14. Nowiny.
Przyszedł do mnie we śnie. Położył obok i gładził po głowie. Zatopiłam się w jego obecności czując, że to jest moje miejsce, z nim w błogiej ciszy. Przeplatał palcami moje włosy, pieścił skórę głowy, łaskotał kark i kręgosłup. Obróciłam ku nie mu twarz z pytaniami w oczach, ale uciszył je uśmiechem i nachylił całując w czoło. Musnął wierzchem dłoni policzek i zanurzył dłonie pod szyję by porządnie mnie pocałować. Przeszedł na policzki, całował oczy, nos i czoło. Pocałunki stawał się coraz bardziej wilgotne, aż wręcz natarczywe.
Świadomość niczym nóż prosto w serce poderwała mnie. Usiadłam na łóżku, a podniecona Gebi zeskoczyła na podłogę, ale tylko na chwilę, bo po sekundzie ponowiła atak miłości na moją twarz.
— No już wstaję. — jęknęłam niezadowolona. Rzeczywistość była kanciasta i taka niewygodna. We śnie, tam gdzie był on i nikt inny było miękko i błogo.
Westchnęłam zirytowana, zmusiłam się przegryzając wargę by po raz kolejny się nie rozpłakać i wyszłam z sypialni, a Gebi depcząc mi po piętach ruszyła za mną.
Wypuściłam ją na ogródek czym prędzej zamykając taras. Grafitowe ciężkie chmury zwisały nad rzeką Han niczym wyrocznia zapowiadająca egzekucję w postaci deszczu.
— Livid, wstałaś już? — Noba owinięta szlafrokiem podeszła do mnie szurając kapciami.
— Gebi mnie obudziła.
— Jak się czujesz?
Wzruszyłam ramionami wiedząc, że nie ma takiego słowa w jakimkolwiek słowniku, który określiłby jak się teraz czułam. Aczkolwiek Noba dostała informację o moim stanie. Zdziwiona odwróciłam się do Noby i wytrzeszczyłam oczy. Nim zdążyła zapytać co się stało, zerwałam się i poleciałam do łazienki, by zwymiotować resztki wczorajszej kolacji. Noba przyszła akurat w momencie gdy spuszczałam wodę siedząc oparta o ścianę drżąc od torsji.
— To chyba ten wczorajszy biały ser — powiedziała gładząc mnie po spoconych włosach — mi też rano było niedobrze. Zaparzę nam mięty.
Skinęłam głową i zamknęłam się w łazience by zmyć pot i wspomnienia snu. Faktycznie owczy serc z Aurum nie nadawał się do trzymania w czymś tak prowizorycznym jak ziemska lodówka. W mojej krainie ser trzymano w zimnych piwnicach nad rzeką, gdzie wilgoć obywała kamienne ściany zapewniając zawsze stałą temperaturę. To ile razy ziemska lodówka była codziennie otwierana mogło przyczynić się do zepsucia sera.
Wyszłam z łazienki i przeszłam do kuchni gdzie czekała na mnie herbata. Upiłam spory łyk zadowolona z rozlewającego się ciepła i spojrzałam na Nobę.
— Idziemy dziś na Aurum. — powiedziała dobitnie. Pokręciłam głową ponownie upijając mięty.
— Livid nie ma dyskusji, musisz tam wrócić.
— Boje się, cały mój lud teraz uważa mnie za kryminalistkę.
— To są twoje wyobrażenia. Wcale nie wiesz jak zachowują się twoi ludzie.
— No właśnie...
— Ale będą cię uważać za kryminalistkę jeśli będziesz ich unikać. Jesteś królową nikt nie jest w stanie ci nic zrobić.
— Nie chcę! — krzyknęłam opierając się o krzesło z założonymi rękami. Wiem, że zachowywałam się jak małe dziecko, ale lęk był za duży by tak łatwo go zignorować.
— Pewnie, zasłaniaj się swoim strachem i tchórzostwem.
— Mamo! — pisnęłam oburzona jak może mnie tak krytykować.
— A nie jest tak?
Fuknęłam nie znajdując argumentu. Wkurzałam się na nią, bo wiedziałam, że ma rację. Wstałam bez słowa i poszłam na górę się ubrać. Gdy weszłam do sypialni nawet deszcz powiedział jasno, że na Ziemi nie jestem mile widziana.
— Idziesz? — fuknęłam na nią otwierając portal. Noba ignorując mój ton głosu bez słowa przeszła na Aurum, a ja za nią.
Zawsze w naszych głowach tworzymy problemy, które urastają do rangi murów nie do przejścia czy gór nie do wspięcia. Rzeczywistość była oczywiście inna, lepsza. Gdy wszyłam z katedry każda mijana przeze mnie osoba odkłaniała mi się z szacunkiem. Ludzie witali mnie pozdrowieniami i miłym słowem życząc dobrego dnia.
— Widzisz, mówiłam ci, że nie będzie tak źle. — powiedziała Noba podając mi moje ulubione owoce. Gdy poczułam aksamitną skórkę na palcach, ślina automatycznie napłynęła mi do buzi i nie czekając ani chwili wgryzłam się w miękki kremowy miąższ. Nie odpowiedziałam nic tylko ruszyłam nad rzekę, Noba rozstała się ze mną zapewne idąc do swojego domu, a ja sama racząca się słodkimi owocami poszłam odwiedzić Evelyn.
Usiadłam na trawie z Vividem u boku i oboje patrzyliśmy na złote listki poruszane ciepłym wiatrem. Pogoda na Aurum zawsze była cieplejsza niż na Ziemi. Rzadko doskwierał nam mróz. A śnieg padał tylko w samym środku zimy. Po deszczowym, depresyjnym Seulu, ciepłe słońce Aurum było kojące.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Siedziałam oparta o nos Vivida, który chuchał na mnie ciepłym powietrzem i spędzaliśmy czas z nieobecną Evelyn. Tęskniłam za nią, nie zgadzałam się z jej śmiercią, ale fala niezgody i bezsilności minęła, czas było na stagnację i pielęgnację wspomnień bo zmarłej przyjaciółce.
— Wybacz, królowo — odezwał się za mną mężczyzna. Obejrzałam się i uniosłam brwi ze zdziwienia widząc Balbina. — Nie chciałem przeszkadzać w modlitwie.
— Nie przeszkadzasz, Balbin. Chodź, siadaj. — zachęciłam go ręką, a wysoki, chudy jak patyk blondyn nieśmiało usiadł obok mnie, łypiąc nieufnie na Vivida.
— Naprawdę, nie powinienem był ci przeszkadzać, królowo. Przyjdę innym razem.
— Nie, zostań. Nie chcę być sama. — powiedziałam szybko łapiąc go za rękę gdy chciał uciec.
— Lubię tu przychodzić. Te drzewa są śliczne. — Balbin wskazał na złotolistne drzewo zdobiące cztery groby: Vialina, Mo, Bernarda i Evelyn. Wzruszenie złapało mnie za gardło gdy uświadomiłam sobie, że obok siedzi Balbin i nie ma zielnego pojęcia, kim Vialin był.
— Ponoć zmieniłeś studia. — zaczęłam by odsunąć od siebie bolący temat.
— Raczej rzuciłem. Stwierdziłem, że nie będę się uczył czegoś co nie sprawia mi przyjemności.
— A co ci sprawia przyjemność?
— Rośliny.
— A tak, faktycznie. Chichotka ma się wspaniale, nie wierzyłam, że się przyjmie na Ziemi.
— Bardzo odporna roślina i rośnie dość spora, więc uważaj królowo.
— Jak tylko będzie się za bardzo rozrastać to ci ją oddam.
— Zgoda. Moim marzeniem jest wychodować kakaowca na Motus. Byłbym pierwszym plantonomem, który wyhodował czekoladę.
— Życzę ci tego. A co powiesz na to? — spytałam podając mu jeden z owoców które tak pochłaniałam ostatnimi czasy — ponoć nie rosną na Aurum, ani na tym kontynencie.
— Zgadza się. Bardzo rzadka roślina. Planujesz rodzinę, królowo?
— Co? Nie! Dlaczego? — zbladłam prostując się. Balbin wziął ode mnie owoc i przyjrzał się.
— To fertilitatis, znana również jako płodny owoc. Słynie z tego, że niweluje wszystkie zioła i medykamenty, jakie kobieta zażywa by nie zajść w ciążę. Poza tym powprawia jej płodność i... wszystko w porządku, królowo? — Balbin zerwał się na nogi widząc moją przerażoną twarz. Stałam gapiąc się w przestrzeń, a Vivid za mną rozkładał skrzydła również zaniepokojony.
— Przepraszam cię, Balbin, ale muszę iść. — rzekłam i przeniosłam się na Ziemię nie czekając aż Balbin się odkłoni bądź odpowie cokolwiek.
Gdy znalazłam się w mieszkaniu Yaku, Gebi od razu do mnie podbiegła mając nadzieje na uwagę, ale zignorowałam ją ruszając od razu do sypialni. Otworzyłam szafkę przy łóżku, wzięłam swoją skrajnie rzadko używaną kartę kredytową i wyszłam z mieszkania. Po powrocie do domu zamknęłam się w łazience. Drżąc na ubikacji gapiłam się w ścianę odliczając potrzebne minuty. Serce waliło mi tak, że słyszałam krew w uszach. Przegryzałam wargę aż do krwi bojąc się spojrzeć na test. Ręce tak mi się spocił, że prawie wypadł mi z ręki, ale gdy zobaczyłam wynik cisnęłam nim o ścianę z wrzaskiem niezgody. Opadłam na kolana i zapłakałam sama nie wiedząc z jakiego powodu.
Czemu teraz?
Chciałaś tego. Czemu gdy zostałaś błogosławiona wypierasz się?
Bo on tego nie chce.
Yaku, ani cały świat mnie teraz nie interesuje. Jesteś w ciąży Livid i to jest fantastyczna wiadomość.
Skoro to taka fantastyczna wiadomość, to dlaczego czuje się tak fatalnie?
Bo jesteś w szoku. Przeszłaś ostatnio dużo. Emocje w tobie szaleją, a hormony nie pomagają. Wyjdź z domu zrób coś.
Niby co?
Odwiedź Alex. Powiedział z cieniem chichotu i zostawił mnie samą. Gapiłam się jeszcze przez kilka chwil w sufit, po czym wstałam i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Bezwiednie położyłam dłonie na swoim brzuchu i przegryzłam wargę. Zamknęłam oczy zmuszając się by negatywne myśli odeszły, a gdy w końcu byłam od nich wolna cień uśmiechu zawitał na moich ustach.
— Jesteś w domu? — spytałam gdy Alex odebrała.
— Widzisz, co się dzieje za oknem? O nie moja droga, nawet paznokcia nie wystawiam dziś na zewnątrz.
— Będę u ciebie za dwadzieścia minut. — powiedziałam i rozłączyłam się.
Uzbrojona w parasol wyszłam na siekane deszczem ulice i czym prędzej zeszłam do metra. Tak dawno nie korzystałam z komunikacji miejskiej, że czułam się jak wyrzutek. Miałam wrażeni, że wszyscy się na mnie gapią, a już napewno gapili gdy usiadłam jak gdyby nigdy nic na miejscu przeznaczonym dla starszych osób. Odsyłana wściekłymi spojrzeniami pasażerów wysiadłam dwie stacje dalej, po drugiej stronie rzeki i kilka minut później znalazłam się w cichym i ciepłym wnętrzu klatki schodowej.
— Livid! — Alex rzuciła mi się na szyję ściskając wylewnie, po czym poprowadziła do salonu, gdzie Kori pochłaniał wzrokiem kolorową grzechotkę dyndającą mu nad głową.
— Jak się czujesz? — spytała siadając obok syna by mieć go pod kontrolą. Wzruszyłam ramionami, ale odpowiedziałam, że dobrze. Spojrzała na mnie nic nie podejrzewając, a ja kompletnie wytrącona z równowagi dzisiejszą nowiną wybuchnęłam płaczem.
— Boże drogi, Livid! Co się stało?
— Te pieprzone owoce! Skąd mogłam wiedzieć? Ja... one były takie pyszne!
— O czym ty mówisz?
— Jestem w ciąży! — zawyłam ukrywając twarz w dłoniach. Alex zamarła, a wyobraźnie dorysowała w mojej głowie kompletny szok na jej twarzy. Podniosłam głowę pociągając nosem. Twarz Alex wyglądała identycznie jak w mojej głowie.
— Livid to fantastycznie! — pisnęła rzucając mi się na szyję — Moje gratulacje! Yaku wie?
— Dowiedziałam się o tym pół godziny temu, nikt jeszcze nie wie. — westchnęłam wycierając oczy.
— Czemu zatem płaczesz? Przecież to rewelacyjne wiadomości.
— No bo Yaku...
— Przestań gadać pierdoły. Będzie zachwycony gdy mu powiesz.
— Nie chcę tego robić przez esemesy. Powiem mu jak wróci.
— Że też masz czelność trzymać go w takiej niewiedzy.
— Będzie się tylko denerwował. Obiecaj, że nie wygadasz Teniemu. — wycelowałam w nią palca, na co Alex podniosła ręce do góry w geście poddania.
— Ja, wygadać? Skąd ci to przyszło do głowy?
— Obiecaj!
— Masz moje słowo!
Przyglądałyśmy się sobie przez chwilę po czym każda parsknęła śmiechem. Wytarłam nos, a w tym czasie Alex wzięła Koriego na ręce i posadziła między swoimi nogami.
— Słyszałeś, ciocia urodzi ci ślicznego kolegę — powiedziała Alex całując syna w główkę.
— Albo koleżankę. — dodałam znacząco. Kori zmachał rączkami po czym wykrzywił twarz w bezzębnym ale szczerym uśmiechu.
— Widzisz, nawet Kori się cieszy!
— Pójdziesz ze mną do lekarza? — spytałam błagalnie. Alex spojrzała na mnie jakbym głosiła, że pragnę by to ona była matką chrzestną moich dzieci. — Nie znam, aż tak koreańskiego, poza tym nie chcę iść sama
— Oczywiście, że pójdę z tobą. Doktor Gim jest fantastyczny. To on odbierał mój poród.
— Może być doktor Gim.
— Gość zna Motus.
— Co?
— No, serio. Ponoć zawsze marzył by odwiedzić drugą planetę, ale nie znał nikogo kto by mógł mu w tym pomóc.
— Ale skąd niby zna Motus?
— A boja wiem. Sama zobaczysz jak się z nim spotkasz.
Teraz czekałam na wizytę nie tylko by sprawdzić stan swojej ciąży, ale i na to co takiego doktor Gim wie na temat mojego domu. Czułam się mocno niezręcznie wkraczając do znanej mi już kliniki dla ucieleśnionych kilka dni później. Alex kroczyła obok mnie sama, zostawiwszy syna z Pinną.
— Dzień dobry, byłam umówiona do doktora Gim. — przywitałam się i trochę odetchnęłam, bo sekretarka posłała mi miły uśmiech.
— Na godzinę czternastą? Pani Livid Aurum tak?
— Zgadza się.
— Drugie piętro. Pokój 515.
Podziękowałam jej i razem z Alex ruszyłyśmy na drugie piętro. Usiadłyśmy na rozkładanych krzesłach w tak ciasnym korytarzu, że gdy ktoś przechodził musiałyśmy chować nogi.
— Będzie dobrze, Livid. — powiedziała Alex ściskając mnie za rękę. Mruknęłam do niej coś nie zrozumiałego i zamknęłam oczy. Pięć minut później drzwi gabinetu numer 515 otworzyły się i wyszedł z nich wysoki Koreańczyk w wieku koło czterdziestu lat
— Godzina czternasta, pani Livid...
— Dzień dobry doktorze. — odezwała się Alex wstając.
— Dobry Boże, Alex! Jesteś umówiona? — Doctor Gim rozpromienił się na widok Alex i uścisnął jej rękę.
— Ja dzisiaj tylko jako towarzystwo i tłumacz. To jest Livid, moja przyjaciółka.
Przywitałam się uściskiem dłoni i rada, że w końcu weszliśmy do gabinetu opadłam ciężko na fotel przy biurku.
— Jak syn?
— Fantastycznie, nie mogę się nim nacieszyć. — odparła Alex uradowana. Odchrząknęłam znacząco więc zamilkli wracając do tematu wizyty.
— W takim razie Livid, w czym mogę ci pomóc? — spytał pan Gim po angielsku splatając palce i opierając łokcie o biurko.
— Kilka dni temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży i chciałam sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
— Oczywiście. Zapraszam zatem na fotel, zrobimy USG.
Przeniosłam się na kozetkę, gdzie stało urządzenie do USG i podciągnęłam bluzkę. Doktor w milczeniu przygotowywał przyrządy, aż ostatecznie przyłożył śliski pilot do brzucha.
— Wiem że zimne, ale wytrzymaj chwilkę, zaraz będzie lepiej. — rzekł przyjemnym głosem i utkwił wzrok w monitorze. Pstrykał coś jednocześnie ugniatając mój brzuch, po czym odwrócił ekran w moim kierunku i rzekł:
— Moje gratulacje. Tutaj mamy jednego brzdąca, a tutaj jest drugi.
— Jak to drugi? — uniosłam się na łokciach nie rozumiejąc o czym on do mnie mówi.
— Jest pani w ciąży bliźniaczej. — pan Gim uśmiechnął się szeroko. Ja nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
— Proszę się wytrzeć i czekam na panią za kotarą. — rzekł podając mi ligninę. Wytarłam się prędko i nadal z niedowierzaniem wyszłam zza białej kotary. Usiadłam obok Alex, która świdrowała mi dziurę w głowie i znieruchomiałam.
— Wszystko jest w porządku. Jest pani w ciąży bliźniaczej i...
— Tylko proszę nie mówić mi płci — uprzedziłam go od razu. — chcę mieć niespodziankę.
— Na płeć to jeszcze za wcześnie, ale oczywiście gdy sam się dowiem nic pani ode mnie nie usłyszy. Czy zechciałaby pani, bym to ja prowadził pani ciążę?
— Tak, tylko... — zaczęłam coraz bardziej się denerwując. Czy naprawdę mogłam mu zaufać i przyznać do tego, że jestem z Motus. Już jeden doktor mnie zdradził.
— Livid pochodzi z Motus. — wypaliła nagle Alex. Zmroziłam ją wzrokiem wściekła, że nie dala mi podjąć tej decyzji.
— Jak to? — Doktor Gim wyprostował się.
— Tak urodziłam się na Motus.
— To zmienia w takim razie postać rzeczy. — mruknął pan Gim myśląc gorączkowo. Podrapał się po szczęce i rzekł:
— Mam rozumieć, że chciałaby pani urodzić na Motus?
— Tak oczywiście. Zależy mi moje dzieci miały Ucieleśnione Emocje z Motus.
— W takim razie moje zalecenia są następujące. Ma pani zakaz przechodzenia na Ziemię.
— Słucham?
— Jest to kluczowe przy rozwoju płodu, bo Emocje ludzi z Motus kreują się znacznie wcześniej niż ludzi z Ziemi. Na Ziemi w momencie urodzin dziecko dostaje możliwość posiadania ucieleśnionych Emocji, a na Motus każdy je ma. Dlatego też moje zalecenia są właśnie takie. Proszę przenieść się w jakieś miłe miejsce i tam w spokoju oczekiwać rozwiązania.
— Ale... — zaczęłam wybita kompletnie z rytmu. Nie tego się spodziewałam — co w takim razie z wizytami kontrolnymi?
— Najlepiej by było gdyby pani znalazła kogoś na miejscu. Nie jestem pewny na jakim etapie medycyna jest tam rozwinięta. Jeśli jednak nikogo pani nie znajdzie, ja służę pomocą.
— Pan?
— Oczywiście jeśli wyrazi pani na to zgodę.
Kiwnęłam głową nie widząc co mogłabym jeszcze powiedzieć.
— Nie musi pani teraz podejmować decyzji. W razie co Alex może mi przekazać wiadomość o tym co pani postanowiła.
— Dobrze niech tak będzie.
— Proszę się nie denerwować. — Doktor Gim uśmiechnął się pocieszająco — wszystko będzie dobrze.
Wyszłam z gabinetu w towarzystwie Alex i milczałam całą podróż do domu. W mieszkaniu Alex przeniosłyśmy się na Aurum. Rozejrzałam się dookoła jakbym zobaczyła Aurum po raz pierwszy i westchnęłam przepełniona czymś nienazwanym.
Alex poszła do Pinny odebrać syna, a ja poczłapałam do mamy by ogłosić jej nowinę. Maral już wyczuł mnie z daleka i zaryczał potężnie witając mnie w progu furtki.
— Cześć, Maral. Mama w domu? — spytałam gładząc go po mocnej szyi. Jeleń skinął rogatą głową więc weszłam do izby.
— Mamo?
— Tu jestem! — usłyszałam z głębi domu więc weszłam do sypialni gdzie mama cerowała pościel. Gdy mnie zobaczyła zdjęła okulary i zaprosiła gestem bym usiadła na krześle zrzucając ówcześnie dwie poduszki.
— Gdzie byłaś?
— U lekarza.
— Co? Dlaczego? — Noba zbladła i przyjrzała mi się uważnie.
— Nic mi nie jest mamo. I myliłaś się, ten ser był w porządku. Było mi niedobrze, bo jestem w ciąży.
Noba jeszcze bardziej zbladła, po czym odblokowała się i wrzasnęła wyrzucając kołdrę w powietrze. Zerwała się z miejsca i porwała mnie w objęcia by okręcić w okół siebie. Po dokonaniu tego dzikiego tańca chwyciła moją twarz w dłonie i spojrzała w oczy.
— Nie nabierasz mnie?
Pokręciłam głową.
— Czwarty tydzień. Właśnie wracam od lekarza i powiedział, że z dziećmi wszystko w porządku.
— Jak to z dziećmi?
— To bliźnięta.
Noba ponownie wytrzeszczyła oczy.
— Osobliwość mnie wysłuchała! Livid to wspaniale! Mówiłaś Yaku?
— Nie. Powiem mu jak wróci.
— Czemu?
— Bo chcę widzieć jego twarz gdy się dowie, że będzie ojcem. Jak wróci, wtedy mu powiem. Poza tym lekarz powiedział, że od tej pory muszę mieszkać na Motus dla dobra dzieci. Czy mogę mieszkać z tobą?
— Livid, wiesz dobrze, że nawet nie musisz o to pytać. — rzekła miękko Noba obejmując mnie w silnym matczynym uścisku.
Zostałam dobrowolnie odcięta od Ziemi. Nie miałam żadnego kontaktu z Yaku ani nikim innym. Nie wiedziałam nic co się u nich dzieje. Nie mogłam powiedzieć, że żałuje tego co się stało bo nie była to prawda. Czułam się ograniczona, ale absolutnie nie winiłam tych dwóch żyć jakie stworzyłam z Yaku w swoim wnętrzu. Pragnęłam tego i byłam szczęśliwa. Naprawdę byłam szczęśliwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro