49. Spowiedź
— Jak ci się u mnie mieszka? — spytał Enif do telefonu jednocześnie siadając obok Altiego, który już zaczął jeść swój ramen.
— Zamknąłeś mnie w czterech ścianach jak niewolnicę i pytasz się jak mi się mieszka? — odparła po drugiej stronie słuchawki.
— Sama chciałaś, więc proszę nie przerzucać na mnie winy. Ja ci się tylko staram pomóc pozbyć nawyku.
— Jest nudno, takiej odpowiedzi się spodziewałeś?
— Mniej drażliwiej, ale ujdzie. — prychnął Enif wciągając swój makaron.
— Ty też miałeś wywiązać się ze swojej obietnicy, a jak na razie nie wiem nic.
— Właśnie zamierzam to nadrobić.
— Co ty powiesz.
— Jeśli chcesz wiedzieć, jak najwięcej musimy współpracować, takie warczenie na mnie nic nie da.
Ofelia zamilkła. Enif odchrząknął i zapytał, co by chciała wiedzieć.
— Jak ją poznałeś?
— Przeszła do mojego świata jako dziewięciolatka.
— To ile wy się znacie? Mnie powiedzieli, że moją dawczynią była studentka.
— Wszystko się zgadza, ale jak będziesz mi przerywać to nie dowiesz się nic.
Ofelia prychnęła.
— No więc przyszła do mojego świata jako dziewięciolatka, po czym zamieszkała na Aurum. Przez pierwsze dni, jak nie tygodnie nie potrafiliśmy wyciągnąć z niej ani słowa. Była skrajnie przerażona, brudna i niedożywiona. Potem okazało się, że mówi po francusku. Brat Altiego zdobył książkę, dzięki której nauczyła się angielskiego więc można było się z nią dogadać. Nazwałem ją Gari, bo u mnie w świecie stworzyła całe pole poziomek, a Fragaria to po...
— Tak wiem, znam francuski.
— Możesz mi łaskawie powiedzieć, czemu ty taka oschła dziś jesteś? — przerwał Enif opierając się o kanapę. Alti rzucił jakąś kąśliwą uwagę, którą Nifi zignorował.
— Nie ważne.
Nifi ugryzł się w język, by nie odszczeknąć czegoś i wrócił do rozmowy.
— Gari miała dar przechodzenia ze świata do świata, co potem okazało się zbawienne. Gdy odkryliśmy gdzie przetrzymywana jest Livid poszliśmy jej na ratunek, a Gari pomogła nam wejść do świata, w którym znajdował się szpital psychiatryczny. Tam też w ostatniej chwili ocaliłem jej Emocję, która była sarną. Od tamtego czasu Gari zaczęła się starzeć i odzyskiwać kolor.
— Jak to odzyskiwać kolor?
— Gdy ją pierwszy raz zobaczyłem była albinoską. Zero pigmentu, po odzyskaniu jej Emocji odzyskała swój rudy kolor włosów.
— Kochałeś ją? — spytała wyzywająco, a Enif się zawahał. Przed samym sobą było mu trudno to przyznać, a co dopiero przed Ofelią. Już miał odpowiadać, gdy nagle Ofelia wrzasnęła mu do słuchawki. A był to pisk strachu i przerażenia.
— Co się stało? Ofelia! Halo! Cholera rozłączyła się.
— Co się stało? — spytał Alti odstawiając swój talerz.
— Strasznie krzyknęła, a potem rozłączyła się. Dzwonie do niej.
Enif czekał na połączenie przegryzając wargę, ale nikt nie odbierał. Spróbował jeszcze raz. Zaklął, gdy nic nie wskórał.
— Co mogło ją przestraszyć w pustym domu w ciągu dnia? — zastanowił się Enif drapiąc po karku. Alti nie odpowiedział.
— O czekaj dzwoni! Nic ci nie jest?
— Zabierz mnie stąd — pisnęła zapłakana.
— Powiedz co się stało.
— Jesteś sam?
— Nie, ale nikt cię nie słyszy, masz moje słowo. Powiedz proszę co się stało.
Ofelia pociągnęła nosem. Przerażona i zapłakana pozbyła się całkowicie swojej zarozumiałości i chłodu w głosie.
— Ja wariuję.
— Wiesz dobrze, że tak nie jest.
— Jest! One tak mówią, szepczą i krzyczą do mnie.
— Kto krzyczy?
— Dzieci!
— Dzieci?! — krzyknął Enif zrywając się na nogi. Zatkał usta dłonią i poczuł zimny pot na plecach. Skrzyżował wzrok z zaskoczonym Altim, po czym wyszedł na korytarz. Boże drogi, czy to oznaczało, że nie tylko on widział te dzieci?
— Opowiedz o tych dzieciach.
— To dziewczynki — chlipała dławiąc się czkawką — krzyczą, że jestem dziwką i cholera mają rację. Brzydzę się sobą, bo się puszczam, ale nie mogę z tego zrezygnować, bo jest takie cholernie przyjemne, a one jeszcze to wszystko pogarszają. Zabierz je błagam...
Enif słyszał jak Ofelia płacze. Westchnął i przysiadł pod ścianą.
— Ja też widzę dzieci. — szepnął cicho, rozglądając się nerwowo, boją się, że wzmianka o dzieciach je przywoła.
— Co? — Ofelia przestała płakać.
— Nie jesteś sama. Mnie nawiedzają chłopcy, którzy krzyczą, że jestem pedofilem, bo zadawałem się z dziewięciolatką. To nie prawda, ona była starsza, dużo starsza, ale gdy oni tak krzyczą to wierzę, że zrobiłem jej krzywdę, choć nawet jej nie dotknąłem.
Ofelia załkała, ale dosłyszał jeszcze śmiech w jej głosie.
— Boże drogi nie nabierasz mnie?
— W życiu. To mnie przeraża. Gdy zobaczyłaś Equsa u mnie w kuchni, to wcześniej widziałem chłopca. Przerażony automatycznie go wypuściłem.
— Wtedy przed moim domem! — krzyknęła.
— Tak, wtedy też. Czy teraz dziewczynki są z tobą?
— Zniknęły. Gdy tylko ci o nich powiedziałam zniknęły.
Enif westchnął o przymknął oczy.
— Nic ci nie jest, Nifi? — zagadnął go Zemi pojawiając się nagle na korytarzu. Chłopak drgnął i otworzył oczy. Pokręcił głową i pokazał na migi, że rozmawia.
— Słuchaj muszę iść na razie. Niedługo wrócę i spróbujemy coś zaradzić. Spytam się chłopaków czy też widzą dzieci. — powiedział Enif po dłuższej przerwie.
— I tak mi lepiej. Skoro nie tylko ja je widzę, to znaczy, że nie zwariowałam bardziej niż ty.
— Spróbuj się czymś zająć. Ostatecznie dzwoń. O ósmej zaczynam koncert więc do północy jestem zajęty, ale w hotelu mogę gadać.
— W porządku. Baw się dobrze.
Rozłączyła się, bez swojego lodowatego tonu. Enif wszedł do garderoby i rozejrzał się po pozostałych członkach zespołu. Musiał ich zapytać, ale za cholerę nie wiedział jak. Jednak musiał, był tego pewny, że musi to zrobić, wydarzenia podczas wieczornego koncertu go jeszcze przy tym upewniły.
***
Kiko szła wolno w kierunku rzeki. Mroźne powietrze tańczyło dookoła niej w postaci pary. Pierwsze promienie słońca oświetlały szczyty gór. Było bardzo wcześnie. Wszyscy jeszcze spali, a nad rzeką jedynie ptaki witały poranek. Kiko ześlizgnęła się między zmarznięte trzciny i stanęła pewnie na zaśnieżonym lodzie. Przeszła kilka kroków, które rozbrzmiewały skrzypnięciem lodu i odwróciła twarz w kierunku morza. Złote promienie słońca dotykały gór po prawej stronie, a linia horyzontu ukryta była za mgłą lodową. Wiatr poderwał gwałtownie zaspę śnieżną, a śnieżne drobinki uleciały w górę skrząc się na złoto w słońcu.
Kiko przyglądała się widokom z drżącym sercem. Napawało ją to szczęściem i spokojem. Nie chcąc radować tym wszystkim w samotności wypuściła Melana. Panda wielka momentalnie zrobiła fikołka w śniegu stając się nagle niedźwiedziem polarnym, bo śnieg przykrył czarne łaty.
— Ależ tu pięknie — westchnęła Kiko śledząc wzrokiem zastałą rzekę.
— Tak pięknie! Przepięknie. Cudownie wręcz! O patrz śnieg! — Melan zagarnął łapami śnieg z rzeki i podrzucił do góry tworząc wolno opadający deszcz śnieżnego puchu. Kiko zaśmiała się.
— Jak chcesz pobaw się tutaj, ja muszę odwiedzić góry.
— Jestem tam, gdzie jest śnieg. — rzekł Melan ponownie robiąc fikołka.
Kiko przeszła na drugą stronę rzeki i wspięła się na brzeg i zachwiała lekko, bo brzeg prawie od razu przechodził w wysoką ścianę skalną. Kiko przylgnęła do skały i zamknęła oczy. Spędziła tyle lat odcięta od swojego prawdziwego domu i wcale nie miała na myśli Motus. To góry były jej prawdziwym domem.
Ruszyła w lewo w kierunku zamarzniętego wodospadu jedną ręką cały czas połączona ze skałą. Szła powoli słuchając tarzającego się Melana, a przede wszystkim szukając znaku. Palce jej zmarzły od dotyku lodowatej skały, ale nie oderwała palców szła naprzód, póki nie znalazła się pod wodospadem. Było tak cicho, że mogła usłyszeć skrzypienie lodu zgniatającego przez napór własnej siły. Słuchała chwilę tej cichej i mało dostrzegalnej przez innych pieśni, po czym weszła pod górę, tam, gdzie mieściło się zamarznięte jeziorko. Znów dotknęła skały i ponowiła poszukiwania. Przeszła dookoła jeziorko i wyszła spod góry, minęła wodospad z lewej strony i zostawiła rzekę za plecami.
— Co robisz? — zagadnął Melan doganiając ją. Nadal był pokryty śniegiem, ale nie tak jak wcześniej. Otrzepał się i wrócił do swojego poprzedniego wyglądu.
— Szukam.
— To szukam z tobą. — mruknął wspiął się na tylne łapy i popchnął skałę. Nic to oczywiście nie dało.
— Nawet nie wiesz czego szukam. — parsknęła Kiko gładząc go po futrze.
— Trudno. I tak ci pomogę.
— Dobrze, twoja pomoc jest nieoceniona. — zaśmiała się znów ruszając wzdłuż góry powoli zagłębiając się w las. Prócz wiatru i ptaków słyszała skrobanie wiewiórek w korze, przechadzającego się niespiesznie lisa oraz ku swemu zdumieniu spotkała łosia z łopatami porośniętymi mchem. Pozwoliła łosiowy minąć ją, a zwierze bez strachu odeszło w kierunku rzeki.
Wyszła z lasu nadal nie odrywając dłoni od skały i zaczęła się denerwować, że nie znajdzie znaku. Coraz bardziej zbliżała się do katedry, w której mieszkała Livid. Było to niebezpiecznie blisko. Mogła zostać zdemaskowana.
Już miała puścić skałę, by obejść katedrę szerokim łukiem i zacząć od nowa po drugiej stronie, gdy nagle jej palce zapadły się w skałę, tak że Kiko straciła równowagę. Wsparła się na Melanie i wyjęła rękę ze skały cała rozpromieniona. Tak, znalazła bezimienną żyłę. Potarła dłonie o siebie i wolno przyłożyła do skały. Już nie było jej zimno, skała powoli topniała od jej dotyku rozchodząc się na boki tworząc pieczarę o płynnych krawędziach. Kiko zagłębiała się coraz bardziej w górę topiąc dookoła siebie skałę. Melan bez słowa poszedł za nią i po kilku chwilach dziewczyna wraz z pandą wielką stali w niskiej ciepłej jaskini. Kiko odwróciła się ku wyjściu i westchnęła zadowolona. Melan bez słowa obszedł dziewczynę i usiadł na ziemi. Kiko ukucnęła, a potem opadła w ramiona swojej Emocji i zapatrzyła na dolinę. Tęsknota za górami za ciężarem, jaki skały w sobie skrywały była tak dojmująca, że Kiko poczuła ciepłą łzę spływającą po nosie. Nie starła jej tylko dalej patrzyła na zimowy widok otulona futrem Melana. Jej domem tym prawdziwym stałym i niezmiennym były góry, szczególnie te, które były jej posłuszne. Pamiętała jak tuż przed wojną Yaku poprosił ją by zagrodziła przejście na Ziemię by bogowie nie mogli przejść. Odkryła wtedy, że nie wszystkie góry na Aurum były jej posłuszne. Ta kraina wyszła spod wyobraźni Livid i większość łańcuchów górskich tylko jej słuchały, ale wtedy Kiko znalazła jedną anonimową żyłę skalną. Niczym zagubione dziecię zaplątane w obce sobie masy skał ucieszyła się, gdy Kiko do niej przemówiła. To była ta sama skała, w której teraz siedziała i to był jej prawdziwy dom.
Nie potrafiła powiedzieć ile siedziała w jaskini. Na słuchaniu odgłosu góry spędziła z Melanem długie godziny, po czym naładowana siłą wyszła i zamknęła za sobą wejście do pieczary. Melan wrócił do jej serca i dziewczyna ruszyła do wioski.
Szła wzdłuż ściany katedry, gdy usłyszała głos Livid. Zatrzymała się tuż za rogiem i wyjrzała. Livid w towarzystwie Wapiego schodziła wolno po schodach. Jej brzuch był tak duży, że tak banalna czynność jak zejście ze schodów zajęły jej trzy minuty.
— Nie naśmiewaj się ze mnie! — krzyknęła i pacnęła Wapiego w ramię — tak wiem, wyglądam jak tykająca bomba!
— Ależ gdzież bym śmiał się naśmiewać. — parsknął przekładając sobie jej rękę tak by wzięła go pod ramię. Ruszyli wolno po ośnieżonej ścieżce.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że tak bezczelnie wygadałeś Zemiemu historię Maru.
— Oj moja droga, dobrze wiesz, że to tobie ją opowiedziałem. Nie raz Maru przychodziła do ciebie po radę zwłaszcza sercową, więc uznałem, że ty będziesz w stanie jej pomóc.
— Niby jak, nie mogę przejść na Ziemię.
— Jestem pewny, że coś wymyślisz.
Livid odpowiedziała coś Wapiemu, ale byli za daleko by Kiko mogła to usłyszeć. Poza tym świst powietrza zagłuszył nawet jej myśli, gdy w ślad za nimi pofrunął Vivid. Kiko poczuła jak gotuje się od środka. Niezgoda i pretensja do Livid rozcinały jej serce do krwi i nie potrafiła się tego wyzbyć. Ona była winna wszystkim cierpieniom, jakie zaznała na Ziemi. Wielokrotne próby samobójcze, toksyczni rodzice, śmierć ojca. Straciła już dwóch. Gdyby nie Livid nadal miałaby rodzinę, mieszkałaby w górze ze swym ludem. Co prawda z matką, która nią gardzi, ale przynajmniej wśród swoich. Zdecydowanie zasługiwała na zemstę, odkąd odzyskała wspomnienia o niczym innym nie myślała. Całą drogę na Aurum spędziła planując zemstę, bała się tylko, że będzie w tym zupełnie sama. Gdy tylko przyleciała okazało się, że nie musiała się tym martwić. Aurum przepełnione było ludźmi, którzy chcieli zemścić się na Livid z różnych powodów. Dzięki nim Kiko nie była osamotniona, a jej plan nabierał kształtów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro