26. Bójka.
Szum drzew nie pomagał. Widok setek tysięcy gwiazd nad głową nie pomagał. Skrzypienie wagonika również nic nie dawało. Jego azyl przestał być pomocny, jego świat nie działał.
Yaku siedział we własnym świecie już drugą dobę. Żołądek skręcał mu się z głodu, gardło wyschło z pragnienia, a głowa co chwilę opadała mu na pierś ze zmęczenia. Nie poddał się jednak, nadal siedział w swoim świecie, bo tylko tutaj w jego wesołym miasteczku był pewny, że nikt go nie znajdzie.
Canisa zostawił na dole, a sam wdrapał się na najwyższy wagonik diabelskiego młyna i nie ruszał się z tamtąd od wielu godzin.
Zdradziła go, był tego pewny. Czekała tylko na moment gdy wyjedzie i czym prędzej poszła do tego łajdaka. Pamiętał moment gdy jej powiedział, że wyjeżdża, nawet się nie zająknęła powiedziała, że odwiedzi, skłamała że to nic nie znaczy. Gdy tylko opuścił Koreę, ona zamknęła się w swoim świecie i zapomniała o Yaku. Ani słowem się nie odezwała, przez bite dwa miesiące jedyne wiadomości jakie dostawał były od Alex, która tak z drugiej strony również mydliła mu oczy.
„Wielką niespodziankę ma dla ciebie." Pff, też mi coś. Trzeba było od razu go zabić, skoro taki był cel ich wszystkich. Jego największa miłość, najczystsza radość go zdradziła, co mu pozostało?
Był idiotą, naiwnym idiotą. Dopiero teraz do niego dotarło, że Livid nie jest mu pisana, przecież od samego początku było to jasne. Pół roku nie byli w stanie ze sobą wytrzymać. Wpierw pękł on i przez Canisa ją podrapał, a potem ona wyczyściła mu pamięć. Yaku był pewny, że gdyby tylko chciała mogła go oszczędzić. Wymazała mu wspomnienia celowo bo wcale nie chciała z nim być. A ten dupek?
Yaku zmienił zdanie, coś mu jednak pozostało. Skoro Livid zrobiła wszystko by on cierpiał, to odpłaci jej tym samym. Musi do niego iść.
Wstał i zachwiał się, bo metalowy wagonik bujnął się niebezpiecznie. Yaku był słaby i głodny, ruchoma powierzchnia nie pomagała. Cudem dotarł do drabinki i wirującym dookoła światem zaczął schodzić.
— Naprawdę chcesz to zrobić? — spytał Canis podbiegając do Yaku gdy ten zszedł na ziemię.
— Muszę — szepnął odpędzając mroczki mruganiem. Zachwiał się i gdyby nie Canis to by się przewrócił. Ryś z szybkością drapieżnika wsunął się pod pachę i pomógł podnieść się na nogi.
— Obiecaj mi, że wcześniej coś zjesz.
— Yhm...
— Jedź do Cary, ona jedyna cię wysłucha i nie pobije. Pewnie nawet nie wie co się stało — powiedział Canis stojąc przed Yaku. Chłopak posłał mu czułe spojrzenie i pogłaskał po głowie.
— Bez ciebie bym zginął. — mruknął i gestem nakazał rysiowi powrót do siebie.
Tego bał się najbardziej. W swoim świecie był od nich wolny, ale gdy tylko krótki ogonek Canisa zniknął w jego prawym sercu, dzieci pojawiły się momentalnie. Stały dookoła polanki, w cieniu drzew i Yaku serce uderzyło o gardło gdy policzył chłopców. Tuzin. Dwa razy więcej niż kiedykolwiek.
Ruszył na sztywnych nogach do samochodu i wsiadł do środka. Odpalił silnik i już miał ruszyć, gdy spostrzegł, że jeden z chłopców stoi tuż przed maską. Yaku zagryzł wargę i wycofał samochód tak by go nie przejechać. Wykręcił i już miał wyjechać leśną drogą na asfaltówkę, jednak szóstka dzieci zagradzała mu przejazd. Stali dokładnie na przejeździe, nawet nie był wstanie ich wyminąć, bo drzewa rosły zbyt gęsto.
Yaku zmarszczył brwi i z zawziętością wrzucił bieg. Spocone dłonie ześlizgnęły mu się z kierownicy więc chwycił mocniej. Noga na gazie aż drżała, ale zrobił to. Wcisnął pedał do samej podłogi i wjechał w swoje demoniczne dzieci.
Nie usłyszał nawet pisku, żaden z chłopców nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Yaku spojrzał w lusterko i zobaczył ciałka szóstki dziecki zmieszane z błotem. Patrzył jeszcze z minutę po czym wyjechał na szosę i wrócił do miasta.
Przez całą drogę do mieszkania Cary jego telefon dzwonił średnio co dwie minuty. Po piatym telefonie od zespołu, managera oraz Alex, wyciszył telefon i rzucił na tylne siedzenie. Zdawał sobie sprawę, że będą go przekonywać, błagać by chciał jej wysłuchać, albo wmawiać, że to jego dziecko. Dlatego nie dał się na to nabrać i mniej będzie miał z nimi do czynienia tym lepiej.
Zaparkował samochód, założył kaptur i wyszedł z auta. Miał nadzieje, że Cara jest w domu, była jego ostatnią deską ratunku. Zapukał do jej drzwi ledwo stojąc i czekał.
Zamek szczęknął i drzwi otworzyły się ukazując zmęczoną twarz Cary.
— Mogę wejść? Nie mam dokąd iść. — szepnął żałośnie i przymknął oczy. Miła wrażenie, że zaraz zemdleje.
Cara bez słowa otworzyła szerzej drzwi i wzięła Yaku pod ramię. Wsparł się na niej i oboje doczłapali do kanapy.
— Co ci się stało? — spytała widząc w jakim jest stanie.
— Nie jadłem od dwóch dni. — rzekł pół leżąc pół siedząc na kanapie. Spojrzał na nią. Ze zdziwieniem zmarszczył brwi dostrzegając, że Cara była tak samo wycieńczona jak on.
— Nic ci nie jest?
Nie odpowiedziała tylko zniknęła w kuchni. Pięć minut później doleciał go dźwięk gotującej się wody w czajniku i zapach przypalanego ryżu na patelni. Dostał ślinotoku, ale nie miał siły nawet wstać.
Dziesięć minut później, w których to chyba przysnął, Cara wróciła z miską ostrego ryżu, kimchi a potem przyniosła jeszcze gorącą kawę.
Yaku rzucił się na jedzenie. Nie interesowało go jak żałośnie musiał wyglądać, gdy ostry sos ciekł mu po brodzie, a ryż wylatywał kąciakiem ust, jego instynkt przejął nad nim kontrolę, był skrajnie głodny.
— Nie powinieneś jeść tak szybko. — powiedziała cicho Cara. — Twój żołądek może tego nie wytrzymać.
Yaku pokręcił głową i wpakował kolejną łyżkę ryżu do buzi. Pochłonął całą miskę jedzenia w niespełna sześć minut po czym wypił dwa duże łyki gorącej kawy. Opadł na kanapę i zamknął oczy wydłubując językiem ryż z zębów.
— Czy teraz mi powiesz co się stało?
— Livid jest w ciąży. — rzekł czekając tylko jak Cara szczeknie swoje gratulacje, więc dodał czym prędzej: — jest w ciąży z Wapim.
Milczenie było bardzo niezręczne, ale Yaku nie otworzył oczu. Czuł wzrok Cary na sobie i wręcz słyszał jej myśli.
„Pół życia uganiała się za tobą tylko po to by potem zrobić dziecko z kimś innym?"
Tak, był pewny, że dokładnie to sobie myśli. Dlaczego? Bo Yaku zadawał sobie to samo pytanie.
— Czego ode mnie chcesz? — spytała podejrzliwie.
— Muszę rozprawić się z Wapim, to jedyne co mi pozostało. Proszę pozwól mi przejść na Aurum.
— Chcesz śmierci? Wapi cię zabije jak tylko piśniesz słowo w jego kierunku.
— Wiem, ale i tak muszę. — Spojrzał na nią i czekał, ale gdy nie ruszyła się z miejsca poprosił, gdy nadal nic tym nie wskórał zaczął ją błagać.
— Przestań! Jak jeszcze raz usłyszę jak mnie o coś błagasz uduszę cię. Ja jestem jedyną osobą na świecie która może ciebie błagać. Zwłaszcza o wybaczenie.
— Cara... — szepnął — wiesz przecież, że...
— Zamknij się. — warknęła wstając. Była chudsza odkąd ją ostatnio widział. Czy możliwe, że aż tak siebie obwiniała?
— Robisz to na własną odpowiedzialność. — powiedziała, a nagle pokój rozbłysł w blasku zielono niebieskich płomieni. Yaku wstał czym prędzej i przeszedł na Aurum.
— Dziękuję — powiedział będąc już pod drugiej stronie po czym Cara zamknęła przejście.
Rozejrzał się. Trudno było stwierdzić jaka jest pora dnia. Słońca przyćmione ciężkimi chmurami mogło równie dobrze zachodzić jak i wschodzić. Był w centrum miasta, ale dookoła nie znalazł nikogo. Za to spostrzegł totalne pobojowisko, kawałki dachów, drzew i liści walały się po kamiennych drogach, a gdy spojrzał w górę dostrzegł liczne połamane drzewa. Zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
— Obrażalski wrócił. — usłyszał głos, ale nie przestraszył się, bo mówiła to dziewczyna. Jego nawiedzali tylko chłopcy.
Odwrócił się i zobaczył Ofelię opartą o ledwo trzymający pion płot. Uśmiechała się znacząco do niego.
— Co tu się stało? — spytał ponownie się rozglądając.
— Twoja dziewczyna wpadła w szał i zesłała na Aurum burzę. Takie tam, nic wielkiego — Ofelia machnęła ręką, a Yaku ugryzł się w język by nie bąknąć, że to nie jest już jego dziewczyna.
— Widziałaś Wapiego?
— Tą zdradziecką łajzę? Bym wolała sobie oczy wydrapać niż patrzeć na niego jeszcze raz. Pewnie siedzi gdzieś z królową.
Yaku parsknął wewnętrznie. No i ma dowód.
— Zdradził cię?
— A żeby to raz. Ale dobra nie czepiam się, ja też święta nie jestem. Wkurza mnie, bo najpierw robi mi sceny na całą dolinę, a potem leci do tej swojej księżniczki. Sama widziałam jak się całowali.
— Poważnie? Kiedy?
— A nad rzeką kilka tygodni temu. Alex i Balbin też to widzieli, pewnie ich kryją. Nawet ludzie Wapiego zrozumieli, że nie warto się zadawać z takim cymbałem.
— Zostawili go?
— No — Ofelia ryknęła śmiechem — Mało go nie poboli, bo wolał strzec królową. Na ich miejscu obcięłam mu jaja i wywlokła z Aurum, niech gnije sam.
— Jak długo jeszcze zamierzasz mnie obrażać? — spytał Wapi wyłaniając się zza jednego z domów.
Yaku nie panował nad sobą. Puścił się biegiem ku Wapiemu i za nim chłopak się zorientował złapał Wapiego za kołnierz i przycisnął do ściany.
— Wyrwę ci falki! Całowałeś ją! — wrzasnął Yaku i w ataku furii i spróbował go udusić. Niestety, ale miał o walce wiedział tyle co pięciolatek więc na próbie się skończyło. Wapi jednym ruchem wykręcił Yaku rękę i stanął za jego plecami. Yaku krzyknął z bólu czując, że tylko sekundy dzielą go od złamanej dłoni.
— Ratowałem jej życie idioto. Utopiłaby się.
— Pieprzony dupek! — warknął i z całej siły przywalił mu z głowy prosto w szczękę. Zobaczył czarne plamy, ale przynajmniej był wolny. Odwrócił się czym prędzej i zobaczył Wapiego w zakrwawioną wargą. Ten widok napełnił go niekończącą się satysfakcją. Był gotowy gdy Wapi rzucił się na niego z pięściami. Zwalili się na ziemię szamocząc i stękając. Wapi trafił go w oko, na które przestał cokolwiek widzieć. Ból jednak w tym przypadku był motywatorem. Nawet nie zastanawiał się sekundy z całej siły kopnął go w pachwinę i chyba wcelował dobrze, bo uścisk na jego gardle zelżał, a Wapi zwiotczał. Już miał go z siebie zepchnąć, by przetoczyć na plecy i w końcu udusić, gdy wtem nienaturalnie głośny borujący uszy wrzask zwalił im się na głowy i Yaku w stanie skrajnego przerażenia legł na plecach obok Wapiego, gdy cały jego świat przesłoniła rozwarta paszcza Vivida. Smród nadtrawionego mięsa, ognia i wilgoci skręcił mu żołądek i tylko cudem nie zwymiotował. Szponiasta łapa przygwoździła ich oboje do ziemi, a wściekłe spojrzenie granatowych oczu mówiło jedno: Ruszysz się to zginiesz.
— Czym wam na mózg padło?! — ryknęła Livid. Usłyszał ją, ale nie mógł jej zobaczyć, był w więzieniu z grubych szponów. — Jak chcecie się pozabijać to łaskawie poza Aurum! Nie mam zamiaru patrzeć jak dwa łajdaki wydłubują sobie oczy. To jest moja kraina i nikt nie będzie plamił jej krwią.
— To on zaczął! — warknął Wapi dźwigając się na nogi. Vivid cofnął się o krok, ale nadal trzymał nastroszone skrzydła gotowy do skoku. Yaku narazie pozostał wierny ziemi i tylko podniósł się na łokciach
— WYNOŚCIE SIĘ STĄD! — wrzasnęła pochylając się do przodu. Z tej perspektywy Yaku doskonale widział jej zaokrąglony brzuchu zwłaszcza, że się za niego trzymała i zrobiło mu się słabo.
Czy oni sumienia nie mają? Może i Livid go zdradziła, ale jest jednak kobietą w ciąży. Należy jej się wyrozumiałość i...
Vivid nagle stęknął, warknął dziwnie, a potem opadł na ziemie, łbem przygniatając Yaku. Poczuł jak pod jego ciężarem ulatuje z niego powietrze. Nic nie widział, usłyszał tylko jak Wapi woła Livid. Wykręcił się pod nieruchomym ciałem Vivida i dostrzegł jak Wapi bierze Livid na ręce i biegnie z nią do katedry, zostawiając Yaku trzytrzaśniętego smoczym łbem. Yaku nie poświecił temu ani jednej myśli, w głowie rozlegał mu się jeden rozświetlony komunikat:
LIVID ZEMDLAŁA!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro