39.Zmysłowe uzależnienie.
Nastał wieczór, a Ofelia wyszła ze swojej izby. Nie mogła znieść ciemnego ciasnego wnętrza, potrzebowała oddechu. Szósty dzień pobytu na Aurum dobiegał końca. Wytrzymała sześć dni bez mężczyzny, Hobi się pomylił. Wcale nie była uzależniona. Robiła co chciała i nic podświadomie nią nie kierowało. Teraz pragnęła wyrwać się z tej ciasnoty przepełnionej zapachem dymu. Słońce dotykało szczytów gór, powoli pogrążając Aurum w mroku. Ofelia i tak poszła nad rzekę. Lubiła to rześkie świeże powietrze, którego tak jej brakowało na Ziemi. Wyszła z miasteczka i ruszyła w kierunku wodospadu. Z kieszeni grubej sukni wyjęła fajkę z koszyczkiem oraz woreczek z ziołem. Wepchnęła garstkę ziół do koszyczka i podpaliła małym krzesiwem. Zaciągnęła się momentalnie czując rozlewający się spokój po całym ciele.
Pozostało jej pół godziny do nocy, uznała, że spędzi je obserwując rzekę. Usiadła na jednym z dużych kamieni i zapatrzyła się na wodę, która przepływała w tych nielicznych przeręblach, jakie mieszkańcy miasta zrobili w ciągu dnia. Chlupot wody był kojący, mróz szczypał ją w uszy więc otuliła się szczelniej opończą, by chłonąć samotność.
W samotności była równe siedem minut, po tym czasie dostrzegła po drugiej stronie rzeki postać dziewczynki. Była boso, ubrana w krótką sukienkę, a na głowie burzę splątanych szarych włosów. Ofelia nie miała pewności czy ją widzi, było dość ciemno. Równie dobrze mogła to być zaspa śnieżna albo dziwny krzak. Jej oczy nie były jeszcze przyzwyczajone do mroku.
Niestety, ale z pewnością nie była to zaspa. Zaspy nie ruszają się same z siebie, a zwłaszcza nie wchodzą na lód. Ofelia zerwała się z kamienia i gapiła na dziewczynkę idącą w poprzek rzeki. Jej bose stopy nie robiły żadnych śladów. Doczłapała do brzegu i wdrapała na śnieg tuż obok Ofelii. Dziewczyna cofnęła się.
— Czego chcesz? — warknęła do dziewczynki. Dziecko omiotło ją spojrzeniem.
— Nie idziesz się bzykać?
— Skończ z tym. Nie jestem uzależniona!
— Jesteś! O niczym innym nie myślisz tylko o bzykaniu. No dalej znajdź sobie jakiegoś ładnego naiwniaka.
— Jesteś żałosna! — krzyknęła Ofelia, odwracając się od dziewczynki. Ruszyła z powrotem do miasteczka. Chciała iść najkrótszą drogą wprost do swojej izby, by móc zakopać się w futra i zasnąć. Niestety, ale:
— Pamiętaj, że jak się jest dziwką to bierze się za to zapłatę. — syknęła dziewczynka, wyłaniając za drzewa tuż przed Ofelią. Dziewczyna wrzasnęła.
— Zostaw mnie! — pisnęła i puściła się biegiem na oślep. Nagle wpadła na coś wielkiego i tąpnęła pośladkami w śnieg. Ponownie krzyknęła będąc przekonana, że to kolejne dziecko. Ktoś się odezwał, ale po łacinie więc nie zrozumiała. Silne ręce uniosły ją ze śniegu i nagle stanęła twarzą w twarz z trójką mężczyzn. Zamrugała i zadrżała. Jeden był tak gruby, jak dwóch pozostałych razem wziętych, a każdy otulony był futrem. Spod płaszcza wystawały im miecze. To wszystko, co Ofelia była w stanie na ten moment zobaczyć.
— Czego chcecie? — warknęła po angielsku, bo łacina była dla niej tylko szmerem. Obejrzała się nerwowo w poszukiwaniu dziewczynki, ale dookoła był tylko nocny przykryty śniegiem las.
Jeden z trójki znów coś powiedział po łacinie i zaczął otrzepywać jej suknie. Wyszarpnęła się.
— Zostawcie ją! — krzyknął czwarty głos tym razem po angielsku i ku niej przepchnął się czwarty mężczyzna. Wysoki blondyn o kręconych włosach. Twarz miał okalaną jednodniowym zarostem, a wokół szyi futro z lisa. Ciężki czarny płaszcz odznaczał się wyraźnie na tle śniegu.
— Długo zamierzacie trzymać ją na tym mrozie, pajace? Widać, że jest zmarznięta.
Dwóch chudych i grubas skłonili się w pół, a w porównaniu z blondynem wydali się Ofelii zaledwie chłopcami.
— Zmiatajcie stąd! — krzyknął, a trójka chłopaków odbiegała w las. Blondyn podszedł do Ofelii zdejmując płaszcz. Dziewczyna dostrzegła srebrny kaftan i wysokie buty. U pasa też miał miecz. To byli ludzie Tayina.
— Jak ci na imię? — spytał okrywając ją płaszczem. Ofelia się prawie pod nim ugięła taki był ciężki.
— Ofelia.
— Miło mi, ja jestem Rufin. Chodź zabiorę cię gdzieś gdzie jest ciepło.
— Nie, ja muszę wracać do domu!
— Po nocy przecież nie będziesz chodzić. Gdzie mieszkasz w ogóle?
— Pod lasem za katedrą.
— To po drugiej stronie miasta. Chodź, kwiatuszku.
Ofelia nie miała wyjścia jak z nim pójść. Było jej zimno, była przerażona. Zdecydowanie nie chciała być sama. Jak na złość musiał ją znaleźć facet! Nie, nie skończy z nim w łóżku, jest twarda.
Rufin poprowadził ją do majaczących w oddali światełek, a po chwili zagłębili się w labirynt namiotów. Setki namiotów, a przed każdym płonęło ognisko. Słychać było przyciszone rozmowy, syk gotującej się wody i stukot garnków. Rufin prowadził ją jednak dalej, do dwupiętrowego domku z ceglaną dachówką. To dało Ofelii od razu do myślenia. Musiał być jakimś dowódcą, że mieszkał w domu, a nie w namiocie.
Otworzył drzwi i wpuścił do środka zmarzniętą Ofelię.
— Siadaj przed kominkiem, jesteś lodowata. — powiedział zdejmując z jej ramion ciężki płaszcz. Ofelia podeszła wolno do kominka i aż przymknęła oczy czując na sobie żar ognia. Strach i mróz musiały ściąć jej krew, bo palce miała sztywne jak patyki. Nadal w lewej ściskała fajkę, która już zgasła.
— A kogo my tu mamy? — zagadnął nowy głos, a Ofelia się odwróciła. Tym razem brunet, od długich włosach z kubkiem w dłoniach uśmiechnął się do niej z drugiego końca pokoju.
— To Maron — rzekł Rufin, podając Ofelii kubek z parującym mlekiem — nie zwracaj na niego uwagi, zaraz wychodzi.
Ofelia w głębi duszy pomodliła się by jednak Maron został z nimi. Nie dlatego, że bała się Rufina. Bała się siebie o to, że pęknie, a Nifi będzie mieć rację.
Ku jej przerażeniu Maron wstał, dopił zawartość kubka i ruszył do drzwi. Rzucił coś w kierunku Rufina po łacinie, a blondyn cmoknął w odpowiedzi. Drzwi otworzyły się wpuszczając do środka kłęby śniegu i Maron wyszedł w mrok.
— Pij, rozgrzeje cię. — mruknął Rufin, podchodząc do niej. Ofelia, by uniknąć patrzenia mu w oczy, zanurzyła nos w kubek. Gorące mleko z masłem i solą rozlało w żołądku przyprawiając o błogość.
— Zgubiłaś się? — zagadnął obserwując cały czas.
— Poszłam się tylko przejść.
— Nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci krzywdy. Jestem dowódcą wojsk króla Argenti. Ze mną jesteś bezpieczna.
— Nie boję się ciebie, a z tego, co słyszałam Argenti już nie ma.
Zrobiła to, spojrzała w jego niebieskie oczy i zaklęła w głowie. Czy oni muszą być tacy przystojni? Co drugi to lepszy.
Rufin posłał jej czuły uśmiech i usiadł na starej twardej kanapie. Ofelia dalej grzała się w ogniu.
Jesteś silna! Ty dyktujesz warunki! Wyjdź stąd.
Gadała do siebie jak najęta oddychając płytko, a pod suknią zaczęła się pocić. Zdjęła opończę.
— Może nie zdejmuj, w izbie wcale nie jest aż tak ciepło, a ty jesteś mocno wyziębiona.
Przestań się o mnie troszczyć. Syknęła w głowie. Jeszcze nigdy nie czuła aż tak mocnego pociągu do żadnego mężczyzny. Dlaczego akurat teraz? Czy naprawdę miało to związek z Nifim i jego zakładem? Tyle czasu wytrzymała, tydzień nawet ponad bo przecież ile czasu spędziła na Ziemi. Chyba jej się należało, tak? Lubiła to robić, on lubił tańczyć i jakoś nikt z niego nie kpił. Ona lubiła się kochać i wszyscy uważali ją za dziwkę. Gdzie tu logika?
— Zrób to. — syknęła dziewczynka, materializując się tuż obok niej. Ofelia odsunęła się krok, a serce waliło w piersi jak oszalałe. Nie pokazała jednak na zewnątrz, że zobaczyła coś strasznego.
— No idź się z nim przespać. O niczym innym nie myślisz!
Odwróciła się do Rufina. Na twarz ubrała zadziorny uśmiech i powiedziała:
— Znam sposób na chłód. Sprawę, że oboje nie zmarzniemy.
Rufin wytrzeszczył oczy, ale szybko to ukrył. Widziała w nim, że miał na nią ochotę. Był wojskowym, z dala od domu, zmarznięty i w ciągłym stresie, Ofelia nawet nie musiała się wysilać. Ruszyła wolno do mężczyzny i usiadła mu okrakiem na kolanach. Przyjrzała się jego twarzy. Obserwowała wręcz z lubością to zaskoczenie i niedowierzanie, że to dziewczyna uwodzi faceta. Kochała to. Rufin automatycznie zanurzył dłoń pod jej suknie i pogładził po udzie. Ona odgarnęła mu loki z twarzy.
— Dlaczego? — spytał nadal nie mogąc uwierzyć w to, co robi.
— A czy to ważne? Oboje tego chcemy prawda?
— Tak, ale? Ja nie mam pieniędzy.
— Mam gdzieś twoje pieniądze, z nimi nie można się kochać. — syknęła mu w usta, a potem pocałowała. Dobry był, od razy poczuła, że nie była jego pierwszą. Ucieszyło ją to, bo nie miała ochoty go uczyć co ma robić. Potrzebowała mężczyzny, nie chłopca.
Uniosła się lekko na kolanach i odgarnęła połacie sukni. Cały czas go całując poczekała, aż rozsznuruje swoje spodnie. Delikatnie podrażnił ją opuszkami między udami tak, że sapnęła mu w usta, po czym wszedł w nią z głośnym stęknięciem. Nie dała mu odpocząć, czym prędzej zaczęła ruszać biodrami włączając w sobie jęki i ciche skomlenia. Rufin oparł dłonie o jej pośladki i nadawał rytm, a ona przeplatała włosy między palcami i patrzyła w oczy.
— Osobliwości, dziewczyno. — stęknął będąc chwilę przed szczytem. Pchnął ją mocniej ostatni raz i odchylił głowę dysząc jak po walce.
— Wiem — rzekła schodząc z niego. Zignorowała wilgoć na udach i podeszła do ognia. Rufin nadal siedział na kanapie z rozpiętą koszulą i spodniami i patrzył na Ofelię.
— Zostaniesz do rana? — spytał wycierając spoconą twarz.
— A widzisz, żebym wychodziła?
Została do rana, oczywiście, że tak. Jak już raz go skosztowała to nie mogła odpuścić. Kochała się z nim jeszcze dwa razy, a gdy nastał ranek wstała z łóżka cała naga z poobcieranymi udami. Za trzecim razem Rufin totalnie odleciał i w ekstazie niechcący zostawił również dwie malinki na jej szyi oraz siniak na przedramieniu. Przez jej porcelanową skórę krwiak był bardzo dobrze widoczny.
Ofelia wyjrzała przez okno. Śniegu przybyło, a rzeka ponownie była skuta lodem na całej długości. Chwyciła suknie ciężką od potu, wciągnęła przez głowę marząc, by jak najszybciej być w domu.
— Już uciekasz? — mruknął Rufin, podnosząc się na łokciach. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, a klatka piersiowa była podrapana w kilku miejscach. Ofelia uśmiechnęła się z ręką na klamce.
— Było mi z tobą dobrze, Oktawio. Dziękuję.
Ofelia poczuła jak gdzieś w jej wnętrzu rodzi się wściekłość. Zakręciło jej się w głowie. W następnej chwili Rufin wrzasnął i zesztywniał. Po futrze z niedźwiedzia sunął biały niczym śnieg na zewnątrz pyton. Był wielki niczym jego udo z każdą sekundą zbliżał do Rufina. Mężczyzna ponownie wrzasnął i już miał się zerwać, gdy pyton czym prędzej owinął się wokół jego torsu i ścisnął. Rufinowi oczy nabiegły krwią, a trzeci krzyk umarł w gardle. Ofelia podeszła do niego blisko i wycedziła przez zęby:
— Powtarzam ostatni raz: Mam na imię Ofelia!
Odwróciła się i ruszyła do drzwi.
— Antarezja, wystarczy! — krzyknęła a pyton poluzował swój uścisk. Wąż spełzł z łóżka i wolno dotarł do Ofelii. Dziewczyna ukucnęła i pozwoliła wspiąć się Antarezji na własne ramię, potem już nie wstrzymując łez wybiegła z domu dowódcy.
Nie mogła uwierzyć, że miał rację. Czy to tak trudne zapamiętać imię? Szła ulicami miasteczka i starała się płakać cicho. Antarezja oplotła się wokół jej ciała i grzała ją zapewniając o tym, że jest.
Nagle Ofelia stanęła jak wryta. O mały włos by zapomniała. Pogrzebała w kieszeniach sukni i wyjęła flakonik z pipetą. Nabrała brązowego płynu i wpuściła do buzi kilka kropel. Już miała ruszyć dalej, gdy ktoś ją zawołał. Obejrzała się i zobaczyła Koto jak biegnie w jej kierunku. Antarezja przekrzywiła łeb. Językiem badała powietrze starając się wyłapać zapach chłopaka.
— Z tobą nie idę do łóżka! — warknęła Ofelia, celując w niego flakonikiem. Koto stanął jak wryty, a raczej stanąłby, gdyby nie było tak ślisko. Nogi mu podjechał do przodu i gdyby nie refleks Ofelii leżałby teraz na ziemi ze zbitym tyłkiem.
— Jakiego łóżka?! — pisnął chłopak blady jak ściana.
— Nie ważne. Mów czego chcesz.
— Ten flakonik, co trzymasz. Co jest w środku?
— Chodzi ci o Parvenę? — Ofelia pokazała mu napis. Koto wziął od niej flakonik co wykorzystała, by wytrzeć twarz z łez.
— Po co to jest?
— Najlepszy środek antykoncepcyjny, jaki kiedykolwiek brałam. Boże drogi, nic tak na nie chroni przed ciążą, jak Parvena. A uwierz mi mam w tym niemałe doświadczenie. Nic ci nie jest? — Ofelia trąciła go w ramię, a chłopak drgnął.
— Nie nic. — mruknął oddając jej flakonik. Widziała, że kłamał. Po jego oczach jasno było widać, że to, co powiedziała w jakiś sposób go zszokowało. Ofelia nie miała jednak pojęcia co szokującego było w ziołach antykoncepcyjnych.
— Muszę iść. — powiedział i odszedł czym prędzej nawet się nie żegnając. Ofelia odprowadziła go wzrokiem, wzruszyła ramionami i poszła do swojego domu, by w końcu umyć się i przebrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro