Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65. Mama.


Dni zaczynały zlewać się jeden w drugi. Każdy jak tylko mógł przesiadywał na Aurum, bo jakoś było tu przytulniej. Jedynie Ofelia kombinowała jakby się stąd wyrwać. Miała nadzieje, że nikt jej nie zauważy jak będzie przeciskać się przez portal, ale usłyszała parsknięcie za plecami.
– Uciekasz? – Wapi stał oparty nonszalancko i mur komnaty i obserwował poczynania Ofelii.
– Owszem. Daj mi spokój.
– Nie pożegnasz się ze mną?
– Hmm... – udała zastanowienie – raczej nie.
– Z nim też się nie pożegnasz? – spytał, a Ofelia już będąc jedną nogą na Ziemi obejrzała się. Zza pleców Wapiego wyszedł Enif. Ofelia jęknęła i już chciała uciec, byleby nie musieć z nimi rozmawiać, ale coś pociągnęło ją za kołnierz i zwaliła się na plecy. Potem niebo przesłoniła głowa Equsa, który parsknął na nią zraszając twarz śliną. Skrzywiła się i wstała.
– Moja rola zakończona, trzymajcie się.
– Dziękuję, Wapi. – rzekł Enif i podszedł do Ofelii pomagając jej wstać.
– Miałam nadzieje, że obędzie się bez pożegnań. – fuknęła wycierając twarz.
– Dlaczego uciekasz w ten sposób?
Wzruszyła ramionami.
– Przepraszam cię za ten incydent z dzieckiem. Po części mówiło prawdę, zainteresowałem się tobą ze względu na serce, bo...
– Nie tłumacz się i tak to nic nie da.
– To znaczy?
– Nie mogę być z tobą. I wcale nie ma to związku z twoją byłą czy kimkolwiek innym. Powinnam się skupić na sobie, a nie na facetach.
– W takim razie co zamierzasz? Wracasz do domu?
– O nie, nie ma mowy! Zawsze chciałam zobaczyć Amerykę. Może tam coś odnajdę. Wiem tylko to, że muszę teraz pobyć sama.
– W porządku, rozumiem to. Jak zamierzasz to zrobić nie mając pieniędzy?
– Miałam zamiar się o to martwić potem. Kasę zawsze jakoś da się zorganizować.
– Pozwolisz sobie pomóc? Tylko na star.
Ofelia zmrużyła oczy.
– Nie lituj się nade mną.
– Nie mam zamiaru. Nie daje ci pieniędzy, tylko je pożyczam.
Ofelia prychnęła zakładając ręce na piersiach.
– No co? Sama chciałaś. Chodź.
Przeszli na Ziemię wprost do wytwórni chłopaków.
– Powinnaś przynajmniej przez kilka dni pomieszkać u mnie. Wysłuchaj mnie najpierw. – podniósł głos, gdy już chciała dyskutować. – By zacząć nowe życie, musisz mieć konto w banku i...
– Daj mi gotówkę, a nie gadasz. Chciałabym już iść.
Enif westchnął i zaprowadził ją do windy. Zjechali na dół i znaleźli się w pustej i ciemnej recepcji. Enif bez słowa podszedł do bankomatu oświetlonego białym światłem i wypłacił pieniądze.
– Pożyczam ci je pod warunkiem, że...
– Tak oddam ci. Do kiedy? – mruknęła wyciągając rękę.
– Nie... masz kupić sobie telefon i napisać mi, gdy już będziesz na swoim.
– Niech ci będzie. – burknęła biorąc pieniądze i chowając do kieszeni bluzy. Nastało niezręcznie milczenie, w którym nie potrafiła na niego spojrzeć.
– No więc... tego... to chyba tyle. – bąknęła skryta za włosami – dzięki – w przypływie odwagi wyciągnęła ku niemu rękę, a Enif ze śmiechem ją uścisnął.
– Trzymaj się. – rzekł potrząsając jej ręką. Była mu wdzięczna, że jej nie przytulił, ale też było jej głupio odejść tak na chłodno. Wypuściła więc Antarezję. Biały pyton prześlizgnął się po śliskiej podłodze przyprawiając Enifa o paraliż i wolno wspiął się po jego ciele owijając ciasno sploty wokół jego ciała. Ofelia patrzyła z lekkim zadziornym uśmieszkiem minęła chłopaka. Antarezja dotarła do szyi i owinęła się wokół niej badając językiem powietrze. Znieruchomiała na moment ściskając Enifa, który dosłownie stał jak zaklęty i dotknęła językiem jego policzka. Mogła zwyczajnie badać skład powietrza albo po prostu było to pocałunek w bardzo wężowym stylu.
Po tym przedstawieniu Antarezja ześlizgnęła się z Enifa i wpełzła na nogę Ofelii.
– Żegnaj Nifi. – powiedziała i dumnie zadowolona, że zrobiła wrażenie wyszła na zalane nocą chłodne ulice Seulu.

***


Wszyscy byli szczęśliwi, prócz niej. Każdy miał rodzinę, przyjaciół, a ona jedyna została sama. Livid pozbyła się mrocznych dzieci, Aurum było wolne. Maru również, ale od ponad tygodnia była całkiem sama. Teraz rozumiała to dokładnie, jej przeznaczeniem było być samotną. Każdy miał teraz swoje życie. Chłopaki przygotowywali się do koncertów, Alex, Livid i Pinna zajmowały się dziećmi, a Maru była sama. Koto widziała raz, przelotnie tego dnia, gdy otworzyła wraz z Livid, Kiko i Carą przejście. Jeden jedyny raz skrzyżowali spojrzenia, ale Maru nie mogła go wytrzymać. Była jednym wielkim poczuciem winy. Owszem chronił ją, gdy armia dzieci przyszła. Pardus nie odstępował jej na krok, chciał ją tylko chronić. Nienawidził jej, ale to nie zmieniało faktu, że ją kochał.
Maru westchnęła i podwinęła nogi starając się znaleźć wygodniejsze miejsce przed kominkiem. Nie miała już żadnego celu. Jej sens życia odszedł wraz z wypuszczeniem strzały w kierunku Koto. Naprawdę zrobiła to nieświadomie, ale dokładnie w tym momencie zrozumiała, że o mały włos go nie zabiła. To nie były żarty, to nie była zwykła głupia kłótnia, na Ziemi mogłaby pójść za to do więzienia... chyba.
Westchnęła i wytarła nos wierzchem dłoni. Musi stąd odejść. Każda sekunda spędzona na Aurum paliła ją niczym rozżarzony węgielek w żołądku. Zawsze zostawało prawdopodobieństwo spotkanie Koto, a na to nie mogła pozwolić. Nie zniosłaby rozczarowania wypływającego z jego oczu.
Dźwignęła się spod kominka i w ślimaczym tempie zaczęła pakować rzeczy do niewielkiego plecaka. Zajęło jej to z kilka minut, po czym wzięła łuk, kołczan i swój najcenniejszy miecz i to wszystko założyła na plecy ówcześnie zakładając pelerynę. Naciągnęła kaptur na włosy i wypuściła Angulisa.
– Chodź, zmywamy się stąd.
– Po raz pierwszy nie będę się z tobą sprzeczać. – rzekł kot i wybiegł przez otwarte drzwi. Maru uśmiechnęła się i wyszła za kotem. Raz jedyny zerknęła na wielką budowlę katedry i wzruszenie ścisnęło ją za serce. Jej przygoda z tymi wspaniałymi ludźmi zaczęła się na tarasie domu chłopaków. To niewinne wtargnięcie do ich życia miało tylko za zadanie uratowanie Mo, niestety nie udało się, ale czy przypadkiem Maru wcale nie żałowała tej decyzji? Tak, była pewna, że gdyby ktoś cofnął czas nadal wskoczyła, by na czwarte piętro i parsknęła na głupotę chłopaków, którzy nie zamknęli drzwi balkonowych. Weszłaby, przyjrzała śpiącemu Koto, ukradła migdały i wróciła, gdy ich życie byłby zagrożone.
Maru wytarła oczy ze świetlistych łez i odwróciła się chcąc odejść na zawsze. Jednak jej świat przesłoniła niskiego wzrostu kobieta o azjatyckich rysach. Rogata stanęła jak wryta.
– Prze...przepraszam. – zaczęła nieśmiało po koreańsku, co Maru zrozumiała – ale czy ty jesteś Maru?
Dziewczyna zdębiała i cofnęła się o krok. Jej ręka automatycznie powędrowała na plecy do rękojeści miecza.
– Czego chcesz? – warknęła zapominając kompletnie co sobie obiecała. Miała przestać być wredna i wszystko rozwiązywać mieczem.
– Wysłuchaj mnie, proszę. Ja jestem twoją matką.
Maru sparaliżowało, wypuściła miecz z dłoni i wytrzeszczyła oczy. Jedynie, na co było ją stać, to pokręcenie głową.
– Tak to prawda. Wiem, że mnie nienawidzisz za to, jak cię porzuciłam, ale proszę daj mi szansę wytłumaczyć.
Maru jednak nie słuchała. Miała bowiem atak paniki. Łzy napłynęły jej do oczu i zaczęła się dławić. Oddech nie współpracował z nią ani jej własne nogi. Zaczęła się cofać, mamrocząc coś, aż ostatecznie potknęła o kamień i upadła na plecy. Plecak zamortyzował upadek. Prawie tego nie zauważyła, bo nadal gapiła się na kobietę, która uważała się za jej matkę. Tak jak Maru w każdej sytuacji była wiecznym zwątpieniem i nieufnością, tak teraz widząc tę kobietę mogła z całą pewnością potwierdzić, że to jej matka, nie umiała wyjaśnić tego racjonalnie, po prostu wiedziała. Jedynie jej ciało nie umiało sobie poradzić z natłokiem informacji. Właściwie to tylko jednej informacji, składającej się z jednego słowa.
– Mamo? – wyszeptała drżącym głosem i gdy zrozumiała, że wypowiedziała to słowo pierwszy raz w życiu rozpłakała się na dobre.
– Boże kochany, Maru. – kobieta uklękła przed nią i nieśmiało dotknęła jej kolana. Czując ten dotyk, Maru po raz pierwszy w życiu zatęskniła za dzieciństwem. Ku zaskoczeniu kobiety desperacko podczołgała się do niej i wtuliła nareszcie mogąc być dzieckiem.

– Na pewno nic ci nie jest? – spytała kobieta, sadzając nadal szlochającą Maru na fotelu przed wygasłym kominkiem. Maru zdołała tylko pokręcić głową. Kobieta usiadła obok niej i przyjrzała Maru.
– Naprawdę jesteś moją mamą? – spytała dopiero wtedy, gdy miała pewność, że głos jej nie zadrży. Po ochłonięciu pewność, jaką czuła płacząc w ramionach tej kobiety uleciała i Maru znów była sobą... wątpiła.
– Tak. Przepraszam, że cię zostawiłam. Myślałam, że będzie ci lepiej beze mnie. Nic nie mogłam ci dać, pracowałam w burdelu i mnie kontrolowali. Poza tym wolałam zostawić cię na Motus niż zabrać ze sobą, bo nie potrafiłam przyznać się przed tobą jaka jestem.
Maru słuchała dalej wstrząsana łkaniem, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę patrzy na swoją matkę.
– Kontrolowali mnie, na Motus spędziłam półtora roku, gdy byłam z tobą w ciąży. Urodziłam i zostałam jeszcze z tobą przez kilka miesięcy, póki nie wrócili po mnie. Ciebie zabrali, a mnie zaciągnęli z powrotem na Ziemię. Tęskniłam za tobą przez wszystkie te lata bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Każda z nas tęskniła za swoimi dziećmi. Musiałyśmy jednak pracować, kilka dziewczyn szarpnęło się na swoje życie, bo nie mogły znieść myśli, że zostały rozdzielone. Wtedy, by biznes nadal działał zaczęli nas odurzać. Jedynym ratunkiem było zajście w ciąże.
Maru słuchała tylko jednym uchem. Docierał do niej sen słów mamy, ale teraz bardziej skupiła się na tym, by coś powiedzieć.
– Jak mnie w ogóle znalazłaś? – wycedziła w końcu zachrypniętym głosem. Jej mama pogładziła Maru po kolanie i uśmiechnęła się. Rogata ponownie załkała widzą jak szczery był ten uśmiech.
– Pomógł mi twój przyjaciel. Oj, przepraszam, chłopak. Koto, tak?
Maru wytrzeszczyła oczy. Jak to, Koto odnalazł jej mamę? Po tym wszystkim, co mu zrobiła?
– Przyszedł do mnie i błagał, bym wróciła z nim, ale ja nie chciałam. Bałam się. Akurat zastał mnie, gdy byłam na mojej zmianie i musiałam być znów odurzona tym, co mi tam dawali. Nie myślałam logicznie więc powiedziałam, że ma mnie zostawić i o niczym nie chcę słyszeć. Zrezygnowany poszedł i już nigdy nie wrócił. Dał mi jednak coś najcenniejszego zupełnie nieświadomie. Nadzieje, że jeszcze żyjesz. Przez tyle lat byłam pewna, że umarłaś na Motus. Słabiutka byłaś po urodzeniu, za wcześnie przeszyłaś na świat, i tylko dlatego pozwolili mi zostać z tobą dłużej niż innym kobietom. W sierocińcu, gdy cię oddawałam powiedzieli, że pewnie nie przeżyjesz miesiąca. Wcześniaki na Motus mają marne szanse. Gdy Koto powiedział mi, że żyjesz byłam pewna, że to jakiś podstęp. Po tygodniu jednak złapałam się na tym, że planuję jak stamtąd uciec, że jednym moim marzeniem jest odnaleźć ciebie. Przepraszam, że to tak długo trwało.
– Ale... mamo – Maru zadrżała. To słowo sprawiało jej jeszcze problem. – Jak ty znalazłaś mnie tutaj?
– Kobieta przenosi się na Motus spełniając jeden warunek.

– Jesteś w ciąży?
Kiwnęła głową.
– Udałam, że zażywam tabletki antykoncepcyjne i robiłam wszystko, bo jak najszybciej zajść w ciąże. Moje koleżanki myślały, że zwariowała. Gdy się w końcu udało zostałam przeniesiona na Motus, ale okazało się, że miasto, w którym zawsze miałyśmy czekać na rozwiązanie, nie istnieje. Trafiłam na zgliszcza. Nim ten, który otworzył przejście się zorientował uciekłam mu i zaczęłam cię szukać. Pytałam po wioskach i miastach, ale nikt nie potrafił mi pomóc. Zagłębiałam się coraz bardziej w ląd i zbliżałam do gór. Znalazłam ścieżkę ciągniętą się między górami, a wcześniej kilka domów i drzewo na wzgórzu. Nie mając już siły zasnęłam pod drzewem na ławeczce, jaka tam stała, a rano, gdy się obudziłam zobaczyła, że pod wielkim drzewem rośnie jeszcze jedno maleńkie o kilku złotych listkach. Przyjrzałam się i zamarłam widząc napis „Mo" – Kobieta spojrzała na Maru, która ponownie zalała się łzami zakrywając swoją twarz.
– No już, cii nie płacz. – Objęła trzęsącą się Maru i gładziła po włosach. Poprawiła się na oparciu fotela a po chwili obie znalazły się w swoich ramionach. Maru oparła głowę na jej piersiach i nadal drżąc słuchała opowieści.
– Znając dobrze to imię zaczęłam myśleć. Skoro miasteczko było wymarłe, ale mieszkała tu kiedyś Mo, zrozumiałam, że ty też musiałaś. Nie mając innego pomysłu poszłam ścieżką między górami i trafiłam tutaj. Intuicja mnie nie zawiodła.
– Przepraszam, mamo. – szepnęła Maru zaciskając oczy, spod których pociekły świetliste łzy.
– Kochanie, za nic nie musisz mnie przepraszać. To nie była twoja wina.
– Przeze mnie zginęła Mo. Przeze mnie straciłaś drugą córkę i to jest moja wina.
Kobieta westchnęła i wzięła twarz Maru w dłonie.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. To, co ci powiem, może być dla ciebie szokiem. Dla Koto też było.
Maru zmarszczyła brwi.
– Mo nie była twoją siostrą. To była córka Dooyong. Mojej koleżanki, niestety nie przeżyła porodu.
– Ale... – Maru zająknęła się. – przecież.
– Tak wiem, że Mo nie życie. Koto mi powiedział.
Maru pokręciła głową, tego było za wiele. Znów zaszlochała.
– Nawet jeśli nie była moją siostrą, to i tak zginęła przeze mnie, nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Wybaczysz, skarbie. Jesteś dobrą osobą i nie krzywdzisz naumyślnie.
– No właśnie nie wiem, czy jestem dobrą osobą. Nie umiem być dobra. Mo przeze mnie ginęła, postrzeliłam swojego chłopaka, a gdy pierwszy raz zobaczyłam ciebie wyciągnęłam miecz. Ja nie umiem być dobra i delikatna. Chcę, ale nie potrafię.
– Dostrzeganie swoich wad to połowa sukcesu.
– Chcę się zmienić, ale mam wrażenie, że gdy zachowuje się inaczej to nie jestem prawdziwą sobą. Udaję Maru.
– Rozumiem cię doskonale. Wiesz dobrze, że celowanie w ludzi mieczem bądź łukiem jest złe.
– Tak wiem to, ale to jest automatyczne, nie wiem, co z tym zrobić.
– Pozbądź się narzędzi. Jeśli to dla ciebie zbyt wielka pokusa to pozbądź się tego.
– Mam pozbyć się mojego miecza? I łuku? – Maru spojrzała na matkę swoimi wielkimi oczami. – Ale bez nich jestem bezbronna.
– Mylisz się. Jesteś silną i dzielną dziewczyną, która potrafi o siebie zadbać również bez broni.
Maru westchnęła przecierając twarz.
– Całe moje życie byłam sama. Moim przeznaczeniem jest bycie samotną nie wiem, czy potrafię mieć rodzinę. Wszyscy, których kochałam lub kocham umierają bądź odchodzą, a ja wiem, że to moja wina.
– Będzie to twoją winą tak długo, jak nie zaczniesz myśleć inaczej. Masz chłopaka, przyjaciół z tego, co wiem, a teraz również masz mnie.
– Zostaniesz ze mną? – Maru wyprostowała się wytrzeszczając oczy.
– Jeśli tylko będziesz chciała zostanę z tobą na zawsze.
– Mamo! – krzyknęła Maru rzucając się matce na szyję i po raz któryś tego wieczoru zalała się łzami.
– To jak, przedstawisz mnie swojemu chłopakowi? Wiem, że go już poznałam, ale w niezbyt przyjemnych okolicznościach.
– Chciałabym, ale on nie chce mnie znać. Odkąd strzeliłam do niego z łuku nie odzywa się do mnie.
– No to idziemy go przeprosić.
– Już go przepraszałam... nic to nie dało.
– Najwyraźniej przeprosiny to za mało. Wstawaj wymyślimy coś po drodze.
Maru wstała ponaglana przez mamę. Wytarła łzy i nie wiedzieć czemu wypuściła Angulisa. Czarny kot machnął ogonem i usiadł przy jej nodze.
– O widzę, że masz kota. Jak się nazywa?
– Angulis i jest moją Emocją.
– Emocją...? – zaczęła podnosząc głowę i wrzasnęła widząc świecące oczy Maru i rogi zamiast włosów.
– Spokojne mamo rogi dostałam od Angulisa.
– Ale... jak?
– Taka właśnie jestem. Świecąca i rogata.
– Nie rozumiem... – powiedziała nadal przerażona.

– Chodź, opowiem ci po drodze. – rzekła Maru biorąc całą swoją broń, jaką miała i wyciągając rękę do mamy. Kobieta zawahała się tylko przez ułamek sekundy, po czym chwyciła dłoń Maru i obie wyszły z izby prowadzone przez czarnego kota z rogami na głowie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro