66. Pożegnanie przeszłości.
– Może miałbyś ochotę... E nie! – Sang Hyun prychnął kręcąc głową – Czy uczynisz mi ten zaszczyt... Weź się w garść człowieku! – krzyknął na siebie. Zaklął, poprawił pudełko owinięty szarym papierem pod pachą i zbiegł ze schodów katedry. Prześlizgnął się wzrokiem po górach, śledził chwilę miarowy lot brązowego smoka, który przecinał właśnie Aurum i ruszył uliczkami miasteczka non stop układając to jedno przeklęte zdanie. Dookoła niego gwar rozmów przeplatał się ze stukotem kopyt, muczeniem krów i świergotem ptaków. Ludzie dobijali targów, wieszali pranie czy odpoczywali na ławkach przy swoich domach. Pachniało ziemią, zwierzętami i pieczenią. Sang Hyunowi żołądek się zacisnął, ale na pewno nie z głodu. Pierwszy raz miał kogokolwiek zaprosić na randkę. Był przerażony, zaschło mu w ustach i czuł mdłości. Nie miał jednak wyjścia, obiecał to siostrze. Westchnął i przyspieszył. Im szybciej to załatwi tym wcześniej będzie wiedział, na czym stoi. Minął cmentarz, co przyprawiło go o jeszcze większą panikę, bo przecież tam leżał jego były i doszedł do drzwi domu Balbina. Westchnął dwa razy i zapukał. Dłonie mu się bezczelnie spociły, a w ustach czuł nieprzyjemny kwaśny smak.
Drzwi skrzypnęły i Sang Hyun spojrzał na Balbina.
– Słucham? – bąknął chłodnym głosem widząc Sang Hyuna w drzwiach.
– Przyszedłem, bo... – zaczął i zająknął się. Pudełko wysunęło mu się spod pachy więc bez słowa podał je Balbinowi.
– Co to jest?
– Prezent...
– Nie chcę twoich prezentów. Za dużo mi ich już dałeś. – mruknął oddając mu pudełko.
– Proszę, weź. Długo się go naszukałem.
Balbin cmoknął zniecierpliwiony i rozerwał papier. Otworzył wieko i znieruchomiał.
– Nie mogę tego przyjąć.
– Owszem możesz.
– Ale to jest...
– Pestka kakaowca. Tak zgadza się. Jeśli ci wyrośnie będziesz miał pierwsze drzewo czekoladowe na Motus. Zawsze o tym marzyłeś prawda?
– Tak, ale. – zająknął się i dodał: – Czemu to robisz?
– Właściwie to przyszedłem do ciebie w innej sprawie. Wiem, że dużo przeszedłeś w życiu, straciłeś ważną osobę i bardzo mi z tego powodu przykro. Chcę tylko powiedzieć – Sang Hyun przeklął się w myślach, bo znów zaczął pływać wcale nie zbliżając się do sedna. – Nie chce nawet konkurować z Vialinem, wiem, że nigdy nim nie będę. Proszę wysłuchaj mnie – dodał szybko widząc, że Balbin już otwiera usta, by mu przerwać.
– Jesteś jedyną osobą, z którą dobrze mi się rozmawia, z którą chcę rozmawiać. Lubie cię więc pomyślałem sobie, że zapytam, czy nie miałbyś ochoty na kawę ze mną. No wiesz... – zerknął na blondyna – randka.
Balbin stał jak wryty. Bez mrugnięcia gapił się na Sang Hyuna i nic nie mówił. Chłopak zaczął się denerwować jeszcze bardziej, gdy Balbin cofnął się o krok.
– Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał i... – urwał, gdy po czuł na ramieniu ciężar. Obejrzał się gwałtownie i wtedy go zobaczył. Wielki śnieżnobiały kruk wzbił się w powietrze i odleciał w panicznym trzepocie skrzydeł. Sang Hyun zmarszczył brwi starając się dostrzec ptaka, ale już zlał się z jasnością nieba.
– Czekaj, czy to był biały kruk, czy mi się przewidziało? – Sang Hyun zwrócił się do Balbina nie do końca pewny czy ptak nie był przewidzeniem.
– Tak. – szepnął Balbin.
– Na Aurum są białe kruki?
– Jest tylko jeden, ale już odleciał. – powiedział Balbin cichym eterycznym głosem. Sang Hyun nie rozumiał zachowania Balbina, ale nie chciał naciskać. Zarumienił się tylko, gdy spostrzegł, że Balbin przygląda mu się z ciekawością. Uciekł wzrokiem.
– Z chęcią się z tobą umówię. – powiedział nagle, a Sang Hyun podniósł gwałtownie głowę. – Tylko może u ciebie na Ziemi. Tutejsze gospody są ryzykowne. Możesz dostać po mordzie. – zaśmiał się a Sang Hyun wraz z nim nadal nie mogąc uwierzyć, że tak gładko poszło. Balbin cofnął się do wnętrza izby zapraszając gestem by Sang Hyun wszedł.
– Pomożesz mi posadzić tego kakaowca?
– Z wielką przyjemnością. – rzekł Sang Hyun zadowolony zamykając za sobą drzwi.
***
Maru wraz z mamą wyszła przez portal na korytarzu wytwórni chłopaków i jak po sznurku ruszyła do przodu. Jej ciężkie zdeterminowane kroki tłumiła ciemna wykładzina.
– Nie tak szybko, Maru. Zdążymy. – zaśmiała się jej mama ledwo nadążając. Maru nie odpowiedziała, taszcząc wszystkie bronie, jakie znalazła w domu szła za muzyką doskonale widząc, gdzie o tej porze jest Koto. Nie zastanawiając się kompletnie nad konsekwencjami otworzyła drzwi i wparowała na salę treningową zaskakując znajdujących się wewnątrz ludzi. Muzyka przycichła, a mały tłum utkwił z Maru pytające spojrzenie.
– Przepraszam! – krzyknęła dostrzegając Koto. Stał na czele siedmioosobowego układu i dyszał po wysiłku. Spojrzał na Maru i zmarszczył brwi.
– Co ty tu robisz? Czekaj, czy to ty, Yihong?
– Witaj, Koto. – kobieta uśmiechnęła się do chłopaka za plecami Maru.
– O co chodzi.
– Wszystko było moją winą. Nie powinnam była cię okłamywać. Teraz już rozumiem. Przepraszam, że kłamałam, przepraszam, że nie dało się ze mną rozmawiać. Przepraszam za to, że cię postrzeliłam!
– Postrzeliłaś Koto?! – krzyknął Alti, ale Koto uciszył go ruchem ręki.
– Wiem, że mnie nienawidzisz. Rozumiem to. – powiedziała Maru podchodząc do Koto, który nadal stał niewzruszony. – Dlatego też przyszłam ci obiecać, że już nigdy w życiu nie dotknę broni.
Po tych słowach Maru wzięła swój łuk i patrząc Koto w oczy złapała go na kolanie. Koto drgnął. Każdą strzałę łamała w dłoniach i rzucała Koto pod nogi. Ignorowała tłum dookoła, w tym momencie liczył się tylko Koto. Swój sztylet z wielkim trudem rozdzieliła na dwie części i każdą z nich cisnęła na wielką stertę połamanej broni. Ostatnią broń, jaką wzięła był ukochany miecz, broń, która wielokrotnie uratowała jej życie, ale też Koto i reszcie. Oparła czubek ostrza o podłogę, a w prawą rękę objęła rękojeść. Westchnęła odpędzając łzy i uniosła nogę, by kopnąć w miejscu styku ostrza z rękojeścią i ostatecznie połamać miecz, ale w tym samym momencie Koto podbiegł i wyrwał jej miecz z dłoni.
– Nie rób tego. – rzekł przyciągając miecz do siebie – nie zmieniaj się dla mnie w ten sposób. Nie chce byś była bezbronna. To nie twoja broń zawiniła, lecz ty, która ją dzierży. Wiem, na co się porwałem umawiając z tobą. Zakochałem się właśnie w takiej Maru, która jest niezniszczalna. Nie zmienia to faktu, że ja również mam swoje słabości i czasem brakuje mi cierpliwości do ciebie. Musisz Maru zrozumieć, że impulsywność i ukrywanie samej siebie nie sprawi, że będę kochał cię bardziej. Połamanie miecza nic tu nie da, bo ja nadal chcę ciebie taką, jaka jesteś.
– Wiem, Koto, wiem. – załkała opadając na kolana i ukrywając twarz w dłoniach – Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Żałuję i przepraszam. O mały włos nie zginąłeś z mojej ręki, nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić.
– Wybaczam ci Maru. To czy ty wybaczysz sobie już zależy od ciebie.
Maru spojrzała na Koto z dołu pociągając nosem. Stał nad nią niczym posąg i patrzył. Jego oczy były zdecydowanie bardziej przeszywające niż jej. Oddała mu tę zdolność, gdy tylko go pokochała.
Koto westchnął i rozłożył ramiona.
– Chodź, do mnie kruszyno. – szepnął, a Maru zerwała się z płaczem i przylgnęła do jego piersi czując na szyi zimno metalu miecza. Płakała wśród wiwatów przyjaciół i nie mogła uwierzyć, że znów jej się udało. Nie wypuści go już nigdy więcej, będzie mógł robić co będzie chciał, a ona go nie wypuści nigdy w życiu. Będę razem na zawsze. Koto, ona i jej mama.
Jungkook pocałował ją w głowę a Maru ścisnęła go jeszcze mocniej nadal płacząc.
– Zostaniesz z nami na próbie? Potem wrócimy razem na Aurum, dobrze? – spytał ścierając łzy z jej policzków.
– Oczywiście, co tylko chcesz.
Koto uśmiechnął się i cmoknął ją delikatnie w usta. Maru puściła go i wraz z mamą pozbierała połamaną broń i odeszły na bok by chłopaki mogli dokończyć trening.
***
Remo wyszedł spod prysznica odświeżony po treningu i wycierając głowę ręcznikiem wyjął swój telefon z torby. Przegryzł wargę odkładając ręcznik i westchnął. Wybrał numer i czekał.
– Halo?
– Chciałbym przyjść porozmawiać. Masz czas?
– Zapraszam, sama miałam do ciebie dzwonić. – odpowiedziała, a on wyczuł w jej głoście radość, że go słyszy. Mimo że rozmawiała z nim kulturalnie i chłodniej niż zwykle Jin poczuł ulgę.
Ubrał się, spakował torbę i wyszedł z szatni. Zjechał do garażu tam, gdzie czekał go samochód i po kilku minutach wyjechał na lśniące latarniami ulice Seulu.
– Cześć. – przywitał się uprzejmie, gdy otworzyła mu drzwi dwadzieścia minut później. Jin złapał się na tym, że podziwia ją, jaka jest piękna, zamiast skupić na tym, co miał jej powiedzieć.
– Wchodź, zrobię ci coś do picia. – powiedziała zamykając z nim drzwi.
– Pakujesz się? – spytał widząc kartonowe pudełka stojące w każdym zakątku salonu. Zdjęcia ze ścian poznikały, a przez uchylone drzwi do sypialni mógł dostrzec otwartą wielką walizkę.
– Tak, sprzedałam mieszkanie i przeprowadzam się. – odparła stawiając przed nim pełną po brzegi szklankę wody. Remo spojrzał na szklankę i uśmiechnął się. W środku zastanowił się, czemu przeprowadzka Yi Ny nie wywołała w nim uczucia rozczarowania i tęsknoty.
– Przyszedłem wyjaśnić naszą sytuacje. Wiem, że się sprzeczaliśmy i każde było egoistą, ale chcę to naprawić. – zaczął upił łyk wody i ciągnął dalej:
– Przepraszam, że próbowałem cię zmienić, to było podłe z mojej strony. Zrozumiałem, że twoje życie jest twoje i możesz z nim robić co chcesz.
– Cieszę się, że do tego doszedłeś. – Yi Na uśmiechnęła się.
– Jednakże twój nawyk jest dla mnie nie do przeskoczenia. Tak jak ty robisz ze swoim życie co chcesz ja również dbam o swoje, jak najlepiej potrafię i przykro mi, ale nie mogę być z kimś, kto pali.
– Doskonale to rozumiem. – Yi Na uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czego Remo nie zrozumiał. – Dlatego rzuciłam palenie.
– Słucham? – Jin podniósł głowę i skrzywił się, gdy coś strzyknęło mu w karku. Yi Na pokiwała głową.
– Nie palę już od dwóch tygodni jak nie więcej.
– Wow! Gratulacje!
– Dzięki. Chciałabym ci wytłumaczyć, dlaczego paliłam. Pół roku po tym, jak odzyskałam pamięć i ciebie dostałam maila od mojego profesora z uczelni. Powiedział mi, że ma dla mnie szanse odbyć staż w bardzo dobrej placówce astronomicznej. Myślałam, że zemdleje ze szczęścia. Staż był płatny, a gdybym dobrze sobie radziła oferował stałą posadę. Nie przyjęłam go, bo wiedziałam, że wiązało się to z przeprowadzką i rozpoczęciem życia od nowa. Wiązało się to z rozłąką z tobą. Wmówiłam sobie więc, że praca za barem to szczyt moich marzeń, bo w domu czekałeś ty, a tak naprawdę ty byłeś dla mnie najważniejszy. Świadomość potrafiłam oszukać, ale podświadomość wiedziała czego tak naprawdę chcę i że astronomie kocham bardziej niż ciebie. Miałam wyrzuty sumienia, bo wiedziałam, że lepszego faceta niż ty nie znajdę, ale serce rwało się za ocean. Potem przyszły dzieci i zaczęły krzyczeć prawdę. Nie mam ucieleśnionych Emocji więc moją ucieczką były właśnie papierosy. Przepraszam Remo za wszystko, za kłamstwa, złamane obietnice i... – urwała, gdy położył jej rękę na dłoni. Spojrzała na niego i rozluźniła się widząc uśmiech na jego twarzy. Pociągnął ją ku sobie. Yi Na bez słowa obeszła stół i usiadła Remo na kolanach.
– Dla samej siebie najważniejsza masz być ty, rozumiesz? – mruknął odgarniając jej włosy z twarzy. Kiwnęła głową.
– Egoizm jest dobry, na to wygląda. – rzekła śmiejąc się.
– Z tego, co widzę, przyjęłaś w końcu ten staż. – powiedział obejmując ją w pasie i patrząc po pudełkach.
– Tak, pojutrze mam samolot.
– A do jak dobrej placówki się dostałaś?
– NASA. – odparła i wybuchnęła śmiechem, gdy Remo jęknął oniemiały.
– Tyle razy ci powtarzałem, że tam jest twoje miejsce! Gratulacje! – krzyknął i przytulił ją.
– Sama chyba musiałam w to uwierzyć, by się spełniło. – zachichotała gładząc po karku. Remo spojrzał jej w oczy i przysunął w jednoznacznym geście. Yi Na nakryła jego usta dłonią. Spojrzał na nią pytająco.
– Wiesz, że już tu nie wrócę? Zamieszkam w stanach, a ty będziesz tutaj. To się nie uda. Bardzo bym chciała to połączyć, naprawdę, ale...
– Nic już nie mów. Będziemy razem choćbyś się przeprowadziła na inną planetę.
– Gdybyś powiedział to do normalnej dziewczyny nie zabrzmiałoby to tak wrogo, jak teraz. Nie zamierzam przeprowadzać się na Motus!
Remo parsknął i pocałował ją krótko.
– Sam podróżuje po świecie, więc lot do stanów, akurat mnie nie przeraża. Kto wie, może kiedyś sam się tam przeprowadzę.
– Oh, Remo! – krzyknęła rzucając mu się na szyję. – jesteś niemożliwy!
– Sama powiedziała, że lepszego faceta nie znajdziesz.
– Tak zarozumiałego z pewnością nie. – parsknęła całując w szyję.
– Ja tylko powtarzam twoje słowa. – Remo wzruszył ramionami. Yi Na puściła go i wstała z kolan.
– To, co teraz? – spytał, a ona w odpowiedzi wyciągnęła do niego rękę. Bez słowa poprowadziła go do sypialni. Remo, któremu naprawdę nie trzeba było nic tłumaczyć zdjął walizkę z łóżka i pociągnął Yi Nę ku sobie. Kochali się jak dawniej, w taki sposób, w jaki uwielbiali najbardziej. Byli ze sobą tyle czasu więc ta krótka rozłąka nie miała dla nich znaczenia. Jakby po prostu oboje wyjechali a teraz wrócili i stęsknieni sobą zatracali w siebie.
Remo obudził się rano czując błogość w każdej komórce ciała i uśmiechnął się do siebie czując ciężar głowy Yi Ny na jego torsie. Pogładził ją po plecach budząc, a dziewczyna wyciągnęła się i oplotła rękami jego ciało.
– Dzień dobry. – szepnął całując ją w głowę. Yi Na zachichotała w odpowiedzi. Pocałowała go w brzuch i uniosła na łokciach przecierając oczy.
– Wiesz czego tylko żałuję?
– Hmm?
– Że nie będzie cię na naszym koncercie.
– A no tak, faktycznie. To przecież w ten piątek. Nie martw się kochanie, całe szczęście na tej planecie istnieje internet.
Remo pocałował ją i spędzili w łóżku kolejną godzinę.
– Pomożesz mi się spakować? – spytała, gdy kończyli śniadanie.
– Jasne, o ile uporamy się z tym w godzinę.
– Chyba żartujesz?!
– Przepraszam, kochanie, ale mam próbę. Pomogę ci tyle ile mogę, a potem wrócę wieczorem, może być?
– Nie mam wyjścia.
Nie wiele jej pomógł, bo naprawdę nie dało się spakować całego domu w godzinę. Gdy minęła, Remo ubrał się i pożegnał wylewnie przy drzwiach.
– Mam dziewczynę w NASA. – mruknął całując w usta.
– A ja chłopaka w zespole.
– Dobrana z nas para, nie ma co. – prychnęła szczypiąc go w bok.
– Idealna. Wrócę wieczorem.
– Do zobaczenia. Kocham cię. – powiedziała i pocałowała go czule. Oddał i pocałunek i pieszczotę, a potem odpowiedział tym samym i opuścił jej mieszkanie lekki jak piórko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro