Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. Wygnanie




Leżałam w objęciach Vivida i obserwowałam jak leniwie porusza ogonem. W komnacie było tak ciepło, że włożyłam tylko cienką sukienkę, a stopy miałam bose. Trzask ognia w kominku zagłuszał ciszę. Jednak cisza była pozorna. Potencjalnie sielankowy obrazek nie miał nic  wspólnego z tym, co działo się w naszych głowach. Dyskutowałam z Vividem od przeszło pół godziny. Temat był ten sam odkąd wrócił.
Nix powiedział wyraźnie, że ciebie posłuchają. Musisz ty porozmawiać ze smokami.
Raz zostałem zaatakowany i to przez smoka właśnie. Nie zostawię cię samej.
Musimy to naprawić, rozumiesz. Nic mi nie było jak poleciałeś po Kiko. Mam ludzi Tayira, Nixa oraz Wapiego. Jeśli chcesz zamknę się w tej katedrze, póki nie wrócisz.
Uszczypnąć ja cię mam w szyszynkę?! Niepoważna jesteś.
Vivid... zaczęłam spokojnie Całe Motus przez nas jest zasypane smokami, które nie dogadują się z ludźmi. My to zrobiliśmy. Przez naszą ignorancję możemy stracić smoki oraz mieszkańców Motus. Wiem, że to ryzykowne, ale musimy coś zrobić.
Vivid westchnął wypuszczając obłoczki dymu z nosa.
Od tych hormonów to ci się w głowie poprzewracało. Nudzi ci się i pragniesz doświadczyć jakiejś przygody dzięki mnie, prawda?
Wcale, że nie!
Yhmm, jasne... Słuchaj, zgodzę się na jedno. Niech najpierw Nix leci. Zrobi dla mnie wszystko, wybada teren i wróci. On jedyny wie, gdzie są smoki, z którymi można jeszcze pogadać, a ja nawet nie wiem, gdzie ich szukać. Nie polecę nigdzie, póki nie wróci Yaku. Gdy on jest z tobą przynajmniej masz jakieś zajęcie.
Prychnęłam w duchu, ale wiedziałam, że go nie przekonam.
— Zgoda! — powiedziałam na głos próbując wstać. Vivid podparł mnie skrzydłem i jakoś stanęłam na nogi.
— Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie doktor. Chcę wiedzieć, czy wszystko w porządku z maluchami.
— Jestem pewny, że tak. — zachichotał i chuchnął ciepłym oddechem na brzuch. Dzieci rozpychały bezczelnie mój brzuch jakby w odpowiedzi.
— Został miesiąc. — zaśmiałam się czując gęsią skórkę. Nie mogłam doczekać się, by ujrzeć maleństwa, ale myśl o samym porodzie paraliżowała mnie.
— Nie bój się, nie będziesz sama. — mruknął smok trącając mnie łbem w policzek. Uśmiechnęłam się odchodząc kawałek.
— Leć do Nixa, pogadaj z nim, ja zaczekam na ciebie.
Vivid dźwignął się na nogi i wolno prześlizgnął przez wielkie drzwi. Poczłapał do wyjścia z Katedry i wzbił się w powietrze nadal irytująco zimnego dnia.

Nix, choć bardzo niechętnie zgodził się opuścić Aurum i polecieć na poszukiwanie smoków, które były życzliwe i dobre. Vivid i ja wierzyliśmy, że wszystkie takie są, tylko ludzie sprawili, że zaczęły walczyć o swoje prawa. Po rozmowie z Vividem biały smok wzbił się w powietrze zabierając ze sobą zimę. Już po godzinie od jego odlotu śnieg zaczął topnieć, a wodospad puścił i rzeka ponownie zaczęła płynąć. Następnego dnia, na Aurum zawitał doktor, dla którego zostawiłam otwarte przejście w katedrze. Mężczyzna przeszedł na Aurum z dużą walizką i przywitał się ze mną wylewnie.
— Ależ ty wielka!
— Dziękuję doktorze za komplement. — parsknęłam wyprowadzając go z katedry. Doktor omiótł spojrzeniem Vivida, który nie opuszczał mnie o krok, ale nie wypowiedział swoich obaw.
Niestety, ale w katedrze było za ciemno by robić badanie, dlatego poszliśmy do szpitala, który, mimo iż mieścił się w podziemiach był jasno oświetlony. Hanonim mi kiedyś zdradził, że te pioruny, które nie dały się sfermentować przerabia tak by służyły za świece długopalące i umieszcza je w żyrandolach w sali szpitalnej. Musiałam przyznać, że zadanie spełniały rewelacyjnie.
Szliśmy wolno, bo naprawdę było mi ciężko. Vivid wrócił do mojego serca tuż pod drzwiami uniwersytetu i wraz z doktorem weszłam do środka.
W szpitalu zastaliśmy śpiącą Maru z obandażowanym brzuchem. Wczoraj ponoć dostała napadu histerii i zraniła się w brzuch. Jej widok przypomniał mi, że nadal nie rozwiązałam jej zagadki, a jej matka nadal jest nieświadoma istnienia córki. Po raz kolejny poczułam bezsilność i złość, że siedzę tu już tutaj tyle czasu bez możliwości działania.
— No pokaż te dzieciaczki. — rzekł doktor po rozpakowaniu przenośnej maszyny do USG. Usadowiłam się na jednym z łóżek i podwinęłam lnianą bluzkę. Doktor przyłożył urządzenie do skóry. Zimno zaszczypało trochę, ale szybko się przyzwyczaiłam. Doktor w milczeniu przyglądał się obrazowi na monitorze, a ja czekałam na werdykt. Nie stresowałam się zbytnio, byłam pewna, że z dziećmi wszystko w porządku.
— No więc tak — Doktor Gim odchrząknął i odwrócił monitor ku mnie — oba płody jeszcze się nie obróciły, ale nie ma powodu do zmartwień, mają jeszcze czas. Udało mi się znaleźć rączkę, proszę tu mamy dowód, że ma wszystkie paluszki.
Przyjrzałam się ze łzami w oczach niewyraźnemu zarysowi rączki, która drgała lekko, a potem zacisnęła się. Zaśmiałam się przez łzy.
— Również znam już płeć...
— Doktorze! — krzyknęłam ostrzegawczo by mi nie wygadał.
— Tak wiem, wiem, nic nie powiem. — Uśmiechnął się tajemniczo. Wytarł mój brzuch i pozwolił okryć bluzką i kocem.

— Bardzo dokuczają plecy?
— Trochę, ale mało chodzę. Tak naprawdę wstaje tylko do toalety.
— Słusznie, w tym ostatnim trymestrze zalecam jak najwięcej odpoczynku. Poza tym, gdy pod koniec ósmego miesiąca już bliźniaki mogą zacząć szykować się do porodu. Dobrze by było mieć kogoś, kto zna się na porodach. Nie obiecuje, że dotrę na czas.
— Proszę się nie przejmować, doktorze. Mam zapewnione miejsce w tym szpitalu i mój dobry znajomy zna się również na porodach.
— Nic mi więcej nie pozostało jak życzyć wypoczynku. — powiedział pakując maszynę do wielkiej torby. Zamyśliłam się nagle, przez co nie odpowiedziałam. Doktor zapiął suwak i spojrzał na mnie.
— Wszystko w porządku?
Westchnęłam gwałtownie splatając palce na brzuchu. To była moja szansa.
— Doktorze, proszę się na mnie nie pogniewać, ale czy mogę coś panu powiedzieć?

— Słucham. Nie jestem dobry w doradzaniu, ale słuchaczem jestem znakomitym. Tak mówią.
Przegryzłam wargę nagle czując skrajne zdenerwowanie. Może to jednak był głupi pomysł? Jednak nie miałam wyjścia zaczęłam już, więc musiałam skończyć.
— Dowiedziałam się z wiarygodnego źródła, do czego niektórzy ludzie wykorzystywali Motus. — mówiłam bardzo cicho, bojąc się, że Maru może mnie dosłyszeć, mimo że byłam oddalona od niej o cztery łóżka, a dziewczyna leżała z otwartymi ustami i co jakiś czas pochrapywała.
— Przepraszam doktorze za śmiałość, ale nie mam jak tego zweryfikować, bo nie mogę przechodzić na Ziemię. Opowiedziano mi historię pewnego klubu w Seulu, który...
Doktor zbladł gwałtownie, że aż przerwałam. Prawie dostałam swoją odpowiedź na tacy.
— Proszę tam nie chodzić. To niebezpieczni ludzie.
— Na razie i tak nie mogę. Bardziej zależy mi na kobietach, które tam pracują.
— Nie wiem, kto naopowiadał te historie, ale proszę mnie o to nie pytać. Ja jestem lekarzem i nic nie wiem o żadnym klubie. Przepraszam, ale muszę iść.
Mężczyzna wstał gwałtownie i ruszył do drzwi. Ja również się dźwignęłam, ale za nim udało mi się stoczyć z łóżka doktor zniknął za drzwiami burknąwszy, by go nie odprowadzać.
Westchnęłam i ze zmęczenia i z rezygnacją. Wróciłam do katedry i wraz z Vividem wcisnęliśmy się do mojej sypialni.
— Swoim zachowaniem tylko potwierdził, że to on przemycał kobiety na Motus by tam rodziły. — powiedział Vivid podpalając wygasły kominek.
— Myślisz, że to on odbierał poród Maru?
— Nie zdziwiłbym się.
— Tak bym chciała móc zwrócić jej matkę. Maru straciła tak wiele, a widać wyraźnie, że sama ze sobą sobie nie radzi. Koto jest pomocny, ale często go nie ma. Matka byłaby dla niej błogosławieństwem.
— Sama nie możesz wyjść. Trzeba komuś o tym powiedzieć, poza tym nie mamy pewności, czy jej mama nadal tam pracuje.
— Wapi twierdzi, że tak.
— Wapi również twierdzi, że Ofelia poleciała na niego, bo jest męski. Chłopak za wiele się naoglądał w Kronikach i czasem nie wie co jest prawdą, a co nie.
Wybuchnęłam śmiechem sadowiąc się między jego łapami. Vivid, gdy nie miał obiektu do drwin — takich niewinnych, ale zawsze drwin — lubił obgadywać innych, a Wapi był jego ulubioną ofiarą. Okazało się, że w następnych dniach obgadywanie Wapiego stanie się wręcz notoryczne, niestety jednak już bez śmiechu.

Był przeddzień powrotu chłopaków. Nad ranem zapukał, a racze prawie wyważył drzwi jeden ze strażników wyrywając mnie ze snu, który ostatnimi czasy raczej mnie omijał. Vivid warknął ostrzegawczo, ale go uciszyłam.
— Królowo! — zadyszany strażnik przytrzymał się framugi — Proszę za mną! Doszło do wypadku!
Starałam się wyciągnąć z niego więcej, ale zasapał się. Uznałam, że szybciej dojdę na miejsce niż on odzyska głos. Narzuciłam na ramiona cienki pled i wraz z Vividem wyszłam z komnaty.
— Tylko proszę się bez nas nie oddalać, trochę to niebezpieczne.
— Powiesz wreszcie co się stało?
— Wapi zabił chłopca. — odparł cicho, a ja zbladłam. Wymieniłam spojrzenie z Vividem i już bez słowa wyszliśmy z katedry.
U stóp schodów stał spory tłum, który trzymał Wapiego za ręce. Chłopak był blady i szarpał się klnąc nieustannie. Ludzie krzyczeli coś jednocześnie tworząc niezrozumiały bełkot. Nad tym wszystkim unosił się krzyk kobiety. Dostrzegłam ją po chwili. Trzymała w dłoniach biały tobołek naznaczony czerwonymi plamami. Resztę w myślach wyszeptał mi Vivid.
— Livid to nie ja! — krzyknął Wapi nie pozwalając mi nawet pozbierać myśli. — Nie miałem z tym nic wspólnego. Musisz mi uwierzyć!
— Przymknij się! — warknął jeden z mężczyzn, który go podtrzymywał, a potem rąbnął w szczękę. Wapi osunął się lekko.

— Livid, błagam... musisz mi uwierzyć... — jęknął. Kolejny cios tym razem w skroń odebrał mu głos.
— Wystarczy! — krzyknęłam. Nie wierzyłam, by Wapi naprawdę zabił chłopca, musiałam jednak rozwiązać to tak by Wapi nie ucierpiał ani tłum mnie nie zlinczował.
— Przyprowadźcie ją do mnie. — poprosiłam strażników wskazując na klęczącą kobietę z ciałem dziecka na rękach. Po minucie już stała przede mną cała zapłakana.
— Królowo... — jęknęła pokazując mi zakrwawiony tobołek. Gdzieś w gardle zebrały mi się łzy. W oczach matki nie dostrzegłam ani złości czy pretensji, był tam strach i pytanie, czy aby przypadkiem to nie był koszmar. Zdecydowanie z nią się zgadzałam, był to najczarniejszy ze wszystkich koszmarów i teraz doskonale o tym wiedziałam.
— Opowiedz co się stało. — poprosiłam.

— Znalazłam go królowo w lesie. Poprosiłam, by nazbierał chrustu na opał. Długo nie wracał, więc poszłam go szukać. Znalazłam go za chatką tego mordercy, leżał cały w szyszkach i sosnowych igłach. Och Osobliwości, to był mój jedyny syn, mój kochany chłopczyk — Po tych słowach kobieta zalała się takimi łzami, że nic więcej się nie dowiedziałam. Strażnik odprowadził ją, a ja spojrzałam w tłum, który rozszalał się na dobre.
— Powiesić go!
— Powiesić tchórza!
— Morderca!
— Sprawiedliwość!
Nie miałam szans ich przekrzyczeć. Stałam zdecydowanie za długo, kręgosłup zaczął protestować. Całe szczęście Vivid był obok. Zaparł się łapami, rozłożył skrzydła i ryknął w tłum uciszając go w sekundę.
— Nie do was należy osąd, lecz do waszej królowej. Jeśli ktokolwiek dotknie Wapiego bez jej zgody nie zawaham się go podpalić.
Położyłam rękę na łopatce Vivida i powiedziałam:
— Czy ktokolwiek widział na własne oczy jak Wapi dopuścił się czynu, o jaki go wszyscy oskarżacie?
Tłum zamilkł. Obserwowałam uważnie każda napotkaną twarz czując rosnącą satysfakcję. Już byłam gotowa ich skrzyczeć i kazać się wynosić, bo wyszło tak jak podejrzewałam, ale wtedy ktoś krzyknął:
— Ja to widziałam!
Szmer zaskoczenia przetoczył się wśród ludzi, a potem tłum rozstąpił się przepuszczając ku mnie Kiko. Wytrzeszczyłam oczy.
Kiko wspięła się wolno po schodach i stanęła nieśmiała przede mną.
— Przepraszam królowo. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale sama widziałam. Wyglądał jakby coś go napadło, krzyczał i miotał się na wszystkie strony. Myślałam, że zobaczył ducha. „Zostawcie mnie! Zostawcie!" Cały czas to powtarzał. Wyszarpnął sztylet i rzucił się na tego chłopca, by zadźgać na mych oczach.
— Wiesz, że za kłamstwo koronie również można zawisnąć? — syknął Wapi podnosząc obitą twarz.
— Stul pysk!
— Krzyknęłam na niego, ale byłam za daleko. Gdy mnie tylko zobaczył uciekł, a ja starałam się chłopca ocalić. Niestety sztyletem trafił w krtań i...
— Wystarczy! — uciszyłam ją ręką.
Usłyszałam dość. Nie mieściło mi się to w głowie. Błądziłam niewidomym wzrokiem po ludziach, którzy oczekiwali sprawiedliwości. Ja wiedziałam, że nie byłam w stanie wydać wyroku na przyjacielu, nawet jeśli faktycznie dopuścił się takiej zbrodni. Trudno najwyraźniej nie byłam dobrą królową, ale nikt ich tu wszystkich nie trzymał.
— Livid. — usłyszałam głos Noby, która po chwili stanęła obok mnie. — Chodź, musisz się naradzić.

Poprowadziła mnie z powrotem do katedry. Vivid został, by pilnować bezpieczeństwa Wapiego.
— No i? Co ty na to? — spytałam odwracając się do mamy.
— Cóż, sytuacja jest średnia. Mamy jedno ciało, światka i oskarżonego. Jak dla mnie wyjście jest jedno.
— Nie skarzę własnego przyjaciel, który oddał mi ciebie. Zapomnij.
— Wiem i wcale cię do tego nie namawiam, ale musisz jakoś zareagować. Tłum jest wściekły, masz zrozpaczoną matkę i dziewczynę, która widziała zdarzenie. Jeśli to zignorujesz całe Aurum się odwróci przeciwko tobie.
— To masz jakiś pomysł, czy nie?

Narada trwała krótko. Gdy wróciłam do Vivida i reszty, Wapi zdawał się przytomniejszy. Cały czas szukał kontaktu wzrokowego ze mną, ale ja musiałam grać. Był teoretycznie winny.

— Po wysłuchaniu tego, co macie mi do powiedzenia oraz przemyśleniu doszłam do jednego słusznego rozwiązania. Nie jestem jasnowidzem i tylko Osobliwość zna prawdę co faktycznie się stało, a ja nie zamierzam wywyższać się ponad was i udawać, że posiadam moce jak Osobliwość. Żadna kara nie zwróci życia chłopcu, dziecko odeszło już z tego świata i dalsze spory nie wrócą mu życia. Jednakże nie mogę przejść obojętnie obok mężczyzny, który został oskarżony. Dlatego mój wyrok jest ostateczny. Jeśli ktokolwiek będzie miał pretensje czeka go taki sam los. Wapi do zmierzchu masz opuścić teren Aurum. To moje ostatnie słowo.
— Livid, ty nic nie rozumiesz! Nie możesz! Ja muszę tu zostać, muszę cię chronić! Oni uknuli spisek, chcą twojej śmierci... —
Vivid ryknął wściekły ucinając rozmowę oderwał się z ziemi, chwycił Wapiego w szpony i poszybował jak najwyżej. Ja w tym czasie totalnie zmęczona wraz z mamą weszłam do katedry marząc tylko by ten dzień się skończył. Przecież gorszy nie mógł być. Niestety, ale się pomyliłam.
Vivid wrócił o zmierzchu. Wyrzucił Wapiego pod tunelem i bez słowa poczekał, aż chłopak wraz z Ves zniknął w ciemnej otchłani. Prawdopodobnie uratował mu tym życie, bo wściekły tłum zatłukłby go na śmierć u stóp mojej katedry.
Wieczorem wśród odgłosów cykad, które po odejściu Nixa obudziły się na nowo wyszłam mu na spotkanie i bez słowa ruszyliśmy na cmentarz, gdzie w ciągu dnia przybył kolejny grób. Smutek rozdzierał mi serce, gdy zobaczyłam jak maleńka to była mogiła w porównaniu to pozostałych. Uklękłam z trudem i mocą zwaną wyobraźnią okryłam o granatem i nakazałam złotolistnemu platanowi czuwać nad nim po wieki wieków. Uroniłam kilka łez nad chłopcem, nie znając nawet jego imienia i wraz z Vividem modliliśmy się w milczeniu nad naszymi pozostałymi przyjaciółmi. Wtedy to naszą ciszę ktoś przerwał. Obejrzałam się z lękiem, ale gdy rozpoznałam Balbina uśmiechnęłam się.

— Dobry wieczór Balbin.
Chłopak nie odpowiedział. Stanął nad grobem Vialina i milczał. Zmarszczyłam brwi.
— Wszystko w porządku?
— Kto dał ci prawo decydowania co mam pamiętać a czego nie? — wycedził drżąc na całym ciele. Poczułam ukłucie strachu. Spróbowałam się podnieść, ale nie miałam siły. Vivid za moimi plecami zdawał się sparaliżowany.
— O czym ty mówisz, Balbin?
— Jak mogłaś pozbawić mnie o nim pamięci? Jakim prawem?
— Balbin, przepraszam.
— Co mi z twoich przeprosin. Przez tyle lat, przychodziłem tutaj nie mając pojęcia, że tu leży miłość mojego życia, która oddała za nas życie. Przez tyle lat mogłem pielęgnować i wspominać czasy, w których byłem najszczęśliwszy pod słońcem, a ty uznałaś, że tak po prostu możesz mnie ich pozbawić?
— Nie chciałam, byś cierpiał... — szepnęłam wciskając się w Vivida. Zbierało mi się na płacz, bo Balbin miał rację. Co ja sobie myślałam?
— Przez tyle lat modliłem, by dostać od Osobliwości jeszcze jedno życie, w którym nie będę kochał mężczyzn, bo wiedziałem, że nikt mnie takiego nie pokocha, a to wszystko okazało się kłamstwem, bo ty uznałaś, że będę cierpiał?
— Balbin...
— Na Osobliwość! Umierał mi na rękach, osobiście włożyłem go to tego grobu, ale był pierwszy, który mnie pocałował i jedyny, który pokochał.
Nie odpowiedziałam. Vivid odblokował się i w końcu pomógł mi wstać. Chciałam dotknąć Balbina, ale powstrzymałam się.
— Przepraszam, Balbin. — powiedziałam w końcu przez łzy.
— A gdzieś mam twoje przeprosiny. Brzydzę się tobą. Sama powinnaś leżeć na jego miejscu!
Posłał mi piorunujące spojrzenie takie, po którym już nie miałam siły powstrzymać szlochu i odszedł w ciemną noc, ja osunęłam się w delikatne, ale bezpieczne skrzydła Vivida i rozpłakałam się na dobre.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro