30. W imię Osobliwości.
Oboje byli zgodni co do jednego. Ich ślub miał być skromny, bez wielkiego wesela, z krótką wzruszającą ceremonią. Taki im zatem dałam. Księżyc już nie dyktował warunków, nie kontrolował życia obcych mu ludzi. Dlatego ślub był o wschodzie słońca. Połączyłam wszystkie tradycje te z Motus i te z Ziemi. Alex i Teni byli pierwszą parą, której udzielałam ślubu jako królowa i zastanawiałam się kto tak naprawdę denerwuje się bardziej.
Wszyscy przyjaciele zgromadzili się w katedrze w porównaniu do ślubów, jakie miałam okazje widzieć gdy jeszcze mieszkałam w Polsce była nas garstka. Stałam teraz na podwyższeniu na końcu wielkiej sali, za plecami mając dumnie siedzącego Vivida i czekałam.
Nie było muzyki, były ciche szepty ludzi gdy z bocznych drzwi wyszedł Teni odziany w szykowne szaty z czerwoną peleryną na plecach. Podszedł z mojej lewej i stanął obok uśmiechając się nerwowo. Wtedy skrzypnęły drzwi po mojej prawej i każdy zamilkł, bo oto wyszła Alex odziana w białą suknie z ciężkiego materiału, a szare wyszyte gwiazdki mieniły się w świetle poranka. Promienie słońca akurat wpadały przez wielki witraż za moimi plecami gdy Alex stanęła naprzeciwko Teniego nie mogąc powstrzymać łez wzruszenia. Cała sala rozświeciła się każdym możliwym kolorem zdobiąc suknie Alex niczym tęczę.
— Na mocy nadanej mi przez Osobliwość mam zaszczyt przedstawić wam parę zakochanych. — zaczęłam donośnym głosem, a echo uciszyło tę resztę, która nadal jeszcze coś szeptała.
— Czasy zawsze będą inne, tradycje nigdy nie pozostaną takie same. Kiedyś pary udowadniały przed księżycem swoją miłość. On decydował czy są godni, by oddać się wzajemnej miłości. Ale pozwólcie, że zada wam pytanie. Czy ktokolwiek nie jest godny miłości? Wiara ludzi dała księżycowi moc, która w wielu przypadkach była okrutna. Korzystając ze sposobności i możliwości, że księżyca już nie mam, ogłaszam nową tradycję. Ci dwoje przede mną są tego przykładem.
Zeszłam dwa stopnie i przystanęłam tuż obok nich. Uśmiechnęłam pocieszająco, bo Alex aż drżała z emocji.
— Złączcie swe dłonie i wysłuchajcie mych słów. — zaczęłam, a gdy Teni chwycił oburącz dłonie Alex nakryłam je swoimi i zapłonęłam złotym ogniem.
— Miłość wyzwala, a nie ogranicza, jest źródłem życia, prawdą, którą można dostrzec tylko w oczach. Jesteście nią przepełnieni, krąży w waszych żyłach, oddychacie nią i dzięki niej biją wasze serca. Macie jej pod dostatkiem. Zgodziliście się podzielić tę miłość na was dwoje, lecz nie zgodzę się z tym.
Alex i Teni spojrzeli na mnie przerażeni, uspokoiłam ich uśmiechem.
— Miłość się nigdy nie dzieli, ona się mnoży. Wszyscy jesteśmy tego światkiem — spojrzałam na Pinnę która stojąc na czele tłumu tuliła do siebie Koriego.
— Stworzyliście życie, najpiękniejszy dowód miłości, jaki istnieje. Łączę was teraz w jeden organizm, który jest zgodny. Na mocy nadanej mi przez gwiazdy ja jestem tą, która ogłasza, że jesteście mężem i żoną, istotami, które obiecują przed sobą, że wszystkie dobra i każdy przejaw miłości, jakie posiada w sobie pomnoży i odda światu by stał się lepszy nawet jeśli dla was świat pozostanie trzyosobowy. Udzielam wam ślubu, lecz to wy nie ja zobowiązani jesteście do obietnic złożonych sobie nawzajem, ja pozostanę świadkiem by Osobliwość dostrzegła waszą szczerość. Złóżcie sobie przysięgi.
Puściłam ich ręce i odeszłam krok do tyłu. W Katedrze panowała pełna napięcia chwila. Wpierw Teni wypuścił Vulpisa, a następnie Acinona zmaterializowała się obok Alex. Bez słów Lis zajął miejsce Acinony, a Gepardzica usiadła na miejscu Vulpisa. Wtedy to Teni przybliżył się do Alex i pierwszy wygłosił słowa obietnicy.
Będąc w mocy niepamięci ciebie zapragnąłem,
Samotny bez ciebie po świecie błąkałem.
Słów nie zliczę nawet tych nie wypowiedzianych,
Szeptanych z serca, szczerych.
Pozostanę na zawsze jako twój Obrońca.
„Kocham Cię" to będę powtarzać bez końca.
Byłam pod wielkim wrażeniem, że Alex udało się wypowiedzieć choćby oddech po przysiędze Teniego, ale drżącym głosem również mu obiecała to co on:
Dzięki tobie Ucieleśnienia zaznałam.
Dobrocią obdarzyłeś, akceptacje dostałam.
Gwiazdę mi podarowałeś prosto z nieboskłonu.
Słyszę twój głos — dźwięk słodkiego tonu.
Miłości się oddaję wiem, że tak trzeba.
Bo zrozumiałam, że to ty jesteś moją gwiazdką z nieba.
Sama się wzruszyłam, ale musiałam przełknąć łzy, bo przyszła moja kolej się odezwać.
— Nie zapytam, czy ktoś jest przeciwny, nie interesuje mnie ani Osobliwość czy ktokolwiek ma przeciwskazania, nie wam złożyli ci dwoje śluby lecz sobie i to im należy się decyzja co zrobią z ową miłością. Niech Osobliwość wam dopomoże.
— Niech im dopomoże! — odkrzyknęli przyjaciele i Teni mógł, w końcu pocałować Alex jako swoją żonę. Vivid wszystkich wystraszył — nie licząc mnie — bo zaryczał donośnie, tak że pył posypał się z sufitu. Wszyscy wiwatowali, gdy Alex wraz z Teni odwrócili się do tłumu, on ich pochłoną gratulując i ściskając.
— Co myślisz o takim ślubie? — spytałam Vivida gładząc go po nosie. Słyszałam za plecami gwar tłumy i okrzyki radości. Ja pogratuluję parze młodej później gdy ochłonął.
— Nikt by tego lepiej nie zrobił — powiedział cicho Yaku obejmując mnie w pasie. Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Myślałam, że gratulujesz parze młodej.
— Wpierw chciałem tobie. To nie lada wyczyn i duża odpowiedzialność reprezentować Osobliwość.
— Założę się, że Osobliwość tak tego nie widzi. Jest po prostu obserwatorem wydarzeń i tyle.
— Pewnie masz rację — Yaku pocałował mnie w skroń i pogładził po boku.
Wesele było skromne, nawet nie dało się tego poprawnie nazwać weselem. Mężczyźni przynieśli jadło z gospody i rozłożyli na dużym stole. Potem każdy jadł, pił i gratulował parze młodej, która zasiadła na szycie stołu.
— Bardzo ci Livid dziękujemy, to była piękna ceremonia. — powiedziała Alex ściskając moją rękę.
— Wy sprawiliście, że była piękna. Dla mnie to zaszczyt móc połączyć was na zawsze.
Uściskałam ich i sama zabrałam do jedzenia.
***
Enif obserwował Wapiego jak przeciska się przez tłum ludzi. Każdy się najadł więc większość osób stała i rozmawiała ze sobą. Wiedział do kogo idzie Wapi. Odwrócona tyłem Ofelia nie mogła widzieć chłopaka, ale musiała go wyczuć, bo za nim Wapi się odezwał odwróciła się i z nienawiścią w oczach spojrzała na Wapiego. Stali na tyle blisko, że Nifi słyszał każde ich słowo.
— Czego chcesz? — syknęła. Nifi poszukał wzrokiem najbliższych rycerzy, który odkąd Tayir przyprowadził na Aurum strzegli królowej. Bał się, że gdy tych dwoje Wapi i Ofelia zbliżą się do siebie na dwa metry, któreś na pewno nie wytrzyma.
Wapi stanął przed Ofelią, a Enif dostrzegł jak za plecami trzyma bukiet kwiatów. Czyżby przyszedł przepraszać?
— Przyszedłem się pogodzić. — rzekł patrząc na swoje buty. — Nie powinienem był na ciebie krzyczeć. Zasługiwałaś na to bym cię uprzedził, że Livid będzie u mnie mieszkać, ale to działo się tak szybko. Nie byliśmy naprawdę razem, każdy z nas mógł robić co chciał. Proszę przyjmij te kwiaty na znak moich przeprosin. — Wyciągnął za pleców bukiet i podał dziewczynie. Ofelia zaskoczona przejęła kwiaty, ale prawie od razu upuściła je. Syknęła i spojrzała na swoją rękę. Wapi ryknął śmiechem.
— Coś ty mi dał?
— Pokrzywy! — rechotał Wapi, a był tak nakręcony, że nie zauważył nadchodzącego ciosu. Strzał był tak donośny, że każdy dookoła obejrzał się. Rozmowy się urwały i każdy patrzył na Ofelię i Wapiego. Chłopak zatoczył się trzymając za policzek i dalej się śmiał z własnego dowcipu. Nifiemu zrobiło się żal Ofelii. Przez to, jaka była strojono sobie z niej żarty, a Wapi przegiął już totalnie. Nie lubił jej przecież ukradła mu ciało, ale nawet w swej niechęci do niej nadal potrafił znaleźć współczucie.
Odprowadził ją wzrokiem jak wybiega z katedry i wahał się dosłownie ułamek sekundy. Pewnie przyjaciele wybiliby mu ten pomysł z głowy, ale Nifi nie był mściwy jeśli będzie mógł jakoś pomóc to pomoże.
Wyszedł z katedry i rozejrzał się. Ofelia zbiegała ze schodów i zagłębiła się w las po lewej stronie. Nigdy tam nie był, ale wiedział, że można tą drogą dojść nad wodospad. Ruszył za nią lekko spięty ciągle zadając sobie pytania, czy robi dobrze. Może jednak nie powinien był aż tak wtrącać się w jej życie, zwłaszcza że przecież jej nie lubi.
Szedł wychylając się zza drzew, by nie stracić jej z oczy, ale w końcu niestety to się stało. Enif przystanął i nasłuchiwał, ale nic prócz ptaków i szumu drzew nie usłyszał.
— Czego za mną leziesz? — warknęła wychodząc za jednego z dużych dębów. Nifi drgnął a serce podeszło mu do gardła.
— Chciałem zobaczyć czy nic ci nie jest. — rzekł cicho nie ruszywszy się z miejsca.
— Od kiedy cię obchodzi co się ze mną dzieje?
— Wapi to dupek, nie powinien był cię tak traktować.
— Geniusz, skąd czerpiesz takie mądre rady, co? — syknęła sarkastycznie podchodząc do niego. Enif dostrzegł białe bąble na jej dłoniach od poparzeń.
— Słyszałem, że sok z cytryny dobrze działa na oparzenia od pokrzyw.
— Skończ już te rady i daj mi spokój. — Ofelia podeszła do niego tak blisko, że prawie otarła się nosem o jego nos. Cofnął się nie mając ochoty wchodzić w jej grę. Ale jedno pytanie musiał zadać.
— Czemu w ogóle nadal mieszkasz na Aurum? Przecież pochodzisz z Ziemi.
— Zapytaj się tej swojej królowej. To ona mnie tu zamknęła.
Tym razem Nifi spojrzał na nią ironicznie.
— Oboje wiem, że gdybyś tylko chciała w każdej chwili możesz przemknąć na Ziemię. Co chwilę ktoś otwiera portale.
— Nie twój zasrany interes! — krzyknęła i puściła się biegiem w las. Nifi przegryzł wargę i nawet nie miał zamiaru jej gonić.
— Gari nie byłaby zachwycona gdyby widziała, że ją zdradzasz. — rzekł chłopiec, wychodząc zza drzewa. Enif wystraszył się, ale nie zdziwił, bo nie widział chłopca pierwszy raz. Zadrżał wewnętrznie i odpowiedział:
— Przecież nikogo nie zdradzam. Rozmawiam tylko.
Chłopiec milczał. Uciekł wzrokiem, po czym skoczył między drzewa zostawiając Nifiego samego i bez odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro