Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

62. Bliźnięta.

Kocham ten rozdział na wieki!


— Oddychaj, Livid. Doktor zaraz będzie! — Noba gładziła mnie po włosach starając się uspokoić, ale do mnie nic nie docierało. Drżałam z bólu i strachu. Przenieśli mnie do jednej z komnat, gdzie było o wiele cieplej. Ledwo mogłam ustać na nogach. Noba wraz z Maru podtrzymywały mnie za ręce. Pięć minut później znalazłam się w wielkiej drewnianej bali, odziana tylko w bawełnianą bluzkę. Nalano do niej ciepłej wody, a Vivid zwinął się w kłębek w kącie pilnując by woda nie wystygła, a kominek nie wygasł. Było dużo zamieszania, ktoś coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam słów. Próbowałam się skupić, chociażby na czymś tak banalny, jak oddychanie. Gdy skurcze nie atakowały o swoim istnieniu upominała się ręka.
— Pokaż, unieruchomię ci ją. — odezwał się męski głos, a ja spojrzałam w górę. Nade mną stał Hanonim — Niestety nie pomogę na złamanie. Jesteś mokra no i rodzisz więc sfermentowane pioruny odpadają. Usztywnię ją trochę, powinno pomóc.
Stęknęłam w odpowiedzi wspierając się na lewej ręce chcąc uciec od bólu. Zapłakałam błagając by przestało boleć.
— Oddychaj Livid, spokojnie. — Noba usiadła za mną i przygładziła mi włosy. — Poradzisz sobie kochanie. Tylko oddychaj.
— Doktor przyszedł. — Alex wpadła do komnaty z doktorem depczącym jej po piętach.
— Dzień dobry Livid. Jak się czujesz? — zagadnął mnie doktor, ale nie miałam siły odpowiedzieć. Mężczyzna ukucnął podwijając rękawy i zbadał rozwarcie. Dopiero wtedy jego wzrok padł na moją rękę.
— A coś ty sobie zrobiła, dziewczyno?
— Po...poślizgnęłam się. — wyjęczałam opierając głowę na ramieniu mamy. Odetchnęłam głębiej wykorzystując tę krótką chwilę, gdy skurcz osłabł.
— Będziesz musiała urodzić ze złamaną ręką. Nie mamy czasu na przeniesienie cię do szpitala. Już wyczuwam główkę. Teraz mnie posłuchaj Livid. — Doktor dotknął mojego kolana i uśmiechnął się.
— Poradzisz sobie, jesteś silna i dasz radę. Jak ci powiem zaczniesz przeć.
Kiwnęłam głową.
— Spokojnie, świetnie sobie radzisz, gdy poczujesz potrzebę parcia...
Ale nie dałam mu dokończyć, bo zacisnęłam powieki i zaczęłam przeć. Bardzo brakowało mi tej prawej ręki, potrzebowałam podparcia. Opadłam znów bez sił i odetchnęłam. Nie wiedziałam jak wiele osób było w pomieszczeniu, ale miałam wrażenie, że gapi się na mnie tłum. Chciałam im powiedzieć by się wynosili, ale nie zdążyłam, bo kolejny skurcz rozkazał mi przeć. Wspięłam się na prawej ręce chcąc znaleźć oparcie, ale piorun bólu przeszedł aż do kręgosłupa. Krzyknęłam i opadłam do wanny rozchlapując wodę.
— Niech ktoś ją podtrzyma z prawej strony. — polecił doktor. Nie wiem kto, ale nagle pod ramię wślizgnęły się ciepłe ręce i podtrzymały mnie.
— Przyj, Livid. Jeszcze raz!
Bardzo dziwne i nieprzyjemne uczucie rozpierania poczułam między nogami, brzuch skurczył się jeszcze raz, a ja rozkazałam ostatnimi siłami przeponie wypchnąć na świat dziecko. Malutkie ciałko wyślizgnęło się ze mnie kompletnie mnie zaskakując. Podniosłam się oddychając płytko.
— Gratulacje, to chłopak! — krzyknął doktor i podał mi oblepione krwią i śluzem ciałko. Otuliłam go swoimi ramionami nie mogąc uwierzyć, że naprawdę trzymam mojego syna. Nawet złamana ręka przestała mieć znaczenie. Rozpłakałam się, a dziecko ze mną, darł się niczym syrena, a sklejone oczka i mała twarzyczka były czerwone od wysiłku. Przytuliłam je sama drżąc od płaczu i pocałowałam syna w głowę.
Nie trwało to długo. Ktoś odebrał mi syna obiecując, że odda mi go jak tylko go umyje i zważy. Nie kłóciłam się, w drodze było jeszcze jedno dziecko. Okazało się, że z tym również będę musiała poczekać.
Drzwi gwałtownie otworzyły się. Narobiły tyle huku, że aż odwróciłam głowę. Momentalnie skamieniałam, bo w drzwiach stał Yaku z Carą.
— Livid! — krzyknął blady jak ściana.
— Zabierzcie go stąd! — warknęłam nie mogąc na niego patrzeć. Hanonim i Maru bezczelnie chwycili Yaku za ramiona i chcieli go wyprowadzić, ale wyswobodził się.
— Nie! Nie ma mowy! Nigdzie nie idę! — krzyknął i podszedł do mnie.
— Zostawiłeś mnie. — załkałam nie mając siły już dłużej udawać. — Obiecałeś mi, a potem mnie zostawiłeś!
— To była najgorsza decyzja mojego życia. Przepraszam, Livid.
— Dałam ci ostatnią szansę, a ty...
— Tak, wiem, ale ty również mi coś obiecałaś. Że nigdy ze mnie nie zrezygnujesz, dlatego wiem, że mi wybaczysz. — powiedział przysuwając się bliżej. Nie miałam siły walczyć. Byłam zła, ale o wiele bardziej cieszyłam się, że do mnie wrócił. Tak naprawdę uratował mi życie, bo nie wiem, czy dałabym radę urodzić drugie dziecko bez niego.
— Yaku. — Alex szepnęła pochylając się — proszę oto twój syn. — powiedziała spokojnie i podała zszokowanemu Yaku maleńkie zawiniątko. Chłopak przejął dziecko, a z jego oczu automatycznie pociekły łzy. Sama nie potrafiłam powstrzymać swoich.
— Alex, Yaku płacze. — jęknęłam pociągając nosem — on płacze...
Alex tylko się uśmiechnęła i pokiwała głową.
— Livid, drugie dziecko jest źle ułożone. Ten poród będzie trudniejszy. — powiedział doktor. — Głęboki wdech i przyj.
Krzyknęłam z rosnącego bólu i zapłakałam. Ręka nie dawała mi spokoju.
— Nie mogę, nie dam rady! — szepnęłam kompletnie wykończona.
— Pozwól, że ja pomogę. — rzekł Canis materializując się obok nas. Yaku oddawszy na chwilę dziecko rozplątał mi bandaż odsłaniając opuchniętą i zsiniałą rękę. Canis bez słowa nachylił się i zaczął liza moją rękę. Leczył ją swoimi mocami tak jak kiedyś uleczył rękę Yaku, a po minucie ręka przestała boleć.
— Lepiej? — spytał ryś.
— O wiele, dziękuję.
— Złap mnie za rękę, Liv. — szepnął Yaku podając mi dłoń. Uśmiechnęłam się przez łzy i wsparłam na jego ręce.
— Świetnie, jeszcze trochę, nie odpuszczaj. — instruował mnie doktor — jest ułożone pośladkowo, już widać.
Yaku wychylił się i zajrzał by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Spojrzałam na niego zdziwiona, gdy parsknął śmiechem.
— Tyłek pokazuje. Już wiem co o mnie myśli.
— Zasłużyłeś sobie na to. — warknęłam z udawaną złością. Wzięłam głęboki oddech i zaprałam nogami o krawędź wanny. Pomagając sobie krzykiem ostatecznie wydałam na świat drugie dziecko. Jeszcze głośniejszy krzyk zagłuszył oklaski i gratulacje, gdy doktor położył mi maleńkie ciałko.
— To dziewczynka. — powiedział doktor szczerze mi gratulując. Ja tego już nie dosłyszałam, bo właśnie zalała mnie fala wdzięczności i szczęścia. Ostatnie tygodnie ciąży były jednym wielkim cierpieniem i naprawdę uwierzyłam, że będę rodzić bez Yaku, ale przybył. Przyszedł do mnie w samą porę, by patrzeć, jak przychodzą na świat jego dzieci.
Córki nie oddałam tak szybko. Yaku przeciął pępowinę, a potem doktor zajął się ginekologicznymi zabiegami poporodowymi. Ja wraz z Yaku podziwialiśmy nasze nowe cudowne dzieci. Chłopiec przestał już płakać, za to dziewczynka darła się jakby zamiast płuc miała miechy. Zaśmiałam się szczerze oczyszczając małą twarzyczkę ze śluzu. Yaku przysunął się bliżej mnie i pocałował w usta.
— Wyjdź za mnie Liv. — szepnął złączając nasze czoła.
— Że teraz? — zdziwiłam się.
— Dokładnie w tym momencie. Wyjdź za mnie. Pobierzmy się teraz w towarzystwie naszych dzieci.
Pokiwałam głową patrząc mu w oczy. Słowa mnie zawiodły.
Zaśmiał się i pocałował znów, a ja poczułam słony smak jego łez. Wyglądałam zapewne tragicznie, brudna, spocona i półnaga, ale nikomu, a zwłaszcza Yaku to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że to jest ten człowiek, za którego mogłabym wyjść. Przeżyłam z nim wszystko, a teraz on pokonał swoje własne myśli i ponownie zaakceptował siebie i mógł ponownie mi się oddać. Dlatego też słowa przysięgi spłynęły z naszych ust automatycznie, a nasz ślub był również świętowaniem narodzin naszych dzieci.

Zachwycam się tobą w ciszy, spokoju.
Lecz wiele mnie to kosztowało boju.

Drżałem na myśl cóż ci uczyniłem,
Spokojnie, Liv już sobie wybaczyłem.

Stąpałem po świecie ostrożny jak kot,
Z tobą zasmakowałem czym jest podniebny lot.

Wyznam przed tobą teraz moją fobię.
Piekło jest — to świat, w którym nie ma ciebie.

Teraz jestem pewny, przekonany wręcz.
Życie z tobą to raj o tysiącu tęcz.

Nigdy nie przypuszczałam, że jakiekolwiek słowa były w stanie przyprawić mnie o taki stan. Yaku mówił patrząc mi się prosto w oczy jednocześnie tuląc na rękach naszego syna. Płakał to oczywiste, ale jego wzrok ani na moment nie uciekł. Świat przestał dla mnie istnieć. Zaczynał i kończył na tych pięknych ciepłych oczach o skośnych powiekach. Sama musiałam coś powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Spuściłam głowę starając się to pokonać, ale Yaku przyszedł do mnie z pomocą. Palcami podniósł mój podbródek i pogładził po policzku. Oczami powiedział, że dam radę. I miał rację, dałam radę.

Ciało porzuciłam, lecz wróciłam skora,
by dotykiem się stać, być jak podpora.

Przy tobie jam szczera, kłamać nie potrafię,
Miłością bez końca — ty ci się przytrafię.

Spójrz kochany, życia dwa stworzyliśmy
Choć długo się bez siebie po świecie tułaliśmy.

Wiem, że miłość powoli, delikatnie stąpa
chwyta za serce, ale nie kąsa.

Dlatego o siebie i nas jestem spokojna,
Dla was moja rodzino z miłością będę hojna.

— Niech Osobliwość im dopomoże! — krzyknął Vivid jednocześnie strasząc dzieci, które rozpłakały się.
— Niech im dopomoże! — odkrzyknęła reszta, klaszcząc i wiwatując. Yaku uśmiechnął się i pocałował mnie po raz pierwszy jako mój mąż.

Pół godziny zajęło doprowadzenie mnie do ładu. Krocze miałam strasznie obolałe, tak że dotarcie do łóżka zajęło mi pięć minut. Z pomocą Yaku położyłam się do łóżka i dostałam swoje opatulone dzieci. Yaku przysiadł obok. W pomieszczeniu kręciło się jeszcze parę osób. Noba, Alex i doktor. Hanonim powiedział, że jutro jak odpocznę to podda mnie kuracji piorunami co szybciej pozwoli mi wrócić do zdrowia, po czym wyszedł robiąc miejsce pozostałym ciekawskim. Witałam naprawdę wiele osób, wszyscy z zespołu, większość dziewczyn oraz Balbin z Sanghyunem. Jimin powiedział, że Taiyr przyjdzie później, bo walczy z rozszalałym tłumem, a i że pojmał Kiko.
— Jak będziesz chciała później ją osądzisz.
— Nie, proszę wypuść ją. — powiedziałam — ona mnie tylko chroniła.
— Słucham? — prychnął Yaku — czy ja o czymś nie wiem?
— Kiko zamknęła mnie w stworzonej przez siebie grocie. Na początku faktycznie planowała to, by się zemścić za to, że wymazałam jej pamięć, ale potem przyznała się, że chroniła mnie. Ludzie z Aurum planowali od dłuższego czasu moją śmierć. To oni zabili Nixa. Kiko widząc, do czego są zdolni porwała mnie by mnie nie skrzywdzili. Uratowała mi życie.
— Ale nie zmienia to faktu, że planowała wraz z nimi tak? — Zemi poczerwieniał na twarzy.
— Nie złość się na nią. Też dużo przeszła. Sama byłam na siebie wściekła, że odebrałam sobie was. Ona miała do mnie jeszcze większą pretensje.
— No dobrze, ale dlaczego oni chcieli cię zabić?
— No te dzieci przecież — Maru westchnęła na bezmyślne pytanie Koto. — krzyczeli przecież, że to Livid jest sprawczynią, że te dzieci nawiedzają nas, bo ich nie widzi.
— Właśnie, dlaczego ty ich nie widzisz? — spytał Teni — Ja też przez dłuższy czas nie widziałem, ale gdy zaczęło się robić nieciekawie i mnie zaczęły nawiedzać.
— Przepraszam, że się wcisnę z rozmowę — mruknął doktor nieśmiało do nich podchodząc — ale chyba wiem, dlaczego Livid była wolna od. Tak, ja też je widuję — machnął ręką byśmy nie pytali o więcej. — Wirus działa w ten sposób by nasze negatywne myśli pojawiały się w postaci dzieci. Ma to nas przestraszyć i zniszczyć. Negatywne myśli pojawiają się, gdy samoocena jest niska, brak akceptacji i miłości zwłaszcza tej szczerej i pierwotnej. Livid w czasie gdy wirus się panoszył była w ciąży, a nie wiem, czy wiecie płody, które się tworzą w ciele kobiety są czystą formą miłości. Dzieci do pierwszego roku nie potrafią uznać siebie za jednostkę. Są wszystkimi naraz, a więc również Osobliwością.
— Wie pan co to Osobliwość?
— Przemycałem ciężarne kobiety na Motus wiem o tutejszych zwyczajach ciężarnych wszystko i tak również wiem kim jest Osobliwość. Dzieci Livid były i nadal są częścią niej. Dzięki nim miałaś ochronę i dlatego nie mogły cię skrzywdzić.
— I pewnie dlatego nie mogły podejść do katedry, bo niedaleko niej była Livid. — Alex zadowolona klasnęła w ręce.
— No dobrze, ale jak z nimi walczyć? — spytał Remo — na zewnątrz jest ich cała armia.
— Dziećmi na Aurum zajmę się sama oto możecie być spokojni, a co do reszty, to...
— Odkryłem jak się ich pozbyć. — odezwał się Yaku cicho — to nie łatwe, ale wykonalne. Musicie je pokochać.
— Słucham?
— Co?
— Zwariowałeś?
— Jak mamy pokochać coś, co nam krzyczy w głowie takie rzeczy?— zdenerwowała się Alex.
— Sama sobie to robisz. One są tobą, te dzieci nie powiedzą nic czego ty wcześniej nie pomyślisz. Zaakceptuj, wybacz sobie i pokochaj to zagubione małe dziecko, którym wewnątrz jesteś Alex.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i nic nie powiedziała. Ja uśmiechnęłam się i ziewnęłam.
— No dobrze, kochani. Miło nam, że tak licznie przyszliście oglądać nasze dzieci, ale moja żona jest wyczerpana i...
— Dobrze, już nas nie ma. — fuknął Alti udając obrażonego. Po kolei opuszczali komnatę, aż została tylko Noba. Uśmiechnęłam się do niej.
— Jestem z was dumna. — szepnęła i podeszła. Ucałowała Yaku w czoło, a potem mnie w czubek głowy i pogładziła po policzku — A z ciebie jestem szalenie dumna. Kocham cię.
— Ja ciebie też mamo. — szepnęłam przymykając oczy.
— Odpocznijcie — powiedziała i wyszła. Vivid wyciągnął się w kącie i ziewnął. Podpalił gasnący kominek i zwinął się w kłębek a ogon skręcił w lewo.
— Stworzyliśmy życia. — powiedziałam opierając głowę o ramię Yaku nie mogąc napatrzeć się na nasze dzieci.
— Są cudowne. — odparł całując mnie w głowę — ja również jestem z ciebie dumny, Liv.

— Kocham cię, pamiętaj proszę o tym.
— Ja ciebie również. Zaśnij spokojnie, ja będę nad wami czuwał. — powiedział cicho a ja spokojnie odpłynęłam w błogi tak utęskniony przeze mnie sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro