujesz się Japonią?

– Już od dawna, ale nie prowokuj mnie, bym zaczęła o tym opowiadać, bo po kwadransie nagle przypomni ci się, że masz coś do załatwienia na mieście. W skrócie: zanudzę cię i zwiejesz ode mnie tam, gdzie psy tyłkami szczekają.

– Oj, Marie... Nietrafione stwierdzenie. Naprawdę lubię ludzi z pasją, a ty od początku naszego spotkania udowadniasz mi, że ją posiadasz. I to nie jest żaden minus, wręcz przeciwnie.

Boże, facet idealny. Nareszcie trafił się ktoś, kogo będę mogła raczyć swoim podekscytowaniem i opowiadać po japońsku dowcipy, a on będzie ich wysłuchiwał, nawet nie rozumiejąc treści. Poza tym cieszy mnie jego spostrzeżenie. Mogę dzięki temu myśleć, że zaczął mi o sobie mówić. Jeżeli docenia ludzi z pasją, to sam zapewne taką posiada. Wspomniał przez telefon o muzyce i śpiewie i pytał, czy czerpię przyjemność z tego, co robię. Powiedział, że to nas łączy, więc obstawiam, że jego ciepła i niższa tonacja zabrałaby mnie w spokojny dryf po oceanie muzyki...

Rozlega się barowy dzwonek do wzywania obsługi. Nerwowo uderzający w niego młody mężczyzna odrywa mnie od wypychania łodzi na słodkie wody.

Jezu, Marie, uszczypnij się! Niebezpiecznie go idealizujesz. Nie pozbędziesz się myśli, że – czy tego chcesz, czy też nie – ten chłopak nie jest zwyczajnym bostończykiem z sąsiedniej dzielnicy.

– Kiedyś przypomnisz sobie swoje słowa i pożałujesz, że je wypowiedziałeś – odpowiadam lekko żartobliwie o mojej pasji, zerkając na jego dłonie. – No to co tym razem mówi twoja wróżba?

Czyta, unosząc brwi, co sprawia, że w sekundę pochłania mnie ogromna ciekawość.

– Czas istnieje właśnie po to, żeby wszystko nie zdarzyło się naraz – recytuje, po czym zwija papierek, kierując na mnie pytające spojrzenie. – Jak byś to zinterpretowała?

– Hm... Niech się zastanowię... – Mrużę oczy. – Sądzę, że o tych słowach możemy pomyśleć, stojąc po kostki w ciepłym piasku, spijając z nieba burgundy i pomarańcze zachodu słońca. Kolejny dzień znika skąpany w morzu, a my, tak pewni, że przeżyliśmy już w życiu wszystko, kradniemy morskiej bryzie głęboki oddech i spokojnie uświadamiamy sobie, że czas płynie nadal – mówię, gdy oboje chłoniemy się wzrokiem. – I dopóki on trwa, wszystko się może zdarzyć – dodaję i opuściwszy głowę, wyjmuję zza uszu kosmyki włosów, by skryć pod nimi palące wypieki. – Przepraszam, poniosło mnie.

– Marie? Ale za co przepraszasz? Za wrażliwość? – słyszę pytanie, lecz nie zerkam na Tony'ego i nie udzielam odpowiedzi. – To było naprawdę dobre i obiecuję, że kiedyś w ten sposób pomyślę, a może nawet uda się to zrobić w tak malowniczych okolicznościach. –

Podnoszę na niego wzrok, czując przyspieszenie bicia serca.

– Czyli postaram się zrobić wszystko, by tym razem wróżba doszła do skutku. Cudownie ją zinterpretowałaś – dodaje, pozwalając zatonąć mi bez końca w swoich brązowych tęczówkach.

To się za szybko dzieje...

Chrząkam, poprawiając dłońmi tunikę. Może i zrobiło się dosyć romantycznie, ale dla mnie nieco niezręcznie. Nie spodziewałam się po sobie takiego wybuchu emocji. Za długo chyba pozostawały w uśpieniu.

Podnoszę własną wróżbę z okruszków ciastka i czytam zawartość od razu na głos.

– Wisisz mi osiem dolców za burrito na stołówce. Twój... – urywam w ostatnim momencie i od razu wyjmuję portfel. Wstaję z miejsca z wymalowanym na twarzy szczękościskiem, a Tony pyta, czy wszystko w porządku, na co radośnie przytakuję i kieruję się do baru.

– Mały, wstrętny, dupkowaty żółtek. – Rzucam dziesięć dolarów na blat. – I bez reszty! – Macham lekceważąco dłonią.

Osamu sięga po banknot, po czym w niego chucha i chowa za kimono.

– Ho! – Wykonuje ten sam gest dłonią, co ja. – Wstrętna rasistka! Idź sobie!

I idę. Wprost do naszego stolika. Osamu uwielbia robić różnego typu kawały i przeżyłam z nim niejedno kac vegas, ale tym razem, widząc, jak bardzo angażuję się w spotkanie z Tonym, mógłby sobie darować.

– Przepraszam, to żarty kumpla. Znamy się z uczelni – wyjaśniam.

– Kreatywna forma odzyskania długu. Studiujesz? Jaki kierunek?

– Chemię, ale myślę, czy nie przejść na farmaceutykę, póki jeszcze mogę. Uwierz mi jednak, że nie mam ochoty rozmawiać teraz o szkole. Zabrała mi cały ostatni miesiąc życia i, tak szczerze, nie mogę doczekać się jej końca. Chcę się w końcu wyprowadzić i usamodzielnić.

– Nie spiesz się, ja w przeciwieństwie do ciebie oddałbym wszystko, by wrócić na rodzinne śmieci i do obiadków mamy.

– Masz kogoś? – wypalam, gdy w trakcie tej dyskusji powstał idealny do tego moment.

– Nie. I odpowiadając na twoje dalsze pytania, to tak, byłem w poważniejszym związku.

Czyta mi w myślach.

– Co się stało? – Obrysowuję opuszką palca brzeg talerzyka. – Że już nie jesteś?

– Myślę, Marie, że zbyt krótko się znamy, bym tak swobodnie zaczął streszczać ci szczegóły z mojego życia. Ale nie bierz tego do siebie, po prostu... – milknie na chwilę. – Po prostu jestem facetem po przejściach i uwierz mi, nie cierpię do tego wracać i się nad sobą użalać. Opowiedz mi lepiej, czym ci zdradziłem, że nie mam w sobie tej włoskiej ikry. – Widzę, że wymuszonym uśmiechem próbuje zmyć z twarzy wyraźny żal. – Jestem przekonany, że ta historia jest dużo ciekawsza niż bzdury z mojego życia, które... kiedyś tam istniało.

Jest mi nieswojo i trochę chyba głupio. Wdepnęłam buciorami do jednego z pokoi jego życia. Akurat tego, w którym posprzątał bałagan, otrzepał dłonie z kurzu i zamknął za sobą drzwi, wyrzucając z pamięci jego istnienie. A ja tam bezczelnie teraz nabrudziłam i przypomniałam mu o tych czterech ścianach, do których ponownie musi zajrzeć, by wytrzeć naniesione błoto. Nie wiem dlaczego, ale coś mi mówi, że zakończył związek dosyć niedawno. Może nawet było to małżeństwo, które z jakiegoś powodu nie przetrwało? Ale ma rację – nie mam żadnego prawa w tym grzebać i pytaniami powodować, by patrzył na obraz złych wspomnień namalowanych przez nieznaną mi kobietę.

Ale odczuwam również zazdrość, choć policzkuję się na samą myśl o tym. Sytuację ratuje Osamu, podając w końcu zamówiony obiad, który pachnie i wygląda przepysznie. Taka kompozycja jest w stanie przywrócić kolory tej chwilowo gęstniejącej między nami atmosferze. Spoglądam na Tony'ego, czy poradzi sobie z japońskimi sztućcami, co kończy się moim delikatnym uśmiechem i akceptacją tych małych umiejętności.

– Bardzo ci współczuję, ale obiecuję, że nie będę do tego wracać – oznajmiam, układając pałeczki w palcach. – A co do owej zagadki, to po prostu coś widziałam. Byłam już w swoim pokoju, ale zachciało mi się pić i musiałam zejść po szklankę wody...

– Przepraszam, że ci przerwę, ale dlaczego wczoraj znikłaś? Naprawdę liczyłem na jeszcze jeden taniec.

Zamiast jeść, zaczynam bawić się jedzeniem, zakopując krewetki pod makaronem.

– Źle się poczułam... – zaczynam wyjaśniać, dźgając pałeczką paprykę. – Dopadły mnie duszności.

– Przepraszam, nie wiedziałem. W takim razie cofam ten beznadziejny żal o taniec, tego nie było.

– Nie wygłupiaj się, przecież nic takiego nie powiedziałeś. Choruję na niedoczynność tarczycy. Duszności to jeden z objawów. – Wzruszam ramionami i wkładam do ust małą fasolkę. – To wszystko. I szczęśliwy ten, któremu nic nie dolega.

– Ooo, to na mnie nie patrz – mówi, wpychając krewetkę do ust. – Od sześciu lat mam potężne problemy z kręgosłupem. Jeszcze dzisiaj rąbnąłem na krzesełku, po prostu się pode mną rozleciało... O Jezu, gadam z pełnymi ustami, ale to... – mamrocze, wskazując pałeczkami na talerz – to jest po prostu mistrzostwo. Mój żołądek chyba tutaj zamieszka, jesteś genialna.

– Cieszę się, że ci smakuje, ale chyba ociupinkę zeszliśmy z tematu.

– Tak, z tematu mojej niezauważalnej włoskiej natury, no, ale zdradź mi już ten sekret, a ja się zapcham makaronem, by ci nie przerywać. Za dużo gadam. – Śmieje się.

Ponownie mnie rozbawia. Do tego stopnia, że mój śmiech słyszy chyba para z drugiego końca sali, bo mężczyzna z kobietą odwracają się, obrzucając nas zdegustowanym spojrzeniem. Mnie, bo nadal rżę jak hiena, a Tony'ego, bo zawodzić zaczęły jego umiejętności władania pałeczkami i nabrana porcja makaronu spada na podłogę. Duszę się ze śmiechu i jestem szczęśliwa, bo wiem już, że spędzony z nim czas będzie rozpływał się w mych myślach jak tafelka słodkiej czekolady. Po prostu jest mi z nim tutaj za dobrze.

– No więc wyszłam z pokoju w trakcie grania taranteli, akurat wchodził refren i z tego, co zauważyłam, Marco ci nie podarował...

Tę słodkość przegryzam niewielką goryczą wspominania o rodzinie, chociaż mówienie teraz o niej nie jest dla mnie czymś niepożądanym. Widzę, jak Tony potrafi balansować między światem, w którym rządzi mój ojciec, a tym, w którym poznaje mnie. Nie chcę, by te światy się na siebie nakładały, chociaż nie łudzę się, że jest to całkowicie możliwe. Pewne fragmenty wspólne, czy tego chcemy, czy też nie, zbyt mocno się zazębiają. Oboje wiemy i widzimy zbyt dużo, a może jedno z nas nawet więcej, niżby tego pragnęło...

– O Boże... – jęczy, podnosząc makaron z podłogi. – No to już się nawet domyślam, o co chodzi, bo akurat ten... – podnosi palce, robiąc z nich cudzysłów – grupowy taniec kompletnie mi nie wyszedł.

– Do tego stopnia, że zapomniałam, po co właściwie zeszłam. – Śmiejemy się ponownie, praktycznie na cały lokal. – Każdy Włoch zna tarantelę, a przynajmniej jej podstawowe kroki.

– To wszystko przez Marco. Podkładał mi nogi.

– Nie, Tony! To ty swoich nie przesuwałeś!

– Bo nie wiedziałem, w którą stronę! – Rozkłada ręce, komentując to przez ledwo powstrzymywany śmiech.

Jeszcze chwila, a będziemy się turlać po podłodze. Do naszego stolika podbiega Osamu i z grymasem na twarzy oznajmia nam, że ludzie z końca sali mają nas serdecznie dosyć. I on sam też.

– Przepraszamy... – mówię, prawie opluwając sobie brodę. – Już nie będziemy.

Osamu strzela spojrzeniem w Tony'ego, który unosi dłonie w poddańczym geście.

– Moje mięśnie brzucha nie wytrzymają więcej, więc pasuję, ale proszę zaserwować tej uroczej parze jakiś dobry alkohol na mój koszt... A! I ciasteczko z wróżbą: „Czas płynie nieubłaganie. Kij raz wsadzony w tyłek na zawsze tam zostanie".

– O Boże! – wybucham i walę czołem o blat.

Zaśmiewam się do łez, trzymając mocno za brzuch. Słyszę, jak Osamu odchodzi, mówiąc do mnie, że mam zakaz wstępu z kolegą na tydzień.

– No to nas załatwiłem, co?

Odrywam głowę, przecierając palcami łzy spod oczu.

– Nie przejmuj się. Przekupię go, przejmując od niego darmowe lekcje dla naszej mało rozgarniętej przyjaciółki z kierunku. Jedzmy, Tony, póki nie wywalili nas z tym na śnieg.

– No to buon appetito, Marie.

Buon appetito... Anthony.


___________

Przypisy:

[1] Bushido – kodeks honorowy japońskiego samuraja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro