Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Pożegnania.




Yaku wkroczył do sypialni tuż za Livid akurat w momencie gdy poduszka przeleciała przez cały pokuj i trafiła stojącą w kącie palmę. Potem Livid w przypływie bezsilności i smutku zaczęła rozwalać wszystko co stanęło jej na drodze. Gebi przestraszona tym chaosem uciekła z piskiem pod łóżko. Yaku stał chwilę przyglądając się Livid, po czym widząc, że szał przechodzi podszedł do niej i objął za ramiona.
— Nie! Zostaw mnie! — krzyczała miotając się w jego uścisku, bijąc go po torsie i wyrywając się gdy tylko chciał ją objąć.
— Cii... no już. — szeptał nie puszczając jej, czekając aż się zmęczy. Trzęsła się w jego objęciach zmęczona szamotaniną, ale płacz nie chciał dać jej spokoju. Nie słyszał jej szlochu, bo było to ten rodzaj płaczu w którym krzyczy się bez słów, w którym żal i niezgoda są tak wszechogarniające że żadne słowa nie mają wystarczającego znaczenia.
— Dlaczego? Dlaczego? — To były jedne słowa jakie wypowiadała Livid. Nie odpowiadał jej tulił do siebie sam nie powstrzymując łez.
Niezgoda i bezsilność były nie do uniknienia, Yaku najbardziej martwiło jednak to, że wypadek miał miejsce w tak ważnym dla Livid dniu. Niedługo wyjeżdżał zostawiając Livid samą w takim stanie. Ponownie dane im będzie się rozstać i to w najmniej odpowiednim momencie.
Usiadł z nią w ramionach na łóżku i bujał się nucąc coś uspokajającego, a Livid nadal nie mogła się uspokoić. Potem nastąpiła apatia. Drżała jedynie wstrząsana spazmami zmęczenia i pociągała nosem. Powoli by jej nie wytrącić z tego niewygodnego ale potrzebnego stanu, położył się z nią gładząc po ramieniu czekając aż zaśnie. Zdążyła wypłakać kolejną kałużę łez mocząc pościel nim w końcu łaskawy sen odebrał świadomość i pozwolił choć na chwilę odpocząć.
Yaku wstał i nakrył Livid kocem. Pocałował w czubek głowy wziął Gebi na ręce i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Odetchnął wyczerpany i zszedł na dół do kuchni. Gebi nieco bardziej ośmielona sprawdziła czy aby przypadkiem nie zmaterializowało się coś w je misce po czym utkwiła błagalne spojrzenie w Yaku.
Chłopak jej nie dostrzegał sięgnął do wysuwanej szafki i wyjął butelkę czerwonego wina. Z górnej szafki wyjął kieliszek i postawił wszystko na blacie kuchennej wyspy. Zapatrzył się na ciemny salon nie ruszając choćby palcem. Ponownie westchnął, zaklął w myślach i nalał pełny kieliszek.
— To twoja wina. — odezwał się chłopiec stojący jakieś dwa metry od kuchennej wyspy. Yaku podniósł gwałtownie głowę i poczuł jak serce skacze mu do gardła. Chłopiec jak za każdym razem miał pięć lat, białą koszulkę i jakieś bezimienne spodnie. Czarne włosy opadały mu na czoło, a chłód jaki bił z jego oczu Yaku poczuł, aż na plecach.
— Ty ją namówiłeś do tej koronacji. Gdyby nie twój chory pomysł Evelyn nadal by żyła, a Livid nie cierpiała tak jak cierpi teraz. — kontynuował spokojnym głosem, który dotykał bardziej niż krzyk. Yaku stanęły łzy w oczach i chwycił za kieliszek by wypić dwa duże łyki. Gorzki smak trunku wykręcił mu twarz, w żołądku zrobiło się cieplej. Spuścił głowę i ponownie zapłakał. Każdy się teraz obwiniał za śmierć Evelyn prócz prawdziwego sprawcy zbrodni. Czarny smok zapewne leciał teraz gdzieś w tylko sobie znanym kierunku i czuł się wyśmienicie zostawiając za sobą obwiniających się ludzi, którzy nie zrobili nic złego.
Yaku dopił wino i przeszedł na kanapę. Zaczynało mu się robić błogo, palce mu zdrętwiały, a nogi stały bardziej miękkie. Po drugim kieliszku całe szczęście chłopiec zniknął, ale dopiero po czwartym sen łaskawie go nawiedził.
Przez następny tydzień tak właśnie było. Funkcjonowali w miarę normalnie, ale przychodziły nagłe momenty gdy Livid pękała przypominając sobie o tragedii jaka ich spotkała. Yaku przyprowadził Nobę, która zgodziła się pomieszkać jakiś czas z nimi w tych najtrudniejszych dla Livid chwilach.
— Będzie się za to obwiniać. — mruknął Yaku podając Nobie filiżankę kawy i sam siadając na przeciwko przy stole. Była ósma rano i oboje mieli nadzieje, że Livid pośpi jak najdłużej.
— Będzie, ale musisz jej przypominać, że to nie jej wina. — odparła Noba słodząc kawę. Ubrała się w ziemskie ubrania i wyglądała teraz jak zwyczajna kobieta z Ziemi.
— Oczywiście, że będę jej przypominać, bo to jest moja wina.
— Chyba żartujesz?! — oburzyła się prostując na krześle. Yaku nie patrzył na nią zajęty mieszaniem kawy na którą stracił ochotę.
— To ja ją namówiłem na tę koronacje, gdyby nie był tak uparty to...
— Nawet tak nie myśl! Skąd ci to przyszło do głowy? Smok równie dobrze mógł przylecieć w normalny dzień, nikt nie wiedział, że pochowanie zielonego smoka przyprawi takie konsekwencje. Uczymy się ich na nowo, to zrozumiałe, że nieporozumienia są.
— Nieporozumienia? Zginęła niewinna dziewczyna na oczach tysięcy ludzi.
— Wiem Yaku to boli. Mnie też jest żal, ale nie cofniemy tego. — rzekła Noba
— Nie powinienem teraz wyjeżdżać. Może pogadam z...
— Livid jest w dobry rękach uwierz mi. Wiem, że nie chcesz jej zostawiać, ale twoi fani tam czekają nie świadomi tego co się u ciebie dzieje. Gdy zostaniesz niepotrzebnie ich zmartwisz.
— Fani nie są tak ważni jak ona.
— Rozumiem, ale nie sądzę, że manager pozwoli ci zostać. Poza tym dla ciebie taka odskocznia też będzie zbawienna.
— Tak bardzo nie chce jej zostawiać samej. — jęknął pocierając kark i wzdychając ciężko.
— Wiem, Yaku. Jak Livid będzie w dobrej formie to napewno cię odwiedzi.
— Obiecała mi to. — Yaku uśmiechnął się smętnie.
— Sam widzisz.
— Mamo. — odezwała się za ich plecami Livid. Jej ton głosu od razu zdradził, że coś się stało. Yaku spojrzał na nią i wtedy Livid ponownie wybuchnęła płaczem.
— Śniła mi się Evelyn! Przyszła do... do mnie cała na biało — zaczęła krztusząc się łzami. Noba podeszła i objęła ją — Farmido też był cały biały, pozwolił mi...mi się pogłaskać, a potem odlecieli.
— Pożegnali się z tobą, kochanie.
— Ale ja nie chcę się z nimi żegnać. — zawyła przyciskając nadgarstek do oka z którego siknął wodospad łez. Noba przytuliła ją bujając się i głaszcząc po plecach. Yaku tylko siedział i patrzył na nie wściekły z bezsilności, że nie może zabrać od niej tego bólu. Wstał nie mogąc tego znieść i przeszedł do kuchni by zrobić herbatę.
— Mam nadzieję, że nadal wiesz, że to twoja wina. — warknął głośno chłopiec stojący za lodówką. Łypał na Yaku wściekle. Yaku zrezygnował z robienia herbaty i wrócił do dziewczyn. Livid już nie płakała, siedziała u mamy na kolanach i gapiła się tępo w przestrzeń.

Czas galopował bezlitośnie i ostatecznie nastąpił dzień pożegnania. Yaku po raz kolejny odkleił ręce Livid od swojej szyi gdy ta zapłakana cała nie chciała go puścić.
— Nie utrudniaj mi tego, proszę. — szepnął jej w szyję ponownie ściskając z całej siły.
— Polecę z tobą! — krzyknęła szlochając.
— Livid... — szepnęła ostrzegawczo Noba, a Yaku dodał:
— Powinnaś wrócić na Aurum i być królową. Twój lud cię potrzebuje.
— Nie chcę tam wracać!
— Muszę już iść, mała. — powiedział błagalnie gładząc ją po policzku. — Zadzwonię jak dolecę.
Myślał, że Livid już zostanie tam gdzie stała, ale wtedy puściła się do niego biegiem i w drzwiach zarzuciła mu ręce na szyję i pożegnała desperackim przepełnionym nadchodzącą tęsknotą pocałunkiem. Oddał go równie spragniony co ona i minutę później ocknął się, że schodzi sam do garażu, a jedynym dźwiękiem jaki go otaczał był stukot kółek od walizki.

***

Namukoto obudził się z powodu chłodu. Podniósł się na łokciach i rozejrzał. Całe jego plecy i ramiona pokryte były gęsią skórką, a powód tego dyskomfortu leżał obok niego. Maru spała głębokim snem otulona kołdrą jak mumia bandażami i chrapała cicho. Namukoto parsknął śmiechem i przekręcił się na bok. Zapadli się oboje w miękki napełniony pierzem materac. Namukoto odnalazł skrawek kołdry i wsunął ręce do środka od razu czując przyjemne ciepło jej ciała. Mruknęła coś niezadowolona gdy dotknął ją zimnymi dłońmi i przebudziła się.
— Chcesz żebym zamarzł? — spytał wsuwając się pod kołdrą i przytulając do niej od tyłu by czym prędzej się rozgrzać.
— Musiałeś mnie budzić, miałam taki ładny sen. — fuknęła zachrypniętym głosem. Westchnęła zaspana i znieruchomiała znów próbując zasnąć.
— Co ci się śniło? — spytał oplatając mocniej jej brzuch.
— Że mnie nikt nie budzi. — warknęła na co Namukoto zachichotał.
— Nie zasypiaj już, chcę się tobą nacieszyć. — poprosił i obrócił ku sobie. Maru otworzyła oczy, a jej śliczne niebieskie tęczówki spojrzały na niego wrogo. Włosy miała rozczochrane i napuszone, a ich czarny kolor mocno odznaczał się na białej poduszce. Namukoto uśmiechnął się do niej i pocałował delikatnie w usta.
— Nawet nie wiesz, jak będę za tobą tęsknił. — mruknął łaskocząc ją opuszkami po policzku. Założył jej niesforny kosmyk za ucho i przyjrzał twarzy.
— A ja myślę, że wcale nie będziesz tęsknił.
— Mylisz się Maru.
— O nie, to ty się mylisz.
— Twierdzisz, że cię okłamuję?
— Nie, ja tylko wiem, że nie będziesz tęsknił, bo ja lecę z tobą.
— Nie wygłupiaj się Maru. — Namukoto prychnął przekręcając się na plecy i zapatrzył na sufit. — Wiesz, że nie możesz jechać.
— A kto mi zabroni? — spytała podnosząc się na łokciach. Kołdra zsunęła się z jej ramion odsłaniając skołtunione włosy.
— Wiesz dobrze że lecę kręcić program. Będą kamery i cały staff, a na mieście każda osoba to potencjalna fanka.
— Twierdzisz, że nie umiem się chować? — Maru uniosła brwi. Znów go wrobiła i poczuł się jakby ją obrażał.
— Nikt tak nie potrafi się chować jak ty.
— Więc o co chodzi?
— Maru dobrze wiesz, że jakbym mógł to bym cię wziął, ale mam związane ręce. Zrozum.
— Ja nie pytam się ciebie czy możesz mnie wziąć czy nie. Nawet nie pytam się ciebie czy mogę z tobą lecieć. Jedyne co mnie interesuje to czy chcesz bym tam z tobą była?
— Wiesz dobrze, że tak, ale...
— No to sprawa załatwiona, widzimy się w Chorwacji. — rzekła i wstała z łóżka.
— Maru. — powiedział dobitnie Namukoto siadając na łóżku. Maru odwróciła się a Namukoto musiał naprawdę ćwiczyć swoją silną wolę by w tym momencie ignorować jej nagość.
Uśmiechnęła się do niego ciepło widząc jak bardzo ze sobą walczy by ją powstrzymać. Serce pragnęło by pojechać z nią na wakacje, ale umysł powtarzał jasno. To ryzykowne.
Podeszła do niego i usiadła okrakiem na jego udach. Przygładziła włosy i pociągnęła za dłuższe kosmyki na szyi. Wiedział, że czeka go fryzjer za nim wyruszy z Korei, cieszył się jednak, że Maru podobają się jego dłuższe włosy. Pocałowała go bez pytania, przywarła ustam do jego warg po to by wpakować mu język do buzi. Namukoto sapnął jej w usta i ścisnął mocniej za pośladki na co jęknęła. Zachichotał przez nos i odsunął się.
— Ostatni raz? — spytał unosząc brwi w znaczący sposób. Zaśmiała się i odpowiedziała pocałunkiem napierając na niego swoim ciałem tak by położył się na plecach.
Godzinę później wyszli z jej chatki trzymając za ręce. Nim jednak zeszli każde spojrzało w kierunku rzeki gdzie łopotały na wietrze trzy złotolistne drzewa. Żadne z nich nic nie powiedziało, wewnętrznie przeżyli na nowo ten smutek po czym ruszyli do katedry Livid gdzie dla wtajemniczonych znajdowało się przejście na Ziemię.
Po drodze jednak natknęli się na Altiego, który właśnie żegnał się z Pinną. Skrzydlata dziewczyna stała na progu swojej chatki, za rękę trzymała Ketu, a drugą przyłożyła do policzka Jimina. Całowali się tak jakby nigdy więcej nie dane im był siebie skosztować.
— Alti! — zawołał go Namukoto i pomachał mu gdy przyjaciel odwrócił ku nie mu głowę. Uśmiechnął się, powiedział coś do Pinny, pożegnał się z Ketu i zszedł z trzech schodków dołączając akurat do Koto i Maru. Alti pomachał Pinnie i cała trójka ruszyła do Katedry, gdy nagle:
— Tato nie!! — krzyknął Ketu i puścił się ku Altiemu. Chłopak instynktownie go złapał i objął ramionami. Ketu ściskając ojca za szyję płakał ile tylko miał siły w płucach i nie chciał Jimina puścić.
— Synek, muszę już iść.
— Nie! Nie odchodź!
— Wrócę za nim się obejrzysz. — szeptał Alti gładząc syna po włosach. Ukucnął i odkleił Ketu od siebie. — Musisz mi obiecać, że się będziesz opiekować mamą gdy mnie nie będzie, zgoda?
— Ale...
— Słuchaj się jej i pilnuj jak oka w głowie, zrozumiano? — Alti spojrzał na Ketu łagodnie, ale chłopiec zrozumiał polecenie.
— Dobrze, tato. Długo cię nie będzie?
— Wrócę szybciej niż myślisz. No, a teraz leć do mamy.
Ketu niechętnie odszedł i wrócił do Pinny.
— Chodźcie szybko, bo zaraz się rozmyśli. — mruknął Alti wstając. Machali tak długo aż Ketu i Pinna zniknęli za rogiem budynku po czym weszli do katedry i zagłębiając się w jej zimne ściany.
— Uważajcie na siebie. — rzekła Maru ściskając Koto za rękę.
— Jasne, wy też. Miej oko na Pinnę, dobrze? — poprosił Alti.
— Oczywiście. — Maru skinęła głową i na tyle jej Namukoto pozwolił, bo potem objął ją w pasie i przytulił z całej siły. Pocałował ostatni raz i przeszedł na Ziemię z Altim wprost do ich mieszkania. Maru przesłała mu buziaka i zaczęła się ich rozłąka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro