Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Zdrady


Usłyszała szczęk klucza w zamku, ale nie podniosła nawet głowy.
— Ofelia? — doleciał ją głos Nifiego.
— Tutaj jestem! — krzyknęła ochryple z salonu. Po chwili Nifi wszedł do pokoju zastając Ofelię otuloną kocem po samą szyję. Chłopak nic nie powiedział tylko usiadł na kanapie obok niej i przyjrzał się jej.
— Tak wiem wyglądam strasznie. — szepnęła. Nos od ciągłego płaczu był notorycznie zatkany, a opuchnięte łzy i szara cera sprawiały, że wyglądała jak truposz. Enif odgarnął jej napuszone włosy i przyłożył dłoń do czoła. Ofelia wiedziała, że nie miała gorączki. To by było zbyt proste. Oddałaby wszystko by być tylko przeziębioną.
— Nie wiem, jak ci pomóc. — mruknął Enif przeczesując swoje włosy — ale powiem tyle, że nie jesteś sama. Rozmawiałem z resztą i oni też widzą dzieci. Alti powiedział, że Pinna również. Dodał też, że rozmawiał z nią i doszli do wniosku, że te dzieci to my.
— Jak to my? — spytała Ofelia, siadając na kanapie nadal otulona kocem. Pociągnęła nosem, ale nic to nie dało.
— Nie wiem, ale problem dotyczy prawie wszystkich. Tae powiedział, że nie widzi dzieci. Yaku również powiedział, że Livid jest od nich wolna.
— To nie ma sensu. Skąd one się wzięły i czemu atakują wybiórczo?
— Nie mam pojęcia, ale będziemy mieć dużo czasu na zastanowienie, bo oficjalnie zawiesili zespół.
— Jak to?
— Potwierdzenia nie mam, ale podejrzewam, że manager również widzi dzieci. Non stop chodzi wściekły a przed ostatnim koncertem nas zawiesił.
— O Boże Enif tak mi przykro! — Ofelia nieśmiało dotknęła jego ramienia.
— Jeśli nie znajdziemy na to lekarstwa, boję się, że będzie koniec z zespołem. Yaku na scenie miał atak, wypuścił Canisa. Nie mam zielonego pojęcia jak to odkręcą, ale jest fatalnie.
Ofelia nie odpowiedziała, oparła policzek na kolanie i westchnęła. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
— Nie powinienem był cię tu zostawiać. — rzekł po chwili patrząc na nią — na Aurum przynajmniej miałabyś jakieś zajęcie, a tak...
— Nie — Ofelia pokręciła głową — byłoby jeszcze gorzej. Na Aurum miałabym wszędzie pokusy, po których przychodziłyby wyrzuty sumienia. Nie chcę im dawać powodu do znęcania się nade mną.
— I tak cię nawiedzają.
— Wiem, ale... — Ofelia wzruszyła ramionami — może się do nich przyzwyczaiłam?
— Jak można się do nich przyzwyczaić? Zjawiają się niczym duchy i krytykują nas!
Ofelia ponownie wzruszyła ramionami. Jej obojętność niepokoiła Enifa. Zawsze była dziewczyną zdecydowaną, taką, która wie czego chce, a teraz była wrakiem.
— Chodź, wracamy na Aurum. — rzekł Nifi wstając.
— Nie chcę tam wracać. Mówiłam ci już nie chcę wracać do tamtego życia.
— Ale ja muszę przejść na Aurum. Mamy się spotkać z Livid i naradzić. I tak nie mamy zespołu więc każdy ma wolne.
— Nie chce... — szepnęła ze łzami w gardle.

Nifi ukucnął przed nią i przytrzymał jej nogi.
— Ja też przez to przechodzę. Rozumiem cię doskonale co przeżywasz...
— Nic nie rozumiesz! — warknęła z oczami pełnymi łez — nikt cię nigdy nie nazywał dziwką, która daje za darmo. Jestem kanalią, rozumiesz?! Kimś poniżej slumsów. Nawet dziwki przynajmniej dostają za to wynagrodzenie, a ja...
— Sama mówiłaś, że po prostu sprawia ci to przyjemność.
— A tam, gówno nie przyjemność. Robiłam to przez większość mojego życia. Nauczyłam się, że mogę tym załatwić wszystko, a zwłaszcza dach nad głową. Wystarczyło znaleźć jakiegoś palanta, który wierzy, że będę z nim na zawsze i na wieczność. Wy faceci zrobicie wszystko za seks.
— Nie wrzucaj mnie do jednego worka... — mruknął urażony Nifi.
— Masz rację, ty nawet nie chcesz na mnie spojrzeć tak cię obrzydzam. Wcale ci się nie dziwie.
— Znów popadasz w skrajność.
— Ale ja nie umiem robić nic innego! — krzyknęła płacząc już na poważnie — odkąd uciekłam z domu wszystko układało się w jednym kierunku. Uciekałam od matki jak długo mogłam ukrywałam się po facetach i oddawałam im się. Póki serce przestało mi pracować. Jeden z tych idiotów przestraszył się i zamiast mnie zostawić w tym mieszkaniu, zaniósł do szpitala. Tam odkryli jak się nazywam i wezwali matkę, która zamknęła mnie w szpitalu.
— Chciała ratować swoje dziecko, co w tym dziwnego?
— Ratować? — Ofelia uniosła brwi. Wstała, a koc opadł na podłogę. Potem bezceremonialnie ściągnęła dresy i wypięła w kierunku Hobiego prawy pośladek.
— A wytłumaczysz mi co za matka leje swoje dziecko kablem od żelazka?
Nifi usiadł na podłodze i zbladł. Widział Ofelię nagą tyle razy. Nie potrafił przed sobą ukryć jak będąc w jej ciele obejrzał jej ciało. Musiał się przecież myć. Oczywiście, że wyczuł pod palami wypukłą długą bliznę, ale myślał, że to naturalne rozstępy. Dopiero teraz gapił się na jasną szramę biegnącą przez pół pośladka niczym cięcie nożem.
— Sam widzisz, że to nie jest żadna matka. Kazała mi się wynosić to się wyniosłam. Gdy mnie znalazła w szpitalu mało nie wydrapała oczu. „Jak śmiałaś uciekać ode mnie?!" krzyczała... — wciągnęła dresy i usiadła bez życia na kanapie.
Nifi milczał chwilę starając to sobie jakoś poukładać w głowie. W tym czasie Ofelia ponownie zaczęła płakać. Nifi spojrzał na nią i powiedział jedyną rzecz, jaka przychodziła mu do głowy:
— To nie jest twoja wina.
Ukląkł i starł łzy z jej policzków.
— Robiłaś wszystko by przetrwać. By jakoś wpasować się w otaczający cię świat.
— Ale jaka dziewczyna wpasowuje się w świat skacząc od łóżka do łóżka?! Czemu nie poszłam pracować na zmywak albo gdziekolwiek indziej. Co ja widziałam w tym seksie?!
— To proste. — powiedział Enif siadając obok niej — szukałaś w tym uczucia i zrozumienia. Starałaś się w jakiś sposób odnaleźć miłość, jakiej nie zaznałaś w domu. Pragnęłaś bliskości. Potem odkryłaś, że poprzez seks jesteś w stanie w jakimś stopniu załatać tę ranę, którą zrobiła ci mama. Powtarzam po raz kolejny, to nie twoja wina.
— Skoro to nie moja wina, to czemu one tam stoją i uśmiechają się tak zadziornie? — jęknęła krztusząc się łzami. Enif spojrzał w kierunku korytarza i zbladł. Kompletnie nie spodziewał się zobaczenia dwóch dziewczynek o puszystych mysich włosach ubranych w lekkie białe sukienki.
Kolejny szok nadszedł, gdy je usłyszał.
— Przestań wreszcie paplać i zabierz się za niego. — syknęła jedna z dziewczynek Enif poczuł jak Ofelia spięła się obok niego.
— Od miesięcy o niczym innym nie marzysz jak w końcu poczuć go w sobie. — dodała druga. Ofelia drgnęła i zerknęła przerażona na Nifiego.
— Słyszysz je? — spytała, ale nie odpowiedział.
— Przestań udawać cnotkę i zrób to w końcu. Pociąga cię! Świetny tancerz, idol nastolatek, nic tylko brać.
— Jest na wyciągnięcia ręki a ty się mazgaisz...
— Już powinnaś się rozbierać.
Nifi nie zarejestrował, kiedy Ofelia zerwała się i rzuciła na dziewczynkę z krzykiem. Potoczyły się po podłodze w szamotaninie rąk i nóg.
— Daj! Mi! Spokój! — krzyczała Ofelia, krzycząc przez płacz zatykając usta jednej z dziewczynek i dopychając ją do dywanu. Druga dziewczynka stała nad Ofelią i kopała ją w bok krzycząc: „Dziwka! Dziwka! Dziwka!"
Nifi uznał, że jedynym ratunkiem w tym momencie będzie wypuszczenie Equsa. Kasztanek zmaterializował się od razu grzebiąc nogą w dywanie cały zdenerwowany. Nifi od razu odetchnął z ulgą, gdy podziałało. Dziewczynki Ofelii zniknęły. Zwinęła się w kłębek na dywanie i zawyła.
Wpierw do Ofelii podszedł Equs i obwąchał jej włosy. Poskrobał kopytem o dywan i kwiknął pocieszająco. Ofelia dalej płakała. Nifi bez słowa chwycił ją za ramiona i podciągnął ku sobie, by przytulić.
— Prz...przepraszam. One nie mówiły prawdy!
— Ciii, jestem obok.
Ofelia dalej płakała i zapewne zdawała sobie sprawę, że Nifi wie. Jej dziewczynki wcale nie kłamały.

***

Jimin załomotał w drzwi chatki swojego brata i go zawołał.

— Wyłaź Tayirn!
— Alti? — chłopak otworzył ze zdziwieniem widząc na progu rozjuszonego brata.
— To prawda? — warknął.
— O czym ty mówisz?
— Nie wiesz? To ja ci zaraz pokażę! — Złapał młodszego brata za kołnierz i wyprowadził z domu.
— Co ty wyprawiasz?! — Zaskoczony Tayirn zaczął się wyrywać, ale Alti był silniejszy. Tayirn potykał się co krok nadal starając się dowiedzieć, gdzie Alti go ciągnie, ale chłopak nie zamierzał się odzywać. Wrócił do swojego domu i ramieniem otworzył drzwi. Wepchnął Tayirna do środka, który nie zauważył leżącej na podłodze Pinny, potknął się o nią i runął na jak długi.
Alti zamknął za sobą drzwi pogrążając izbę w półmroku i spojrzał na Pinnę i Tayirna leżących na podłodze. Pinna była zapłakana.
— Alti! — krzyknęła podnosząc się na kolana.
— Co ty wyprawiasz, Alti? — Tayirn wstał i podszedł do brata.
— Czy mnie zdradziłaś? — spytał cicho Alti patrząc na Pinnę z góry. Dziewczyna zachłysnęła się łzami.
— Alti nie tu. — syknął Tayirn łapiąc brata za rękaw. Alti wyrwał się.
— Nie dotykaj mnie!
— Alti, Ketu... — szepnął. Alti obejrzał się i zobaczył w kącie pokoju wciśniętego ze strachu Ketu. Od razu złagodniał. Chłopiec nie był niczemu winny, a musiał to oglądać. Nie zmieniało to faktu, że Alti nadal był rozjuszony. Nie mógł uwierzyć, że Pinna mogła go zdradzić.
— Przepraszam Ketu. Wszystko jest w porządku. Chodź, synku — zachęcił go, a Ketu nieśmiało do niego podszedł. — Tęskniłem za tobą.
— Czemu krzyczysz na mamę?
— Dorośli czasem mają różne zdania, wiesz?
— Ale mama się boi. Płakała jak wyszedłeś. Czy ty nas tato zostawisz?
Alti wstał z synem na rękach. Poczuł zimny pot na plecach.
— Właśnie Alti, czy ty nas zostawisz? — głos Pinny przetoczył się przez izbę. Nadal była zapłakana. Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Była zawzięta i wściekła.
— A zdradziłaś mnie?
— Wygląda na to, że sam podjąłeś decyzję nawet nie dając mi dojść do słowa.
— Może nie przy dziecku. — szepnął Tayirn przez zęby — Chodź Alti pogadamy na zewnątrz.
— Najpierw to ja się chcę dowiedzieć, czy moja żona mnie zdradziła.
— Nie wiem. — odparła Pinna mocnym głosem — nie chcę tych snów, ale też ich nie kontroluje. We śnie jest mi dobrze, gdy się budzę czuje obrzydzenie do siebie. Tak, mój dar okazał się przekleństwem.
— To nie jest wina Pinny — rzekł Tayrin spokojnym głosem — to moja wina, zostaw ją.
— Do ciebie zaraz wrócę. — warknął Alti ostro. Ketu jęknął niezadowolony i wyrwał się ojcu. Pinna od razu wzięła go na ręce. Tayirn korzystając z zamieszania chwycił brata za łokieć i wyprowadził z izby.
— Jak możesz ją tak oskarżać?! I to jeszcze na oczach dziecka! — krzyknął, gdy Alti mu się wyrwał. Teraz mogli się kłócić do woli.
— Ty jeszcze masz czelność mieć do mnie pretensje? — warknął Alti — Gdy mnie nie było wy zabawialiście się...
— Wiem, że jesteś wzburzony, ale to nie jest wina Pinny. To ja wszystko zrobiłem. Odkąd mi ją zabrałeś spod księżyca...
— Ja ją zabrałem tobie?! — ryknął Alti czerwieniejąc na twarzy — To jest moja żona! Zawsze nią była.
— Nie pamiętałeś jej, a ona ciebie. Przyznaje, że zakochałem się w niej, a okazało się, że odkochanie nie jest takie łatwe. Nadal o niej myślę, wspominam to, co było i wyobrażam sobie za dużo zwłaszcza przed snem. Przepraszam Alti...
— Nie masz prawa... — warknął Alti tak bardzo wzburzony, że nie miał siły dokończyć zdania.
— Nie jesteś w stanie kontrolować moich myśli. Nie jestem z nich dumy, ale tylko tam mogę z nią być.
— Przez to sprawiasz, że moja żona cierpi. Musisz to skończyć.
Tayirn pokręcił głową wzdychając ciężko. Alti naprawdę musiał się pilnować, by mi nie przywalić. Kręciło mu się w głowie i nie mógł uwierzyć, że jego własny brat fantazjuje o jego żonie.
— To podchodzi pod stalking.
— Gdyby Pinna nie miała takiego daru nie byłoby tej rozmowy. Co mam zrobić? Zakochałem się i o niej myślę to przecież normalne.
— Ale przez to moja żona cierpi. Znajdź rozwiązanie, bo inaczej...
— Co? Pobijesz mnie?
— Pojedynek braci... — syknął chłopiec, materializując się między nimi. Alti i Tayirn jednocześnie wrzasnęli i odskoczyli. — Pojedynek na śmierć i życie o kobietę. Zróbcie to.
Braci, sparaliżowało. Gapili się na chłopca, który prześlizgiwał się po nich wzrokiem. Oboje nie byli w stanie powiedzieć od kogo pochodzi chłopiec. Jako dzieci byli do siebie tacy podobni.
— Też go widzisz? — spytał szeptem Alti. Tayirn pokiwał głową.
— Oczywiście, że mnie widzi. Też doskonale słyszy. Zaraz mu powiem co o nim myślisz. — warknął chłopiec, uśmiechając się mściwie.
— Wiem co Alti myśli — Chłopiec zwrócił się do Tayrin — chce byś zniknął.
— Wcale tak nie jest! — Alti zbladł zatykając sobie ręką usta.
— Widziałem jego myśli, nie uciekniesz przed tym.
— Chcesz bym zniknął? — szepnął Tayirn nie mogąc uwierzyć w to, co jego brat mówi.
— Tayrin proszę...

— Po tym, jak ci wyjaśniłem, przeprosiłem?
— Przyłóż mu! — krzyknął chłopiec do Tayirn. Jednak nie miał nad nim władzy. Tayirn spojrzał z bólem na Altiego i bez słowa odszedł.
— Tayirn stój! — krzyknął Alti i chciał pobiec za bratem, ale w tym samym momencie chłopiec podstawił mu nogę i Alti wyrżnął brodą w błoto. Prychnął i przetoczył na plecy. Niebo przesłoniła twarz chłopca.

— Tchórz z ciebie. Gdybyś wyzywał go na pojedynek, a potem zabił Pinna byłaby wolna.
— Ciebie zabiję! — ryknął Alti, zerwał się na nogi i rzucił na chłopca. Kotłowali się chwilę w błocie, Alti przygniatał go do ziemi szarpał za koszulkę na przodzie, ale chłopiec nic sobie z tego nie robił. Szczerzył zęby pełne błota i zaśmiewał na cały głos.

— MNIE NIE MOŻNA ZABIĆ! — zawył odchylając głowę do tyłu — Póki żyjesz ty żyje ja!
— Tato!
Z prawej strony zobaczył ruch. Był jednak w takiej furii i panice, że nie zwrócił na to uwagi.
— Tato! Mama! — krzyczał Ketu szarpiąc ojca za rękaw. Cudem Alti odwrócił oczy od zimnych oczu chłopca i spojrzał na przerażoną twarz Ketu.
— Chodź tato! — krzyknął ciągnąc Altiego — coś się stało mamie!
Alti zerwał się z miejsca i wpadł do izby. Od razu dostrzegł Pinnę skuloną na łóżku, nad którą pochylały się trzy skrzydlate dziewczynki. Trącały ją i szturchały a Pinna zakrywała się swoimi skrzydłami. Alti podleciał do niej i odciągnął pierwszą dziewczynkę. Wszedł na łóżko i bez słowa objął Pinnę.
— Cii, jestem tu! Jesteś bezpieczna.
— Nie! Brzydzisz się mną! — krzyknęła chcąc się wyswobodzić, ale nie pozwolił jej.
— Przepraszam Pinna. Przepraszam za wszystko.
— Nawet nie dałeś mi dojść do słowa! Tak śni mi się Tayirn, ale ja tego nie chce! Bałam się, że jak się dowiesz to mnie zostawisz i miałam racje!
— Nigdy w życiu cię nie zostawię. Przenigdy. Wiem, że mnie nie zdradziłaś. Wiem też, że czujesz się źle. To moja wina ja spanikowałem. Te dzieci to ich wina.

— Czym one są?! — zawyła wtulając się w niego i płacząc z całej siły.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem czym są te dzieci.
— Boję się. — załkała szeptem.

Za nim Alti odpowiedział na łóżko wdrapał się Ketu. Przestraszony nieśmiało poprosił do pozwolenie przytulenia. Alti ze łzami w gardle zagarnął go drugą ręką i objął całą swoją ukochaną dwójkę starając się obronić ich przed tym, czego sam bał się najbardziej. Przed mrocznymi dziećmi, które coraz bardziej ingerowały w ich życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro