Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

58. Śnieg zabarwiony szkarłatem.


— Wstawaj Yaku musimy iść — powiedziała Cara szturchając chłopaka w ramię. Yaku drgnął, zaklął i nakrył głowę kołdrą. Nawet nie musiał się rozglądać po pokoju, by wiedzieć, że znów był pełen chłopców.
— Yaku proszę nie mogę cię zostawić samego.
— Nikt ci nie każe tu być. Droga wolna! — krzyknął, a pościel tłumiła jego głos.
— Obiecałam, że nie opuszczę cię nawet na sekundę i zamierzam dotrzymać słowa!
— To będziesz musiała tu zostać, bo ja nigdzie nie idę.
Nagle podkurczył gwałtownie nogi, bo materac ugiął się pod czyimś ciężarem.
— Spokojnie to tylko ja. — szepnęła Cara gładząc zarys postaci pod kołdrą. Yaku poczuł mdłości. Kiedyś ten gest sprawiał, że jego serce topniało. Kochał, gdy Cara go głaskała. Pomagało mu to zasnąć. Teraz gdy schrzanił z Livid i zranił ją właśnie będąc z Carą nie mógł znieść jej obecności a co dopiero dotyku.
— Zdradziłeś Livid! Zdradziłeś Livid! — zaśpiewał chłopiec, wskakując na łóżko. Yaku nie mógł się powstrzymać. Wystawił głowę i spojrzał na chłopca. Pięciolatek utkwił w nim oceniające spojrzenie.
— Skrzywdziłeś Livid, bo zdradziłeś ją z Carą. Teraz uciekłeś od Livid i siedzisz z Carą. Bezczelny, bezczelny!
— Zamknij się wreszcie! — krzyknęła Cara, która najwyraźniej widziała chłopca i zamachnęła się trafiając go w twarz. Dziecko upadło na plecy i zwaliło się z łóżka. Gdyby było normalnym dzieckiem teraz nastąpiłby płacz, ale chłopiec wstał z zimnymi oczami, a policzek miał cały czerwony. Cara drgnęła ze strachu. Yaku też się bał, bo nie wiedział, do czego chłopiec jest zdolny.
Dowiedział się tego znacznie szybciej niż by chciał. Chłopiec wrzasnął i rzucił się na Carę. Dziewczyna pisnęła, a Yaku sparaliżowany faktem, że dziecko bije nie jego, a osobę obok.
— Obwinia cię! Chce byś zniknęła! Masz umrzeć! On pragnie twojej śmierci! — krzyczał chłopiec, okładając Carę rękami po głowie. Yaku odblokował się i wypuścił Canisa. Dziecko od razu zniknęło, uwalniając Carę. Dziewczyna nadal leżała na podłodze i drgnęła, gdy Canis dotknął ją nosem w czoło. Yaku wstał i pomógł podnieść się dziewczynie.
— Przepraszam. — szepnął nie mogąc na nią spojrzeć. — Ja ich nie kontroluje.
— Te bachory to twoje myśli! — krzyknęła Cara nadal drżąc ze strachu i adrenaliny — nikt nad nimi nie zapanuje prócz ciebie!
— Ja nie wiem, co robić. — szepnął bliski rozpaczy i spróbował jej dotknąć. Cara wstała i ruszyła do drzwi.
— Przestań w końcu wegetować! — Trzasnęła drzwiami tak mocno, że zadźwięczały szyby w oknach.

***

— Czy ty używasz czasami mózgu? — syknął Zemi trącając Koto w pierś. Chłopak cmoknął i chciał odejść, ale drogę zagrodził mu Enif.

— Dajcie mi spokój.
— Coś ty sobie myślał? Iść samemu do burdelu?! Ktoś mógł cię zobaczyć.
— Ale nie widział, więc odczep się. Mieliśmy iść na Aurum, nie?
— Zobaczysz, jeśli to wycieknie będziemy skończeni. Nie zataisz tego!
— Gdy Kiko groziła, że się zabije rzuciłeś wszystko i leciałeś do niej jak szalony. Ja też chciałem zrobić coś dla Maru, nie moja wina, że jej matka akurat pracuje tak jak pracuje. Chciałem dobrze... — westchnął spuszczając głowę. Spodziewał się tego, ale nie tak szybko. Oczywiście, że bał się momentu, gdy to wycieknie. Nie był w byle jakim klubie tylko w burdelu, a nikt nie uwierzy, gdy wytwórnia zacznie go tłumaczyć. Właściwie nawet nie wiedział jakby miała go z tego wytłumaczyć.
— Wiem, Koto. Mogłeś z nami porozmawiać, mamy przecież tyle możliwości dostania się do środka bez konieczności ogłaszania światu co robimy.
— To i tak zostaje ryzyko, że właściciel wygada, że tam byłem. Musiałem zaryzykować i to nie jest wasza sprawa.

— W tym jednym aspekcie się myślisz. — rzekł Jin spokojnie — To jest nasza sprawa, bo my zawsze trzymamy się razem.
Koto nic nie odpowiedział.
— Chodźmy na Aurum, reszta już czeka. — powiedział Zemi ruszając do portalu.
Weszli przez okno wprost do katedry Livid w szóstkę. Yaku nadal z nikim nie rozmawiał i tylko dzięki Carze wiedzieli, że nadal żyje. Z Livid było to samo. Zamknęła się w swojej komnacie i nie chciała nikogo widzieć. Cara coś tam im zdradziła, co zaszło między nimi, ale szczegółów nikt nie znał. Oczywiście, że się bali o nich. Livid była tuż przed porodem, a Yaku się jej wyparł. Na pewno nie było jej teraz łatwo, a przecież była królową i tworzyła tę krainę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Livid pozwoliła opuścić Vividowi Aurum. Wiedzieli o tym wszyscy prócz Yaku. Cara uznała, że wcale mu to nie pomoże w pokonaniu swoich dzieci.
Wyszli na mroźne skąpane wśród chmur słońce. Gdy wrócił Nix Aurum ponownie pokryło się śniegiem. Było zimno, a ziemskie kurtki mało pomagały w zachowaniu ciepła.
Umówili się z resztą w jednej z karczm najbliżej katedry. W razie czego mogli od razu przyjść z Livid z pomocą.
— Jesteście wreszcie. Czekaliśmy tylko na was. — powiedziała Alex z dzieckiem na rękach wstając od razu, gdy weszli do środka. Całe szczęście było ciepło. Mała izba dobrze trzymała ciepło wielkiego kominka w rogu. Prócz dziewczyn, Balbina, Ketu i Sanghyuna nie było nikogo. Brakowało, Kiko, Yoongiego, Cary i Tayir. Teni od razu podszedł do Alex i przejął Koriego. Chłopczyk zaśmiał się.
Każdy rozsiadł się wygodnie, zamówili jakieś picie i zaczęła się dyskusja.
— Cara mówi, że jest sposób na te dzieci. — powiedział Zemi — tak jak większość z nas podejrzewała te dzieci to właśnie wirus, o którym mówił Aulus, ojciec Cary.
— Zaraził nas w momencie wypuszczenia demonicznych zwierząt, gdy manager kazał nam tu przyjść. Nikt nie miał o tym pojęcia, że to właśnie wtedy zostaliśmy skażeni. — powiedział Remo.
— Przenosząc się na Ziemie nieświadomi roznieciliśmy wirus na całą planetę. Nie mamy pojęcia ile tak naprawdę osób cierpi razem z nami.
— Przez nas. — mruknął cicho Enif przerywając Zemiemu. Nikt tego nie skomentował.
— No dobrze, skoro już wiemy czym to jest — zaczęła Pinna trzymając Ketu na kolanach — musimy znaleźć sposób jak z nimi walczyć. Każdy wirus można wyleczyć, prawda?
— Teoretycznie tak, ale, jak walczyć z czymś, z czym mamy do czynienia pierwszy raz? — spytała Alex przygryzając nerwowo wargę.
— Nie walczyć. — szepnął cicho Balbin. Sanghyun jakby drgnął i wyprostował się zerkając na chłopaka nieśmiało.
— Słucham?
— Opuściłem ciało i tam... — zaczął i zająknął się — i tam spotkałem Vialina.
Cisza była gęstsza niż syrop klonowy. Każdy wyczuł w głosie Balbina, że nadal ma żal do Livid i zapewne do reszty też, że ukrywali przed nim jego byłego chłopaka. Nikt nie zachęcił, by Balbin mówił dalej, czekali cierpliwie co powie.
— Powiedział mi, że te dzieci to nasze negatywne myśli. W momencie wybaczenia tym dzieciom, czy tak naprawdę sobie, sprawimy, że dzieci zniknął.
— Jak mam za przeproszeniem wybaczyć i zapomnieć dziecko, które krzyczy mi w twarz, że jestem pedofilem, bo pocałowałem Gari. — warknął Enif rozpoczynając burzę. Każdy zaczął się przekrzykiwać, udowadniać reszcie, że ma gorzej.
— Jestem bezrobotna, nic nie robię, tylko wychowuje dziecko. Jestem ciężarem dla Teniego! — krzyknęła Alex, ale prawie nikt jej nie usłyszał.
— Nie mogę przyjąć wymarzonej pracy, bo to wiąże się z utratą miłości mojego życia! On mnie nienawidzi za to, że palę, ale to jedyne co mi pomaga uporać się z... — Yina krzyczała głośniej niż reszta, ale nie tak głośno, jak Ofelia:
— Wychędożyłam całe Aurum, a ten, na którym mi zależy pragnie tylko mojego serca!
Wszyscy byli tak załamani swoimi własnymi myślami, że nikt nie zauważył, że powoli zaczęli sami mówić jak ich dzieci. Był ciągły hałas i krzyki. Ketu rozpłakał się, a w jego ślady poszedł Kori. To ocuciło trochę Pinnę i Alex. Jednak dopiero łomot do drzwi sprawił, że każdy zamarł na swoim krześle.
— Co to było? — szepnęła Maru wstając. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Jej gwałtownie blednąca twarz była jasnym komunikatem, że za oknem dzieje się coś przerażającego.
— Nie chcę was niepokoić, ale za drzwiami jest rozszalały tłum.
— Słucham? — Koto podszedł do niej.
— Wypuście Emocje. — poleciła Maru sama wypuszczając Angulisa. Nagle w izbie zagotowało się od sierści, piór, dziobów i kłów. Remo automatycznie przysunął się do Yiny, która nie miała Emocji i szepnął, by nie oddalała się od niego. Lupo, stanął u jej boku. Po drugiej jej stronie zmaterializował się irbis.
— Oddajcie ją!! — krzyknął jakiś mężczyzna, waląc w drzwi. — Oddawać królową!
— Czy oni chcą Livid? — syknęła Alex uciszając Koriego. Acinona u jej boku siedziała cała zjeżona.
— Powiedzmy im, że jej tu nie ma. I tak jej nie dostaną, Nix jej pilnuje. — powiedział cicho Tae.
— Nie ma jej tutaj! — krzyknęła Maru wyciągając miecz zza pleców. — Wynoście się!
Walenie nasiliło się. Drzwi ledwo były w stanie to wytrzymać. Kolejne łupnięcie i każdy był pewny, że ich zapora padła.
— Co tu się dzieje?! — rozległ się znajomy głos. Jimin wyprostował się — Odsunąć się od tych drzwi!
— To Tayir! Tayir co tam się dzieje?!
Chłopak nie odpowiedział. Zza drzwi doleciał ich dźwięk przepychanki i świst wyciąganych mieczy. Minutę później drzwi stanęły otworem, a w nich zjawił się Tayir z sokołem na ramieniu. Przed nim stał starszy mężczyzna blady jak ściana.
— Właź do środka i gadaj! — warknął. Na zewnątrz ludzie Tayir już rozprawiali się z grupą wieśniaków.
— To jej wina! Królowa na nas zesłała plagę!
— Jaką plagę, gadaj wreszcie! — warknęła Maru wyręczając Tayirna i celując mieczem w jego gardło.
— Dzieci! To ona na nas zesłała dzieci! Szepczą i śmieją się z nas! Ona ich nie widzi, jako jedyna jest od nich wolna. Oczywiste zatem, że to jej sprawka.
— To nie wina królowej tylko Aulusa ty kretynie! — warknęła Maru.
— Tak? To, czemu królowa nie widzi dzieci?! Słyszałem jak rozmawia ze swoim chłopakiem. On widzi dzieci, a ona nie.
Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, dlaczego Livid była wolna od dzieci, ale każdy zgadzał się ze sobą, że na pewno to nie była sprawka Livid. Musiało być inne wytłumaczenie tego zjawiska.
Nawet jeśli było inne wytłumaczenie musiał poczekać na okrycie i do dość długo, bo ciszę rozdarł dojmujący, przepełniony paniką ryk smoka. Wszyscy tak jak stali zerwali się z miejsc i wybiegli na zewnątrz szukając źródła dźwięku.
Nix w tej samej chwili wypadł z katedry rozsiewając dookoła szron i śnieg. Cała gromadka pobiegła mu na spotkanie pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się co się stało. Smok wielki niczym dom zachwiał się na szczycie schodów i zwalił do przodu. Nikt nic nie rozumiał. Koto wraz z Maru będąc z całej grupy najszybsi dopadli smoka i stanęli jak wryci. Maru zatkała usta dłonią, miecz wypadł jej z dłoni. Nikt nic nie mówił tylko patrzył na Nixa, jak powoli wykrwawia się u ich stóp. Odchylił głowę odsłaniając wielką ranę na gardle, której nawet oni jednocześnie nie byli w stanie jej zatamować.
— Zabrali ją — szepnął łypiąc na nich swoim błękitnym oszronionym okiem. — Zabrali Livid.
To były ostatnie słowa smoka. Nix wypuścił z nozdrzy ostatnie kłęby zmrożonej pary i znieruchomiał w kałuży szkarłatnej krwi, która bezczelnie brudziła jego śliczne śnieżnobiałe łuski. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro