6. Przybłęda.
Yaku wszedł do wytwórni wraz z Tenim i oboje od razu ruszyli do pokoju gdzie zawsze stały kubki z ramenem. Bez słowa Teni wstawił wodę i czekali aż się zagotuje rozmawiając o niczym ważnym. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Zemi, a był tak wściekły, że aż mu ręce drżały.
— Boże, ale ze mnie kretyn! — jęknął do samego siebie, po czym stanął jak wryty widząc Yakuego i Tenihyunga. — O cześć.
— Coś się stało?
— Jestem niecierpliwym palantem. Rozmawiałem z Kiko, i za bardzo się pospieszyłem. Teraz uważa mnie za jakiegoś porywacza.
— Coś ty jej napisał?
— Chciałem ją stamtąd zabrać nic więcej, a ona to zrozumiała jakbym chciał ją porwać.
— Gratulacje, przyjacielu. — Yaku parsknął i klepnął Zemiego ramię. Potem wziął czajnik i zalał ramen.
— Próbuj dalej, nie masz innego wyjścia — powiedział Teni przejmując czajnik od Yaku— musimy ją uratować.
— Znacznie łatwiej by było po prostu tam pojechać — cmoknął Zemi drapiąc się po głowie.
— A wiesz gdzie dokładnie jest to „tam"? — Yaku uniósł brwi. — No właśnie. Rozmawiaj z nią, ale bez konkretów. Jeśli ci zaufa, sama poprosi byś ją uratował.
Zemi westchnął i kiwnął głową.
— Macie racje.
Yaku zostawił Zemiego i Teniego w salonie i poszedł do swojego studia. Wpisał kod wszedł do środka i zabarykadował tak by nikt mu nie przeszkadzał. Zasiadł przed swoim centrum dowodzenia i zabrał się do pracy.
Dwie kawy i trzy kubki ramenu później miał dopracowane trzy utwory i miał się zabrać za czwarty, gdy postanowił zadzwonić do Livid. Czekał aż odbierze, ale się nie doczekał. Zgadując, że zapewne jest na Aurum wstał i rozprostował nogi. Wyciągnął się, a kilka kręgów wskoczyło na swoje miejsce. Obejrzał się na komputery i wrzasnął odskakując do tyłu. Za ekranem stał mały chłopiec. Gapił się na Yaku i podpierał ścianę.
— Czego ty chcesz?! — ryknął czując jak mu serce wali. Chciał coś jeszcze krzyknąć, ale chłopiec zniknął. Stał tam dosłownie kilka sekund, ale Yaku był pewny, że mu się nie przewidziało. Usiadł na kanapie i przeczesał włosy palcami. Oddech miał szybki, a serce tłukło się o żebra jak oszalałe, a w ustach poczuł smak żółci. Musi stąd wyjść.
Zabrał swoje rzeczy i nie oglądając za siebie wyszedł ze studio. Jak na haju zjechał do garażu i wyjechał na ulicę. Rozglądał się w panice bojąc się, że znów zobaczy chłopca, choć wściekał się na siebie i kazał skupić się na drodze. Kim do cholery był ten chłopiec? Trzeci raz się pojawił, dwa razy mógł mieć przewidzenia. Za pierwszy razem był na morfinie, a drugi raz mógł po prostu nie zauważyć chłopca na nagraniu. Ale teraz był w pełni sił, ze świeżym umysłem i był sam we własnym zamkniętym na kod studio.
Yaku zjechał z trasy i zagłębił się w leśną drogę. Obecność drzew jakoś go uspokoiła. Co chwilę mijały go samochody, ale gdy skręcił w wyboistą drogę został całkiem sam. Zaraz spotka Canisa i będzie wolny.
Wesołe miasteczko wyglądało inaczej niż w nocy, nie straszyło tak jak zawsze. Yaku wysiadł z samochodu i odetchnął świeżym sosnowym powietrzem. Mimo, że nie padało od dawna, to czuł zapach wilgotnej ściółki. Las żył i napawał go spokojem. Nie wypuścił od razu Canisa, rozejrzał się po miasteczku, nasłuchiwał skrzypienia metalu i zapamiętał wszystko co się zmieniło. Bluszcz był wyższy, rower wodny w kształcie łabędzia całkowicie zniknął pod mchem, a woda z sadzawki wyparowała.
Pojawił się Canis i wygląd miasteczka się zmienił, ale nieznacznie. Była tu też Livid, choć nie ciałem, to w postaci pudrowi-różowych róż otoczyła miasteczko dookoła rozsiewając słodki ciężki zapach.
— Czemu jej o tym nie powiesz? — zapytał Canis podchodząc do Yaku opartego o maskę samochodu i wepchnął łeb w jego dłonie.
— Nie chcę jej martwić. — odparł Yaku drapiąc Canisa za uszami. Ryś łypnął na niego uważnie.
— Będziesz tego żałował, zobaczysz.
— Pewnie tak, ale nie chce psuć jak jest dobrze.
— To będzie gorzej, ale twój wybór.
— Skończ prawić morale, chcę z tobą pobyć, a nie słuchać kazań.
— Już nie będę. — Canis wszedł przednimi łapami na uda Yakuego i polizał po czole. Bez słowa wdrapali się obaj na dach samochodu i usiedli obok siebie nic nie mówiąc. Jedyne miejsce gdzie Yaku mógł się uspokoić i zapomnieć o mrocznym chłopcu. Obecność Canisa wyłączała wszystko co złe. Yaku nie wiedział jak długo tak siedzieli, złapał się tylko na tym, że siedzi oparty o bok Canisa i obserwuje drzewa poruszane leniwym wiatrem. Ryś mruczał nad jego głową i milczał.
Zapewne siedzieli by dalej, ale Yaku przypomniał sobie o Livid. Może już wróciła na Ziemię? Poprosił Canisa by w niego wrócił i nadal siedząc na dachu samochodu wyjął telefon i ponownie zadzwonił do swojej dziewczyny. Cmoknął zirytowany gdy znów nie odebrała i już miał napisać wiadomość na Kakao, gdy usłyszał za plecami trzask gałęzi. Poderwał się przerażony, będąc pewny, że za plecami czai się ten sam chłopiec, ale nikogo nie zobaczył.
Las był cichy tylko przez chwilę. Do Yaku znów doleciał trzask gałęzi i podniesione głosy. Potem ich zobaczył. Dwóch nastolatków przechodziło między drzewami. Wpierw Yaku pomyślał, że wyszli na spacer, ale im dłużej się przyglądał tym dotarło do niego, że chłopaki coś niosą. Yaku zeskoczył z samochodu i podszedł skulony do najbliższych drzew. Krzaki jałowca chroniły go przed odkryciem, dzięki czemu mógł się przyjrzeć co takiego nieśli.
Mogli mieć góra piętnaście lat, szli szybko i kłócili się o coś. W pewnym momencie zatrzymali się pod drzewem tyłem do Yaku i pierwszy upuścił worek na ziemię. Gdy Yaku usłyszał pisk w nosie miał całe to ukrywanie się. Wyleciał zza krzaka i ryknął na całe gardło:
— Co wy wyprawiacie?!
Chłopaki też wrzasnęli tyle że ze strachu i zieloni na twarzy uciekli w popłochu tak szybko, że Yaku nawet nie miał szans ich dogonić. Podleciał za to do ruszającego się czarnego worka. Nie zastanawiając się ani sekundy rozdarł worek odsłaniając maleńskiego trzęsącego się pieska. Był przeraźliwie chudy, a rany na jego ciele jasno wskazywały, że głaskany to nie był.
— O Boże... — jęknął Yaku widząc nieszczęście w worku. Chciał wziąć pieska na ręce, ale ten zaskomlał przeraźliwie jakby go przypalano rozżarzonym prętem.
— No już malutki, chcę ci pomóc. — Yaku ściągnął cienką bluzę i starając się ignorować piski pieska podniósł go i wziął na ręce. Doszedł do samochodu i jedna ręką otworzył bagażnik. Udając, że nie słyszy skomleń bólu włożył pieska do pudełka kartonowego, które potem przeniósł na przednie siedzenie. Sam zapakował się do samochodu i wjechał z polanki jednocześnie dzwoniąc do Livid.
Klął pod nosem, gdy nadal nie odbierała pędząc jak wariat do kliniki weterynaryjnej.
Wszedł do pachnącego środkiem do dezynfekcji pomieszczenia i dopadł kontuar przy którym siedziała sekretarka w kitlu. Była to ta sama lecznica w której pracowała kiedyś Livid, ale nikt jej teraz nie pamiętał.
— Znalazłem tego pieska w lesie, ktoś chciał go zabić. Cały czas piszczy. — zaczął Yaku. Dwie dziewczyny za jego plecami wydały dźwięk zaskoczenia i szoku. Albo przeraził je widok pieska, albo Yaku został rozpoznany.
— Proszę za mną. — rzekła sekretarka i poprowadziła Yaku do gabinetu.
— Ha Rin, masz nagły przypadek. — oznajmiła i gestem zaprosiła Yaku do środka. Yaku wszedł z piszczącym pieskiem na rękach i przywitał się z doktor w kitlu w Garfield'a. Yaku ponownie streścił co się stało, a Ha Rina poprosiła by położył psa na stole. Yaku ledwo odkleił przerażonego pieska od siebie, a gdy już biedak leżał, Yaku spostrzegł, że jego koszula jest we krwi.
— Gdzieś ty się mały zapodział, co? — zagadnęła Ha Rina głaszcząc pieska po głowie. Był tak brudny, że trudno było zgadnąć jego prawdziwy kolor. — O, przepraszam, mała! To suczka. — Ha Rina spojrzała na Yaku i dodała:
— Proszę ją przytrzymać za skórę na karku ja ją sobie obejrzę. Yaku złapał tak jak mu poleciła weterynarz czując jak serce podchodzi mu do gardła, bo jego palce od razu natrafiły na wystające kości.
— Ależ ty odwodniona jesteś, dobrze najpierw zajmjmijmy się tymi ranami.
Cały zabieg przywracania suni do życia trwał ponad godzinę. Po załączeniu kroplówki i przemyciu ran oraz zszyciu największych rozcięć, suczka leżała przykryta kocem i nawet przestała drżeć.
— Pomijając skrajne niedożywienie jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Napiszę jak powinno się ją karmić. Umie pan podawać kroplówki?
— Nie, ale moja... — zająknął się — znajoma umie. Jest weterynarzem.
Mało co nie palną, że ma dziewczynę. Coś ty Yaku zgłupiał? Zapomniałeś kim jesteś?
— Wspaniale. Dam jej wszystko co trzeba, jeśli będą jakieś pytania to proszę podjechać.
— Dziękuję. Naprawdę — rzekł wstając. Poszedł zapłacić za wizytę. Przejął od Ha Riny zawiniętą w koc sunię, wziął siatkę leków i kroplówek po czym wyszedł rzucając przyjazne spojrzenie dziewczynom chichrającym się w poczekalni. Za dziesięć minut cały internet będzie wiedział, że Yaku uratował pieska.
W samochodzie znów chciał się dodzwonić do Livid, ale na próżno. Dojechał do domu, wszedł z sunią do sypialni i usiadł na łóżku nie wiedząc co dalej zrobić. Suczka leżała na kołdrze zerkając na Yaku z lękiem nie wiedząc czy ma się bać czy nie.
— Co ja mam z tobą zrobić? — spytał się jej, ale nie odpowiedziała. Pogłaskał delikatnie po uszach, które zapewne gdyby siedziała były by oklapnięte.
Znów zadzwonił do Livid, ale nadal cisza. Czy powinien dać jej jeść? Przecież jest taka chuda. Nałożył do miseczki połowę saszetki mokrego jedzenia i podstawił pod nos. Suczka dosłownie rzuciła się na jedzenie. W kilka łapczywych kęsów pożarła całą miskę i węszyła w poszukiwaniu więcej jedzenia. Yaku dał jej zatem drugą część saszetki. Pół sekundy później nie było nawet atomu jedzenia. Niestety nie na długo. Nie minęło pięć minut, gdy sunia wszystko co zjadła zwróciła na czystą białą pościel.
— No wiesz co. — oburzył się Yaku. Wziął ją na ręce nie wiedząc w czym problem i głaskał myśląc gorączkowo, a w nosie czuł gryzący zapach wymiocin.
— Yaku? — usłyszał swoje imię i drzwi się otworzyły — przepraszam za spóźnienie, ale...
— Livid! — Yaku zerwał się z psem na rękach — pół dnia do ciebie wydzwaniam!
— Osobliwości, co tu się stało? — Livid w panice omiotła psa i całe pobojowisko na łóżku.
— Znalazłem ją w lesie, jacyś gówniarze chcieli ją zabić. Byłem u weta i dała mi cały zestaw leków. Nakarmiłem ją, ale wszystko zwróciła, nie wiem co robić.
— Spokojnie, kochanie już jestem. — Livid zdjęła bluzę i zabrała się do sprzątnięcia wymiocin. — Połóż ją pod oknem.
Yaku naprawdę odetchnął gdy Livid wróciła. Bez niej czuł się jak we mgle. Chciał dobrze, a nawet piesek przy nim nie był bezpieczny. Czuł się żałośnie.
— Ale czemu ona zwymiotowała? Tak chętnie jadła.
— Ile jej dałeś?
— Całą saszetkę.
— Co?
— Głodna była, chciała jeść to jej dałem.
— Jesteś uroczy, ale jej żołądek nie jest przygotowany na takie porcje. Narazie co jest w stanie dostać do jedną łyżkę i tyle.
— Przepraszam — usprawiedliwił się siadając na łóżku. Livid podeszła do niego na kolanach i wzięła jego twarz w dłonie.
— Nic się nie stało, nie zamartwiaj się tak.
Pocałowała go w usta i wróciła do suczki. Wstrzyknęła jakiś lek do wenflonu i nakryła suczkę kocem.
— Jest bezpieczna, teraz niech odpoczywa. Opowiedz mi co się stało.
Yaku opowiedział jak pojechał do swojego miasteczka i jak znalazł suczkę, o wizycie w klinice i o tym, że zapewne cały internet już wie o jego dobrym uczynku.
— Prawie bym zdradził, że mam dziewczynę. Byłem spanikowany, myślałem, że zejdzie mi na rękach.
— Kochany jesteś. — Livid pogłaskała go po włosach.
— A ty gdzie byłaś? Obiecałaś, że wrócisz przede mną.
— Wiem, wybacz. Ketu mnie złapał i błagał bym mu pomogła ocalić wieloryba.
— Słucham?
Livid opowiedziała mu swoją historię o samotnym wielorybie, a Yaku poczuł ciepło na sercu. Nie powinien się aż tak zadręczać, oboje dziś zrobili dobre uczynki. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym przerwał opowieść Livid namiętnym pocałunkiem i przechylił swoim ciałem tak by położyła się na plecach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro