Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rose

ROZDZIAŁ 5

Rose

Czy ktoś mówił, że niedziela to leniwy dzień, a wskazówki zegara tego dnia zwalniają? Na pewno nie pod naszym dachem. Uwijamy się jak w ukropie. Co godzinę przysiadamy, podziwiamy efekty, wzdychamy, jęczymy, że mamy dość, po czym ponownie zakasamy rękawy. Mieszkałyśmy razem na studiach, więc znamy swoje zwyczaje. Kuchnia to moje królestwo. Uwielbiam piec ciasta i gotować. Flo natomiast organizuje świetne imprezy i robi nieziemskie drinki. Już zapewne planuje parapetówkę.

Doprowadzam do porządku piekarnik, gdy słyszę dźwięk dzwonka.

– Jestem umorusana po łokcie, zobacz, kto to! – krzyczę, ale niepotrzebnie, bo przyjaciółka już stoi w progu i wita się z przybyszem.

Nie przesadzam i nie jestem niegrzeczna. Przybysz z antenką na głowie. Zerkam zza filaru, dyskretnie asekurując Flo. Żul dyszy, sapie i słyszę, że prosi o wodę. Flo wdaje się w rozmowę, lecz docierają do mnie tylko stłumione szepty i chichoty.

Po chwili zgarnia z lodówki butelkę wody, którą następnie wręcza przybyszowi.

– Do zobaczenia – oznajmia i zamyka drzwi.

– Do zobaczenia? Serio? – Prycham.

– Dziwnie dziś wyglądał, ale to Jim. To on wytatuował mi delfinka na kostce. – Jest podekscytowana. – Jaki ten świat mały – rzuca rozmarzona.

– Znam ten ton. Nawet o tym nie myśl. – Chwytam ją za ramiona i potrząsam, lecz kiedy wracamy do sprzątania, uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Spotkanie z dawno niewidzianym żulem wyraźnie ją uradowało. Cóż, są gusta i guściki.

Po kilku godzinach harówki padamy na kanapę i zarzucamy nogi na wypolerowany szklany stolik. Słyszałam kiedyś, że czysty dom to czysty umysł. Podobno uporządkowanie przestrzeni zmienia sposób postrzegania świata. Nie ma się nad czym rozwodzić. W moim przypadku nie podziałało.

Wzdycham. Raz, drugi, trzeci. Wiem, że Flo ma już na końcu języka pytanie o powód tych żałosnych westchnień, ale milczy.

Gdy zerka na mnie z ukosa, wyrzucam z siebie:

– Niczego nie osiągnęłam. Mieszkam z przyjaciółką w wynajmowanym domu i oprócz siostry, która mnie nienawidzi i mną gardzi, nie mam żadnej rodziny. Jestem bezrobotna i kiepski ze mnie kierowca.

– Nie przesadzaj, bywają gorsi – reasumuje, skupiając się na ostatniej części mojej wypowiedzi.

– Jasne, ale to ja, nie wiedzieć czemu, trafiłam na plan Domu szaleńców. Nieustannie dudnią mi w głowie słowa doktora: „Syndrom wyparcia, lęk przed utonięciem, omamy pamięciowe”. Nie jestem wariatką – oznajmiam, lecz bez większego przekonania, po czym przymykam powieki.

 To jedyny sposób, by, choć przez chwilę, móc zobaczyć oczy, które zmieniły moje życie. Dostrzegam w nich determinację, nakaz walki. Problem w tym, że z każdym mijającym rokiem wspomnienie staje się coraz mniej wyraźne. Czasem wręcz sądzę, że rzeczywiście jest jedynie wytworem mojej wyobraźni. Obejmuję głowę rękami.

– Co jest ze mną nie tak, do cholery? – pytam jeszcze.

– Nic. I nie waż się myśleć, że jest inaczej – nakazuje Flo. – Twoja rodzina, której zresztą nienawidzę – wzdryga się – przez lata karmiła cię kłamstwami na śniadanie, poczuciem winy na obiad, a na kolację wciągałaś resztki z dwóch powyższych. Zrozum to wreszcie i nie pozwól się tłamsić. – Marszczy brwi. – Nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłam ci wyprowadzić się z akademika i do nich wrócić.

Przytula mnie, stykając nasze czoła. Ma rację, lecz, mimo że przepracowywałam problemy latami, czasem coś tak naturalnego, jak oddychanie, sprawia mi trudność.

Wkrótce rozchodzimy się do pokojów. Przed snem uchylam okno, wpatruję się w noc. W ogrodzie, po przeciwnej stronie ulicy, masywne psisko podskakuje, gdy właściciel rzuca mu zabawkę. Obrazek ten przypomina mi się moje, do pewnego momentu, beztroskie dzieciństwo.

– Rose, za tobą! – zawołał radośnie tata, ostrzegając mnie przed labradorem sąsiadki, co na nic się zdało, skoro chwilę później leżałam w błocie, a na policzkach czułam szorstkie liźnięcia.

– Nic. Mi. Nie. Jest – wydusiłam, chichocząc. – Tato, kup mi psa. Proszę, proszę. – Spojrzałam na niego błagalnie, po czym podniosłam się z ziemi.

– Mama spakowałaby nas, zanim zdążylibyśmy wrócić z nim do domu – powiedział pół żartem, pół serio. – Każde zwierzę musi mieć kochający dom i poczucie, że jest chciane.

– To tak jak ludzie, prawda, tato? – zapytałam z ciekawością.

– Tak, córeczko. – Przygarnął mnie w objęcia. – Wracajmy do domu. Wyglądasz jak stwór z bagien. – Zaśmiał się.

Lubiłam brzmienie jego głosu.

 
Uśmiecham się do siebie, delektując się uczuciem ciepła, jakie wywołało to wspomnienie, a po chwili pocieram ramiona, bo dopada mnie mniej przyjemna nostalgia za tym, co minęło i nigdy nie wróci. Smutne. Wystarczająco, by pozwolić sobie na łzy, te jednak nie nadchodzą. Czasem odnoszę wrażenie, że wypłakałam ich aż nadto, że… nie mam już łez.

Właściciel psa zapina go na smycz. Przez chwilę wpatruje się w moje okno, aż w końcu zarzuca na głowę kaptur i truchtem rusza przed siebie.

Nastawiam budzik i upewniam się, że zrobiłam to dobrze. Nie mogę zaspać, bo przed południem mam spotkanie w sprawie pracy. Opatulam się kołdrą, mocno zaciskając na niej pięści.

Dam radę, motywuję się w myślach.

Jutro jest pierwszy dzień mojego nowego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro