Rozdział 10
-I co dalej?- zapytałam kiedy Jabłkowy Świt opatrywała ranę Kolorowej Łapy.
-Teraz podaj mi pajęczyny. Musimy zatamować krwawienie. - powiedziała medyczka a ja pobiegłam w głąb jaskini.
-Szybciej!- krzyknęła.
,,Liście maliny, kora wierzby, rumianek, jagody jałowca, mak... O! Są i pajęczyny,, - zabrałam przedmiot i wróciłam do przyjaciółki.
-Dziękuję. - powiedziała kiedy podałam jej to, o co prosiła. - Nie ruszaj się teraz. Uwaga, może trochę zaboleć.
Cóż, w końcu walka z borsukiem zawsze niosła jakieś zadrapania i drobne rany a co dopiero walka z całą grupką borsuków. Nakrapiana Łapa w głębi serca czuła wielką zazdrość. To ona chciała walczyć, polować i bronić swojego klanu za wszelką cenę. Dostała szansę i wszystko zepsuła. To wszystko przez te głupie zadrapanie. Tylko skąd ono się wzięło? Nic nie pamiętam z tego dnia. Było normalne zgromadzenie klanu i nagle zapanowała ciemność. Pojawiły się czerwone oczy... Czerwone oczy! Znowu one. To ta postać zadała mi zadrapanie a teraz mnie śledzi.
-Gratulacje, domyśliłaś się. To byłem ja. - zabrzmiał głos w mojej głowie.
-Co do..- miauknęłam pod nosem.
-Mówiłaś coś?- zapytała medyczka podnosząc głowę znad rannej kotki.
-Nie. - mruknęłam.
-Ona mnie nie słyszy kochana. Słyszysz mnie tylko ty. Tylko ty.- zaśmiał się.
-No trudno, zatem kim jesteś?- zapytałam.
-Nie domyślisz się?
-Nie.
-Brunatna Stopa. Były wojownik Klanu Ognia. Obecnie jestem w Mrocznej Puszczy.
-Mrocznej Puszczy? - miauknęłam zaciekawiona.
-Tak.
-Jak tam jest?- zapytałam.
-Wszędzie są wysokie, ciemne drzewa. Jest strasznie duszno i ponuro. Niebo czerwone jak krew mimo, że jest zawsze noc. Tutaj nikogo nie spotkasz, wędrujesz sam przez mroczny las pełen równie mrocznych tajemnic.
-Rozumiem... Nie jest ci tam ciężko?
-Nie, czemu miało by być?
-W końcu wędrujesz sam.
-Lubię samotność.
-Zatem co robisz w mojej głowie?
-A to już inna sprawa.
-Opowiesz?
-Nie.
-Trudno. Nie wiem czy zauważyłeś, ale stałeś się dużo łagodniejszy i milszy.
-Czas to zmienić. - odparł zdecydowanie ostrzejszym głosem.
-Wolę jak jesteś milszy.
-Hej! Siedzisz i się patrzysz w księżyc od 10 minut. Coś się stało?- podeszła do mnie Jabłkowy Świt.
-Czy to, co do ciebie mówię ona słyszy?- zapytałam Brunatną Stopę.
-Nie, to działa tak, że to, co chcesz żebym ja usłyszał trafia do mnie a to, co chcesz żeby usłyszał ktoś inny trafia do tej osoby.
-Nic się nie stało. Po prostu rozmyślam. - odpowiedziałam przyjaciółce spuszczając wzrok a swoje łapy. Nienawidziłam kłamać. Starałam się unikać kłamstw jednak w niektórych momentach było to konieczne. Ugh, za dużo tych momentów. Zdecydowanie.
-To idź porozmyślać gdzieś indziej. Kolorowa Łapa zasnęła. Chyba, że chcesz jej pilnować.- powiedziała ciszej medyczka, siadając koło mnie przy wyjściu z jaskini. Jej futro lśniło w świetle księżyca.
-Popilnuję jej a ty idź spać. Padasz z nóg. Obejrzałaś wszystkich rannych. - popatrzyłam na nią z troską.
-Dziękuję. Taka moja praca. Muszę oglądać rannych i ich leczyć. Taką drogę wybrałam.
-Myślisz, że postąpiłaś słusznie wybierając tę drogę?- zapytałam.
-Myślę, że tak. Nie nadawałabym się w bitwach.
-Ale bycie wojownikiem to nie tylko bitwy. To też polowania, patrole...
-W głównej mierze bitwy. Zresztą medyk nie tylko opatruje rannych i zbiera zioła. Może i robię to przez większość czasu, ale uwierz mi, że ja też wychodzę na polowania i czasami, gdy braknie wojowników patrole.
-Nie widziałam.
-To już wiesz.
-Ał..- syknęłam gdy mojej rany dotknęła kolczasta gałąź jeżyny popychana przez wiatr.
-Co się stało?
-Nic, to tylko gałąź.- powiedziałam a medyczka popatrzyła na moją tylną łapę.
-Dobrze się goi, ale strasznie długo. Nie podoba mi się to.- powiedziała złota kotka.
-Co masz na myśli?
-Znam przypadki gdzie wojownicy, którzy odnieśli rany w bitwach i one nie chciały się zagoić lub goiły się niepoprawnie już nie mogli brać udziału w bitwach.
-Myślisz... Myślisz, że nie będę mogła być już wojowniczką?- popatrzyłam na nią ze smutkiem. W jednej chwili całe moje marzenia legły w gruzach. ,, Miałam zostać największą przywódczynią w dziejach lasu. Ugh... Przeklęta rana,, - pomyślałam
-Tego nie powiedziałam.
-Myślisz, że jest jakaś szansa, że z tego wyjdę? Że będę jeszcze kiedyś wojowniczką?
-Zawsze jest jakaś szansa. Trzeba mieć nadzieję na lepsze. Pamiętaj Nakrapiana Łapo, nadzieja zawsze umiera ostatnia.
* * *
-Jabłkowy Świcie, wstawaj. -mruknęłam trącając łapą przyjaciółkę.
-Co się stało?- zapytała zaspana podnosząc głowę.
-Kolorowa Łapa narzeka na ból nogi, a Złoty Świt wyszła poszukać jagód jałowca gdzieś na granicę z Klanem Ziemi.
-Już idę.- wstała powoli medyczka i przeciągnęła łapą po uchu.
-Przyniosę ci coś do jedzenia.
-Kolorowej Łapie też coś weź.
-Dobrze.
Podeszłam do sterty zwierzyny. Leżały tam dwa wróble, trzy nornice, wiewiórka i kos. Wzięłam dla przyjaciółki wróbla, a dla uczennicy nornicę. Teraz musiałam coś wybrać sobie. Długo zastanawiałam się nad wróblem a wiewiórką, ale ostatecznie zdecydowałam się na wróbla. Nie byłam bardzo głodna a ptak był bardzo mały.
-Nie bierz tego wróbla. - powiedział Brunatna Stopa.
-Niby czemu?- zapytałam.
-Jest zepsuty.
-Skąd to wiesz?
- Po prostu wiem.
-Nie wierzę ci. ,,Po prostu,, to ty chcesz, żebym nie jadła. -prychnęłam i wgryzłam się w mięso wróbla.
-Nie jedz go.- syknął.
-Wcale nie smakuje źle. Kłamiesz z tym, że jest zepsuty.
-Mówię ci, żebyś go nie jadła.
-A tobie przypadkiem nie zależało na mojej śmierci?
-Zmieniłem zdanie.
-I tak ci nie wierzę.
-Będziesz tego żałować.
-Na razie, jedyne czego żałuję to rozmowy z tobą. - odparłam i wzięłam jedzenie by zanieść je przyjaciółce i uczennicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro