55. Rezygnacja.
Koto przeszedł na Aurum z sercem w gardle. Nie widział się z Maru od kilku tygodni. Już wtedy była drażliwa, a co dopiero teraz, gdy dookoła panoszyły się te dzieci. Bał się, że jak tylko go zobaczy wyczyta z niego jak szperał za jej plecami we wspomnieniach, które nie należały do niego. Nie miał złych zamiarów, pragnął tylko pomóc. Maru obudowała się murem niedostępności i wrogości, ale Koto ją znał. W środku Maru była skrajnie pogubiona. Mała dziewczynka, którą ktoś bez pytania wrzucił w dorosłość. Nastały przez to konsekwencje, straciła siostrę i nie miała nikogo. Koto był jej jedynym oparciem, ale nadal nie ufała mu w takim stopniu, by powierzyć wszystkie swoje obawy. Chciał dobrze. Wierzył, że odnalezienie matki może pomóc. Nie wiedział tylko jak ją przekonać by poszła jej szukać. Koto sam nie wiedział, gdzie zacząć, Wapi nic mu nie chciał powiedzieć.
Szedł wolno w kierunku chatki Maru oddalając od siebie moment w którym stanie przed nią twarzą w twarz. Miłość na tym nie polegała, bał się jej, ale jednocześnie kochał. Będzie walczył o nią, nawet jeśli Maru chciała walczyć z nim.
Stanął przed drzwiami chatki i westchnął. Musiał być dzielny, robił to dla nich. Pchnął drzwi i wszedł do środka.
— Maru? — zawołał rozglądając po pustej izbie. Na stole stał talerz z czerstwym chlebem, zeschła marchewka i kubek. W kominku nie palił się ogień. Koto zawołał ją jeszcze raz i zadarł głowę, gdy deski na piętrze zaskrzypiały. Przełknął gulę strachu i ruszył na górę.
— Maru? — zagadnął wchodząc do jej sypialni, po czym stanął jak wryty. Maru wyprostowana niczym struna stała pod oknem a w dłoniach trzymała napięty łuk. Grot strzały wycelowany był prosto w Koto.
— Jakim prawem grzebiesz w mojej przeszłości? — wycedziła przez zęby za nim Koto zdążył cokolwiek powiedzieć. Podszedł wolno dwa kroki, ale gdy Maru podciągnęła cięciwę do policzka zatrzymał się.
— Maru posłuchaj mnie...
— Jak mogłeś? Łazić po obcych i szukać mojej przeszłości? Mieliśmy sobie ufać...
— Właśnie, ufać. Ty robisz jeszcze gorszą rzecz. Kłamiesz mi w żywe oczy. Zasłaniasz się ułomnością i kłamiesz, że nie możesz mieć dzieci, po czym wypijasz fiolkę Praveny na miesiąc. I to ma być to twoje zaufanie, tak?
— Nie miałeś prawa grzebać mi w rzeczach.
— A ty miałaś prawo kłamać?
— Myślisz, że to takie proste, prawda? — krzyknęła już dławiąc się łzami — Dorastać, w którego miejscu się nienawidzi. Mieć świadomość, że jest się przypadkiem, którego błędem nikt nie chciał!
— Byłem dla ciebie w każdej chwili, gdy mnie potrzebowałaś. Pomagałem jak mogłem, ale nic nie mogę zrobić, jeśli ty nie chcesz pomocy.
— Z tego nie da się wyleczy rozumiesz?! Na zawsze będę sierotą! Do końca życia nie spiorę z własnych rąk krwi Mo. Nawet jakbyś nieba mi uchylił nic to nie pomoże.
— W takim razie miałem racje... — mruknął Koto sam czując łzy w oczach. — Jestem dla ciebie tylko dla seksu i byś mogła wieszać na mnie psy.
— NIEPRAWDA! — krzyknęła, po czym Koto wrzasnął i zatoczył do tyłu, bo Maru właśnie wypuściła swoją strzałę. Pisnęła natychmiast, a łuk wypadł jej z rąk. Koto mało co nie wypadło serce, ale nie poczuł bólu. Spojrzał w dół i zrozumiał, że strzała przebiła mu bluzę pod pachą i utknęła we framudze. Koto spojrzał na Maru. Stała jak sparaliżowana i zakrywała usta.
— Przepraszam... Koto — szepnęła, ale on miał dość. Wyszarpnął strzałę z framugi.
— Jasno dałaś do zrozumienia co dla ciebie znaczę.
— Koto nie, proszę! — chciała do niego podbiec, ale cisnął strzałę pod jej nogi i wybiegł z pokoju. Nie miał ochoty dłużej na nią patrzeć.
***
Yaku wszedł do swojego mieszkania i minąwszy dwóch chłopców poszedł do sypialni.
— Tylko nie przechodź na Aurum!
— Jak możesz pokazać się jej po tym, co zrobiłeś?
— Kochałeś się z inną. Pragnąłeś innej i było ci dobrze z inną.
Yaku starał się ignorować te zaczepki, ale niby jak, skoro chłopcy weszli za nim do sypialni i powtarzali w kółko to samo. Starał się również ignorować portal, jaki Livid wyryła w ścianie. Widać było nawet część katedry, a złote płomienie migotały lekko.
— Nie masz prawa być ojcem tych dzieci.
— Skaziłeś Livid swoją pusta miłością. Nie pokazuj się jej, nie zasługujesz na to by cię oglądała.
Yaku wrzasnął, gdy jeden z chłopców kopnął go w kostkę. Opadł na łóżko gapiąc się na bachory i rozcierając nogę.
— Zostawcie mnie!! — krzyknął ponownie bliski płaczu. Podkurczył nogi, gdy chłopcy podeszli bliżej. Za ich plecami pojawili się kolejni.
— Yaku czy to ty? — doleciał go głos Livid, na co zamknął oczy.
— Nie odzywaj się.
— Zostajesz z nami! Nie możesz!
— Jak do niej pójdziesz będzie cierpieć.
— Nie zasługujesz na nią.
— Yaku! — Livid ponownie krzyknęła. Kątem oka dostrzegł ruch, więc odwrócił głowę.
Jego Livid stała w portalu trzymając się za swój gigantyczny już brzuch i uśmiechała niepewnie.
— Wróciłeś! — mruknęła zadowolona. Yaku wstał, kostka nadal go bolała. Stanął przed Livid i nie mógł ruszyć nogą. Za jej plecami dostrzegł złote ciało Vivida. Wyglądała prześlicznie. Włosy związała z tyłu głowy, a część opadała jej na piersi. Wyglądała na zmęczoną, był pewny, że nawet stanie przyprawia ją o ból kręgosłupa. Chciał do niej pójść, ale wiedział, że tego nie zrobi.
— Czemu nie przechodzisz? Stęskniłam się. — powiedziała wyciągając rękę. W jej geście dostrzegł niepewność.
— Nie mogę. Nie zrobię ci tego. — mruknął spuszczając głowę.
— Co ty mówisz?
— Nie jestem godny, by nawet na ciebie patrzyć. Nie skrzywdzę cię więcej.
— Teraz mnie ranisz nie chcąc do mnie przyjść.
— Widzisz, nawet rozmowa ze mną przyprawia cię o ból.
— Podejdź do mnie, proszę. — szepnęła znów wyciągając rękę. Yaku pokręcił głową.
— Nie mogę. Będzie ci lepiej beze mnie.
— Yaku, w tej chwili proszę do mnie przyjść. — jęknęła już w płaczu — Jeśli nie przejdziesz sama to zrobię.
— Nie szantażuj mnie!
— Zmuszasz mnie do tego. Przysięgam przejdę.
Yaku uwierzył w to, był pewny, że to zrobi. Gdy uniósł głowę i zobaczył zdeterminowaną minę Livid i jak szykuje się do przejścia podleciał do niej i zadziałał instynktownie. Pchnął w ramiona, a Livid tracąc równowagę poleciała do tyłu z głośnym krzykiem. Musiał to zrobić, nie mógł mieć na sumieniu dwójki dzieci, które mogły na tym ucierpieć. Wolał, by Livid znienawidziła go za to, co zrobił niż potem on miał wyrzuty sumienia, że pozwolił jej przejść na Ziemię.
Wszystko skończyło się dobrze, bo Vivid szybki jak myśl podleciał i złapał Livid w miękkie skrzydła. Yaku raz spojrzał w granatowe wściekłe oczy smoka, po czym odszedł od portalu ze słowami:
— Zapomnij o mnie Livid, tak będzie dla ciebie lepiej. — I w kakofonii ryku załamanej Livid wyszedł z sypialni, by po raz kolejny upić się whiskey.
Gdy Yaku był już pijany gdzieś około dziewiątej wieczorem i w końcu chłopcy stracili głos, rozległ się dzwonek do drzwi. Yaku drgnął i podniósł głowę, którą opierał na ręce.
— Czego?! — ryknął nie otwierając oczu. Dzwonek znów wrzasnął borując mu bezczelnie uszy. Yaku jęknął i dźwignął się na nogi. Chwycił prawie pustą butelkę Jacka Danielsa i zachwiał się próbując trafić do drzwi. Dzwonek nie dawał za wygraną.
— Zamknij się!
Wyminął chłopców, którzy krzyczeli bezgłośnie i podparł o ścianę najbliżej drzwi wejściowych jak mógł. Dotoczył się do nich i nacisnął klamkę.
— Cze...go? — czknął. Niewidomym wzrokiem starając się rozpoznać osobę stojącą w drzwiach.
— Jak ty wyglądasz? — powiedziała Cara bezczelnie wchodząc do środka. Na rękach trzymała Gebi. Yaku mruknął coś bez składu i ruszył za Carą do salonu.
— Wyglądam jak pijany Yaku. Nie podobam ci się? — uniósł brwi mrugając leniwie. Opuścił głowę widząc rudą smugę na podłodze. Smuga ruszała się i bardzo chciała polizać go w stopy.
— Zabieraj paszczę! — krzyknął i machnął butelką. Zatoczył się na ścianę i zjechał po niej na podłogę. Ruda smuga zaatakowała jego twarz językiem.
— Weź, zostaw!
— Ile ty masz lat? — warknęła Cara odbierając mu siłą butelkę — Czyś ty wychlałeś całego Jacka?
— Trochę zostało — mruknął Yaku, a głowa opadła mu na pierś — Nie krępuj się.
— Livid zapłakana mnie wzywa bym przyleciała i dowiedziała się czemu ją ignorujesz, a ty w najlepsze siedzisz i pijesz? Czyś ty rozum stracił?
— Tak, ale to nie moja wina... z nimi gadaj!
— Z kim? Tu nikogo nie ma.
— A czyli ty nie widzisz moich nachalnych przyjaciół. Cóż, szczęściara.
— Jak możesz jej to robić? Walczyła o ciebie tyle czasu, opuściła dla ciebie ciało i uratowała ci życie, a ty zapijasz się w trupa?
— Tak będzie dla wszystkich lepiej. Świat będzie weselszym miejscem, gdy Yaku zniknie.
Cara nic nie odpowiedziała, więc Yaku uznał, że odpuściła sobie. Zdziwił się zatem gdy nagle podjechał w górę, gdy dziewczyna chwyciła go za koszulkę i podniosła do góry.
— Posłuchaj mnie, Yaku! Wiem, że widzisz dzieci i doskonale rozumiem, że nie łatwo żyć z poczuciem winy, ale nawet na wirus mojego ojca jest lekarstwo.
— Co ty powiesz? Sama nie umiesz sobie poradzić ze swoimi dziećmi.
— Umiem, wiem, jak się ich pozbyć.
— To, co ta dziewczynka tam robi? Zwiedza? — Yaku wskazał za plecami Cary na dziewczynkę o długich czarnych włosach. Cara spuściła wzrok i zarumieniła się, ale nie obejrzała na dziewczynkę.
— Nie na wszystkie to jeszcze działa, ale już jedno dziecko zniknęło. Te dzieci to twoje negatywne myśli, dajesz im energię uciekając i wypierając się ich. Musisz sobie wybaczyć.
— Bla, bla, bla. Daj mi spać. — Yaku odsunął jej ręce i poczłapał do kanapy. Mijał chłopców, którzy łapali go za koszulkę i podśpiewywał pod nosem:
— Ten mnie nienawidzi. Ten mówi, że nie zasługuję na Livid, a ten trzeci twierdzi, że powinienem zniknąć. Wiesz co je łączy? — Yaku odwrócił się do Cary — Wszystkie mają racje! — Po czym padł na kanapę i zwinął w kłębek drżąc od szlochu.
Cara westchnęła wiedziała, że dziś nic do Yaku nie dotrze. Wzięła Gebi na ręce i położyła obok Yaku by chłopak nie był sam. Otuliła go kocem, po czym ruszyła do sypialni, by sama się zdrzemnąć. Obiecała Livid, że będzie mieć na niego oko. Cara była jej to winna. Zrobi wszystko by Yaku włos z głowy nie spadł.
***
— Masz, dobrze ci zrobi. — powiedział Enif podając jej szklankę whisky z lodem. Sam upił łyk ze swojej i popatrzył na Ofelię. Dziewczyna wypiła duszkiem i odstawiła szklankę.
— Czuje się okropnie, z tym że już wiesz. — powiedziała nie podnosząc głowy.
— A co w tym złego?
— Wszystko. Inaczej będziesz na mnie patrzył, inaczej odnosił. Teraz gdy wiesz, że nie jesteś mi obojętny.
— Przecież ty też nie jesteś mi obojętna.
— Ale nie chcesz mnie pod tym kątem, jakim ja chcę ciebie.
— Ofelia. — powiedział, ale nie zareagowała — Ofelia, spójrz na mnie.
Dziewczyna uniosła wyzywający wzrok i napotkała jego ciepłe i miłe spojrzenie.
— Słyszałem, co krzyczały twoje dzieci, ale myślę, że się mylą. Przez swoje doświadczenia uważasz, że bycie razem oznacza niewychodzenie z łóżka, ale to nie prawda. To, co najważniejsze w byciu razem to zaufanie. — Podszedł do niej i stanął kilka centymetrów przed jej krzesłem. — Myślałem dużo o tych dzieciach i tak się zastanawiam, może rozwiązaniem jest właśnie dobroć i uczucie. By robić na przekór.
— Co masz na myśli?
— No wiesz, zarzucają ci, że myślisz tylko o jednym i pragniesz jednego, więc może spróbuj zrobić coś odwrotnego. Pokochaj z kimś, ale bez cielesnych doznań.
— Tak się przecież nie da. Mam być z kimś, kochać kogoś, ale się z nim nie kochać?
— Dokładnie. Zobaczysz wtedy, że są inne równie cudowne aspekty związku oparte na rozmowie i zaufaniu.
— Okej, nawet jeśli to by miało się udać, to nie mam z kim. Każdy na Aurum uważa mnie za dziwkę albo puszczalską. Jestem skończona.
— Myślę, że została ci jedna osoba, z którą mogłabyś spróbować.
— Ciekawe kto. — prychnęła krzyżując ramiona na piersiach.
— A ja. — odparł spokojnie Enif obserwując jej minę. Ofelia zbladła. Jej oczy jasno zdradzały panikę. Nifi uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Nie mogę być z tobą.
— Niby dlaczego?
— Słyszałeś co gadały dzieci. Pociągasz mnie. Jedyne co pragnę od ciebie to byś poszedł ze mną do łóżka. Jak ty to sobie wyobrażasz? Że trzymam cię za rękę i nic więcej?
— Spróbuj, może okaże się, że to było to, czego potrzebowałaś. Niczym nie ryzykujesz.
— Czemu to w ogóle robisz? Nic dla ciebie nie znaczę.
— Kiedyś wydawałaś mi się zimną suką. Z marszu skreśliłem cię, gdy zabrałaś mi ciało, ale potem zrozumiałem, że tak naprawdę nosiłaś maskę przez cały ten czas by nikt nie dostrzegł prawdziwej Ofelii, która jest dobra i czuła. — powiedział Nifi nachylając się i całując ją w czubek głowy. Ofelia zamknęła oczy.
— Niby skąd wiesz, że jestem dobra?
— Zostawiłem cię samą w mieszkaniu z dostępem do internetu, mogłaś wygadać światu wszystkie moje sekrety wraz z dowodami, ale nie zrobiłaś tego. Wiedziałem, że jesteś dobra.
— Czekaj, to był test?! — krzyknęła zrywając się z krzesła. Nifi od razu wziął jej twarz w dłonie.
— Sama widzisz, jesteś dobra. — rzekł i po raz pierwszy pocałował ją w usta. Delikatnie musnął jej wargi i puścił. Ofelia stała jak wryta.
— Nie podniecaj się — parsknął — to specjalny związek, zero seksu. Można go śmiała nazwać skomplikowanym.
— Ty mnie pocałowałeś... — szepnęła nadal stojąc jak wryta. Dotknęła tylko swoich warg jakby dopiero teraz zrozumiała, że je ma.
— Zgadza się. Co się tak zszokowało? Tylko mi nie mów, że to był twój pierwszy pocałunek, bo ci nie uwierzę. — parsknął.
— Nie, ale... nikt nigdy nie pocałował mnie czule. — szepnęła ze łzami w oczach. — To było, jak to zrobiłeś?
— To proste, moim celem był tylko pocałunek, a nie by doprowadzić do czegoś więcej.
— Jak to możliwe, że naprawdę cię nie kuszę? Nie mogę tego zrozumieć, jestem dziewczyną, która cię chce, a ty chłopakiem, który właśnie mnie pocałował. Dlaczego jeszcze nie jesteśmy w tym łóżku?
— Seks jest spoko, ale nie tego szukam i wierze, że ty również nie myślisz o jednym. Podobasz mi się, masz prześliczne ciało, ale chcę by nasz pierwszy raz był wyjątkowy, a nie mechaniczny czy po prostu fizyczny. Spokojnie dojdziemy do tego, ale nie na wariata. — Znów pogłaskał ją po policzku uśmiechając się.
— Cóż wychodzi na to, że muszę ci zaufać.
— Nic nie musisz. Po prostu spróbuj.
— Dobrze, niech ci będzie.
— To co, przechodzimy na Aurum? Ponoć ma być jakaś narada w sprawie tych dzieci. O dwunastej Livid ma otworzyć przejście u mnie w mieszkaniu. — powiedział patrząc na zegarek — to za dwie minuty.
Równo o dwunastej złote płomienie zalśniły w salonie i ukazała im się zapłakana Livid. Nie odpowiedziała im na pytanie „Co się stało?" tylko gestem zaprosiła ich do środka, po czym odeszła. Nifi wraz z Ofelią ruszył do portalu, ale nagle przed nimi wyrósł jego chłopiec i uśmiechnął się. Ofelia też się zatrzymała więc musiała go widzieć.
— Nie ładnie tak kłamać. — syknął z wrednym uśmiechem — każdy dobrze wie, że jesteś z nią tylko dla jej serca. Rekompensujesz sobie Gari i na siłę starasz się wpasować w jej miejsce ją. Doskonale wiesz, że nic z tego nie wyjdzie.
Enif zbladł i w panice spojrzał na Ofelię. Miała łzy w oczach.
— Wiedziałam... — szepnęła drżącym głosem — wiedziałam, że to jest zbyt piękne. — Po czym zerwała się i pobiegła na Aurum za nim Enif zdążył ją złapać.
— Ha, ha, idiota — zarechotał chłopiec i kopnął Hobiego w kostkę. Hobi zwalił się na podłogę trzymając za nogę i załkał z bezsilności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro