37. Zakład
Zamek w drzwiach szczęknął i Enif wszedł do swojego mieszkania. Rzadko w nim bywał, bo zdecydowanie wolał mieszkać z resztą chłopaków, ale teraz miał inny powód. Ofelia nadal tu mieszkała. Minął tydzień i Nifi robił wszystko, by być z nią jak najrzadziej. Przepowiednia Wapiego huczała mu w głowie za każdym razem, gdy przekraczał próg mieszkania. Obiecał sobie, że nie nie da się złapać na jej gierki. Nie czuł nic do niej w ten sposób. Unikał kontaktu wzrokowego, przebywania w jednym pokoju czy jakiegokolwiek dotyku.
— Jesteś tu tylko dla jej serca. — fuknął chłopiec za plecami Nifiego. Zamknął oczy, walcząc z odruchem ucieczki. Nie odwrócił się, zagryzł wargę prawie do krwi i czekał, aż chłopiec zniknie. Niestety miał inne plany.
— Proponuję wyciąć jej serce, wsadzić do słoika i zalać formaliną. Postaw sobie na szafce nocnej, będziesz miał zawsze Gari przy sobie odartą z tej chorej powłoki o imieniu Ofelia.
Enif był gotowy pobić tego chłopca, zatłuc go na śmierć, by w końcu dał mu spokój, ale coś odwróciło jego uwagę.
Była to Ofelia przemierzająca korytarz od łazienki do sypialni i była kompletnie naga. Nifi zaczerpnął powietrze i odwrócił się, odruchowo zasłaniając oczy.
— Już nie przesadzaj. — powiedziała, zatrzymując się na środku korytarza. Nifi nadal nie otwierał oczu.
— Możesz, proszę się ubrać?
— A co, taka jestem brzydka, że ci oczy wypali? — fuknęła z rosnącą irytacją.
— Nie, po prostu nie mam ochoty oglądać cię nagą. Nie jest na to czas ani miejsce. — odparł spokojnie. Zdecydowanie nie będzie grał w jej gierki. Nie był w nastroju to oglądania nagich dziewczyn. Weszła brutalnie w jego przestrzeń osobistą bez pytania, czy ma na to ochotę. Była egoistką. Usłyszał, jak tupie nogą i otwiera drzwi do sypialni, wtedy otworzył oczy. Westchnął i wszedł do kuchni. Otworzył lodówkę, by sprawdzić, co jej dokupić do jedzenia, ale przerwała mu, wchodząc do kuchni.
— Postanowiłam! — oznajmiła, siadając przy stole. Nifi popatrzył na nią. Ależ ona była uparta, ubrała się tak, by musiał sobie wszystko wyobrażać. Krótkie spodenki i cienką bluzkę, pod którą nie włożyła stanika, więc teraz doskonale widział jej sutki. Włosy miała mokre i poskręcane niczym cienkie węże, a wilgoć z włosów zmoczyła koszulkę sprawiając, że stała się miejscami przezroczysta. Hobi w myślach policzył do dziesięciu i z radością stwierdził, że wcale jej nie pożąda w tym momencie, co do niej czuł, to była irytacja. Już wiedział, że Wapi się pomylił.
— Co postanowiłaś?
— Że chcę wrócić na Aurum.
— Słucham?
— Tu jest nudno. Nic tylko siedzę i oglądam telewizje. Liczyłam, że chociaż ty dotrzymasz mi towarzystwa, ale przychodzisz co drugi dzień. Nudzę się!
— Więc chcesz wrócić tam, gdzie każdy uważa cię za dziwkę? — Enif uniósł brwi z niedowierzaniem. Jaka dziewczyna wracała w podskokach tam, gdzie prawie ją skrzywdzili? A tak! Wariatka.
— Będę ich unikać, Aurum jest duże.
Nifi przyjrzał się je uważnie. To jak siedzi, jak była ubrana, jej mimika twarzy. Wszystko w niej go kusiło. Ona wręcz błagała o dotyk. Nifi powoli zaczął łączyć wątki. Uśmiechnął się do siebie.
— No co?
— Nie nic. — machnął ręką, nadal chichocząc.
— Gadaj, co cię tak bawi.
— Uzależniona jesteś.
— Słucham?
— A to, co teraz robisz, to syndrom odstawienia. Robisz to podświadomie, bo jesteś uzależniona.
— Niby od czego?
— Od seksu.
— Co złego jest w kochaniu się?
— Moja droga, to co ty robisz z kochaniem się ma niewiele wspólnego. Między seksem a kochaniem się jest kolosalna różnica.
— Wcale nie jestem uzależniona! — krzyknęła, wstając — Po prostu lubię to robić. Sprawia mi to przyjemność i...
— O to błagasz. Chodzisz po facetach bo szukasz uczucia, a oni cię tylko zaspokajają fizycznie. Jestem przekonany, że co drugi nawet nie pamięta twojego imienia.
— Jak śmiesz! — pisnęła, podchodząc do niego. Nifi się nie cofnął, teraz to on miał władze nad nią. Wyciągnął ku niej rękę.
— Załóż się ze mną. — powiedział spokojnie.
— O czym ty bredzisz?
— Uważasz, że nie jesteś uzależniona, więc załóż się ze mną. Wróć na Aurum na tydzień pod jednym warunkiem. Nie pójdziesz z żadnym mężczyzną ani kobietą do łóżka. Zero seksu.
Ofelia analizowała chwilę jego wypowiedź, po czym uniosła wysoko podbródek i ścisnęła jego rękę.
— Jak wygram, to ty pójdziesz do łóżka ze mną. — parsknęła triumfalnie. Nifi uśmiechnął się i skinął głową. Był pewny, że nie wytrzyma, dlatego się zgodził.
Oboje usatysfakcjonowani podjętą decyzją zaczęli sprzątać w mieszkaniu a pół godziny później Nifi zawiózł ją na Hannam Hill gdzie przeszła przez okno wprost na Aurum.
***
Koto nie uwierzył Nifiemu, gdy ten mu powiedział, że na Aurum spadł śnieg. Sam musiał to zobaczyć, dlatego zrezygnował z gry na kompie i przeszedł przez magiczne okno. Szczęka mu opadła, gdy tylko stanął na szczycie schodów, z tyłu mają katedrę. Słońce powoli chowało się za szczytami gór, a dookoła leżał śnieg. Koto zadrżał i czym prędzej wciągnął kurtkę, którą zabrał ze sobą profilaktycznie. Było bardzo zimno. Zszedł ze schodów i ruszył do chaty Maru. Zapukał, trzęsąc się z zimna, choć na Aurum był dopiero od dziesięciu minut. Skąd ten śnieg?
Maru otworzyła po chwili, wpuszczając go do środka. Cmoknął ją krótko w usta i czym prędzej podleciał do kominka, gdzie trzaskał ogień.
— Co tu się stało? — wychrypiał, dygocząc na całym ciele.
— Ten smok, który przyleciał w dzień ślubu Alex i Teniego to był smok śniegu i przez niego jest tak zimno. Livid opatrzyła go, a Vivid zaniósł mu jedzenie. Dawno cię Koto nie było.
Ostatnie zdanie było przepełnione żalem. Koto uszczypnęły wyrzuty sumienia. Oblizał wargi i podszedł do niej, obejmując ramionami.
— Przepraszam. — Tylko tyle szepnął i pocałował ją w czubek głowy tuż między rogami. Maru przylgnęła do niego niczym zagubione dziecko i ściskała, ładując się jego obecnością. Jej gest sprawił, że Koto prawie zagotował się w swojej kurtce. Puścił ją, by się rozebrać, a Maru poszła do kuchni zrobić im mleko z miodem.
Maru postawiła przed nim kubek z różowawym mlecznym płynem, a gdy Koto go spróbował, okazało się, że zawiera alkohol. Spojrzał na nią zdziwiony.
— Sporo piłam, gdy cię nie było. — mruknęła — to miód pitny z czerwonych pszczół. Nie jest mocny, ale pomaga zasnąć.
— Co się dzieje Maru? — spytał, biorąc ją za rękę. Pokręciła głową. Koto się wściekł na samego siebie, że tak ją zostawił, ale nie zrobił tego z własnej woli. Nie potrafił się przyznać przed nią, że widział chłopca.
— Nic, Koto. Tęskniłam tylko. — szepnęła, kładąc mu głowę na ramieniu.
— Już jestem kruszyno, nigdzie się nie ruszam.
Nie wytrzymali długo w tej statyczności. Koto czuł, że Maru jest zmęczona więc gdy wypili połowę mleka z miodem, pomógł jej wstać i razem poszli na górę do jej maleńkiej surowej sypialni. Rozebrał się sam, choć w sypialni było chłodno, a potem pomógł jej się rozebrać, a gdy Angulis wrócił w jej serce, rozplótł warkocze. Był to ich rytuał. Delikatnie przeplatał palce wśród pasm jej włosów, przedłużając pieszczotę jak tylko mógł. Dodał pocałunki na ramionach, odgarnął włosy i wargami popieścił kark. Czułością zapewniał ją, że jest i się nigdzie nie wybiera. Dotykiem starał się napełnić ją miłością i spokojem, bo widział, jak bardzo jej tego brakowało przez tyle czasu.
Położyła się na chłodnej pościeli, a Koto bez słowa okrył ich kołdrą, narzucił na wierzch jeszcze skórę z niedźwiedzia, bo naprawdę było zimno. Oparł głowę na łokciu. Obserwowała go bez wyrazu, czuł jej oddech i kolano na swoim udzie. Jego ręka prawie wbrew jego woli znalazła się na jej brzuchu. Maru od razu zamknęła oczy.
— Jestem tuż obok, kruszyno. Możesz zasnąć w spokoju.
— Jeszcze nie chcę zasypiać. — szepnęła nadal z zamkniętymi oczami, więc Koto kontynuował pieszczotę. Czasem drażnił sutki, czasem łaskotał jej żebra. Najczęściej jednak palce wplątywały się w puszek jej włosów między udami, ale tylko na chwilkę, to były tylko muśnięcia. Oddychała głębiej, kołdra uniosła się i opadała wyraźniej niż kilka minut wcześniej, a Koto dalej ją obserwował. Chciał jej to oczywiste, ale pozostawił decyzje jej. Podjęła ją bardzo szybko, szybciej niż zdążył skończyć myśl. Chwyciła jego dłoń i zsunęła między uda. Pocałował ją, wzbudzając ciche jęki. Pocałunki były wolne, drażniące i wysyłające nawet jego samego pod samą granicę.
Odciągnął jej lewe udo mocniej w bok i bez pośpiechu wsunął siebie w jej wnętrze. Była gorąca, tworzyła ich własny mikroklimat. Koto westchnął, gdy gdzieś w lędźwiach nadchodziło rozładowanie. Głęboko poruszył się w niej, przyciskając jednocześnie wargi do jej czoła. Już miał kompletnie stracić kontrole, gdy nagle:
— Nie! Czekaj! — krzyknęła i zaczęła brutalnie go z siebie wypychać. Koto drgnął i uniósł się na rękach. Maru nadal odsuwała go od siebie.
— Co się stało? Zabolało cię?
— Nie, ale... — jęknęła łypiąc na kąt po drugiej stronie pokoju. A potem rozpłakała się.
— Maru, co się dzieje? — krzyknął kładąc się obok i biorąc ją w objęcia. Podniecenie uleciało z niego w ułamku sekundy zastąpione zaniepokojeniem wręcz strachem. Maru nadal wyła w jego nagą klatkę piersiową wciskając w jego ciało z całej siły. Gładził po plecach i włosach czekając aż się wypłacze i powie mu co się stało.
— Ona tam stoi! — pisnęła i Koto zrozumiał, że Maru płacze ze strachu.
— Kto stoi?
— Dziewczynka. Gapi się na mnie i szepcze do mnie. Że to moja wina. To przeze mnie Mo nie żyje!
— Cii, nawet tak nie myśl. Dobrze wiesz, że to nieprawda. Jestem tutaj z tobą, nikt cię nie skrzywdzi.
— Ale to prawda! Nie potrafiłam się dobrze nią zająć, sama byłam dzieckiem. Nie upilnowałam jej, przez rok była wykorzystywana jako szpieg, a ja tego nie zauważyłam.
— Dbałaś o nią jak mogłaś najlepiej. Kochała cię tego jestem pewny. Rozmawialiśmy o tym tyle razy. Mo nie chciałaby, abyś zamartwiała się albo obwiniała.
— Ale...
— Spróbuj zasnąć, teraz tylko sen da ci odpoczynek od myśli. Zaśnij, kruszyno. Ja będę nad tobą czuwał.
Wypuścił Pardusa, który usiadł przy łóżku i polizał ją po głowie. Odwróciła się ku niemu i pogładziła po nosie nadal łkając.
— Możesz zostać? — spytała jaguara, a ten mrugnął w odpowiedzi i położył na podłodze. Głaskała go po łopatkach, a Koto objął ją od tyłu tuląc i kołdrą i swoim ciałem. Nie pozwolił sobie zasnąć pierwszy. Leżał szepcząc coś uspokajającego i gładząc po ramionach aż nie zasnęła. Spytał się tylko Pardusa czy aby na pewno zasnęła i wolno wstał z łóżka. Zmuszał się, by nie drżeć, gdy zasypiała, ale dłużej nie mógł tego znieść. Spocony wpierw podnieceniem potem zdenerwowaniem wychłodził się i teraz drżąc z zimna stanął przed komodą szukając wełnianych skarpetek. Na oślep grzebał w szufladzie, aż nagle natrafił na coś, co z pewnością nie było skarpetą. Wyjął małą fiolkę i podszedł do okna, by przeczytać etykietę.
Praevna.
Koto nie miał pojęcia co to znaczy, ale zerknął na Maru i podszedł do swoich ubrań. Wyjął telefon i wpisał w notatnik to dziwne słowo. Schował telefon do kieszeni, a fiolkę z brązowym płynem do skarpety, wziął inne i zamknął szufladę. Wciągnął skarpety i wrócił do łóżka wtulając się w nadal śpiącą Maru. Zasnął z trudem, bo cały czas zastanawiał się co ukrywa przed nim Maru, bo to, że ukrywa było jasne jak słońce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro