43. Podniebne rozmowy.
Zemi w pierwszych sekundach lotu pożałował swojej decyzji. Gdy tylko Ziemia uciekła mu spod nóg znacznie chaotyczniej niż samolot, chłopak wrzasnął i padł płasko na szyję Vivida. Palce starał się wczepić w łuski, ale były śliskie. Szczęką przywalił w grzebień smoka o mało co nie przebijając sobie szyi. Skrzydła młóciły powietrze po dwóch stronach, a każdy ich ruch sprawiał, że Zemi się ześlizgiwał, a przynajmniej miał takie wrażenie. Pod żadnym pozorem nie przypominało to lotu samolotem, bardziej czuł się jak na koniu, choć też nie do końca. Vivid był znacznie szerszy, przez co musiał siedzieć w nienaturalnie szerokim rozkroku. Próbował łapać się siodła, ale Vivid nadal się wznosił, a wszechogarniający wiatr zdmuchiwał go co chwilę z siodła. Wszystko to przeżywał z zamkniętymi szczelnie oczami. Potem zaczął się dusić.
Otworzył oczy, bo zadziałała panika. Płuca miał zaciśnięte. Odniósł wrażenie, że ten wiatr wpycha mu się bezczelnie do płuc uniemożliwiając wymianę gazową. Otworzył usta i zaczął dyszeć. Nic nie widział, wraz z Vividem otoczony był powietrzem o konsystencji mleka.
— Oddychaj wolno. — mruknął Vivid, a Zemi poczuł jego głos w piersi i pod sobą. — Przelatujemy tylko nad górami. Wytrzymaj.
Nie miał pojęcia ile trwał w rozrzedzonym powietrzu, ale zdecydowanie za długo. Zawroty głowy przyszły w parze z mdłościami i Zemi zaczął się modlić, by nie zwymiotować.
Okazało się, że nawet jakby obiad podjechał mu do gardła to nie miałby czasu na żadną reakcje, bo w tym momencie Vivid zanurkował, a gwałtowny stan nieważkości odebrał Zemiemu dech. Był pewny, że uleci zaraz do nieba. Jakby nawdychał się za dużo helu więc ścisnął mocno przedni łęk siodła i zacisnął szczękę. Absolutnie nie zazdrościł Livid tej formy podróży.
— Wyląduję na chwilę. Poczekamy na Wapiego, a ty odpoczniesz. — powiedział Vivid, ale Namjoon nie znalazł w sobie motywacji, by mu odpowiedzieć. Jęknął tylko zaskoczony, gdy Vivid łupnął łapami o ziemie, a skrzydła zrobiły dodatkowy wiatr.
Zemi stęknął i ześlizgnął się na ziemię i upadł od razu, bo jego nogi nie wytrzymały ciężaru. Wsparł się na rękach i odruch wymiotny szarpnął mu trzewia, ale się tylko rozkaszlał.
— Przepraszam, chciałem jak najszybciej cię przenieść nad górami. Livid też ciężko to znosi.
— Nie w porządku. Nic mi nie jest. — jęknął siadając na ziemi z głową między kolanami. Nie chciał pokazywać słabości, zwłaszcza że to przecież początek podróży ledwo opuścili Aurum.
— Będziemy robić przerwy, jeśli chcesz. — Vivid był również zdenerwowany, Zemi wyczuł to wyraźnie. Jego cięty język gdzieś uleciał. Wcale mu się nie dziwił, sam też nie był zachwycony z tego duetu, ale nie miał wyjścia. Musiał uratować Kiko.
— Nie. To tylko szok, zaraz mi przejdzie.
Vivid usiadł składając łapy i rozglądał się po okolicy. Zemi był zbyt zajęty swoim stanem, by również przetrząsać okolicę w poszukiwaniu zagrożeń.
Minęło około czterdziestu minut. Zemi czuł się znacznie lepiej, choć wiedział, że gdyby ktoś postawił przed nim talerz z jedzeniem nie wcisnąłby ani kęsa. Nie zmieniało to faktu, że zaczął się niecierpliwić, bo Wapiego nadal nie było.
Ostatecznie Ves wystrzeliła niczym kula armatnia wprost z tunelu i Zemiemu znów zebrało się na wymioty. Motuszanie są do tego przyzwyczajeni, on nie. On jest z Ziemi i jedynie czym lata to samoloty.
Zemi łypnął na Vivida, a smok skinął w milczeniu głową na swój grzbiet. Tym razem niestety Ziemianin musiał udawać Motuszanina i była to tylko jego decyzja.
Wdrapał się na grzbiet Vivida i zagryzł zęby, gdy smok startował. Dziękował mu w duszy, że nie leciał tak szybko, jak Ves.
Wznoszenie się nie było takie złe, znacznie lepsze niż opadanie, a gdy Vivid wzniósł się ponad chmury i wyrównał lot Zemi stwierdził, że jeszcze żyje i wcale nie czuje się najgorzej.
— Jak leci? — spytał Wapi wylatując nagle z chmur ówcześnie robiąc widowiskową beczkę na swojej Ves. Jej skrzydło trąciło skrzydło Vivida, który wytrącony z poduszki powietrznej musiał szybko skorygować swój lot. Zemi nie mógł powstrzymać wrzasku przerażenia.
— Ups... — Wapi uśmiechnął się przepraszająco. Vivid przekręcił głowę w jego kierunku i mruknął ostrzegająco.
— No dobra, dobra, już się nie odzywam. — Wapi pochylił się nad szyją Ves i wyprzedził Vivida.
— Szpaner. — prychnął Vivid potrząsając głową. Zemi zachichotał.
Gdy już się oswoił z większością dziwnych i nienaturalnych odruchów, jakie spotykały go w powietrzu rozluźnił się na, tyle że puścił siodło. Minęły dwie godziny i do Zemiego dotarło, że jest jedna rzecz, jaka łączy samoloty i smoki. Długie loty są śmiertelnie nudne. Wpierw był zachwyt nad otaczającym go światem. Nie raz widział królestwo chmur, ale tym razem mógł go dotknąć, poczuć jak zimna masa przelatuje mu między palcami pokrywając skórę cienką warstewką wody. Co chwilę chmury zmieniały swoje ustawienie, ale nawet Zemi po godzinie znudziły się widoki.
— I co nie jest tak źle, prawda? — Nad nim znów pojawił się Wapi. Już nie starał się popisywać, ale nadal jakoś Zemi nie miał ochoty z nim rozmawiać.
— Wole samoloty. — mruknął za nim zdążył ugryźć się w język — Vivid, ja nie chciałem. Znaczy się...
— Wyluzuj, nie mam zwyczaju zjadać ludzi za ich własne zdanie. — parsknął Vivid dalej szybując nad chmurami.
— Te wasze samoloty są strasznie nudne. — powiedział Wapi obniżając się trochę — Widziałem we wspomnieniach Livid. Taka konserwa w chmurach ani nie można się ścigać, ani nurkować.
— Ale przynajmniej nie wieje no i można wstawać. Dają jeść po drodze, filmy puszczając. Można spać lub słuchać muzyki.
— A gdy jedna śrubka odpadnie cały samolot szlag trafia.
— To najbezpieczniejszy środek transportu.
— Jakoś nie słyszałem, by jakikolwiek samolot kogoś złapał. A smok czy inne podniebne stworzenie, jeśli ci zaufa, złapie cię zawsze.
Na to Zemi nie znalazł argumentu, ale nawet nie chciał szukać. Nie miał zamiaru przekonywać Wapiego do swojego zdania.
— Zmienimy temat. — powiedział tylko Zemi nie chcąc być nieuprzejmy. Najbardziej to pragnął milczeć.
— W takim razie może mi powiesz, po co Koto przychodzi do mnie, by wyciągnąć wspomnienia Maru.
— Słucham?
— Przyszedł do mnie kilka dni temu i był wyraźnie czymś zdenerwowany. Starał się wyciągnąć ode mnie jak najwięcej, ale tak bym ja sam znał, jak najmniej szczegółów. Nie powiedział, w czym rzecz, chciał tylko wspomnienia Maru, zanim ją poznał.
— A ty co mu powiedziałeś?
— Że dam mu wspomnienia, gdy przyniesie mi pisemną zgodę Maru. Wyszedł wielce rozczarowany.
— Po co mi to mówisz?
— Bo wiem kim jesteś. Liderem grupy, szanują cię wszyscy, a zwłaszcza najmłodszy. Mówię ci o tym byś porozmawiał z nim. Obserwowałem Maru i wiem, do czego jest zdolna, jeśli ktoś zajdzie jej za skórę.
— Przecież są razem. Nie skrzywdzi Koto.
— Nie byłbym taki pewien. Koto szpera za jej plecami o jej własne przeszłości, nie wiem do końca, z czego to wynika, ale ostrzegam, że gdy Maru się dowie o podchodach Koto będzie w tarapatach.
Zemi zamilkł. Zauważył, że ostatnimi czasy Koto częściej bywa na Ziemi niż Motus. Nie wtrącał się w jego prywatne życie, ale skoro sam Wapi do tego nawiązał to temat musi być poważny.
— Powiedziałeś, że nie wiesz do końca, o co chodzi. Zgaduję, że coś tam jednak wiesz.
Wapi posłał mu zarozumiały uśmiech. Wyprostował się i westchnął.
— Wiesz, jaka jest najsilniejsza waluta niezależnie od świata?
— Nie.
— Plotki. Wszyscy ich pragnął, a zwłaszcza chcą wiedzieć kto z kim do łóżka łazi. Przez wiele lat obcowania z moim darem nauczyłem się słuchać plotek. Nie, nie po to, by je przekazywać dalej. Tak jak wspomnienia ja kolekcjonuje plotki, a dodatkowy zmysł dedukcji pozwala łączyć fakty. Z każdej najmniejszej ploteczki jestem w stanie wycisnąć to, co jest najbardziej soczyste wręcz przepełnione...
— Tratwa twej dedukcji zdecydowanie za bardzo odpłynęła od tematu naszej rozmowy. Płyń co celu Wapi. — fuknął Vivid przekręcając głowę, by łypnąć na Wapiego groźnym wzrokiem. Zemi parsknął śmiechem. Wapi poczerwieniał i odchrząknął.
— Rozmawiałem z Hanonimem. — mruknął dotknięty trochę uszczypliwością Vivida. Zemi nie mógł przed sobą nie przyznać, że cieszy go taki widok chłopaka.
— Ofelia, gdy się jeszcze spotykaliśmy poprosiła mnie kiedyś bym poszedł do Hanonima po Pravenę dla niej. Zioła, które zapobiegają ciąży. Uciąłem sobie z nim pogawędkę i dowiedziałem się, że jeszcze dwie kobiety przychodzą do niego po zioła. Pierwsza to Livid, a druga oczywiście Maru. Wtedy nie zrobiło to nam mnie żadnego wrażenia. To przecież normalne, że pary się kochają.
— Ale?
— No właśnie, ale. Koto, gdy przyszedł do mnie faktycznie nie wiele zdradził, ale jednak coś tam zdradził, a jak już wspomniałem mam wyjątkowy dar... — urwał, gdy Vivid burknął gardłowo, Zemi przegryzł sobie wnętrze policzka, by znów nie parsknąć. — Koto zapytał, czy mogę sprawdzić w Kronikach Osobliwości, czy Maru naprawdę nie może mieć dzieci. Wtedy to powiedziałem mu, że bez pisma nawet niech się nie pokazuje więc uciekł. Zacząłem się jednak zastanawiać. Dostałem dwie sprzeczne informacje. Któraś musi być kłamstwem. Pomyślałem, pomyślałem i uznałem, że bez Hanonima ani rusz. Pod pretekstem ponownego odebrania Praveny dla Ofelii — stary nawet nie wie, że my już nie jesteśmy razem, choć nawet nie wiem, czy byliśmy. Ona była straszną...
— Wapi! — Tym razem to Zemi zawrócił jego tratwę na odpowiedni kurs.
— Oj no co! Zraniony mężczyzna jestem! — fuknął obrażony.
— Który mści się bukietem pokrzyw, bardzo dojrzale.
— Wracając do Koto i Maru — cmoknął dotknięty — dowiedziałem się od Hanonima, że Ofelia już wzięła swoją porcję, ale za to podzielił się dziwnym zachowaniem Maru. Jeden flakonik starcza spokojnie na dwa miesiące. Z tego, co zauważyłem Ofelia zażywała po jednej kropli dziennie i profilaktycznie dodatkową tuż po stosunku. Maru natomiast zużywała flakonik miesięcznie. Wiesz ja nie drążę kto ile z kim sypia, ale nawet ja nie mam takich osiągów. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to myśl, że Maru nadużywa Praveny. Czemu? Tego to ja już nie wiem, ale skoro Koto przyszedł i pytał czemu Maru nie może mieć dzieci to musi być coś na rzeczy. Rozumiesz wątki się nie łączą.
— Myślę, że to ich sprawa. Nie powinniśmy się mieszać.
— Ja to wszystko rozumiem, ale przypominam Maru jest impulsywna. Gdy się dowie, że Koto był u mnie i szukał informacji o jej przeszłości to będzie z nim cienko.
— Jak wrócimy to pogadam z nim. — rzekł Zemi kiwając głową. Nawet jeśli nie była to jego sprawa to czuł się z Koto odpowiedzialny, nie chciał, by cierpiał przez jakieś swoje głupoty. Im dłużej o tym myślał, tym częściej przychodziła do niego jedna myśl. Wapi był ciekawski, sam przyznał, że lubi plotki. Aż mu się nie chciało wierzyć, że nie sprawdził sam co takiego Maru skrywa.
— Strzelam, że ty już znasz na to wszystko odpowiedź. — mruknął Zemi zerkając na niego znacząco. Wapi uśmiechnął się.
— Inteligentny jesteś.
— No więc?
— Nie myśl sobie, że zdradzę jej tajemnice aż taki podły nie jestem. Jest to jednak coś, czego łatwo się domyślić oczywiście, jeśli jest się tak inteligentnym, jak ja.
— Akurat.
— Mówię poważnie. Niemniej jednak zostawiając już samą Maru drążyłem dalej i głębiej. Więcej wiem o jej matce niż o samej Maru.
— To znaczy?
— Nie dziwiło cię nigdy skąd u Maru koreańskie rysy? Przecież pochodzi z Motus.
— Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
— A widzisz ja się zastanawiałem.
— I co wyszło z tej dedukcji? — mruknął zrezygnowany Zemi poprawiając się na siodle. Drażniło go to, że Wapi uwielbiał się bawić rozmową. Nigdy nie mówił wprost i zaczynał temat bez obietnicy jego zakończenia. Było to wyjątkowo męczące.
— Wiążę się to z drażliwym tematem.
— Zamierzasz rozwinąć wątek, czy będziesz tak pływał i mnie denerwował?
Wapi zaśmiał się. Odchrząknął i zaczął opowieść.
— Historia Maru zaczyna się w bardzo przykrym miejscu. Mianowicie w burdelu, a dokładniej w koreańskim burdelu.
— Jak możesz?! — oburzył się Zemi.
— Dasz mi dokończyć? Nie zmienisz tego, nawet jeśli cię to oburza.
Namjoon prychnął.
— A więc historia Maru zaczyna się w burdelu. Trzydzieści parę lat temu pewien mężczyzna wy Ziemianie powiedzie na niego biznesmen zainwestował w niewielki klub w dość bogatej dzielnicy Seulu. Miał tam być zwyczajny klub rozrywki, ale jego wspólnik mocno nalegał, by również zatrudnić tam bardzo ładne panie. Głównie chodziło o striptiz. Kilka lat klub działał bez zarzutu, ale w pewnym momencie zaczął przynosić straty. Właściciele nie chcieli się rozstawać z klubem i starali się go ratować. Skoro striptiz to za mało uznali, że jedynym rozwiązaniem będzie przerobienie klubu na burdel. Tak też się stało i był to strzał w dziesiątkę. Niestety, ale nie na długo. Dziewczęta zatrudnione w klubie czasem zachodziły w ciąże, a wspólnicy nie mogli zatrudnić więcej dziewczyn. Nie mogli również pozwolić sobie na usuwanie ciąży ich dziewcząt, bo i tak sam klub działam średnio legalnie. To, co jeszcze musisz wiedzieć kumpel tego biznesmena miał połączenie z Motus. Jak? Tego Osobliwość nie pokazał. Wspólnik zaczął się zastanawiać, jak tu pozbyć się dzieci, ale jednocześnie zatrzymać dziewczęta. Potrzebował lekarza, który będzie działał na czarno i jednocześnie nie wygada, czyli potrzebował kogoś z Emocją. Trwało to długo, ale ostatecznie znalazł świeżo upieczonego lekarza, który mieszkał sam i miał kredyt studencki. No jednym słowem desperacja nie człowiek. Potrzebował kasy. Wspólnik zaprowadził go więc do klubu i przedstawił sytuację, lekarz oczywiście się oburzył i chciał uciec, ale wtedy wspólnik pokazał mu Motus. „Wszystko to może być twoje przyjacielu, ale musisz mi pomóc." Kłamał jak z nut. Lekarz, trochę naiwny człowiek, widząc przejście na inną planetę stracił kompletnie głowę. Zgodził się momentalnie. Plan był prosty. Wszystkie ciężarne zostały wysyłane na Motus gdzie czekały porodu. Tam lekarz odbierał porody, dzieci były oddawane do miejscowego sierocińca, a kobiety wracała ponownie na Ziemię do klubu.
— I ty twierdzisz, że matka Maru jest jedną z tych dziewczyn? Przecież to śmieszne.
— Powiem nawet więcej, nadal pracuje w tym samym miejscu. Burdel nadal działa. Wspólnicy z układu z lekarzem dobrze wyszli. Płacili mu mało, a dziewczęta zastraszali, wszak nie mogły opuścić klubu, bo by wygadały o Motus. Właściwie to nie burdel a więzienie.
— A co z tym lekarzem?
— Tego to ja nie wiem. Skupiłem się na matce Maru.
— Chwileczkę! — powiedział głośno Namjoon prostując się — Koto tego nie chciałeś powiedzieć bez zgody Maru, a mi wyśpiewałeś to, jak z nut? O co ci chodzi?
— Najsilniejsza waluta. Rozesłałem plotkę. Gdy w jakiś sposób Maru dowie się, że ktoś szperał w jej przeszłości nie tylko ja będę osądzany, ale również ty i Vivid. Zabezpieczam się.
— Dupek.
— Jak tam sobie chcesz, ale już nie uwolnisz się od tego.
— Maru przecież wie, że to ty opuszczasz ciało i szperasz innym we wspomnieniach. Od razu cię posądzi.
— To wtedy powiem, że to wszystko wina Koto, że obaj przyszliście do mnie i ciągnęliście mnie za język. Ja tam sobie z Maru poradzę, wy raczej wątpię.
— Od początku taki miałeś plan. Dlatego zacząłeś ten temat. Chcesz nas wszystkich skłócić? Czemu?
— A tam od razu skłócić. Przynajmniej nie jest nudno.
— Podły jesteś i tyle! Maru przynajmniej wie o swojej matce?
— A nie wiem, nie pytałem. — parsknął Wapi wzruszając ramionami.
Zemi się wściekł. Nie rozumiał zachowania Wapiego. Koto nic nie wie, a jemu Wapi wygaduje wszystko. Nie miało to sensu. Jeśli naprawdę Wapi chciał ich skłócić to nie wiedział czemu. Miał jednak nadzieje, że Vivid przekaże wszystko Livid. To, że smok się nie odzywał wcale nie oznaczało, że nie słuchał. Wapi musiałby być kompletnym kretynem zapominając o tym fakcie. Nie, z pewnością nie był tak głupi. On to wszystko mówił Livid, Zemi był tylko pretekstem. Wykorzystał to, że jest sam na sam z nim i Vividem i opowiedział historię Maru. Ale po co? Co Livid miała z tym wspólnego? Miał jednak nadzieje, że Livid znajdzie jakiś sposób by może odnaleźć matkę Maru. Może właśnie taki był cel Wapiego.
— Czy gdzieś pada deszcz? — spytał Zemi po dłuższym milczeniu rozglądając się. Oddychało mu się inaczej, a włosy oklapły mu na czole. Było wilgotno i pachniało solą.
— Nie, lecimy już nad morzem. — odparł Wapi leżąc na plecach na grzbiecie Ves. Ziewnął i złożył ramiona. Zemi przeniósł wzrok na chmury chcąc dostrzec granatowe morze, ale zamiast niego dostrzegł coś, co zmroziło mu krew w żyłach.
— Wapi uważaj! — krzyknął na całe gardło. Chłopak poderwał się, a Ves wykonała ostry zwrot łapiąc Wapiego w powietrzu w ostatniej chwili umykając sprzed paszczy wielkiego ciemnogranatowego smoka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro