Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Niespodzianka i wypadek.




Obudziłam się gdy dopiero świtało. Właściwie obudził mnie pisk, usiadłam gwałtownie na łóżku i złapałam ostrość na drżącą masę koców pod oknem. Wstałam, opatuliłam się szlafrokiem i usiadłam obok suczki.
— Coś ty mała zrobiłaś? — mruknęłam widząc plamę krwi na ligninie. Suczka rzuciła mi przerażone spojrzenie i zadrżała jeszcze bardziej. Odkryłam ją i odetchnęłam z ulgą. Rozdrapała sobie jeden szew, całe szczęście, bo jeśli był by to wenflon czekałaby nas kolejna wizyta u weta, a nie chciałam budzić Yaku.
— Zjedz coś. — szepnęłam do niej wygrzebując z saszetki niewielką ilość jedzenia. Wola przetrwania była silniejsza od strachu i suczka rzuciła się na żarcie bez sekundy zawahania. Nakryłam ją znów kocem i położyłam obok głaszcząc po uszach by choć trochę się uspokoiła.
— Nie płacz, proszę. Yaku jest zmęczony, wczoraj długo o ciebie walczył, daj mu pospać, co?
Mówiłam do niej co mi ślina na język przyniosła i zapatrzyłam się na pierwsze promienie słońca, jakie dotknęły powierzchni rzeki Han. Głaskałam ją puki nie przestała drżeć, aż sama nie odpłynęłam ponownie w sen.
— Liv — doleciał mnie szept, mruknęłam coś niezrozumiałego, a gdy szept przeszedł w dotyk, drgnęłam i usiadłam rozglądając się niewidomymi oczami.
— Wracaj do łóżka, ja z nią posiedzę. — Rozpoznałam głos Yaku. Uklękłam przetarłam oczy i zobaczyłam chłopaka jak ubrany i umyty siedzi obok mnie z kubkiem kawy w dłoni. Kiwnęłam głową i wczołgałam się do łóżka, w którym zaległam na kolejną godzinę.
Ostatecznie mój dzień rozpoczął się koło dziewiątej. Zastałam Yaku siedzącego na podłodze z nową kawą i laptopem na kolanach. Suczka nadal leżała tak jak ją zostawiłam, ale już nie drżała ze strachu. Łypała co chwilę na Yaku i grzała się w skośnych promieniach słońca.
— Dzień dobry. — mruknęłam kładąc się na brzuchu i zaglądając Yaku przez ramię. Chłopak odpowiedział i przekręcił głowę w lewo by mnie przywitać pocałunkiem.
— Obudziłem cię?
— Nie, wyspałam się już. Ta mała mnie obudziła nad ranem. Wstałam, żeby nie obudziła ciebie.
— Nic nie słyszałem.
— Pracujesz? — spytałam zmieniając temat.
— Tak, zadzwoniłem do wytwórni i powiedziałem, że dziś będę pracował w domu z racji tego, że mamy niespodziewanego gościa.
Oboje spojrzeliśmy na suczkę, która jakby wyczuła, że rozmawiamy o niej westchnęła ciężko i spojrzała na nas.
— Moim zdaniem wygląda lepiej niż wczoraj. — rzekłam siadając obok Yaku. — Rozwaliła sobie jeden szew, ale tragedii nie ma.
— Zjadła coś?
— Tak, dostała jedną łyżkę jedzenia. Zaraz jej podłączę kroplówkę. Martwi mnie tylko to, że nie wstaje. Weterynarz nie znalazła żadnych złamań?
— Obejrzała ją całą, ale nic nie mówiła o złamaniach.
— Może jest jeszcze przestraszona. Trzeba dać jej czas. A zamierzasz coś zrobić z tymi chłopakami?
— Nawet jakbym to zgłosił to nie wiem jak oni wyglądali, nie rozpoznałbym ich. To byli gówniarze, pewnie tak ich przestraszyłem, że w życiu nie wrócą do tego lasu.
— I bardzo dobrze. — uśmiechnęłam się do niego i powoli lecz stanowczo weszłam na kolana. Yaku odstawił laptopa i objął mnie w pasie przyglądając mojej twarzy. — jesteś bohaterem.
— Jaki tam ze mnie bohater. — mruknął wzruszając ramionami.
— Moim bohaterem jesteś zawsze. — ucięłam temat i pocałowałam go. Yaku oddał pocałunek równie namiętnie co ja i zaśmiał mi się w usta. Zsunął szlafrok z mojego lewego ramienia i zaatakował moją szyję. Syknęłam z pretensją, ale taką udawaną gdy zrobił mi malinkę na obojczyku.
— No wiesz co? Jak ja się teraz ludziom pokażę?
— Mam zrobić tam gdzie nikt nie znajdzie? — spytał rzucając mi zadziorne spojrzenie. Klepnęłam go w ramie by przestał być perwersyjny.
— Oj, nie udawaj, że tego nie lubisz. — prychnął ciągnąc mnie za włosy. Zaśmiałam się i znów go pocałowałam. Namiętny stan prysł dość nagle. Dotknęła mnie myśl wdzięczności. Ponownie podziękowałam w myślach każdemu kto się do tego przyczynił, że mogę mojego Yaku znów całować bez wyrzutów sumienia. Nareszcie był mój i nigdzie się nie wybierał, bo też chciał być ze mną. To uczucie było nie do opisania.
Musiał wyczuć moją zmianę nastroju bo odkleił się ode mnie i przyjrzał uważnie.
— Co się stało?
— Nic, jestem wdzięczna, że jesteś. — szepnęłam we wzruszeniu i przytuliłam do jego klatki. Yaku pogładził mnie po plecach i zachichotał.
— Często masz takie wahania nastrojów. To urocze.
Powiedz mu teraz. Odezwał się Vivid. Musiał odczytać moje myśli, jakie przypisałam do stwierdzenia „wahania nastrojów"
Już byłam gotowa by zapytać Yaku co myśli o dzieciach, ale moja szansa przepadła gdy zapytał:
— Jakie masz dziś plany?
Westchnęłam z żalem, że moja szansa minęła i odparłam:
— Znów chcę przejść na Aurum. Wapi coś mówił, że chce polecieć do innych władców i pospraszać na koronację. Chcę go przypilnować by nie spraszał całego Motus.
— W porządku. Ja dziś będę w domu.
Wstałam z jego kolan i poszłam się umyć i ubrać. Podjęłam decyzję, że zjem coś na Aurum więc tutaj nie zajrzałam nawet do kuchni. Wróciłam tylko do sypialni, by podłączyć suczce kroplówkę.
— Chodź nauczę cię zamykać wenflon. — powiedziałam, a gdy Yaku podszedł pokazałam jak odkręcić przedłużkę i zamknąć wenflon korkiem, a potem zawinąć bandażem.
— Możesz jej dawać jeść co dwie godziny. Po jedną dwie łyżki stołowe nie więcej.
— Dobrze, poradzimy sobie. — Yaku uśmiechnął się obejmując mnie w pasie.
— Wrócę szybko. — powiedziałam całując go na pożegnanie.

— Będę długo tęsknić.
Zaśmiałam się, pomachałam mu i przeszłam na Aurum.

Wypuściłam od razu Vivida, który wzbił się w powietrze spragniony ciepłych prądów. Nie omieszkał dodać swój komentarz.
Tchórz z ciebie, wiesz?
A liczyłam, że dasz mi spokój.
Chcesz mieć dziecko, czemu z nim nie pogadasz? Z jedyną osobą, z którą możesz je mieć.
Bo się boję, ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.
Słuchaj, rozmawialiśmy na temat strachu, tak?
Wiem.
Nie odpowiedziałam mu nic więcej. Vivid był pomocy, bo pokazywał mi moje własne myśli i z czym się borykam, ale gdy wyciągał je na powierzchnie szczypało za bardzo i doprowadzało do irytacji. Poszłam więc do mamy na śniadanie. Znów zrobiła owsiankę, którą zjadłyśmy z leśnymi owocami w towarzystwie Marala. Rozmawiałyśmy gdy zza rogu wyłonił się Wapi, pogwizdując i podziwiając obłoki.
— A właśnie miałam do ciebie iść. — powiedziałam gdy nas zauważył
— Już nie musisz, oto jestem. — rzekł opierając się nonszalancko o płot strącając przy okazji kilka doniczek. Maral fuknął oburzony. Wapi ponownie zagwizdał udając, że nic się nie stało.
— Powinniśmy porozmawiać o zaproszeniach na koronacje, skoro masz być moim wysłannikiem.
— Daj spokój — Wapi machnął ręką — mamy jeszcze tyle czasu. Mam ciekawszą propozycję.
— Czyli?
— Chcę ci coś pokazać.
Wapi uśmiechnął się i wyciągnął ku mnie rękę. Posłałam mamie zdziwione spojrzenie, ale zachęciła mnie. Odstawiłam miskę i poszłam za Wapim.
— Powiesz mi cokolwiek, czy dowiem się na miejscu?
— A jak myślisz? — Chłopak puścił mi oczko i wypuścił Ves. Koci nietoperz przycupnął na ścieżce między domkami w oczekiwaniu aż Wapi wdrapie się na grzbiet. Podał mi rękę i nie bardzo wiedząc czego się spodziewać usiadłam za nim obejmując w pasie.
— Mam rozumieć, że lecimy gdzieś dalej tak? — zagadnęłam gdy byliśmy już w powietrzu. Ves leciała bardziej chaotycznie niż Vivid, więc gdy tylko smok pojawił się pod nami, wykorzystałam sposobność i przeskoczyłam na niego zadowolona, że jestem na dobrze mi znanej powierzchni.
— Nie jakoś strasznie daleko. Sama niedługo zobaczysz, spodoba ci się.
Przeleciałam nad górami tylko z Vividem i wykorzystując moment oczekiwania na Wapiego jak przeleci tunelem grzałam się w słońcu oparta o brzuch Vivida.
— Jak myślisz, smoki się już zadomowiły na Motus? — zagadnął Vivid śledząc uważnie niebo próbując dostrzec jakiegoś przedstawiciela swojego gatunku.
— Myślę, że tak. Właściwie można powiedzieć, że wróciły do domu.
— Ciesze się, że nie jestem jedyny. Mimo, że ich nie widuję, to myśl, że gdzie tam są jest budująca.
— Tak, wiem. Ja też się cieszę. — uśmiechnęłam się do samej siebie i podrapałam Vivida po łuskach.
— Wracając do ciebie. — rzekł Vivid po dłuższej ciszy — czemu mu w końcu nie powiesz?
— Już ci mówiłam, że się boję.
— Czego? Co najgorszego może się stać według ciebie?
— Nie wiem, wystraszy się, bo sam nie jest gotowy, albo uzna że to tylko nic nieznacząca zachcianka po zobaczeniu Koriego.
— Naprawdę w to wierzysz? Naprawdę myślisz, że Yaku mógłby coś takiego zrobić?
— Nie mam pojęcia dlatego się boję. Strach zazwyczaj jest irracjonalny. Poza tym ustaliliśmy już, że mu powiem. W odpowiednim czasie.
— Yhm... jak wpadniecie. — prychnął Vivid. Już chciałam sprzedać mu porządnego kopa, ale z tuneli wyleciała Ves ucinając naszą sprzeczko—rozmowę.
Dosiadłam Vivida i zrównałam się z Wapim, który zerkał na mnie z ukosa.
— Czemu mi się tak przyglądasz?
— Nie nic. Dobrze wyglądasz. — rzekł i zostawiając mnie z tą dziwną uwagą wysunął się na prowadzenie. Spojrzałam Vividowi w jego niebieskie oko i wzruszyłam ramionami. Smok zaśmiał się.
Lot rzeczywiście nie trwał długo. Po nie całej godzinie już zdążyłam zgadnąć dokąd nas Wapi prowadzi i zastanawiałam się teraz czemu to jasnej Osobliwości lecimy na cmentarz płazodrzewa. Oczywiście nie mogłam zapytać o to Wapiego bo chłopak trzymał się z przodu i prowadził nas do miejsca w który spotkaliśmy się po raz drugi. Wylądowaliśmy spalonej i martwej ziemi. Nie omieszkałam od razu zapytać Wapiego co tu robimy, ale chłopak uciął moje pytanie i pociągnął za sobą.
— Patrz! — powiedział podniecony wskazując na coś ręką. Staliśmy na wzgórzu, które kiedyś było łbem płazodrzewa. Pod nami nadal musiała się znajdować jaskinia, w której skryłam się z Vividem. Jednak gdy zrozumiałam na co tak naprawdę patrzę, szczęka mi opadła i pisnęłam z niedowierzania.
Dwoje oczu płazodrzewa były na swoim miejscu, a między nimi tam gdzie u zwierząt zaczynała się nasada nosa wyrastała maleńka soczyście zielona paprotka.
— Wapi, on żyje! — krzyknęłam klękając i przyglądając się paprotce.
— Zgadza się.
— Ale jak? Ty to zrobiłeś?
— Cara do mnie przyszła i przyniosła oko. Ja wziąłem drugie i przyszedłem tutaj by spróbować go ożywić. Nie sądziłem, że się uda. To jest efekt półrocznych starań.
— Jesteś niesamowity! — krzyknęłam rzucając mu się na szyję. — Dziękuję Wapi!
Chłopak też mnie objął chichocząc mi do ucha.
— Ale żeś mi zrobił niespodziankę! To jest cudowne! — Nadal nie mogłam wyjść z zachwytu. Puściłam Wapiego i ponownie opadłam na kolana przyglądając się z każdej strony niewinnej paprotce, która zapowiadała powstanie nowego lasu. Wszystko było w porządku do czasu, aż Vivid nie podniósł głowy.
— Schowaj Ves, Wapi. — polecił, a ton jego głosu sprawił, że vepus od razu poczłapała do chłopaka.
— Co się stało? — spytałam wstając i przyglądając się smokowi. Wapi schował Ves i stanął obok mnie. Żadne z nas nie wiedziało co tak zaniepokoiło Vivida, ale smok dalej kręcił łbem na wszystkie strony nasłuchując. Kolce na grzbiecie miał nastroszone, a skrzydła uniósł sprawiając wrażenie większego. Robił tak zawsze gdy był przestraszony, albo szykował się do ataku.
— Vivid! — krzyknęłam do niego by cokolwiek nam powiedział. Już nawet chciałam ruszyć w jego kierunku, ale smok ryknął:
— Livid nie!
Zerwał się z miejsca i nakrył mnie i Wapiego swoim ciałem. W ciągu ułamka sekundy znalazłam się w kokonie z błoniastych skrzydeł, w który uderzyła fala piekielnego ognia. Vivid zaryczał skulił się jeszcze bardziej. Wapi działając instynktownie ochronił mnie własnym ciałem, ale i tak najwięcej obrażeni odniósł Vivid.
Smok! Zaatakował nas! Nie ruszajcie się! Krzyczał w mojej głowie stękając z wysiłku gdy ogień kotłował się przypalając mu łuski.
Przecież ty zginiesz Vivid!
Nic mi nie będzie! Uciął moje narzekanie i wsunął łeb pod skrzydła, dzięki czemu odnalazłam jego oczy. Mówiły jasno, że mam się nie martwić. Pocieszały.
Nagle gorąco zelżało na tyle, że dało się swobodnie oddychać. Wyprostowałam głowę nasłuchując.
— Co to było? — spytał Wapi nadal niepoinformowany.
— Smok nas zaatakował. — odparłam i chciałam wychylić się zza skrzydła Vivida, ale smok zaczął warczeć.
— Zostaw nas! — warknął Vivid unosząc lekko skrzydła, tak byśmy nadal byli pod ich osłoną. Wtedy go zobaczyłam. Był zielony, dwa razy większy od Vivida. Kolorem przypominał ową paprotkę, która wyrastała z płazodrzewa, zgadłam więc, że musi to być smok liści, albo lasu. Gapił się na nas szmaragdowymi oczami i unosił wargi obnażając kły. Znajdowaliśmy się dokładnie między jego łapami z których wystawały pazury gruba jak mój tors. Zalała mnie fala lęku i to tak silnego, że poczułam żółć w gardle. Vivid w starciu z takim smokiem nie miałby szans.
— Jakim prawe zabijacie mój lud? — warknął smok, a jego głos zadzwonił nam wszystkim w klatkach piersiowych.
— Nikt z nas nie zabija waszego ludu. Zostaw nas, nie robimy ci krzywdy. — odparł mu Vivid nadal nastroszony.
Niech Wapi wolno wejdzie na mój grzbiet. Szepnął mi w głowie nie spuszczając oczu z zielonego smoka.
— Ludzkie szczenię targnęło się na mojego brata. Nie obchodzi mnie czy to wy. Szukam sprawiedliwości.
— To szukaj gdzie indziej! — ryknął Vivid i otworzył paszczę by rzygnąć ogniem na przeciwnika. Tak rzadko widywałam go ziejącego ogniem, że zawsze nawet teraz w tak parszywym położeniu przyprawiało mnie o zdumienie. Do czasu, aż Vivid nadal zionąc ogniem chwycił mnie łapami i przygwoździł do brzucha. Odbił się od ziemi i czym prędzej wzbił w powietrze. Prędkość była zawrotna, ale i tak z pomocą Vivida wdrapałam się na jego grzbiet. Wtedy to dosięgła nas ognista pożoga osmalając nam włosy i ubrania. Krzyknęłam i przylgnęłam do grzbietu Vivida, a Wapi rozpłaszczył się na moich plecach. Vivid przyspieszył młócąc skrzydłami z całej siły by oddalić się od zielonego smoka.
Szybki jest! Nie wiem czy wytrzymam!
Nie masz wyboru. Odparłam mu jednocześnie oglądając się za siebie. Smok siedział nam na ogonie przesłaniany co jakiś czas czarną smużką dymu wydzielająca się z moich włosów i skórzanego kaftana Wapiego.
Leć do tunelu! Tam się nie zmieści!
Vivid zanurkował uradowany, że jest szansa na wyjście z opresji i jeszcze bardziej przyspieszył. Przed nami już majaczyła czarna dziura tunelu.
— Tylko winni uciekają! — ryknął smok za nami. Vivid porządnie już zmęczony dźwiganiem dodatkowego balastu i długim szybkim lotem zanurkował i pod ostrym kątem wleciał w tunel. Znów musieliśmy się położyć płasko na jego grzbiecie, tym razem by nie zahaczyć głową o sklepienie tunelu. Dopiero jakieś sto metrów w głąb tunelu Vivid zwolnił po czum wylądował słaniając się ze zmęczenia. Zeskoczyłam z jego grzbietu i wraz z Wapim obejrzeliśmy się przerażeni czy smok rzeczywiście był za wielki by wejść do środka.
Wielki zielony łeb wepchnął się do środka łypiąc na nas świecącym się okiem, ale niestety rozstawienie jego rogów było zdecydowanie za szerokie. Smok zawarczał wściekły, że mysz uciekła do swojej norki i wyszarpnął łeb. Ryknął potężnie rozgrzebując ziemię dookoła chcąc się przekopać, ale na nic się to zdało.
Niestety, ale smoki miały jeszcze jedną broń. Gdy zielony smok spostrzegł, że w ten sposób nie dostanie swoich ofiar wyprostował się, zaryczał ponownie po czym zaczerpnął ze świstem powietrze i rzygnął ogniem do wnętrza tunelu. Vivid słaniając się ze zmęczenia wyskoczył przed nas rozkładając skrzydła na tyle na ile pozwalał mu ściany tunelu i zaprał się łapami zaciskając zęby walczył z ognistym podmuchem.
Rozległo się dudnienie, a mi to przypomniało trzęsienie ziemi. Upadłam na kolana, a i Vivid stracił równowagę przez co tama broniąca nas od ognia padła. Ogień popłynął chmurą wzdłuż sufitu otulając nas kokonem dymu. Wapi ukląkł obok kaszląc tak mocno jak ja. Oczy zaszył nam łzami i dotarło do nas, że nagle jest strasznie ciemno. Podczołgałam się do Vivida, który machał skrzydłami rozdmuchując dym i gapił się na wejście do tunelu, którego nie było. Wejście teraz zagradzał wielki łeb smoka z przegryzionym językiem i przygniecionym do ziemi wielkimi głazami. Oczy miał zamknięte, a zielone łuski pokryte były szarym pyłem.
Poczułam smutek Vivida. Złoty smok opuścił skrzydła i ruszył wolno do wielkiej bestii. Usiadł przed jego łbem i położył łapę na nozdrzach swojego brata.
— Przykro mi. — powiedziałam podchodząc do smoka.
— Nawet jeśli chciał nas zjeść, to był smok. Jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny.
— Pochowamy go jeśli chcesz.
— Yhm, bardzo.
— Powinniśmy stąd iść, zaczyna się robić gorąco. — rzekł Wapi kaszląc przeraźliwie. Kiwnęłam głową zgadzając się, ale jakoś nie mogłam ruszyć się z miejsca. Dopiero gdy Vivid oparł czoło o pysk smoka i westchnął z żalem odwróciłam się i ruszyłam za Wapim.
— Vivid powinieneś wrócić do Livid. Na Ves szybciej się stąd wydostaniemy. — zaproponował Wapi patrząc się na smoka, gdy ten odwrócił się w naszą stronę. Vivid kiwnął głową i bez słowa ze smutnymi oczami wszedł w moje prawe serce.
— Czy ja dobrze zrozumiałem? — zagadnął Wapi gdy wydostaliśmy się z gorącego dymu i lecieliśmy w lżejszym powietrzu na grzbiecie Ves — Ktoś zabija smoki?
— Nie mam pojęcia. Jestem tutaj drugi raz od paru miesięcy. Jeśli jednak to prawda, to sama uduszę tego kogoś gołymi rękami. Przecież smoki są mile widziane na każdym skrawku Motus. Jak można chcieć się ich pozbyć?
— Wiesz, pojawiły się tak nagle. Może ktoś nie jest z tego faktu zadowolony.
— Zajmę się tym po koronacji, dowiem się kto zabija smoki i dosięgnie go sprawiedliwość.
— Będziesz chciała pochować tego co zginął?
— Tak, dla Vivida. Nadal czuje jego smutek. Nikt nie chce oglądać śmierci swojego przedstawiciela gatunku. Tak się cieszył, że już nie jest sam.
— Co się właściwie stało?
— Zgaduje, że nie przewidział skutków swojego ryku. Sam ściągnął na siebie lawinę kamieni. Bardzo smutna śmierć.
Wapi nic nie odpowiedział. Lecieliśmy dalej bez słowa zbliżając się coraz bardziej do Aurum. Każde z nas czuło nostalgię zostawiając martwego smoka, ale musiałam wracać do domu. Poza tym smok był za wielki by Vivid nawet z pomocą Ves mógł gdziekolwiek go przenieść.
— Wrócę niedługo, to ustalimy do kogo polecisz z zaproszeniem.
— Dobrze, złota. — Wapi uśmiechnął się stojąc przed wejściem do swojej chatki.
— Dziękuję ci za pokazanie mi płazodrzewa. To było niesamowite.
— Polecam się. Zrobiłem to, bo szkoda by było stracić tak piękne stworzenia, a ten jest ostatnim płazodrzewem na tym kontynencie.
Uśmiechnęłam się otwierając portal wprost do mieszkania Yakuego.
— Jeszcze raz dzięki. — rzekłam i wkroczyłam do środka oddychając zupełnie innym powietrzem niż wcześniej.

— Yaku? — zawołałam wchodząc na górę. Odpowiedziała mi cisza, więc od razu weszłam do sypialni. Suczka dalej leżała pod oknem przykryta kocami. Nie spała, bo gdy weszłam uniosła głowę i łypnęła na mnie nieufnie.
— To tylko ja. — uspokoiłam ją klękając obok — Gdzie twój wybawiciel, co?
Wtedy to dostrzegłam karteczkę na szybie.

„Poszedłem tylko do sklepu. Mała zjadła dwie łyżki karmy więc jej nie dawaj."

— Wygląda na to, że zadbał już o ciebie. — zaśmiałam się gładząc ją po uszach. Suczka rzuciła mi znaczące spojrzenie. — O nie, nie patrz tak, mnie nie przekupisz.
Sunia westchnęła zrezygnowana i położyła głowę na kocach. Wstałam i czując od siebie swąd spalenizny poszłam do łazienki. Puściłam wodę, rozebrałam się, wzięłam książkę i zanurzyłam się w gorącej wodzie zamykając oczy.
Gdy puściły mi nerwy i cała adrenalina rozpuściła się w ciepłej wodzie, pozwoliłam łzom spłynąć po policzku opłakując zmarłego smoka. Dużo ich było, ale będąc sama nie musiałam ich powstrzymywać. Gdy już wyleciały sięgnęłam po książkę leżącą na podłodze i zagłębiłam się w lekturze. Nie na długo. Zdążyłam przeczytać rozdział gdy doleciał mnie głos Yaku wołając moje imię.
— Jestem w łazience! — odkrzyknęłam, a minutę później drzwi się otworzyły i do zaparowanej łazienki wkroczył Yaku.
— Tak coś właśnie czułem, że wróciłaś. — rzekł uśmiechając się. Podszedł do wanny, nachylił się witając pocałunkiem po czym usiadł na podłodze opierając się o wannę.
— Skąd wiedziałeś? — spytałam odkładając książkę.
— Czuć spalenizną. Znam cię i wiem, że nie przypalasz jedzenia, dlatego musiałaś wrócić z Aurum, gdzie coś musiało płonąć.
— Spostrzegawczy jesteś. — mruknęłam kiwając głową. Yaku przewiesił rękę przez krawędź wanny i pogładził po mokrym udzie jednocześnie przyglądając się mojej twarzy.
— Płakałaś? — spytał ścierając już zaschnięte łzy z mojego policzka. Przegryzłam wargę i machnęłam ręką.
— Co się stało?

Opowiedziałam mu wszystko co się dziś wydarzyło na Aurum, a gdy skończyłam chłopak przysunął się i pogładził po policzku pocieszająco.
— Słonko, tak mi przykro. — rzekł wycierając dokładnie resztę łez. — Pomogę wam go pochować jeśli chcesz.
— Dzięki. — pociągnęłam nosem. Nastało milczenie w którym Yaku leczył moje samopoczucie ciepłym spojrzeniem i dotykiem po policzku. Nachylił się całując w usta, delikatnie i wolno, zapewniając o tym, że jest.
— Ugotuje ci coś dobrego. — mruknął mi w usta na co zachichotałam. Kochałam jego kuchnie.
Nagle doleciało nas skrzypnięcie drzwi od łazienki. Yaku drgnął przestraszony i spojrzał na drzwi, ale potem gdy oboje zrozumieliśmy co wywołało nagły ruch, każde uśmiechnęło się szeroko.
Ku nam na drżących z przerażenia łapkach, ślizgając się na kafelkach kroczyła suczka. Była tak chuda, że brzuch skleił się jej pod żebrami, a biodra wyglądały jak sterczące kolce.
— No chodź, malutka. Nie bój się. — Yaku wyciągnął ku niej rękę, ale nie podszedł by jej nie przestraszyć. Suczka wyciągnęła się będąc rozdartą, bo jednocześnie ciekawość i strach ciągnęły ją do przodu i kazały zostać w miejscu.
— No chodź, już cię nikt nie skrzywdzi. — Yaku tak wyciągał rękę, że prawie wyskoczyła mu ze stawu, nakłaniał ją słownie by podeszła i w końcu jego place dotknęły wilgotnego czarnego noska. Ogon zamerdał nadal co prawda między tylnymi łapami, ale zawsze to jakiś progres. Yaku ostrożnie i powoli przysunął się do niej i teraz mógł pogłaskać ją po głowie.
— Jezu, jaka ona jest chuda. — jęknął delikatnie gładząc jej uczy i łepek. — jakbym głaskał ją po czaszce.
— Wiem, kochanie, ale jest na najlepszej drodze by wyzdrowieć. — powiedziałam obserwując ich z rozkoszą. Suczka zaczęła coraz bardziej ufać Yaku, a jak rozmowa trwała ostatecznie położyła się między jego nogami i oparła łepek o prawe kolano.

— Wiem, że to pytanie retoryczne, ale rozumie, że jej nie oddasz, prawda? — spytałam kąśliwie opierając brodę o krawędź wanny. Yaku posłał mi znaczące lekko wyzywające spojrzenie.
— Tak właśnie myślałam. — parsknęłam i wyszłam z wanny. Suczka dostała lekkiego zawału widząc ociekającą wodą zjawę pięć razy większą od siebie, ale gdy Yaku uspokoił ją słownie odetchnęła głęboko.
— Nadałeś już jej imię? — spytałam zawijając włosy w ręcznik. Obserwowałam go w lustrze jak szepcze coś suczce na ucho. Gdy usłyszał moje pytanie podniósł głowę jakby zdziwiony, czemu przerywam mu zabawę z jego dzieckiem. Parsknęłam śmiechem i ponowiłam pytanie.
— Szukałem czegoś w necie. Chciałem by jej imię coś znaczyło, zwłaszcza, że otaczamy się magią. Myślałem o jakimś łacińskim imieniu, ale natrafiłem na runy, wiesz, że każda z run ma jakieś znaczenie?
— Nie miałam pojęcia.
— Jest runa Gebo, która oznacza równowagę. Tak pomyślałem, że to do niej pasuje. Czuje się, jakbym ratując ją przed tymi chłopakami przywrócił równowagę we wszechświecie, jakby świat odrobinę stał się lepszy.
— Powiem nawet więcej. Ocaliłeś cały świat. — powiedziałam podchodząc do niego i kucając by nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. — Dla tego pieska zmieniłeś cały świat. Gebo to śliczne imię, ale raczej dla pieska. Może Gebi?
Yaku pokiwał głową.
— Bardzo mi się podoba. — rzekł gładząc przysypiającą sunie na jego kolanach.
Pocałowałam go i ruszyłam do wyjścia by się ubrać.
Po ubraniu się zeszłam na dół by dołączyć do Yaku i Gebi, którzy urzędowali już w kuchni. Sucza teraz bardziej ciekawska niż przestraszona siedziała na przygotowanym posłaniu z koców i obserwowała każdy ruch Yaku.
— Chcesz kurczaczka? — spytał jej nie mając pojęcia, że jestem w kuchni. — jadłaś kiedyś takie rarytasy?
Pochylił się i podsunął pod nos kawałek surowego kurczaka. Gebi powąchała i wzięła nieufnie w przednie ząbki. Gdy zrozumiała, że to jedzenie, a nie trucizna połknęła w całości nawet nie gryząc. Oblizała się i utkwiła jeszcze bardziej przeszywające spojrzenie w Yaku.
— Rozwalisz jej żołądek, zobaczysz. — mruknęłam siadając na wysokim barowym krześle i oparłam podbródek na rękach. Yaku drgnął, rzucił mi wymijające spojrzenie i rzekł:
— Oj tam, taki nieznaczący kurczaczek. Nawet nic nie poczułaś prawda? — spojrzał na Gebi, a ta nieoczekiwanie szczeknęła. Nawet mnie poderwało, a gdy nasze oczy się spotkały oboje z Yaku zachichotaliśmy.
— Chyba wie, że znalazła swój dom. — mruknął Yaku i zabrał się do gotowania. Obserwowałam go w milczeniu, analizowałam to jak zachowuje się z Gebi, a skurcz w żołądku mówił jedno. Gdyby Vivid nie był tak przygnębiony, zapewne paplał by swoją gadkę o moim tchórzostwie, że boje się porozmawiać o dzieciach z własnym chłopakiem, ale uznałam, że to nie jest ten moment. Jeszcze nie. Znalazłam za to inny temat, dla innych zapewne trudniejszy niż rozmowa o potencjalnych dzieciach, ale dla mnie wydawała się dość łatwa.
— Chciałabym zaprosić Carę na koronację. — rzekłam, gdy Yaku postawił przede mną talerz z kurczakiem w panierce z wiórków kokosowych. Obok znalazł się sos czosnkowy oraz wielka miska ryżu.
— A to dlaczego? — spytał sam zasiadając naprzeciwko od razu zabierając się za jedzenie. Ja jakoś straciłam apetyt.
— Wiesz jak ona się musi teraz czuć. Była tyle czasu pod władaniem ojca, a gdy Aulus nie żyje, Cara musi zmagać się ze strasznymi wyrzutami sumienia. Też brała udział w naszych przygodach, dlatego chciałabym ją zaprosić.
Yaku milczał długo pożerając kolejne kęsy kurczaka. Nie dziwiłam się jego reakcji, to przecież ona zaciągnęła go podstępem na inną planetę gdzie został postrzelony. Gdy przełknął rzekł:
— To twoja koronacja, i zaprosisz kogo będziesz chciała.
— Nie tego oczekiwałam. — prychnęłam.
— Wiem, Livid, jednak ona dla mnie zawsze będzie na przegranej pozycji.
— A słyszałeś o czymś takim jak wybaczanie? Przecież to nie była jej wina.
Yaku wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Nie mogłam uwierzyć, że nadal miał do niej żal. Ja mu wybaczyłam to co z nią robił, rozmawialiśmy o tym tyle razy, że naprawdę temat się wyczerpał. Jak widać Yaku nadal nie wybaczył. Zabrałam się za kurczaka, ale jakoś jedzenie nie sprawiało mi takiej frajdy jak zazwyczaj. Oboje zjedliśmy w milczeniu i poszliśmy na górę. Wtedy Yaku powiedział:
— Nie gniewaj się na mnie, proszę.
— Przecież się nie gniewam. — odparłam wychylając za książki. Yaku siedział na skraju łóżka i gapił się w swoje ręce.
— Nie odzywałaś się do mnie przez całą kolację.
— To ty trzymasz urazę do Cary.
— A ja nadal nie mogę uwierzyć, że tak łatwo jej wybaczyłaś.
— Bo nie była sobą, to nie jej wina, nie rozumiesz tego?
Yaku pokiwał głową, ale nic nie powiedział
— Wiem, że poczułeś się zraniony i cały czas w tobie siedzą wspomnienia, gdy byłeś z nią gdy, tak naprawdę powinieneś być ze mną, ale rozwialiśmy o tym Yaku. Wybaczyłam i tobie i jej, zapomniałam i teraz żyję dalej z tobą. Nie mówię byśmy się z nią przyjaźnili i co tydzień zapraszali na obiad, ale koronacja, moja koronacja jest dla mnie ważna. Sam mnie do tego namawiałeś, więc chcę by byli na niej wszyscy, którzy przyczynili się do tego kim jestem.
— Masz rację, przepraszam. — mruknął i wszedł pod kołdrę. — Nie gniewaj się.
— Przecież ci mówiłam, że się nie gniewam. — zachichotałam przytulając do jego torsu. Yaku nic nie odpowiedział, wyjął książkę z moich dłoni po czym zgasił światło i owinął w okół mnie zabierając w sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro