28. Ostateczna obietnica.
Ocknęłam się i pierwsze co do mnie dotarło to, że się duszę. Łapałam gwałtownie powietrze i kaszlałam, a serce waliło jak oszalałe.
— Oddychaj Livid! Spokojnie.
Spojrzałam w bok i zobaczyłam doktora Gim. Wytrzeszczyłam oczy, ale uspokoił mnie uśmiechem
— Wdech przez nos. Przytrzymaj. Tak, i wydech przez usta. Świetnie. Jeszcze raz. Przez nos. I przez usta.
— Gdzie ja jestem? — spytałam gdy wrócił mi oddech oraz mowa.
— W katedrze. Zemdlałaś, a twoi przyjaciele mnie wezwali. — doktor Gim wskazał na Yaku, Wapiego, Nobę i Alex którzy siedzieli na krzesłach tuż przy moim łóżku.
— Co się w ogóle stało?
— Ponoć brałaś udział w jakiejś bójce. Tak mi powiedziała Alex.
— Spanikowałam no! — pisnęła Alex otulając się ramionami. Doktor Gim zachichotał.
— W porządku Alex — powiedziała Noba — chciałaś dobrze.
— Posłuchaj mnie Livid. — rzekł kładąc mi ręce na moich dłoniach — Zgodziłaś się bym został twoim lekarzem, ale jak mam pełnić swoje obowiązki skoro nie przestrzegasz moich zaleceń? Miałaś odpoczywać, pamiętasz? Ciąża mnoga zawsze jest wysokiego ryzyka. Kto jest ojcem dzieci? — Doktor spojrzał na pozostałych. Ja również przetoczyłam na nich wzrok. Yaku i Wapi wymienili nienawistne spojrzenia, a ja nie wytrzymałam. Zerwałabym się z łóżka, gdyby nie doktor.
— Wydrapię wam oczy przysięgam! — wycedziłam przez zęby ciskając gromami. Yaku westchnął i wstał.
— To ja.
— Ale masz refleks. — syknęłam. Naprawdę byłam gotowa go rozszarpać. Nie było mi smutno, bo wiedziałam że nic złego nie zrobiłam. Bezsilność również odeszła zastąpiona przez wściekłość.
Yaku bez słowa przysiadł na łóżku jak najdalej od moich rąk. Doktor Gim siłą dopchnął mnie do poduszek i przekręcił głowę w swoją stronę.
— Skup się, bo to ważne. Masz łagodną formę anemii. Podałem kroplówkę z żelazem, ale musisz jeść więcej mięsa. Poza tym masz absolutny zakaz denerwowania się.
— Im to powiedz. — warknęłam, zapominając o zwrotach grzecznościowych.
— Słyszeliście? — pan Gim obejrzał się na Yaku, Wapiego, Nobę i Alex — Livid nie może się stresować. Stres może przyczynić się do wczesnego porodu, a wcześniakom nie pomogę na Aurum, bo nie mam sprzętu. Wrócę jutro by dać ci drugą kroplówkę. Podam ci coś na sen byś odpoczęła.
Wstrzyknął mi w wenflon, który dopiero teraz dostrzegłam jakiś lek i wstał. Ruszył do drzwi, a Yaku czym prędzej poszedł za nim. Już miałam warknąć coś uszczypliwego, że jest tchórzem, ale nie zdążyłam bo lek zaczął działać, a ja odpłynęłam w sen.
Gdy ponownie się obudziłam w pokoju było pusto. Okno zdradzało ciemną noc, a kilka świec dawało niewiele światła. Westchnęłam i przetarłam oczy. Było tak cicho, że cisza odbijała się echem od marmurowych ścian. Dlatego nie chciałam zostawać w niej sama.
Ale czy aby na pewno było cicho? Czy aby przypadkiem ktoś właśnie nie wchodził po schodach?
To Yaku, mruknął Vivid prześlizgując się przez mój umysł. Skurcz w żołądku był automatyczny.
Przyszedł by mnie nękać czy przepraszać?
Nie wiem, w twoich myślach czytam nie w jego.
Drzwi skrzypnęły i do komnaty wszedł Canis. Przegryzłam wargę by się nie rozpłakać i patrzyłam jak skruszony idzie w moim kierunku. Usiadł metr od łóżka i gapił w podłogę. Jego uszy z pędzelkami były lekko oklapnięte. Cała sylwetka jakaś taka skurczona, a oczy blade bez znanych mi iskierek.
— Przepraszamy Livid.
— Ja przepraszam. Canis nie ma z tym nic wspólnego — rzekł Yaku wchodząc do środka. Ubrany był na czarno i ledwo go widziałam w świetle świec. Odwróciłam wzrok nie mogąc na niego patrzeć.
— Masz prawo być wściekła. Jeśli będziesz chciała, możesz mnie wyrzucić, ale błagam przyjmij moje przeprosiny. — powiedział przysiadając nieśmiało na skaju łóżka. Odsunęłam się pod samą ścianę. Nadal nie mogłam na niego patrzeć.
— Ja... — zaczął kuląc się w sobie. — Ja nie zrobiłem tego celowo. Nie chciałem...
— Jak śmiesz? — syknęłam siadając prosto. — Jak śmiesz nie brać odpowiedzialność za to co zrobiłeś. Jak możesz mnie tak traktować?
Yaku załkał ukrywając twarz w dłoniach. Canis podszedł i otarł się czołem o jego dłonie.
— Powiedz jej. Ma prawo wiedzieć. — szepnął, ale chłopak pokręcił głową. — Powiedz jej.
Teraz zaczęłam się naprawdę denerwować. Coś było nie tak. Gdy rozpłakał się na dobre, skurcz w gardle roztopił we mnie wściekłość. Nie dotknęłam go jednak, nadal nie rozumiałam co się dzieje.
— Yaku, proszę powiedz. — błagał Canis — sam tego nie mogę zrobić, to musisz być ty.
— Nie, ja się boję. — szepnął wycierając oczy rękoma.
— Czego się boisz? — spytałam nie mogąc wytrzymać. Nie spojrzał na mnie, był skrajnie przerażony. Podkulił nogi i oplótł je ramionami. Prześlizgnął się wzrokiem po pokoju i dopiero wtedy na mnie spojrzał.
To co zobaczyłam w jego oczach przeraziło mnie. Tam nie było prośby lecz błaganie o pomoc. Tak wyglądali ludzie z traumami. Tak wyglądałam ja, gdy wróciłam z psychiatryka. Oparłam się o łóżko przestraszona. Yaku spuścił wzrok i westchnął.
— Zaczęło się gdy byłem w szpitalu. Zobaczyłem go stojącego za moim łóżkiem. Pojawił się i krzyknął, że mnie nienawidzi. Myślałem, że coś mi się przewidziało, albo że się zgubił. Prawie o nim zapomniałem, lecz pół roku później znów przyszedł. Wtedy zobaczyłem go na nagraniu w telewizji. Stał oparty o ścianę i patrzył prosto na mnie.
— Ale kto?
— Mały chłopiec.
— Chłopiec?
— Tak, zawsze ten sam. Ubrany w białą koszulkę, czarnowłosy. Następne razy były coraz częstsze. Stał i gapił się na mnie. Gdy wyjechałem przyszli inni. Czasem przychodzili we śnie, a czasem nawiedzali w ciągu dnia. Szeptali na ucho, siadali na łóżku lub na suficie. Jedynie Canis był moim ratunkiem. Tylko w moim świecie byłem od nich wolny. Czasami po udanym koncercie gdy krzyk fanów napełnił mnie miłością też miałem spokój, ale rzadko to się zdarzało. W dniu kiedy wróciłem byłem sam, w moim mieszaniu nie było ciebie ani Gebi. Nawet portalu nie zostawiłaś. Nie wiedziałem co się z tobą dzieje, bo nie odezwałaś się do mnie przez cały czas jak mnie nie było. Oni wyszeptali mi resztę. Dwóch ich było. Jeden szeptał, że mnie już nie kochasz, a drugi, że pewnie jesteś z Wapim. Gdy przeszedłem na Aurum i zobaczyłem domek Wapiego nie myślałem normalnie. Prócz ciebie w izbie było trzech chłopców, każdy krzyczał przez drugiego. Wtedy im uwierzyłem, byłem pewny, że mnie zdradziłaś. Czułem obrzydzenie, bo byłem pewny, że wmawiasz mi cudze dziecko. Nic się nie zgadzało, wielkość brzucha, a ni to, że nie przechodziłaś na Ziemię. Uciekłem bo miałem dość ciebie, a przede wszystkim dzieci. Canis wiele razy błagam mnie bym komuś powiedział, ale...
— Więc czemu nie powiedziałeś?
— Bo i tak byś mi nie uwierzyła.
— Zgadza się, nie uwierzyłabym gdybyś powiedział mi o tym na samym początku naszej znajomości, ale zlituj się Yaku, to ja pierwsza ci powiedziałam, że w mojej głowie gada Vivid.
— A ja cię olałem.
— Ja nie jestem tobą. Źle zrobiłeś nie mówiąc mi tego. Nie tylko ty cierpiałeś, ale i ja nawet nie wiedząc dlaczego. Zwaliłeś na mnie brzemię, a ja nawet nie wiedziałam co dźwigam.
— Nawet nie wiem czym są te dzieci. Przyszły tak nagle, nie umiem się ich pozbyć.
— Czy teraz są w tym pokoju? — spytałam. Yaku zbladł i spojrzał na mnie. — Odpowiedz mi.
— Tak, dwoje.
— Mówią coś?
— Że i tak mi nie wierzysz. Mówisz tylko by mnie uspokoić, a w głębi serca nie wierzysz.
— To powiedz im, żeby w dupę wsadzili sobie te szepty, bo ja ci wierzę.
— Gdyby tak było to byś je zobaczyła. — mruknął smętnie Yaku. Zamilkłam nie wiedząc co powiedzieć. Yaku westchnął i machną ręką.
— To nie jest ważne. Najważniejsze jest teraz to czy mi wybaczysz. Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić. Wierzę, że mnie nie zdradziłaś i wiem że to są moje dzieci. Zrozum, że ja... — urwał nie mogąc wydobyć z siebie kolejnych słów. Nachyliłam się i delikatnie zwróciłam jego twarz ku swojej.
— Masz ostatnią szansę. — rzekłam — Daję ci ostatnią szansę byś przysiągł mi tu i teraz, że mówisz mi zawsze o wszystkim. Nie chowasz się po kątach, nie uciekasz, ale rozmawiasz i tłumaczysz co dzieje się z twojej perspektywy. Czy wyrażam się jasno?
— Jaśniej się nie da. — uśmiechnął się smętnie. Chwyciłam jego dłoń i odkryłam kołdrę. Bez słowa przyłożyłam do swojego brzucha i czekałam. Przez chwilę nic się nie działo. Potem Yaku zaczął szlochać, pogładził brzuch, a potem ucałował go bez opamiętania i oparł na nim czoło. Płakał i płakał wyrzucając z siebie wszystkie złe emocje i wszystko co do tej pory się wydarzyło. Nie pocieszałam go, czekałam aż się wypłacze sama nie wstrzymując łez.
— Obiecuje wam, całej mojej trójce, że od tej pory jestem dla was. — powiedział i spojrzał mi w oczy. Załkałam i przyciągnęłam do siebie by złączyć nasze wargi w płaczliwym, mokrym pocałunku.
— Co ci się tu stało? — spytałam ścierając łzy spod lewego oka. Sina skóra otaczała powiekę niczym nieudany makijaż.
— Wapi mi przywalił. — Yaku parsknął i spuścił głowę. — Ale za to ja mu rozwaliłem szczękę.
— Głupki z was. Jak mogłeś pomyśleć, że naprawdę się z nim całowałam?
— Przepraszam, ponoć ratował ci życie tak?
— Vivida zaatakowała rzeka i prawie się utopił. Ja straciłam przytomność i najwyraźniej oddech. Pamiętam tylko jak się nachylał nade mną więc go odepchnęłam.
— Nie tłumacz się, proszę. — szepnął gładząc delikatnie mój policzek. — To ja zawiniłem.
Został ze mną tej nocy, a gdy leżeliśmy w swoich ramionach szepnął mi na ucho, że dzieci stojące pod drzwiami zniknęły.
Obudziłam się nie mogąc uwierzyć, że leży obok. Jego ręka otulająca mój brzuch była jednak jasnym dowodem, że Yaku był przy mnie tak jak obiecał. Czułam jego ciało przyklejone do moich pleców i miękki spokojny oddech. Dopiero gdy wszystko między nami było dobrze zrozumiałam jak bardzo mi go brakowało. Gdy byłam sama na Aurum zawsze coś się działo, potem gdy wrócił zostałam oskarżona, ale dopiero w tym momencie gdy leżeliśmy obok siebie naprawdę za nim zatęskniłam. Jakby cała rozciągnięta w czasie tęsknota doleciała do mnie niczym pocisk z puszczonej procy. Przegryzłam wargę i odwróciłam się ku niemu.
— Wszystko w porządku? — spytał od razu ledwo otwierając oczy.
— Właśnie zrozumiałam jak bardzo za tobą tęskniłam. Chcę się przytulić. — odparłam wciskając się w jego ramiona i zwijając w kłębek. Yaku wziął głębszy oddech przez nos i otulił mnie kołdrą, swoimi ramionami, a podbródek oparł na czubku mojej głowy. Wiedziałam, że był nieprzytomny, ale zawsze reagował na moje potrzeby.
Zasnęliśmy jeszcze na dwie godziny, a gdy ocknęłam się, Yaku już nie spał. Wyciągnęłam się słysząc strzykanie w kręgosłupie i przytuliłam do jego torsu.
— Są z nami? — spytałam z zamkniętymi oczami. Yaku pogładził moje plecy i zaprzeczył.
— Zauważyłem, że działasz podobnie jak Canis. Wczoraj gdy mi wybaczyłaś, dzieci zniknęły.
— Wygląda na to, że znaleźliśmy rozwiązanie.
— Ciekawi mnie, czy inni też coś takiego doświadczyli, czy tylko ja tak mam.
— Można by było zapytać, ale to trochę niezręczne. Może przez to, że zostałeś postrzelony w emocjonalne serce sprawiło, że masz jakieś uszkodzenia.
— Nie mam zielonego pojęcia.
— Może to są twoje lęki, co?
— Myślałem o tym, ale ja swoje lęki zaakceptowałem i wiem jak wyglądają. Nie te dzieci to coś znacznie gorszego, bo dotykają rzeczy których najbardziej się wstydzę.
— Czyli?
— Tego co ci zrobiłem.
Podniosłam się na łokciach i spojrzałam mu w twarz.
— Rozmawialiśmy o tym tyle razy.
— Wiem i logicznie jestem w stanie to sobie wytłumaczyć, że przecież nie mogłem wiedzieć kim dla mnie jesteś, bo przecież nie miałem wspomnień, ale spójrz na Carę, ona również się obwinia za to co zrobił jej Aulus mimo, że oboje jesteśmy zgodni co do tego, że jej winy w tym żadnej. To po prostu automat.
— Jak chcesz możesz mi opowiedzieć co dzieci szepczą ci na ucho. — rzekłam nieśmiało, bo bardzo nie chciałam by poczuł się do czegoś zmuszany.
— Powiem, ale nie teraz. — obiecał odgarniając mi włosy — chcę porozmawiać o naszych dzieciach.
Uśmiechnęłam się i położyłam na plecach odsłaniając brzuch. Nie był ogromny, ale zauważalny. Yaku przyłożył dłoń do brzucha i pogładził delikatnie.
— Jak to możliwe, że już masz taki duży brzuch? Przecież nie było mnie dwa miesiące.
— Po pierwsze zajść musiałam podczas koronacji, no wiesz gdy miałam ważny telefon do prezydenta
Yaku parsknął śmiechem.
— Potem okazało się, że te owoce, które dostałam w prezencie niwelują wszystkie zioła jakie zażywałam na zapobieganie ciąży. Do tego też wzmagają płodność i podnoszą szansę ciąży mnogiej. Dlatego będą bliźnięta. Poza tym na Motus czas płynie inaczej. Ciebie nie było dwa miesiące a ja na Motus czekałam na ciebie cztery.
— Zapomniałem o tej zależności. A znasz płeć?
— Nie, na to za wcześnie, ale powiedziałam lekarzowi, że nawet nie chcę wiedzieć. Tak naprawdę mamy trzy opcje.
— Też jestem za niespodzianką. — Yaku nachylił się i pocałował mój brzuch dwukrotnie. Przygładziłam mu włosy.
Milczeliśmy chwilę słuchając dolatujących dźwięków natury za oknem. Yaku bez pytania ani mojej prośby gładził delikatnie mój brzuch, jakby oswajał z myślą, że wewnątrz mnie rosną jego dzieci. Rozmawialiśmy spojrzeniami, miękkimi uśmiechami i obecnością.
Przeleżeliśmy tak do momentu aż nie przyszedł lekarz. Zapukał w ciężkie drewniane drzwi i wszedł do środka pokoju.
— Dzień dobry doktorze. — przywitałam się z uśmiechem, a Yaku wstał i podał panu Gim rękę.
— Livid, jak się dziś czujesz?
— Znacznie lepiej.
Pan Gim nie przedłużając usiadł obok mnie na łóżku i zaczął odpakowywać kroplówkę i przedłużkę. Bez słowa zamontował mi ją w wenflonie i zawiesił na oparciu łóżka. Wyregulował częstotliwość kapania kropel i wstał.
— Miałem ci zaproponować kolejne USG. Mam przenośny adapter, może zgodzisz się na badanie?
— Bardzo bym chciała.
— Nie obiecuje, że będzie widać płeć, ale...
— Obiecał mi pan, że mi nie powie. — przerwałam mu udając groźną minę.
— Pamięta, bardziej zależy mi na sprawdzeniu czy wszystko w porządku z płodami.
— Rozumiem, oczywiście zgadzam się na USG.
— Jak się panu podoba na Motus, doktorze? — zagadnęłam gdy w ciszy przyglądał się kapiącej kroplówce. — Słyszałam, od Alex, że marzył pan by odwiedzić tę planetę.
Mężczyzna długo nie odpowiedział. Poprawił coś przy zacisku na przedłużce po czym spojrzał na mnie.
— Zgadza się, ale nie jest to moja pierwsza wizyta na planecie. Kiedyś już miałem okazję, w dawnych czasach, wieki temu. — machnął wymijająco ręką i wstał. Odniosłam wrażenie unika tego tematu. Nie mogłam jednak stwierdzić na ten moment z czego to wynika. Czy temat był dla niego trudny czy zwyczajnie mi nie ufał. Przyjrzałam się mu chwilę po czym skrzyżowałam spojrzenie z Yaku. Uśmiechnął się do mnie znacząco. Tak, zauważył to samo co ja.
Po zakończonej rozmowie doktor pozabierał wszystkie swoje rzeczy i opuścił pokój żegnając się z uśmiechem.
— Miły człowiek. — zauważył Yaku zamykając za nim drzwi.
— Prawda? Na samym początku jak przyszłam znów do tej kliniki dla Ucieleśnionych stanęło mi przed oczami wszystko co się tam wydarzyło, i miałam duże obawy przed wizytą. Bałam się mu też powiedzieć że jestem z Motus. Alex palnęła z automatu, ale dobrze się stało inaczej nie miałabym pojęcia, że muszę zostać na Motus by nasze dzieci miały motuszańskie Emocje.
— Dobrze, że przychodzi do ciebie tutaj — powiedział Yaku — czuje się spokojniejszy wiedząc, że dookoła masz ludzi Tayira i Vivid są w stanie być tutaj w pół sekundy.
— W ĆWIERĆ SEKUNDY, KOLEGO! — doleciał nas ryk smoka piętro niżej. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
— No właśnie o tym mówię. Tutaj jesteś bezpieczniejsza. Dziwne jednak był jak zareagował jak się zapytałaś o Motus.
— Właśnie. Alex wspomniała, że o Motus gadał non stop.
— Skoro był tu już kiedyś, może wróciły mu wspomnienia niekoniecznie wesołe. Wiem co myślisz, czujność każdy z nas powinien zachować i uważam, że nie powinnaś nigdy zostać z nim sama, ale wcale nie oznacza, że jest naszym wrogiem.
— Zgadzam się. Na razie obserwuję. Wyjdzie w praniu.
Rozmowę przerwało nam pukanie o drzwi.
— Livid? — krzyknął Alti otwierając drzwi — przyszliśmy cię zobaczyć.
Yaku wstał i otworzył wpuszczając mały tłum do środka. Byli wszyscy z zespołu i brat Altiego oraz Alex. Władowali się do środka i każdy zaczął gratulować jeden przez drugiego. Śmiałam się, bo co innego mogłam zrobić. Yaku czerwony na twarzy nosił wszystkie gratulacje pod jego adresem, a przyjaciele jak to przyjaciele oczywiście stroili sobie z niego żarty.
— Moje gratulacje Yaku, prawdziwy facet z ciebie! — krzyknął Koto waląc przyjaciela po plecach — dwa dzieciaczki za jednym razem!
— To się nazywa dobry strzał co? — parsknął Alti.
Starałam się ich nie słuchać, ale słabo mi to wychodziło. Dopiero gdy do łóżka podeszła Alex ciągnąc za sobą bladego Teniego. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc postawy Teniego, ale gdy Alex posadziła go na skraju mojego łóżka, chłopak przemówił:
— Przepraszam Livid. To ja zabrałem Yaku po tym jak uciekł z Aurum. Był w tak parszywym stanie, że nie wiedziałem co robić. Zaczął wygadywać, że go zdradziłaś, a w jego oczach była taka pewność i wściekłość, że mu uwierzyłem. Przepraszam. Alex potem mnie uświadomiła. Tak mi głupio.
— Wybaczam ci. — rzekłam z pocieszającym uśmiechem klepiąc go po dłoniach — Wyjaśniłam też wszystko Yaku, jest tak jak dawniej.
— Naprawdę mu przywaliłaś? Ludzie gadają, że to ty mu nabiłaś śliwę.
— Nie to nie ja. — parsknęłam śmiechem — pobił się z Wapim.
— Żartujesz? W życiu bym nie przypuszczał, że Yaku może się z kimś pobić i to o dziewczynę.
— Wygląda na to, że musi mnie strasznie kochać. — zachichotałam spoglądając na Yaku, jak rozmawia z przyjaciółmi. Zerknęłam też na Alex. Szczerzyła się do mnie cała w skowronkach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro