Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45. Powrót do domu.


Minęły trzy dni, a ona nadal nie mogła w to uwierzyć. Leżała w ciemności na mokrej od łez poduszce i gapiła się w ścianę. Nie było go. Od trzech dni jej ojciec był martwy. To wszystko było jej winą. Wszystko. Tyle razy starała się zabić, skończyć ze sobą, by uwolnić się od tej brutalnej egzystencji, ale była na to zbyt wielkim tchórzem. Nawet dzieci jej to mówiły, szeptały do ucha niczym demony, że jest słaba, krucha i nikomu niepotrzebna. Cztery razy próbowała się zabić i za każdym razem albo tchórzyła, albo ktoś jej przeszkadzał. Jednak wiedziała, że w jej decyzjach, głęboko w umyśle są skryte myśli, których wstydziła się jeszcze bardziej niż wyglądu. Chciała, by ojciec zginął, by zostawił ją w spokoju, bo nie wierzyła, że jest w stanie pozbyć się nawyku. Był pijakiem, a pijacy piją, nie zmieniają się dla własnych córek. Są tak samo słabi, a nawet i słabsi niż była Kiko. Dlatego się zabił, odczytał w jakiś sposób jej pragnienia i spełnił jej marzenie. To dlaczego nie czuła się lepiej? Czemu moczyła już drugą poduszkę, niekończącymi się łzami, skoro tak bardzo chciała, by ojciec zniknął. Czemu wszechświat nie chciał jej śmierci skoro tak świadomie i wytrwale o nią prosiła? Czemu zabrał jego?
To była jedna myśl ukryta głęboko otoczona podświadomością myśl, by mieć święty spokój. Wiedziała dlaczego. Wszechświat ją karał za myśli samobójcze, dlatego zrealizował jedną myśl, a nie setki. Dlatego też wszechświat sprawił, że to ona go znalazła. Wisiał cały siny na swoim pasku od spodni. Minęły trzy dni, a ona nadal widziała jego twarz jeszcze wyraźniej niż za pierwszym razem. Wrzaskiem zbudziła wtedy mamę, która wpadła do salonu i starała się ratować męża, ale wiedziała, że już jest za późno. Był zimny. Wezwała karetkę i go zabrali. Wczoraj był pogrzeb. Prawie nikt nie przyszedł. Matka nie płakała, zamknęła się w sobie i od wczoraj nie powiedziała do Kiko ani słowa. Dziewczyna czuła wewnątrz, że matka ją obwinia za to, ale bez dowodów nie mogła jawnie jej oskarżać. Dlatego też Kiko zamknęła się w swoim pokoju. Jej ostatnim heroicznym czynem było błaganie Matiego o ratunek, ale nie wierzyła, by przyszedł. Niby po co?
Kiko już miała zakopać się pod kołdrę, by w płaczu zasnąć ze zmęczenia, gdy doleciał ją jakiś odgłos. Za pierwszy razem go zignorowała, bo wzięła go za gałąź uderzającą o okno, ale gdy powtórzył się, usiadła na łóżku. Ktoś pukał do drzwi. Kiko strach ścisnął za gardło. Pierwsze, o czym pomyślała, to ludzie ze starej pracy ojca. Gdy zaczął przychodzić pijany do pracy, kilkoro jego znajomych przyszło tu, grożąc mu. Kiko im się nie dziwiła, wszak praca na budowie jest wielce odpowiedzialna. Nikt nie chciał ginąć przygnieciony belką, a ojciec obsługiwał dźwig. Nie słyszała, by zdarzył się wypadek przez ojca, ale ludzie dmuchali na zimne. Teraz pomyślała, że ci, który dobijali się do drzwi, nie wiedzieli, że Mark nie żyje i nadal mają jakieś niezałatwione sprawy. Ojciec się parę razy zadłużył, gdy nie starczało mu na wódkę. Kiko nie raz słyszała, jak kłócił się o to z matką.
Kiko nasłuchiwała dalej, zastanawiając się, czy powinna obudzić mamę. Po chwili uznała, że nie będzie jej budzić, niech, chociaż we śnie odpocznie poza tym, gdyby to był fałszywy alarm, Kiko dostałaby po głowie. Zamiast tego, Kiko została w łóżku i nasłuchiwała. Dźwięk już nie powtórzył się, ale za do usłyszała kroki i coś jakby szepty? Spojrzała na zegarek. Dochodziła piąta rano. Może ktoś na korytarzu wychodzi wcześniej do pracy? Spróbowała wyłowić dźwięk brzęku kluczy, ale zamiast tego usłyszała syk, przekleństwo i głuchy łomot. Wcisnęła się w ścianę i nakryła głowę kołdrą. Odgłosy były tuż pod jej drzwiami od pokoju. Serce waliło jej w piersiach, a dłonie spociły się. Zacisnęła powieki, gdy usłyszała skrzypnięcie zawiasów. Tak skrzypiały tylko te drzwi od jej pokoju. Kiko jeszcze bardziej skuliła się w sobie i zakryła dłońmi uszy.
— Kiko. — usłyszała swoje imię i otworzyła oczy. Przez cienką kołdrę dostrzegła ruch i spanikowana ściągnęła kołdrę z głowy. Wrzasnęła na całe gardło, gdy przed jej łóżkiem zmaterializował się Ziemi z zespołu Astralni.
Nie na długo. Chłopak syknął i czym prędzej zasłonił jej usta dłońmi.
— Ciii! To ja Mati! Maritimus. AŁA! — Tym razem to on wrzasnął, bo Kiko ugryzła go w palca. Zerwała się z łóżka i chciała uciec przez drzwi, ale drogę zagrodził jej chłopak, którego nie znała. Stanęła jak wryta i odwróciła się.
— Wszystko jest dobrze. Zabiorę cię stąd. — powiedział Ziemi spokojnie, podchodząc do niej. Kiko pisnęła i cofnęła się, wpadając plecami na drugiego chłopaka. Obejrzała się przestraszona, gdy uśmiechnął się zadziornie. Nie wiedząc, jak ma się wydostać z tej sytuacji, więc znów zaczęła krzyczeć, tym razem mamę. Zemi ponownie doskoczył do niej i zakrył jej twarz dłońmi używając do tego znacznie więcej siły. Kiko spanikowana uroniła kilka łez i oddychała z trudem przez nos.
— Zemi nie mamy czasu. Zaczyna wypluwać. — rzekł chłopak w drzwiach. Kiko nie miała pojęcia, o czym on mówi i co kto ma wypluwać. Była przerażona. Gdyby miała więcej siły, gdyby nie płakała tyle, może dałaby radę się wydostać. Miała tylko nadzieje, że szybko powiedzą, czego chcą i dadzą jej spokój. Mogą ją nawet zabić.
Niestety, ale stało się coś gorszego. Chłopak przy drzwiach ruszył się z miejsca, zamknął drzwi i podszedł do łóżka. Kiko zaczęła się szamotać.
— Ja ją przytrzymam, a ty wkładasz.
Kiko wytrzeszczyła oczy. Boże drogi, oni ją zgwałcą. Nie mogła uwierzyć. Jej idol, jej guru muzyczne wparował bez pytania do jej pokoju, by pozbawić ją godności! Znów spróbowała się wydostać. Płakała też na poważnie, nie hamując łez. Była przerażona. Wyższy chłopak ukląkł na łóżku i coś do niej powiedział, ale nie dosłyszała. Zemi zmienił się z drugim chłopakiem i teraz ten wyższy ją trzymał. Oplótł ją ramionami niczym wąż dusiciel i zasłonił usta.
— Przepraszam, że w ten sposób — powiedział Namjoon, otwierając jakiś słoik. — Gdybym ci tłumaczył, to po miesiącu byś mi nie uwierzyła. Teraz wydaje ci się to brutalne, ale zaraz wszystko zrozumiesz, obiecuje.
Nachylił się nad nią i dotknął jej ucha. Palce miał zimne i mokre.
— Przepraszam. — szepnął jeszcze raz, a Kiko poczuła, jak jej głowę przeszywa błyskawica bólu. Wygięła się w łuk i nawet chłopak nie był w stanie jej przytrzymać. Głos zamarł jej w krtani i wiła się na łóżku niczym opętana. Ból był przeszywający, borujący bezczelnie mózg niczym świder albo pasożyt. Wgryzał się w umysł, przegryzał neurony, pulsował katatonią i przeszywał na wskroś. Potem zaczęły się wizje.
Była szczęśliwa. Biegała z pandą po śniegu. Wielka góra i ojciec, ten prawdziwy. O ironio, też został powieszony. Miała dar, góry ją słuchały, była częścią ludu mieszkającego w górze. Jej matka, ta prawdziwa była Wielką Matką. Nienawidziła jej. Dziesięcioro braci. A za to jej nienawidziła. Pragnęła córki, która będzie przestrzegać zasad, których Kiko nie zamierzała. Wszyscy i tak zginęli. Potem zyskała przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół. Woja i... Zemi. Tak, teraz pamięta, to naprawdę był on. Teraz wszystko rozumie. Livid i jej zapomnienie, tak to wszystko cały jej dotychczasowy stan było winą Livid. To ona jej to zrobiła.
Kiko znieruchomiała i otworzyła oczy. Chłopak poluzował ostrożnie uścisk i spojrzał na nią.
— Kim jesteś? — spytała szczerze, bo była pewna, że pierwszy raz widzi tego chłopaka na oczy.
— Wapi. Potrafię opuszczać ciało. Dzięki mnie odzyskałaś wspomnienia.
Kiko usiadła i sięgnęła do swojego ucha. Złapała w palce coś w rodzaju sznurówki i wyciągnęła sobie z ucha. Skrzywiła się.
— Co to jest?
— Coś, o czym warto zapomnieć. — mruknął Wapi, zakręcając słoik z ledwo żyjącym robakiem.
— Jak się czujesz? — spytał Zemi, przysiadając obok niej. Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
— Ale pamiętasz?
— Jakbym nie pamiętała, to siedziałabym tak cicho?
Zemi skinął głową zgadzając się. Kiko w cichy po raz pierwszy od lat przyłożyła dłoń do swojej prawej piersi, zamknęła oczy i pozwoliła Melanowi wyjść. Wielka Panda zmaterializowała się w pokoju i usiadła, upodabniając się do wielkie czarnobiałej włochatej piłki. Czym prędzej Melan wsadził sobie łapę do pyska i popatrzył po reszcie. Kiko załkała i rzuciła się na swoją Emocję.
— Przepraszam, Melan. Przepraszam, że tak długo cię ignorowałam.
— Ja nic nie zaważyłem. Byłem tu cały czas. Kto to? A Wapi. A ten to kto? A tak, Zemi. Maritimus? — Melan spojrzał na Zemiego, a on pokiwał głową. Kiko zaśmiała się.
— Czy wrócisz z nami, Kiko? Do swojego prawdziwego domu? — spytał Zemi kucając obok niej. Kiko już miała odpowiedzieć, ale w tej samej chwili w drzwiach stanęła jej matka.
— Co tu się do jasnej cholery dzieje?! — wrzasnęła, biorąc się pod boki. Ledwo mieściła się w drzwiach, a papiloty na głowie dodawały jej groźnego wyglądu. Kiko czym prędzej schowała Melana i zerwała na równe nogi.
— Mamo? Myślałam, że śpisz.
— W takim wrzasku, jaki tworzycie, nawet umarli nie mogliby spać. Wybierasz się gdzieś, Kiko?
— Wracam do domu. — powiedziała dumnie — Do mojego prawdziwego domu.
— Co ty bredzisz?
— Nie jesteś moją prawdziwą matką, prawda?
Oczy tęgiej kobiety rozszerzyły się, ale tylko na sekundę. To Kiko wystarczyło, dostrzegła to w jej oczach od lat, ale dopiero teraz Kiko potrafiła to zinterpretować.
— Ile według ciebie miałam lat?
— Trzy. — szepnęła zbita z tropu. — Kiko, pozwól, że ci wyjaśnię.
— Nie! Zdecydowanie za długo gniłam w tym miejscu. Nie należę do tej rodziny. Wracam do domu! — krzyknęła, przepychając się obok matki. Kobieta chciała ją złapać, ale Kiko wyszarpnęła się.
— Nie pozwolę ci odejść. Jesteś moją córką!
— Nie masz nade mną władzy!
— Myślę, że w tym konkretnym przypadku — zaczął Wapi, odchrząkując — Kiko ma rację. Nic nie możesz na to poradzić. Jest wolna.
— A ty się nie udzielaj! — warknęła, na co Wapi rozpłaszczył się na ścianie. Zemi wykorzystał to i minął kobietę z drugiej strony i ruszył za Kiko. Kobieta, widzą, że jej córka naprawdę zamierza ją zostawić, zerwała się z miejsca, ale potknęła o krawędź swojej koszuli nocnej i runęła jak długa do przodu. Kiko nawet się nie obejrzała. Wapi i Zemi chcieli pomóc jej wstać, ale odepchnęła ich ręce. Ruszyli więc za Kiko.
— Zostawiasz mnie samą? Po tym, co dla ciebie zrobiłam?! — krzyczała za Kiko, która już wyszła na korytarz — Broniłam cię przed nim! Tylko mnie miałaś.
— Broniłaś? — Kiko cofnęła się i spojrzała na leżącą kobietę — Trzeba było mnie od niego zabrać. Żadne z was mnie nie słuchało, każdy zajęty był swoim zasranym czubkiem nosa, a tylko ja siedziałam i cierpiałam w ciszy. Jesteś takim samym tchórzem jak on.
Po tych słowach Kiko odwróciła się na pięcie i bez słowa odeszła w towarzystwie Zemiego i Wapiego. Czuła, że chcą coś powiedzieć, ale cieszyła się, że na razie milczą. Wyszli z budynku na rześkie powietrze poranka i Kiko odetchnęła pełną piersią. Namjoon dotknął jej ramienia i wskazał na drugi budynek.
— Na górze czeka Vivid. Rozumiem, że z nami wracasz, tak?
Kiko kiwnęła głową. Marzyłaby być już w domu. Nie ważne było gdzie dokładnie będzie mieszkać. Chciałabyś już na Motus, odetchnąć tamtym powietrzem, ubrać w normalne ubrania, poszukać może ktoś przeżył wybuch góry.
Wjechali windą na najwyższe piętro i Wapi otworzył klapę na dach. Kiko wdrapała się na górę zaskoczona swoją zwinnością. Czuła się, jakby ktoś na nowo naoliwił jej ciało. Mięśnie, choć słabe nadal słuchały rozkazów. Wyskoczyła na dach, ponownie biorąc głębszy oddech i dostrzegła złotego smoka siedzącego w pozycji sfinksa.
— Witaj Kiko. — przywitał się, wydmuchując kłąb dymu z nosa. Kiko skłoniła się lekko, ale nie odpowiedziała. W serce ukłuł ją żal, a nawet pretensja. To również przez niego Kiko skończyła w tej norze i użerała się z pijakiem.
— Gotowa? — spytał Zemi, dosiadając Vivida i wyciągając ku niej rękę.
— A gdzie Livid? Czemu Vivid jest sam?
— Livid jest w ciąży i nie mogła przylecieć po ciebie osobiście. Za to jestem tu ja. — mruknął Vivid ,rozkładając skrzydła — To chyba lepsza opcja niż sama Livid, co? Szybciej będziesz w domu.
— Racja. — powiedziała i chwyciła Zemiemu za rękę. Już nie robiło na niej wrażenia, że to idol, osoba znana. Dla niej był przyjacielem, kompanem i druhem z wojny. Usiadła za jego plecami i objęła w pasie. Poczuła ruch smoka, jak prostuje łapy i oddech zamarł jej w gardle, gdy Vivid stanął na krawędzi dachu. Wpierw wystartował Wapi, na swoim kocim nietoperzu, a po chwili Vivid skoczył w niebo poranka, wyrywając z Kiko krzyk. Przywarła do Zemiego, ściskając go mocno i oddychając głęboko. Nie bała się, po raz pierwszy czuła, że żyje. Gdy Vivid wyrównał lot, spojrzała w dół, na Chicago tak bardzo znienawidzone przez siebie miasto i zaśmiała się czystym śmiechem. Była wolna, mogła robić, co chciała, a przede wszystkim wracała do domu. Jednak za nim odpocznie i będzie się cieszyć własną wolnością, czekała ją zemsta na Livid, za to, co jej zrobiła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro