Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

66. Pożegnanie przeszłości.


– Może miałbyś ochotę... E nie! – Sang Hyun prychnął kręcąc głową – Czy uczynisz mi ten zaszczyt... Weź się w garść człowieku! – krzyknął na siebie. Zaklął, poprawił pudełko owinięty szarym papierem pod pachą i zbiegł ze schodów katedry. Prześlizgnął się wzrokiem po górach, śledził chwilę miarowy lot brązowego smoka, który przecinał właśnie Aurum i ruszył uliczkami miasteczka non stop układając to jedno przeklęte zdanie. Dookoła niego gwar rozmów przeplatał się ze stukotem kopyt, muczeniem krów i świergotem ptaków. Ludzie dobijali targów, wieszali pranie czy odpoczywali na ławkach przy swoich domach. Pachniało ziemią, zwierzętami i pieczenią. Sang Hyunowi żołądek się zacisnął, ale na pewno nie z głodu. Pierwszy raz miał kogokolwiek zaprosić na randkę. Był przerażony, zaschło mu w ustach i czuł mdłości. Nie miał jednak wyjścia, obiecał to siostrze. Westchnął i przyspieszył. Im szybciej to załatwi tym wcześniej będzie wiedział, na czym stoi. Minął cmentarz, co przyprawiło go o jeszcze większą panikę, bo przecież tam leżał jego były i doszedł do drzwi domu Balbina. Westchnął dwa razy i zapukał. Dłonie mu się bezczelnie spociły, a w ustach czuł nieprzyjemny kwaśny smak.
Drzwi skrzypnęły i Sang Hyun spojrzał na Balbina.
– Słucham? – bąknął chłodnym głosem widząc Sang Hyuna w drzwiach.
– Przyszedłem, bo... – zaczął i zająknął się. Pudełko wysunęło mu się spod pachy więc bez słowa podał je Balbinowi.
– Co to jest?
– Prezent...
– Nie chcę twoich prezentów. Za dużo mi ich już dałeś. – mruknął oddając mu pudełko.

– Proszę, weź. Długo się go naszukałem.
Balbin cmoknął zniecierpliwiony i rozerwał papier. Otworzył wieko i znieruchomiał.
– Nie mogę tego przyjąć.
– Owszem możesz.
– Ale to jest...
– Pestka kakaowca. Tak zgadza się. Jeśli ci wyrośnie będziesz miał pierwsze drzewo czekoladowe na Motus. Zawsze o tym marzyłeś prawda?
– Tak, ale. – zająknął się i dodał: – Czemu to robisz?
– Właściwie to przyszedłem do ciebie w innej sprawie. Wiem, że dużo przeszedłeś w życiu, straciłeś ważną osobę i bardzo mi z tego powodu przykro. Chcę tylko powiedzieć – Sang Hyun przeklął się w myślach, bo znów zaczął pływać wcale nie zbliżając się do sedna. – Nie chce nawet konkurować z Vialinem, wiem, że nigdy nim nie będę. Proszę wysłuchaj mnie – dodał szybko widząc, że Balbin już otwiera usta, by mu przerwać.
– Jesteś jedyną osobą, z którą dobrze mi się rozmawia, z którą chcę rozmawiać. Lubie cię więc pomyślałem sobie, że zapytam, czy nie miałbyś ochoty na kawę ze mną. No wiesz... – zerknął na blondyna – randka.
Balbin stał jak wryty. Bez mrugnięcia gapił się na Sang Hyuna i nic nie mówił. Chłopak zaczął się denerwować jeszcze bardziej, gdy Balbin cofnął się o krok.
– Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał i... – urwał, gdy po czuł na ramieniu ciężar. Obejrzał się gwałtownie i wtedy go zobaczył. Wielki śnieżnobiały kruk wzbił się w powietrze i odleciał w panicznym trzepocie skrzydeł. Sang Hyun zmarszczył brwi starając się dostrzec ptaka, ale już zlał się z jasnością nieba.
– Czekaj, czy to był biały kruk, czy mi się przewidziało? – Sang Hyun zwrócił się do Balbina nie do końca pewny czy ptak nie był przewidzeniem.
– Tak. – szepnął Balbin.
– Na Aurum są białe kruki? 
– Jest tylko jeden, ale już odleciał. – powiedział Balbin cichym eterycznym głosem. Sang Hyun nie rozumiał zachowania Balbina, ale nie chciał naciskać. Zarumienił się tylko, gdy spostrzegł, że Balbin przygląda mu się z ciekawością. Uciekł wzrokiem.
– Z chęcią się z tobą umówię. – powiedział nagle, a Sang Hyun podniósł gwałtownie głowę. – Tylko może u ciebie na Ziemi. Tutejsze gospody są ryzykowne. Możesz dostać po mordzie. – zaśmiał się a Sang Hyun wraz z nim nadal nie mogąc uwierzyć, że tak gładko poszło. Balbin cofnął się do wnętrza izby zapraszając gestem by Sang Hyun wszedł.
– Pomożesz mi posadzić tego kakaowca?
– Z wielką przyjemnością. – rzekł Sang Hyun zadowolony zamykając za sobą drzwi.

***

Maru wraz z mamą wyszła przez portal na korytarzu wytwórni chłopaków i jak po sznurku ruszyła do przodu. Jej ciężkie zdeterminowane kroki tłumiła ciemna wykładzina.

– Nie tak szybko, Maru. Zdążymy. – zaśmiała się jej mama ledwo nadążając. Maru nie odpowiedziała, taszcząc wszystkie bronie, jakie znalazła w domu szła za muzyką doskonale widząc, gdzie o tej porze jest Koto. Nie zastanawiając się kompletnie nad konsekwencjami otworzyła drzwi i wparowała na salę treningową zaskakując znajdujących się wewnątrz ludzi. Muzyka przycichła, a mały tłum utkwił z Maru pytające spojrzenie.
– Przepraszam! – krzyknęła dostrzegając Koto. Stał na czele siedmioosobowego układu i dyszał po wysiłku. Spojrzał na Maru i zmarszczył brwi.
– Co ty tu robisz? Czekaj, czy to ty, Yihong?
– Witaj, Koto. – kobieta uśmiechnęła się do chłopaka za plecami Maru.
– O co chodzi.
– Wszystko było moją winą. Nie powinnam była cię okłamywać. Teraz już rozumiem. Przepraszam, że kłamałam, przepraszam, że nie dało się ze mną rozmawiać. Przepraszam za to, że cię postrzeliłam!
– Postrzeliłaś Koto?! – krzyknął Alti, ale Koto uciszył go ruchem ręki.
– Wiem, że mnie nienawidzisz. Rozumiem to. – powiedziała Maru podchodząc do Koto, który nadal stał niewzruszony. – Dlatego też przyszłam ci obiecać, że już nigdy w życiu nie dotknę broni.

Po tych słowach Maru wzięła swój łuk i patrząc Koto w oczy złapała go na kolanie. Koto drgnął. Każdą strzałę łamała w dłoniach i rzucała Koto pod nogi. Ignorowała tłum dookoła, w tym momencie liczył się tylko Koto. Swój sztylet z wielkim trudem rozdzieliła na dwie części i każdą z nich cisnęła na wielką stertę połamanej broni. Ostatnią broń, jaką wzięła był ukochany miecz, broń, która wielokrotnie uratowała jej życie, ale też Koto i reszcie. Oparła czubek ostrza o podłogę, a w prawą rękę objęła rękojeść. Westchnęła odpędzając łzy i uniosła nogę, by kopnąć w miejscu styku ostrza z rękojeścią i ostatecznie połamać miecz, ale w tym samym momencie Koto podbiegł i wyrwał jej miecz z dłoni.
– Nie rób tego. – rzekł przyciągając miecz do siebie – nie zmieniaj się dla mnie w ten sposób. Nie chce byś była bezbronna. To nie twoja broń zawiniła, lecz ty, która ją dzierży. Wiem, na co się porwałem umawiając z tobą. Zakochałem się właśnie w takiej Maru, która jest niezniszczalna. Nie zmienia to faktu, że ja również mam swoje słabości i czasem brakuje mi cierpliwości do ciebie. Musisz Maru zrozumieć, że impulsywność i ukrywanie samej siebie nie sprawi, że będę kochał cię bardziej. Połamanie miecza nic tu nie da, bo ja nadal chcę ciebie taką, jaka jesteś.
– Wiem, Koto, wiem. – załkała opadając na kolana i ukrywając twarz w dłoniach – Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Żałuję i przepraszam. O mały włos nie zginąłeś z mojej ręki, nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić.
– Wybaczam ci Maru. To czy ty wybaczysz sobie już zależy od ciebie.
Maru spojrzała na Koto z dołu pociągając nosem. Stał nad nią niczym posąg i patrzył. Jego oczy były zdecydowanie bardziej przeszywające niż jej. Oddała mu tę zdolność, gdy tylko go pokochała.
Koto westchnął i rozłożył ramiona.
– Chodź, do mnie kruszyno. – szepnął, a Maru zerwała się z płaczem i przylgnęła do jego piersi czując na szyi zimno metalu miecza. Płakała wśród wiwatów przyjaciół i nie mogła uwierzyć, że znów jej się udało. Nie wypuści go już nigdy więcej, będzie mógł robić co będzie chciał, a ona go nie wypuści nigdy w życiu. Będę razem na zawsze. Koto, ona i jej mama.
Jungkook pocałował ją w głowę a Maru ścisnęła go jeszcze mocniej nadal płacząc.
– Zostaniesz z nami na próbie? Potem wrócimy razem na Aurum, dobrze? – spytał ścierając łzy z jej policzków.
– Oczywiście, co tylko chcesz.
Koto uśmiechnął się i cmoknął ją delikatnie w usta. Maru puściła go i wraz z mamą pozbierała połamaną broń i odeszły na bok by chłopaki mogli dokończyć trening.

***

Remo wyszedł spod prysznica odświeżony po treningu i wycierając głowę ręcznikiem wyjął swój telefon z torby. Przegryzł wargę odkładając ręcznik i westchnął. Wybrał numer i czekał.
– Halo?
– Chciałbym przyjść porozmawiać. Masz czas?
– Zapraszam, sama miałam do ciebie dzwonić. – odpowiedziała, a on wyczuł w jej głoście radość, że go słyszy. Mimo że rozmawiała z nim kulturalnie i chłodniej niż zwykle Jin poczuł ulgę.
Ubrał się, spakował torbę i wyszedł z szatni. Zjechał do garażu tam, gdzie czekał go samochód i po kilku minutach wyjechał na lśniące latarniami ulice Seulu.
– Cześć. – przywitał się uprzejmie, gdy otworzyła mu drzwi dwadzieścia minut później. Jin złapał się na tym, że podziwia ją, jaka jest piękna, zamiast skupić na tym, co miał jej powiedzieć.
– Wchodź, zrobię ci coś do picia. – powiedziała zamykając z nim drzwi.

– Pakujesz się? – spytał widząc kartonowe pudełka stojące w każdym zakątku salonu. Zdjęcia ze ścian poznikały, a przez uchylone drzwi do sypialni mógł dostrzec otwartą wielką walizkę.
– Tak, sprzedałam mieszkanie i przeprowadzam się. – odparła stawiając przed nim pełną po brzegi szklankę wody. Remo spojrzał na szklankę i uśmiechnął się. W środku zastanowił się, czemu przeprowadzka Yi Ny nie wywołała w nim uczucia rozczarowania i tęsknoty.
– Przyszedłem wyjaśnić naszą sytuacje. Wiem, że się sprzeczaliśmy i każde było egoistą, ale chcę to naprawić. – zaczął upił łyk wody i ciągnął dalej:
– Przepraszam, że próbowałem cię zmienić, to było podłe z mojej strony. Zrozumiałem, że twoje życie jest twoje i możesz z nim robić co chcesz.
– Cieszę się, że do tego doszedłeś. – Yi Na uśmiechnęła się.
– Jednakże twój nawyk jest dla mnie nie do przeskoczenia. Tak jak ty robisz ze swoim życie co chcesz ja również dbam o swoje, jak najlepiej potrafię i przykro mi, ale nie mogę być z kimś, kto pali.
– Doskonale to rozumiem. – Yi Na uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czego Remo nie zrozumiał. – Dlatego rzuciłam palenie.
– Słucham? – Jin podniósł głowę i skrzywił się, gdy coś strzyknęło mu w karku. Yi Na pokiwała głową.
– Nie palę już od dwóch tygodni jak nie więcej.
– Wow! Gratulacje!
– Dzięki. Chciałabym ci wytłumaczyć, dlaczego paliłam. Pół roku po tym, jak odzyskałam pamięć i ciebie dostałam maila od mojego profesora z uczelni. Powiedział mi, że ma dla mnie szanse odbyć staż w bardzo dobrej placówce astronomicznej. Myślałam, że zemdleje ze szczęścia. Staż był płatny, a gdybym dobrze sobie radziła oferował stałą posadę. Nie przyjęłam go, bo wiedziałam, że wiązało się to z przeprowadzką i rozpoczęciem życia od nowa. Wiązało się to z rozłąką z tobą. Wmówiłam sobie więc, że praca za barem to szczyt moich marzeń, bo w domu czekałeś ty, a tak naprawdę ty byłeś dla mnie najważniejszy. Świadomość potrafiłam oszukać, ale podświadomość wiedziała czego tak naprawdę chcę i że astronomie kocham bardziej niż ciebie. Miałam wyrzuty sumienia, bo wiedziałam, że lepszego faceta niż ty nie znajdę, ale serce rwało się za ocean. Potem przyszły dzieci i zaczęły krzyczeć prawdę. Nie mam ucieleśnionych Emocji więc moją ucieczką były właśnie papierosy. Przepraszam Remo za wszystko, za kłamstwa, złamane obietnice i... – urwała, gdy położył jej rękę na dłoni. Spojrzała na niego i rozluźniła się widząc uśmiech na jego twarzy. Pociągnął ją ku sobie. Yi Na bez słowa obeszła stół i usiadła Remo na kolanach.
– Dla samej siebie najważniejsza masz być ty, rozumiesz? – mruknął odgarniając jej włosy z twarzy. Kiwnęła głową.
– Egoizm jest dobry, na to wygląda. – rzekła śmiejąc się.
– Z tego, co widzę, przyjęłaś w końcu ten staż. – powiedział obejmując ją w pasie i patrząc po pudełkach.
– Tak, pojutrze mam samolot.
– A do jak dobrej placówki się dostałaś?
– NASA. – odparła i wybuchnęła śmiechem, gdy Remo jęknął oniemiały.
– Tyle razy ci powtarzałem, że tam jest twoje miejsce! Gratulacje! – krzyknął i przytulił ją.
– Sama chyba musiałam w to uwierzyć, by się spełniło. – zachichotała gładząc po karku. Remo spojrzał jej w oczy i przysunął w jednoznacznym geście. Yi Na nakryła jego usta dłonią. Spojrzał na nią pytająco.
– Wiesz, że już tu nie wrócę? Zamieszkam w stanach, a ty będziesz tutaj. To się nie uda. Bardzo bym chciała to połączyć, naprawdę, ale...
– Nic już nie mów. Będziemy razem choćbyś się przeprowadziła na inną planetę.
– Gdybyś powiedział to do normalnej dziewczyny nie zabrzmiałoby to tak wrogo, jak teraz. Nie zamierzam przeprowadzać się na Motus!
Remo parsknął i pocałował ją krótko.

– Sam podróżuje po świecie, więc lot do stanów, akurat mnie nie przeraża. Kto wie, może kiedyś sam się tam przeprowadzę.
– Oh, Remo! – krzyknęła rzucając mu się na szyję. – jesteś niemożliwy!
– Sama powiedziała, że lepszego faceta nie znajdziesz.
– Tak zarozumiałego z pewnością nie. – parsknęła całując w szyję.
– Ja tylko powtarzam twoje słowa. – Remo wzruszył ramionami. Yi Na puściła go i wstała z kolan.
– To, co teraz? – spytał, a ona w odpowiedzi wyciągnęła do niego rękę. Bez słowa poprowadziła go do sypialni. Remo, któremu naprawdę nie trzeba było nic tłumaczyć zdjął walizkę z łóżka i pociągnął Yi Nę ku sobie. Kochali się jak dawniej, w taki sposób, w jaki uwielbiali najbardziej. Byli ze sobą tyle czasu więc ta krótka rozłąka nie miała dla nich znaczenia. Jakby po prostu oboje wyjechali a teraz wrócili i stęsknieni sobą zatracali w siebie.
Remo obudził się rano czując błogość w każdej komórce ciała i uśmiechnął się do siebie czując ciężar głowy Yi Ny na jego torsie. Pogładził ją po plecach budząc, a dziewczyna wyciągnęła się i oplotła rękami jego ciało.
– Dzień dobry. – szepnął całując ją w głowę. Yi Na zachichotała w odpowiedzi. Pocałowała go w brzuch i uniosła na łokciach przecierając oczy.
– Wiesz czego tylko żałuję?
– Hmm?
– Że nie będzie cię na naszym koncercie.
– A no tak, faktycznie. To przecież w ten piątek. Nie martw się kochanie, całe szczęście na tej planecie istnieje internet.
Remo pocałował ją i spędzili w łóżku kolejną godzinę.
– Pomożesz mi się spakować? – spytała, gdy kończyli śniadanie.
– Jasne, o ile uporamy się z tym w godzinę.
– Chyba żartujesz?!
– Przepraszam, kochanie, ale mam próbę. Pomogę ci tyle ile mogę, a potem wrócę wieczorem, może być?
– Nie mam wyjścia.
Nie wiele jej pomógł, bo naprawdę nie dało się spakować całego domu w godzinę. Gdy minęła, Remo ubrał się i pożegnał wylewnie przy drzwiach.
– Mam dziewczynę w NASA. – mruknął całując w usta.
– A ja chłopaka w zespole.
– Dobrana z nas para, nie ma co. – prychnęła szczypiąc go w bok.
– Idealna. Wrócę wieczorem.
– Do zobaczenia. Kocham cię. – powiedziała i pocałowała go czule. Oddał i pocałunek i pieszczotę, a potem odpowiedział tym samym i opuścił jej mieszkanie lekki jak piórko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro