Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44. Smok chmur.


Zemim szarpnęło i poczuł, że spada. Kotłował się w masie chmur, a jedynym punktem odniesienia były łuski Vivida. Palce ślizgały się na gładkiej powierzchni, wiatr wył w uszach a warkot Vivida czuł w płucach. Nie miał pojęcia ile trwała ta zawrotna ucieczka, ale w pewnym momencie spostrzegł, że pod nimi jest tylko rozległe połacie wody. Vivid pędził pod chmurami rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu zagrożenia.
— Wracaj w chmury! — krzyknął Wapi wyłaniając się na chwilę z mlecznej waty. Ves pruła przez powietrze, a na jej ogonie siedział błękitny smok. Nie był tak wielki, jak Vivid, ale przez to był zwinniejszy, Ves tylko szybkimi zwrotami miała szansę jakoś go zgubić.
Vivid ryknął potężnie, machnął skrzydłami i wleciał pionowo w górę prosto w chmury. Zemiego znów owładnęła mleczna wilgotna masa. Płuca skleiły się od wilgoci, a ubranie przemokło. Wszystko, co widział był łeb złotego smoka.
Nagle zupełnie bez ostrzeżenia błękitny smok o wielkich jak u barana rogach wystrzelił z chmury tuż przed nosem Vivida. Smok ryknął zaskoczony i musiał wykonać ostry zwrot. Przetoczył się na grzbiet i w pewnej chwili Zemi stwierdził, że zwisa z siodła trzymając się tylko rękami. Całe szczęście trwało to sekundę, bo wilgotne dłonie nie utrzymałyby jego ciężaru. Grawitacja i siła odśrodkowa zgniatały go i rozciągały na wszystkie strony, aż w końcu Vivid wyrównał lot i Zemi ponownie zwalił się na jego grzbiet. Nie na długo. Pościg dopiero się zaczął, a błękitny smok był wyjątkowo zawzięty. Okazało się coś jeszcze gorszego, smok zmieniał kolory. Wcześniej był ciemnogranatowy potem błękitny, a gdy Zemi zobaczył go ostatnio głowę miał prawie białą, a tułów grafitowy. Idealnie zlewał się z otaczającymi ich chmurami.
— To jest smok chmur! Zlewa się z otoczeniem! — krzyknął Vivid nurkując gwałtownie. — Wapi leć w dół, tu go nie zgubimy!
Zemi zagryzł zęby i odchylił się walcząc ze zbliżającym się gwałtownie morzem. Słońce skrzyło się milionem gwiazd odbitych w wodzie, a fale rozkołysane były do wyjątkowo wielkich rozmiarów. Żołądek podjechał Zemiego do gardła, gdy Vivid nadal nie zwalniał nurkował bez końca, a woda zbliżała się bezlitośnie.
— Vivid nie dam rady! — krzyknął Zemi zaciskając oczy i ostatnimi siłami trzymając się siodła. Smok stęknął otworzył skrzydła i dał się podnieść ciepłemu prądowi, który pomógł mu wyrównać lot. Po chwili tuż obok pojawił się Wapi.
— Nic ci nie jest? — spytał zasapany, na twarzy miał samo przerażenie. Zemi pokiwał głową, bo bał się, że jak otworzy usta to jedyne co z nich wyjdzie to zawartość żołądka.
— Musimy jak najszybciej przelecieć morze. Na otwartej przestrzeni jesteśmy łatwym celem! Vivid za tobą! — ryknął Wapi, ale było już za późno. Smok chmury zlewając się z tłem nad nimi opadł centralnie na nich. Kłapnął paszczą i wgryzł się Vividowi w ogon. Zemim szarpnęło i znów nie wiedział gdzie jest góra a gdzie dół. Ryk bólu smoka rozorał mu uszy. Powierzchnia wody była zdecydowanie za blisko. Vivid szamotał się i szarpał, młócił skrzydłami chcąc wzbić się wyżej, ale dodatkowy ciężar bezczelnie ściągał ich w dół. Zemi nie mógł zrobić nic więcej jak trzymać się wszystkim, czym miał do dyspozycji włączając w to silną wolę.
Vivid ryknął i chciał się przekręcić, by dosięgnąć przeciwnika, ale na próżno, smok siedział mu na ogonie i machał łapami starając się rozorać mu bok. Nie zwracał też uwagi na atakującą go Ves. Wraz z Wapim gryzła orała pazurami, a chłopak ciął smoka mieczem.

W końcu Vividowi udało się jakoś przekręcić, ale kosztem utraty równowagi. Chciał machnąć skrzydłami, by wzbić się w powietrze, jednocześnie posyłając smoka chmur prosto w morze, ale niestety zahaczył skrzydłem o jedną z fal. Skrzeknął z przerażenia i pomknął razem z Zemim na spotkanie z morzem. Potem stały się trzy rzeczy naraz.
Ból, prędkość i bardzo, bardzo dużo wody.
Zemi wrzasnął z bólu i wyleciał w powietrze jak korek z butelki. Stracił kontakt z Vividem, który tak samo, jak on został posłany w powietrze jakimś dziwnym gejzerem, po czym oboje zaczęli spadać jak pociski w dół.
Stracił przytomność.
Był jednym wielkim bólem, gdy się ocknął, miał wrażenie, że ktoś odciął mu rękę.
— Zemi! — Ktoś krzyczał. Zemi otworzył oczy i spostrzegł, że leży przewieszony przez Vivida. Nie miotało nimi, lot był równy i bez turbulencji. Podniósł się na rękach chcąc usiąść, ale wrzasnął i złapał się za szyję. Ból ugodził go w mózg niczym biała błyskawica, a pod palcami poczuł wilgoć. Stęknął i ponownie spróbował usiąść tym razem nie używając lewej ręki. Zajęło mu to strasznie dużo czasu, ale w końcu opadł na siodło w poprawnej pozycji. Zerknął na swoje ręce i z przerażeniem stwierdził, że są czerwone.
— Boże to krew! Co się stało?! — krzyknął gapiąc się na Wapiego.
— Jesteś ranny. Musimy znaleźć miejsce na odpoczynek. — rzekł chłopak, a z jego twarzy kompletnie zniknęło zarozumialstwo.
— Ale co się stało? Gdzie ten smok?!
— Od dwudziestu minut nie ma po nim śladu. Wieloryby nas ocaliły.
— Słucham?
— Starałem się go dosięgnąć — zaczął Vivid — ale nie miałem jak, wgryzł mi się w ogon.
Zemi odwrócił się z sykiem, by spojrzeć na ogon Vivida. Miał lekkie zadrapanie, ale nie wyglądał źle.
— Gdybym miał metr więcej miejsca to bym dał radę. Niestety, ale zahaczyłem skrzydłem o falę i straciłem powietrze w skrzydłach. Już wiedziałem, że nic z tego nie będzie, obaj skończymy w morzu, a ja przecież nie umiem pływać. Ale wtedy pod powierzchnią pojawiło się stado wielorybów a jeden z nich wypluł fontannę wody prosto w mój bok. Obaj wystrzeliliśmy w powietrze, smok chmur ześlizgnął się z mojego ogona wraz z resztką wylinki, a kolejny gejzer wody zmienił jego budowę i smok zniknął. Przepraszam Zemi, starałem się ciebie ocalić, ale smok musiał cię zahaczyć pazurem.

— W porządku, najważniejsze, że żyjemy.
— Na razie. — mruknął Wapi — ta rana nie wygląda za ciekawie, trzeba ją jak najszybciej opatrzyć.
— Ale tu nie ma gdzie! Jesteśmy na środku oceanu. — zauważył Zemi rozglądając się dookoła.
— Na horyzoncie widzę kilka skał. Za godzinę powinniśmy dolecieć. Wytrzymasz?
— Chyba tak. — odparł Zemi, ale nie sięgnął ponownie na swoją szyje. Perspektywa dotknięcia własnej krwi przyprawiała go o mdłości.
Zemi wytrzymał, ale ledwo. Po godzinie lotu Vivid i Ves wylądowali na jednej ze skał oganiając stado albatrosów. Biało szare ptaki skrzekiem zakomunikowały swoje oburzenie, ale nie starały się przepędzić większych od siebie drapieżników.
Zemi stęknął i zsunął się z grzbietu Vivida a nogi się pod nim ugięły. Upadł na kolana wprost w grudkę ptasich odchodów, ale nie dbał o to. Mroczki przed oczami kompletnie odebrały mu wzrok.
— Trzeba rozpalić ogień. — rzekł Wapi kucając przed Zemim — Muszę ci to odkazić.
— Czym? Ogniem? — jęknął chłopak nie myśląc logicznie. Wsparł głowę na ręce i oparł plecy o Vivida.
— Tu nie ma drewna. Są tylko skały. — rzekła Ves rozglądając się. Miała rację. Wylądowali na wysokich na pięć metrów skałach wystających niczym drogowskaz na pustym morzu. Były kanciaste pokryte grubą warstwą guano. Dookoła rozciągały się połacie niekończącej wody. Fale obijały o brzeg skał co jakiś czas rozbryzgując się wprost na nich. Wrzask setek ptaków dopełniał obrazka i sprawiał, że nikt nawet ledwo żyjący Zemi nie miał ochoty zostać tu dłużej niż to było konieczne.
— Pokaż tę szyję Zemi. — rzekł Wapi siadając za chłopakiem. Zemi pochylił głowę ukazując brzydkie umazane krwią rozcięcie od lewego ucha przez lewą łopatkę. Szrama kończyła się gdzieś w okolicach łokcia.
— Zdejmuj bluzkę, jest cała we krwi.
Wapi pomógł mu ściągnąć wilgotny materiał przez głowę, a każdy ruch ręką przyprawiał Zemiego o zawroty głowy. Wapi odrzucił koszulę, która bardziej wyglądała jak szmata, którą barman wyciera wiecznie brudne szklanki. Zębami odkorkował bukłak z wodą i polał ranę zmywając zaschniętą krew. To pozwoliło zobaczyć, w jakim stanie jest rana naprawdę. Tragicznie nie było. Najbardziej niepokoiła Wapiego głębokość rany tuż na łopatce.
— Vivid potrzebuje ognia. — rzekł Wapi wyjmując sztylet za pasa.
— Co chcesz zrobić? — jęknął Namjoon odwracając się. — Jezu! NIE! — wrzasnął odskakując od Wapiego.
— Muszę. Nie chcę, ale muszę. Jesteśmy otoczeni gównem, a zdążyłeś się jeszcze w nim wytarzać więc nie mam wyjścia. Miałeś wrócić w nienaruszonym kawałku już zdążyłem złamać tę obietnicę, nie pozwolę ci umrzeć z powodu zakażenia.

— Ale...
— Rozumie twoje przerażenie, nie raz mnie przypalali. Boli jak diabli, ale przynajmniej nie umrzesz. Ves, przytrzymaj go.
— Nie! — wrzasnął cofając się jak krab na widok Vepus zbliżającej się do niego jak kot. Bez ostrzeżenia skoczyła na niego i przygniotła jego brzuch do skały. Zemi stęknął tracąc oddech, gdy pół tony usiadło mu na tyłku. Wielka łapa wczepiła się w prawie ramie uniemożliwiając nawet głębszy oddech.
— Gotowy Vivid? — powiedział Wapi. Smok przekręcił się, tak by stać na krawędzi skały. Zaczerpnął powietrze i rzygnął ogniem wprost w morze. Wrzask ptaków nasilił się, syk wody i para buchnęła niczym z łaźni. Zapach soli nasilił się. Wapi wyciągnął rękę i wsadził sztylet w płomienie. Odwrócił głowę walcząc z żarem i trzymał sztylet w wodospadzie ognia najdłużej jak mógł. Wrzasnął, gdy gorąco przypaliło mu skórzaną rękawiczkę i wyszarpnął ostrze. Ukląkł przy szamoczącym się Zemim i bezceremonialnie głuchy na protesty przyłożył rozżarzony do czerwoności sztylet.
Wrzask Zemiego wyszedł poza skalę. Szarpnął się gwałtownie, ale z Ves nie miał szans. Swąd przypalanego ciała zakręcił ich w nosie przyprawiając o mdłości. Wapi jednak nie odpuścił trzymał ostrze przy najgłębszej ranie póki obie jej krawędzie przestały krwawić. Wtedy go puścił. Ves odeszła na bok, a Zemi zerwał się i ze łzami w oczach w końcu zwrócił zawartość żołądka.
— Już po najgorszym. Jeśli dobrze pójdzie to nie będziesz miał blizny, ale nie obiecuje. Nie wstawaj jeszcze, posmaruje ci miodem i zabandażuje.
Zemi nawet jakby chciał to nie dałby rady wstać. Trząsł się z emocji, bólu i wiatru, jaki nimi chłostał. Było mu zimno, ale też się spocił. To z emocji rzekł do siebie drżąc. Nie miał siły założyć bluzki. Nie wiedział co działo się przez następne kilka minut, ale wrzasnął przestraszony, gdy poczuł coś na plecach.
— Spokojnie to tylko miód. Złagodzi ból — powiedział Wapi smarując obficie ranę czerwoną klejącą mazią. Wytarł ręce o skałę i zabandażował Zemiego prawie jak mumię.
— Unikaj ruszania tą ręką. Nie masz złamania, ale im mniej będziesz nią ruszać, tym większe szanse, że nie będziesz mieć blizny. Jak wrócimy to zabiorę cię do Hanonima podda cię kuracji piorunami.
— To ja już wolę bliznę. — jęknął Zemi próbując wstać. Vivid widząc jego poczynania podsunął mu swoje skrzydło, na którym chłopak się podparł.
— Masz, powinieneś coś zjeść. — rzekł Wapi podając mu suszone mięso. Zemi przejął je, ale nie wierzyłby jego żołądek był w stanie cokolwiek przyjąć. Wsadził mięso do kieszeni spodni i włożył świeżą koszulę a na to grube futro. Westchnął głęboko i rozejrzał się. Mimo że nadal drżał po brutalnej kuracji, to opatrzony czuł się znacznie lepiej i gdy Wapi spytał go, czy jest w stanie lecieć dalej zgodził się od razu. Vivid i Ves wzbili się w powietrze żegnani wrzaskiem albatrosów posyłani ciepłym prądem w górę.
— Za pół godziny proponuje przenieść się na Ziemię. Zobaczymy gdzie jesteśmy. — rzekł Vivid, na co każdy się zgodził.
Po tym, co Zemi przeżył od początku tej podróży takie banale coś jak zmiana światów nie zrobiło na nim wrażenia. Vivid zapłoną nagle złotym ogniem, który liżąc Zemiego nie robił mu żadnej krzywdy i nagle wyrwa w czasie i przestrzeni rozwarła się przed nimi i cała czwórka prześlizgnęła się na Ziemię.
Przywitała ich noc. Nadal byli nad morzem, ale daleko hen na horyzoncie można było dostrzec światła lądu.
— Musimy się streszczać niedługo wschód. — przypomniał im Vivid jednocześnie zwiększając częstotliwość machnięć skrzydłami. Gdy wlecieli nad ląd wtedy Zemi wyjął swój telefon gdzie miał zapisany dokładny adres. Wpisał w GPS i instruował Vivida gdzie ma lecieć czując absurdalne wrażenie, że jest jedyną osobą w jakimkolwiek świecie, który leci na smoku i steruje nim przy pomocy GPS'a.
Godzinę później ich podróż się skończyła, gdy Vivid oraz Ves wylądowali na jednym z wysokich bloków.
— To tamten budynek. — powiedział Zemi podchodząc do krawędzi dachu i wskazując na niższy czteropiętrowy blok. — Pospieszmy się. Kiko nic do mnie nie napisała od wczoraj.
Wapi kiwnął głową i podszedł do Ves. Usiadł obok niej oparł wygodnie o jej ciało i zamknął oczy. Vepus uniosła ogon i zaczęła nim grzechotać nad głową chłopaka, po chwili jej ciało zwiotczało i oboje znieruchomieli. Zemiemu pozostało czekać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro