68. Epilog: Koronacja
Wszystko, co kiedykolwiek się zaczęło dobiega końca. Była pierwsza litera, a teraz czas na postawienie ostatniej kropki. Wattpad mi podpowiedział, że pierwszy rozdział został opublikowany 18 lutego 2017 roku. Szybka matematyka pokazuje, że minęło 2 lata, 10 miesięcy i 13 dni. Tyle jesteście ze mną i to było 1046 najlepszych dni w moim życiu. Zaczęło się od fascynacji chłopakami z drugiego końca świata, a skończyło na wspaniałych przyjaciołach, znajomościach i ludziach. Mimo że jestem dobra w pisaniu (ah ta skromność) to nie potrafię tak ubrać słów, by pokazać jak jestem WAM wdzięczna. Za każdą gwiazdką, komentarz, list czy myśl. To wy tchnęliście życie to tych cudownych bohaterów, to wy zaszczepiliście we mnie pomysł, by książkę wydać. I co? Zrobiłam to. Ten czas spędzony nad książką, stawianie każdego słowa, wertowanie internetu szukanie inspiracji było najlepszym czasem w moim życiu.
Wykorzystam ten post by podziękować.
Alex za dosłownie wszystko. Tylko ona tak naprawdę wie jak wiele wykonałam pracy. Tylko ona była moim najukochańszym VIPEM. Spędziłyśmy setki godzin na czytaniu, gadaniu, analizowaniu tego co się wydarzyło i tego co może się wydarzyć. Stworzyła 262 kolaże składające się z 6 zdjęć co daje 1572 zdjęcia wygrzebane i wyrwane z Pinterest'a. Pragnę podziękować jej na stojąco i złożyć szczere ukłony za tak wspaniałą pracę. Dzięki kolażom każdy rozdział miał duszę, dodawał koloru i magii.
Mojej mamie, Nobie. Myśleliście, że Alex wiedziała wszystko? hehe, nie. Tylko mama wiedziała co wydarzy się w następnych książkach, tylko z nią mogłam dyskutować co zrobić lepiej albo czego nie robić w ogóle. Tylko mama po przeczytaniu pierwsze co mówiła to co było nie tak lub niedociągnięte. Kiedyś strasznie tego nie lubiła, teraz wiem, że te komentarze były najbardziej wartościowe ze wszystkich. Dziękuję mamo, że wspierałaś mnie w każdej sekundzie pisania książek.
Viktorii. Dajecie wiarę, że poznałam ją dzięki książce? Rozdawałam z Alex ulotki po Warszawie i Vika odezwała się, gdy zapytałyśmy z kim możemy się spotkać. Spędziłyśmy pod Złotymi Tarasami chyba z godzinę, było zimno jak diabli. To spotkanie było bardzo ważne. To właśnie Vika powiedziała, że powinnam to wydać. Powiedziała równie, że to będzie trylogia. Cóż, może jeszcze Vika coś powiesz odnośnie do książek, na razie wszystko się spełnia. Dziękuję.
Kamika komentarze
Każdej osobie, która jest w grupie. Wszystkim tym z którymi miałam kontakt, ale już nie mam. Wy też tworzyliście ową historię, bo tworzyliście mnie. Dziękuję.
Zdaje sobie sprawę, że moje słowa przyprawiają was o gęsią skórę a nawet może i o łzy. Z pewnością dlatego, że powoli rozumiecie co ten post oznacza. Doskonale was rozumiem, sama się popłakałam jak postawiłam ostatnią kropkę po słowie KONIEC. To zawsze boli. Nie bądźcie jednak smutni dobre historie zostają z nami na zawsze, a ja wierzę, że Ucieleśnione są właśnie taką dobrą historią. Każda z części miała nas czegoś nauczyć. Chciałam wam przekazać w nich kilka wartości, które są dla mnie bardzo ważne i uważam, że im wcześniej się je odkryje tym lepiej.
Część pierwsza pokazała nam, że warto wierzyć w siebie, bo tylko my znamy siebie najlepiej.
Część druga mówiła, że nawet jeśli przeznaczenie istnieje zapisane w gwiazdach to wcale nie musi się ono sprawdzić. To my tworzymy własną rzeczywistość.
Część trzecia mówiła o akceptacji tej prawdziwej. Akceptacji naszych myśli, czynów, z których nie jesteśmy zadowoleni czy po prostu samych siebie.
Jeśli choć raz przez wszystkie części poczuliście skurcz w żołądku zrozumienia, że tak miłość jest wszystkim, co nas otacza i że wiara, wdzięczność, nadzieja zmieniają ten świat na lepsze to mogę być zadowolona. Jeśli nie to również będę, bo zostaliście ze mną do końca, a jak powtarza moja mama nic nie dzieje się bez przyczyny. Oznacza to, że każdy, kto przeczytał to, co stworzyłam było mu w jakiś sposób potrzebne.
Kończę już moje podziękowania, choć wiem, że nie puścicie mnie za nim nie odpowiem CO DALEJ? Nie powiem co dalej, bo sama nie wiem. Zobaczymy w przyszłości. Wiem jedno, pisać nie przestanę nigdy i jak powiedział jeden z moich ulubionych autorów Zafon dobre historie nie kończą się nigdy.
Dziękuję wam Astralni za ten wspaniały czas, a teraz bawcie się cudownie w ostatnim Epilogu UCIELEŚNIONYCH EMOCJI.
SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ
– Już jest dziś! Już jest dziś! – Takie właśnie wrzaski wyrwały mnie ze snu i przestraszona zerwałam się siadając na łóżku. Yaku obok mnie stęknął niezadowolony, ale nie zdążył wypowiedzieć swoich pretensji, bo właśnie dwa pociski skoczyły prosto na nas. Dziewczyna, o długich czarnych włosach i niebieskich oczach, oraz chłopczyk blondyn z ciemnymi oczami zupełnie jak taty. Nie mogąc się na nich gniewać otworzyłam ramiona i objęłam córkę, która ze szczerym dziecięcym śmiechem skoczyła prosto na mój brzuch. Jęknęłam z bólu, ale nie było czasu na rozmowy. Dziś był ważny dzień i oboje nie mogli od wczoraj usiedzieć na miejscu. Cudem wraz z Yaku położyliśmy je spać.
– Myślę, że to świetny moment byście poszli do swoich pokoi i wybrali strój, jaki założycie. Co wy na to? – spytałam tajemniczym głosem marząc by to zadziałało. Yula pisnęła z ekscytacji i zerwała się pierwsza, by szukać sukienki. Kinabari siedząc tacie na plecach nie kwapił się szczególnie do wybierania ciuchów.
– Nie chcę się ubierać. – powiedział wykręcając usta w podkówkę.
– To najpierw wybierz, jaki weźmiesz ze sobą miecz dobrze? – zaproponował Yaku przekręcając się tak by Kinabari siedział mu na brzuchu. Odgarnął jego słomiane włosy i uśmiechnął się. Na tę propozycje Kinabari rozpromienił się i pognał śladami siostry.
– Która jest godzina? – mruknął Yaku ponownie zamykając oczy. Wiedział jednak, że na sen oboje nie mamy co liczyć.
– Siódma. – odparłam przytulając się do jego torsu. Objął mnie z jękiem zawodu i westchnął.
– Wyśpisz się na miejscu. – szepnęłam – oboje się wyśpimy. Dzieci będą zajęte szaleństwami na zamku, a my będziemy spać całe dnie.
Yaku zachichotał odgarniając moje włosy. Jego palce odnalazły skrawek szyi gdzie zaczął delikatną pieszczotę.
– Będziemy tylko spać, czy masz jeszcze jakieś plany?
– Nie wiem, a coś proponujesz innego? – spytałam podnosząc brodę i przyglądając mu się. Yaku uchylił jedno oko i mrugnął.
– W stosunku do ciebie to ja mam tysiące planów. – wymruczał i bez ostrzeżenia przekręcił mnie na plecy. Skradał się jak kot wprost do moich ust, ale zapłacił dużo swoje ociąganie, bo właśnie zza drzwi doleciały nas odgłosy kłótni, a potem płacz Yuny. Westchnęłam, cmoknęłam go krótko w usta i wyślizgnęłam się spod niego mówiąc by jeszcze sobie poleżał. Nie trzeba było tego Yaku powtarzać. Nim zdążyłam wyjść z sypialni atakowana miłością przez Gebi, Yaku zakopał się pod kołdrę i znieruchomiał.
Kryzys bardzo szybko dało się zażegnać, bo jak się okazało Yuna zabrała Kinabariemu miecz, ale tylko dlatego, że on jej zabrał diadem. Kazałam oddać właścicielom ich przedmioty i znów się pokochali. Czas się było pakować. Ogarnięcie psa, dwójki dzieci i tysiące innych spraw przysparzało kłopotów, ale radziłam sobie świetnie tylko dlatego, że Yoongi był obok. Dwie godziny zajęło nam śniadanie, pakowanie, ubieranie i wybieranie korony dla Yuli z czego ostatnia czynność zabrała najwięcej czasu. Ostatecznie do samochodu powędrowały wszystkie siedem koron, bo nadal nie mogła się zdecydować. Miała jeszcze na to dwie godziny jazy samochodem.
Na miejsce dojechaliśmy po jedenastej a ja aż zdziwiona byłam jak wszystko sprawnie nam wychodzi. Wysypaliśmy się wszyscy auta i całą rodziną weszliśmy do restauracji, na której widniała tabliczka: ZAMKNIĘTE. Zamknięte było tylko dla niewtajemniczonych.
– Jesteście już! Cudownie – krzyknęła mama Altiego wychodząc zza lady restauracji.
– Ciocia! – pisnęły dzieci i przywitały z kobietą.
– Cześć szkraby, lećcie już, Kori już jest i Anser.
– Dawno przyjechali? – spytał Yoongi idąc za mamą Altiego, a ja poszłam za nimi spuszczając Gebi ze smyczy. Suczka, wiedząc co ją czeka pognała śladami dzieci i z pewnością już przeszła przez portal.
– Dosłownie chwilę przed wami. Trochę to trwało z powodu Alex, ale już wszyscy są na miejscu. Chodźcie.
Przeszliśmy przez portal wprost na zamek. Zatrzymałam się uśmiechając na widok znajomych ścian. Zamek został odbudowany praktycznie tak samo. Miasto Argenti znów tętniło życiem, choć ludzi było mniej niż przed atakiem smoków. Nie zmieniało to faktu, że teraz tętniło życiem jak nigdy. Ludzie z całego Motus zjeżdżali się na dzisiejszą ceremonię. Król oddawał władzę i książę wraz z żoną miał objąć tron i panowanie w Argenti. Sześć lat zajęło odbudowanie Argenti i król podjął decyzje, że gdy zakończy pracę pozwoli synowi zająć jego miejsce.
Rozstaliśmy się z królową i poprowadzeni przez dwórkę dotarliśmy do naszej komnaty. Właściwie była to komnata składająca się z dwóch pomieszczeń. W jednym było duże małżeńskie łóżko, a w pokoju obok, dwa małe dla dzieci. Służąca zostawiła nas, a my przebrawszy się już w odświętne stroje wyszliśmy, by przywitać z resztą. Odkąd przeszliśmy na Motus nie widzieliśmy też naszych dzieci, ale żadne z nas się tym nie przejęło, znając je pewnie już się zdążyły włamać do kuchni prowadzone tam jak zawsze rozrabiającym Korim.
– Jesteście! – krzyknął Teni przecinając salę tronową, w której sztab służących dekorowało kwiatami krzesła i dwa wspaniałe trony.
Uściskaliśmy się serdecznie.
– A gdzie Alex? – spytałam rozglądając się za przyjaciółką.
– Odpoczywa w komnacie, zejdzie dopiero na główną ceremonie.
– Jak ona się czuje?
– Ledo chodzi i leży całe dnie w łóżku. Jak wasze stara się nie narzekać. – odparł starając się ukryć zmartwienie.
– Będzie dobrze, zobaczysz. – Yaku poklepał go po ramieniu – widziałeś może gdzieś nasze dzieci?
– Już je zdążyliście zgubić? – Teni uniósł brwi.
– Tak jesteś mądry, to zdradź mi zatem gdzie jest twój syn? A córka? – warknął Yaku zakładając ręce na piersiach. Teni oblał się rumieńcem.
– Gdzieś tu...
– Yhm... jasne. Gdzieś je tu widziałem. Dobra wracaj do Alex jak znajdziemy Koriego i Anser przyprowadzimy ich do was.
– Dzięki! – krzyknął Teni i odbiegł do schodów prowadzących na drugie piętro.
Szukaliśmy dzieci snując się po zamku jak ich dziedzińcu. Witaliśmy się ze starymi przyjaciółmi. Na ten wyjątkowy dzień znów byliśmy wszyscy razem. Chłopaki z zespołu oraz dziewczyny. Kiko była jako osoba towarzysząca Zemiego, Yi Na oczywiście przyszła z Remo i dosłownie świata po za sobą nie widzieli, a nawet Ofelia przyleciała ze stanów i teraz unikała Enifa i Wapiego jak tylko potrafiła. Niestety, ale bez skutku, bo Nifi ostatecznie zajął ją rozmową. Wapi okazało się, że mało interesuje się Ofelią, bo przyszedł z Ques, która z jedną drewnianą nogą wolno człapała u jego boku. Nie wiedziałam, czy są razem, dawno ich nie wdziałam, ale uśmiech jakim obdarzał ją Wapi obiecywał wiele.
Na dziedzińcu przywitaliśmy się z Maru i jej mamą, po chwili doszedł do nas Koto trzymając pięciolatka za rękę. Był to brat Maru – Hin. Zmieliliśmy kilka zdań z nimi, ale Maru niechętnie towarzyszyła w rozmowie. Była blada i pociła się obficie. Zapytałam ją, czy wszystko w porządku, ale tylko wzruszyła ramionami. Dużo się zmieniła, ale w tym aspekcie akurat ani o jotę. Zostawiliśmy ją zatem w towarzystwie swojej rodziny i poszliśmy szukać dzieci.
Udało nam się je znaleźć w jednej z kuchni. Całe umorusane mąką wciągały ciastko po ciastku z Korim na czele. Anser za to stała na czatach jako najbardziej kontaktowa z nich wszystkich potrafiła zagadać każdego. Ze swoją gąską u boku trajkotały sobie w najlepsze z kucharką, która zamiast gotować przysiadła na stołku i oddała całą swoją uwagę dziewczynce.
– Anser! – Yaku wziął się pod boki.
– Wujek! – krzyknęła wylewając na niego całą swoją ekscytacje. Kto by jej nie znał pomyślałby, że udaje, ale ona naprawdę taka była. Wiecznie podniecona i uśmiechnięta.
– Rodzicie na ciebie czekają. – powiedział Yaku łapiąc dziewczynkę na ręce. – Gdzie masz brata?
– Wcale nie jest w składzie mąki. Nie szukaj ich tam.
– Ich?
– Jego!
Yaku posłał mi znaczące spojrzenie i wyszedł z Anser na rękach. Ja w tym czasie otworzyłam drzwi składzika i znalazłam trójkę uciekinierów.
– Niech wam przez głowę nie przejdzie wychodzić z tej kuchni bez otrzepania. – powiedziałam wyciągając rękę i gestem żądając wszystkich pochowanych po kieszeniach ciastek. Nie bez sprzeciwu ostatecznie udało nam się wydostać z gorącej parnej kuchni, a potem dwie godziny spędzić na doprowadzaniu dzieci do ładu. Mimo że specjalnie przyjechaliśmy wcześniej by na pewno się nie spóźnić, to przez mączne przygody byliśmy na styk. Weszliśmy do sali tronowej jako jedni z ostatnich i usiedliśmy tuż za Teni i Alex, która przyjechała tu na drewnianym wózku.
– Jak się czujesz? – szepnęłam do niej przez ramię.
– Czuje się jak w dwunastym miesiącu ciąży, mam dość! – odparła wcale nie starając się ściszyć głosu. Oparła ręce na swoim gigantycznym brzuchu i westchnęła. – Jak jeszcze raz kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy spróbowanie tych twoich owoców to pacnij mnie w głowę.
– Ciesz się, będziesz mieć trojaczki!
– Ja już z dwójką nie wyrabiam. – jęknęła bliska płaczu.
– Poradzicie sobie. O! Zaczyna się! Pogadamy potem. – klepnęłam ją w ramię i oparłam o krzesło. W sali zaległa cisza.
– Jam jest król Argenti Jung Woon. Pochodzę z Ziemi, ale objąłem panowanie w tym zamku jak pragną tego mój ojciec. – Król skłonił się ku starszemu mężczyźnie odzianego w futra, który uśmiechnął się.
– Zgodnie z tradycją mój syn, który również urodził się na Ziemi obejmie tron, gdy ja oddam mu panowanie. Dziś jesteście światkami jak zgadzam się, aby Alti wraz ze swoją żoną Pinną objęli tron.
Wśród wiwatów i oklasków na podest weszli Alti i Pinna. Alti ubrany w srebrne szaty podszyte białym futrem odwrócił się do tłumu. Pinna o opalizującej niczym srebrne lustro sukni rozpostarła skrzydła co wywołało jęk zachwytu tłumu.
– Alti! – zagrzmiał król, stając przed synem dumnie wypierając pierś. Jimin odwrócił się twarzą ku niemu i spojrzał w oczy. – Ugnij proszę kolano, aby mógł z godnością koronować cię na króla.
Alti opadł na jedno kolano i schylił głowę. Król zdjął ze swej głowy koronę i z namaszczeniem nałożył na głowę Altiemu mówiąc:
– Na mocy nadanej mi przez Osobliwość, koronuje cię Altairze o sercu Orła. Byś rządził długo i szczęśliwie, a gdy uznasz, że twój czas dobiegł końca oddasz koronę swemu synowi. Nich Osobliwości ci dopomoże.
– Niech mu dopomoże! – krzyknął tłum, a Alti wstał nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Teraz przyszła kolej na Pinnę. Królowa podeszła i obie stanęły naprzeciwko siebie.
– Ugnij proszę kolano, abym mogła z godnością koronować cię na królową. – powiedziała, a Pinna od razu uklękła i złożyła skrzydła. – Na mocy nadanej mi przez Osobliwość, koronuję cię Pinno o sercu Pawia. Byś rządziła długo i szczęśliwie, a gdy uznasz, że twój czas dobiegł końca oddasz koronę żonie swego syna. Niech Osobliwość ci dopomoże!
– Niech jej dopomoże! – krzyknęli wszyscy zgromadzeni. Pinna wstała i oboje z Altim usiedli na przyszykowanych dla nich tronach.
Wtedy to w sali zaległa ciemność a przez okna wleciała do środka świetlista postać. Stanęła za tronami i dotknęła głów pary królewskiej. Zaległa cisza, nawet dzieci siedziały nieruchomo obserwując gwiazdę z otwartymi oczami.
Orzeł i paw zasiedli na tronach.
prawdę dostrzeżcie w ich oczach.
Serca ze strachu drżą im, powiadam,
Lecz ja jako ich parton miłością ochraniam.
Została jedna nierozwiązana sprawa.
Książę jest nowy tak mówią wasze prawa.
Rodzice koronujcie swego syna – Ketu.
Aby dopełnić przeznaczenia celu.
Oto wasza para królewska, wszyscy się radujcie.
Ja, Altair oznajmiam okażcie Emocje.
Wszyscy jak na komendę wypuścili Emocje, które grzecznie usiadły obok właścicieli. Moje dzieci przyzwyczajone do Vivida i Canisa błądziły oczami wielkimi jak spodki w poszukiwaniu najdziwniejszych zwierząt. Kori wypuścił swojego byka Taurusa, a Anser siedziała tuląc swoją gąskę – Brantę. W takiej scenerii na podest wszedł Ketu, który już nie był dzieckiem a młodzieńcem. Ubrany w królewskie szaty i z burzą kruczoczarnych włosów wyglądał kropla w krople jak ojciec. Stanął przed rodzicami, który trzymali koronę książęcą w dłoniach i jednocześnie powiedzieli:
– Ugnij proszę kolano, abyśmy mogli z godnością koronować cię na księcia. Na mocy nadanej nam przez Osobliwość, ogłaszamy cię Ketu księciem Argenti. Byś któregoś dnia wraz ze swą wybranką zajął nasze miejsce. Nich Osobliwości ci dopomoże.
– Niech mu dopomoże! – zagrzmiał tłum wraz z Altairem.
Część oficjalna się zakończyła i teraz czas było na bankiet. Podeszłam do pary królewskiej wraz z Yaku i dziećmi składając im serdeczne gratulacje.
– Dziękujemy kochani. Wiele to dla nas znaczy, że tu jesteście. – powiedziała Pinna ściskając moją rękę.
– Bawcie się do samego rana. – Alti uśmiechnął się serdecznie, a by odeszliśmy, by nie blokować kolejki.
Rzeczywiście impreza trwała do rana. Nie potrafiłam powiedzieć z iloma osobami rozmawiałam a z iloma tańczyłam. Yuli i Kinabari szaleli na parkiecie, ścigali się po balkonie w towarzystwie Koriego, Anser i Delphi, która okazało się była adoptowaną córką Balbina i Sang Hyuna.
– Naprawdę jest wasza? – uniosłam brwi, korzystając z okazji, że mogę usiąść i odpocząć. Musiała być jakaś piąta nad ranem, bo za oknem powoli zaczynało świtać. Goście wcale nie zwracali na to uwagi, bawili się dalej.
– Tak, odkąd ten burdel został przez Maru zrównany z Ziemią żadna kobieta nie przychodzi tu rodzić. Ta dziewczyna była ostatnia w sierocińcu. Skończyłaby na ulicy. – powiedział Sang Hyun czerwieniąc się lekko.
– Ma dziesięć lat i jest wyjątkowo bystra. Ma Emocje w kształcie delfina. Sama zmienia się... jak w to nazywacie?
– Zmienia się w syrenę, gdy wypuszcza Emocję.
– Niesamowite. – mruknęłam obserwując ciemnowłosą dziewczynkę jak ściga się wśród tańczących wraz z Korim.
Nasze życie naprawdę było niesamowite. Obserwowałam chwilę szalejące dzieci, a potem wzrok padł na Koto i Maru siedzącego przy jednym ze stolików. Zostawiłam Balina wraz z Sang Hyunem i ruszyłam do Maru i Koto, bo wygląd dziewczyny mnie zaniepokoił.
– Cześć, wszystko okej? Blado wyglądasz. – powiedziałam do Maru siadając obok. Koto ubrany w ciemny mocno przylegający kaftan wraz z peleryną uśmiechnął się do mnie, wtedy też zobaczyłam część włosów ma związane w koczek. Wyglądał tak dobrze, że aż na chwilę zapomniałam, po co tu przyszłam.
– Niedobrze mi – jęknęłam Maru łapiąc się za brzuch.
– Powinniśmy iść do komnaty? – zagadnął ją odgarniając włosy jej twarzy. Koto był zatroskany, ale też dziwnie zadowolony. Maru nie odpowiedziała pochylając głowę do przodu i oddychając płytko.
– Zatruła się czymś? – spytałam patrząc na Koto, który gładził Maru po plecach. Chłopak pokręcił głową jednocześnie szczerząc zęby.
– Chyba nie powiecie mi, że...
– Tak jestem w ciąży i już mam jej dość! – stęknęła Maru wstając. Koto posłał mi anielskie spojrzenie i poszedł za Maru, by na chwile wyprowadzić ją na chłodne powietrze.
Chciałam jeszcze krzyknąć za nimi moje gratulacje, ale podleciała do mnie Yula, a gdy zobaczyłam jej minę zbladłam. Dziewczynka była przerażona.
– Mamo! Mamo! Coś się dzieje z Kinem!
Nie pytając o nic więcej dałam się pociągnąć w tłum i po drodze zgarnęłam Yoongiego. Całą trójką wypadliśmy na blanki, a mi w głowie urodziło się pytanie, skąd im do diabła przyszedł pomysł wchodząc na blanki. Mając najgorsze przeczucia wpadłam na chłodny poranek i zobaczyła Kinabariego leżącego na plecach niczym kłoda.
Ucieleśnia się. Szepnął mi w głowie Vivid a ja zmarłam oniemiała.
– Zabierz Yule. – powiedziałam do Yaku. Chłopak od razu zrozumiał co się dzieje i wziął córkę na ręce.
– Czy Kin umiera? – spytała.
– Nie kochanie, wszystko jest w porządku, chodź mama się nim zajmie.
Gdy Yaku zniknął z Yulą, podeszłam wolno do Kinabariego i ukucnęłam. Łyknął na mnie zaciskając szczękę.
– Mamo! Co! Co się dzieje? Umieram?!
– Nie kochanie. – powiedziałam spokojnie odsuwając się, gdy wyciągnął ku mnie rękę. – Wszystko będzie dobrze. Kocham cię z całego serca, tatuś też cię kocha, Yula cię kocha, a nawet Gebi. Nie walcz z bólem, a szybciej minie. Jesteś dzielnym chłopcem, kochanie.
Kinabari jęknął, a spod zaciśniętych powiek pociekły łzy. Bolało mnie serce widząc jego ból, ale wiedziałam, że nic nie mogę z tym zrobić. Ja przeżyłam to i on da radę.
Kin zaczął dyszeć walcząc z bólem, aż w końcu czarny dym wydobył się z jego nosa i ust. Vivid wyleciał z mojego serca i przysiadł na wieżyczce obserwując z zaciekawieniem. Dym formował się chwilę chłostany wiatrem, aż opadł wolno w kierunku Kinabariego.
– Nie wierzę. – westchnął Vivid widząc zarys stworzenia. Ja też oniemiałam z otwartymi ustami. Stworzenie dotknęło czoła Kinabariego, a dym rozwiał się ukazując wściekle czerwonego małego smoka.
– Jestem Dura. – powiedziała smoczyca, łypiąc na Kinabariego pomarańczowymi oczami – jestem smokiem cynobaru.
– Czy ja jestem... – zaczął Kin siadając i dotykając palcami nos swojej Emocji.
– Tak, kochanie jesteś ucieleśniony. Jak ja i tata.
Dura skrzeknęła głośno i rozprostowała skrzydła.
– Słyszę ją w głowie! – krzyknął Kin gapiąc się na mnie. Uśmiechnęłam się przez łzy.
– To cecha szczególna smoków. Będziesz ją słyszeć zawsze i wszędzie.
– Chcę bym z nią polatał. Mogę?
– Oczywiście, my poparzymy na was z Vividem. – powiedziałam wstając. Dura pasowała do Kinabariego idealnie. W proporcjach przypominała mnie i Vivida, ale zapewne dlatego, że Kin był mały. Bez żadnego oporu, bo przecież tyle razy latał ze mną na Vividzie usiadł na grzbiecie Dury i oboje wystartowali w powietrze.
– Myślałem, że już nigdy nie zobaczę nowego smoka. – rzekł Vivid trącając nosem mój policzek. – Tylko Smoczyca Światła może tworzyć nowe smoki.
– Najwyraźniej nie tylko ona. Jesteśmy Vivid początkiem nowej lini. Zapoczątkowaliśmy linię ludzi, z Emocjami smoków.
– Czyli przetrwają na wieki. – odparł drżącym głosem, a ja pierwszy raz usłyszałam w jego głosie wzruszenie. Przytuliłam się do jego nosa.
Nagle za naszymi plecami drzwi skrzypnęły i wszedł Yaku.
– W porządku? Jak Kin?
– Sam zobacz? – powiedziałam wskazując na niebo, gdzie Kin latał na swojej smoczycy. Yaku stanął jak wryty i otworzył buzie.
– Smok?
– Smoczyca. Smoki przetrwają tak długo, jak przetrwa nasza rodzina. – powiedziałam czując łzy w gardle. Yaku uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Ścisnęłam go mocno pociągając nosem.
– Gdzie Yula?
– Położyłem ją spać.
– Ciekawe czy ona też będzie miała Emocje smoka.
– Niedługo się przekonamy. – mruknął Vivid wzdychając nostalgicznie.
– Lećcie. – szepnął Yaku trącając mnie łokciem w bok. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Uśmiechnął się znacząco.
– Aż drżycie oboje. Leć Livid!
Przegryzłam wargę i zaśmiałam się. W sekundę dosiadłam Vivida po czym wyciągnęłam rękę ku Yaku.
– Polecę, ale tylko z tobą.
Yaku cmoknął, ale wdrapał się na grzbiet. Vivid rozłożył skrzydła, ryknął potężnie posyłając echo za horyzont i wzbił się w powietrze byśmy mogli polatać z własnym synem. Wypuściłam łzy z oczu a w sercu poczułam, że znów mogę przyznać przed samą sobą, że kocham moje życie.
KONIEC.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro