50. Zawieszenie.
Teni zszedł ze sceny i w biegu zaczął ściągać koszulkę. Pot ciekł mu po plecach, ale nie miał czasu, by się tym przejmować. Miał siedem na przebranie, wysuszenie i wyjście na scenę. Był skupiony i gotowy do działania. Co chwile w myślach pojawiała się Alex z Korim, ale odsuwał delikatnie te myśli wiedząc, że zostali bezpieczni w hotelu. Będą jego nagrodą po całym koncercie.
— Została minuta! — krzyknął ktoś ze stuffu i dwóch mężczyzn z latarkami poprowadziło Teniego do wyjścia na scenę. Wskoczył obok Koto na podest. Przyjaciel uśmiechnął się do niego i oboje wjechali na górę otoczeni wrzaskiem fanów. Zmusił się by na twarzy nie pojawił się uśmiech, miał przecież grać. Wziął oddech i włączył się do piosenki po Remo.
Skończyli pierwszą część choreografii i Teni ruszył za Yaku po wybiegu, by być bliżej fanów. Widział roześmiane i zapłakane oczy dziewczyn, uśmiechał się i kiwał głową. Tysiące światełek odbijały się w oczach tysięcy fanów tworząc ich własne osobiste konstelacje. Teni naprawdę był szczęśliwy, nie mógł powiedzieć by cokolwiek mu przeszkadzało. Alex zdawała się też być szczęśliwa zwłaszcza po ich ślubie. Nie wróciła do tematu dziewczynek więc Teni wierzył, że temat jest zakończony.
Skoczył podniecony do przodu, gdy całą arenę zaatakował skoczny refren. Dwóch chłopaków, Alti i Nifi trysnęli pióropuszami wody w tłum i wszyscy zaczęli skakać bezopamiętania.
Wszystko to skończyło się w jednej sekundzie. Cała energia zespołu padła, bo jeden z członków zawiódł. Fani na razie nic nie zaważyli, ale oni byli jak jeden organizm, momentalnie dostrzegli, gdy Yaku się zawahał. Śpiewał swoją zwrotkę, a w połowie załamał mu się głos. Dokończył partię, ale gdy Teni na niego spojrzał zbladł, a serce opadło mu do żołądka.
Yaku stał jak wmurowany. Był blady niczym wapno, a ręce mu drżały. Gapił się w podłogę sceny i nawet nie drgnął, gdy Alti na niego wpadł. Zostało pół minuty piosenki, musiał wytrzymać. Jednak Yaku zdawał się kompletnie oderwany od rzeczywistości. Tae nie wiedział, czy ktokolwiek z tłumu zauważył stan Yaku, zapewne tak. Nawet jeśli na początku tłum zajęty był szaleństwem w muzyce to teraz z pewnością zobaczył co dzieje się z Yaku. Chłopak wrzasnął i zaczął się cofać. Poślizgnął na mokrej scenie i wyrżnął na plecy. Teni nawet przez głośną muzykę i ryk tłumy usłyszał jęk, gdy Yaku upadł. Chłopaki podlecieli do niego, widownia zaczęła krzyczeć, ale zdecydowanie już nie z ekscytacji. Teni przepchnął się ku niemu i zobaczył przyjaciela jak bełkocze coś bez ładu i zasłania głowę rękami, a czasem coś ogania i kopie nogą w powietrzu. Sekundę później każdego sparaliżowało, bo obok Yaku zmaterializował się Canis.
Fatalnie!
Teni gapił się jak ryś błądzi przepraszającym wzrokiem po reszcie. Mimo odsłuchu w uszach dosłyszał pisk dziewczyny, który został zwielokrotniony przez resztę tłumu.
— Zabierzmy go stąd! Szybko! — syknął Remo. Znikąd pojawił się stuff. Ochroniarz chwycił mamroczącego Yaku na ręce i czym prędzej zniknął ze sceny.
— Uciekaj stąd! — krzyknął do Canisa Alti starając się jakiś zasłonić sobą zwierze. Jednak scena z definicji odsłaniała wszystko. Każdy widział rysia, mało tego, każdy jak tylko Teni mógł sięgnąć wzrokiem nagrywał to, co działo się na scenie.
Było gorzej niż fatalnie.
Nareszcie ktoś wymyślił, by zgasić światła. Teni ruszył za snopem światła latarki i po chwili znalazł się pod sceną, gdzie było głośniej niż na arenie.
— Co się stało?!
— Gdzie on jest?!
— Czy Yaku zemdlał?!
Krzyki stuffu były wszędzie, non stop ktoś go popychał i trącał. Teni szedł pochylony za Zemim, by przedostać się do garderoby.
Zastał Yaku leżącego już na kanapie. Dziewczyny skakały obok niego przykładając mokre ręczniki i chłodząc mu twarz wiatraczkami.
— Co się stało? — zapytał patrząc na Yaku.
— Słabo mi się zrobiło. — mruknął. Ewidentnie kłamał.
— Wypuściłeś Canisa na oczach innych ludzi. To nie jest nic! — tłumaczył Zemi. Yaku pokręcił głową i usiadł. Włosy miał mokre od wody i potu, a dłonie nadal mu drżały. Wyglądał jakby zobaczył coś, co go przeraziło.
— Nic mi nie jest. Strasznie tam duszno, zaraz mi przejdzie. — rzekł pochylając głowę. Dziewczyna wykorzystała to i zarzuciła mu zimny ręcznik na kark.
— Nie wygłupiaj się, ledwo oddychasz, a jeszcze chcesz występować?
— Zostały ostatnie piosenki, dam radę.
— Gdzie jest Canis? Musisz go schować! Oraz wytłumaczyć fanom co ryś robił na scenie.
— Nie muszę się z niego tłumaczyć. A Canis zostaje w rzeczywistości! — warknął Yaku ściągając ręcznik i wstając.
— Czyś ty zdurniał? Nie możesz parodiować z Emocją na scenie. — Oburzył się Zemi. Sam był cały mokry jak reszta. Teni zdecydowanie się z nim zgadzał, ale nie chciał naskakiwać na Yaku i pogarszać jego stan.
— I nie będę. Wracam na scenę, pod warunkiem że Canis zostaje w rzeczywistości.
Nastało milczenie, w którym Yaku i Zemi mierzyli się wzrokiem. Nadal dookoła był gwar i wisząca w powietrzu panika, ale to między nimi dwoma rozgrywała się prawdziwa niema dyskusja.
— Poczekam tu na ciebie. — odezwał się nagle Canis pojawiając się obok nich. Dwie dziewczyny wrzasnęły za plecami Teniego. Nie obejrzał się.
— I tak mamy przechlapane. — mruknął Zemi odpuszczając — gorzej nie będzie.
Bez słowa każdy przebrał się na następny występ już przed ostatni w tym dniu. Mimo że stuff wiedział o wjątkowowości chłopaków to większość dziewczyn łypała na Canisa nieufnie, który wcisnął się w kąt za wieszakami i zwinął w kłębek.
Dziesięć minut później już stali na scenie śpiewając jedną z piosenek, a po niej Yaku wygłosił mowę przepraszającą za swój stan, ale słowem nie wspomniał o Canisie. Teni nadal nie potrafił znaleźć rozwiązania, w jakim cudem wytwórnia zamierza to wytłumaczyć.
Koncert oficjalnie się skończył. Przebrali się, a Yaku nie odstępował Canisa o krok. Nikt tego nie komentował, ale każdy czuł zżerający od środka stres, który stał się wręcz paraliżujący, gdy Teni wrócił do swojego pokoju hotelowego.
— Wróciłem, gwiazdko. — mruknął zmęczony i zamknął za sobą drzwi. W następnej sekundzie został przygnieciony do tych drzwi, gdy Alex cała zapłakana przylgnęła do piersi Teniego.
— Boże drogi, Alex! Co się stało?!
— DOTKNĘŁA MNIE!! ONA MNIE DOTKNĘŁA! — piszczała, wyjąc i mocząc mu koszulkę. Teni objął ją i jakoś dociągnął do łóżka. Odkleił ją od siebie i wziął na ręce Koriego, by lepiej dostrzec Alex. Jej twarz była opuchnięta, włosy przykleiły się do policzków mokrych od łez. Teni usadowił syna na kolanach i objął Alex jedną ręką.
— Powiedz co się stało.
— O...obudziłam się niedawno i g...gdy usiadłam na łóżku — zaczęła dławiąc się łzami. Drżała cała równie silnie, jak Yaku godzinę temu. — Spojrzałam na łóżeczko Koriego, a tam stała ona. Dz...dziewczynka. Pochylała się nad Korim i dotarło do mnie, że go dotyka. Zerwałam się z łóżka i odepchnęłam ją. Upadła. Wzięłam Koriego w ramiona i wtedy poczułam zimny dotyk na ramieniu. Boże Teni ona mnie dotknęła, rozumiesz! Ona jest prawdziwa!
— Ciii, no już. — mruknął uspokajająco, gdy znów się rozpłakała — Czy mówiła coś do ciebie?
— Wycedziła ty...tylko że nie powinnam była mówić ci o niej. Jakby to dało jej możliwość dotykania mnie. Boże Teni ja nie wiem, co robić!
— Coś wymyślimy. Teraz powiem ci, że na pewno nie jesteś jedyna, która widzi dzieci.
— Co?! — Alex drgnęła i uniosła głowę.
— Yaku miał dziś na scenie atak paniki. Mamrotał coś i odpędzał od czegoś niewidzialnego, potem ucieleśnił się Canis.
— Jesteś pewny, że widział dzieci?
— Dawno nie widziałem u kogokolwiek takiego przerażenia. Wyglądał tak samo, jak ty w naszym domu, gdy opowiedziałaś mi o swoich dziewczynkach. Nie potwierdził, że widział cokolwiek, ale uwierz mi nie musiał.
— A pozostali?
— Nie pytałem. W końcu trzeba będzie to zrobić. Obecnie każdy z nas ma inne zmartwienie.
— To znaczy?
— Po koncercie przyszedł do nas Hwan. Każdy wiedział, że to źle wróży, ale nikt nie spodziewał się tego, co zrobi. Nawet nie krzyczał, pytał się Yaku co się dokładnie stało. Ocenił w milczeniu obecność Canisa, po czym oznajmił, że zawiesza działalność zespołu.
— Słucham?! Żartujesz sobie ze mnie! — Alex krzyknęła tak głośno, że Kori się wystraszył i zaczął płakać. Zajęło im pięć minut uspokojenie go na tyle by Teni mógł dokończyć opowieść.
— Jutro mamy ostatni koncert w Japonii, który będzie zarazem ostatnim prawdopodobnie w ogóle.
— Nawet tak nie mów! — ostrzegła odwracając się ku niemu. Teni spuścił głowę i nawet się nie zdziwił, gdy łzy same poleciały.
— Kochany — szepnęła biorąc jego twarz. Spojrzał na nią zapłakanymi oczami i pociągnął nosem. Alex wytarła łzy i powiedziała:
— Wiem, że to dla ciebie cios, ale niech ci przez myśl nie przejdzie, że to ostatni koncert. Hwan jest wściekły, ale również się martwi. Doskonale zdaje sobie sprawę, że to, co się wydarzyło jest dużym problemem. Musi o was dbać.
— Ale nie w ten sposób — jęknął nadal rozżalony — mógł powiedzieć, że da nam wolne, albo coś w ten deseń. Nigdy się nie zachowywał, aż tak ostro.
— Może nie tylko nas nawiedzają dzieci, ale jego również. — rzekła cicho Alex, a Teni drgnął. O tym nie pomyślał. Tak bardzo był przejęty koncertem, Yaku i zawieszeniem, że nie pomyślał jak to wszystko wygląda od strony managera. Może faktycznie problem dzieci nie dotyczył tylko ich.
Alex bez słowa wstała, wzięła syna i cała trójka poszła do łazienki. Tae wziął szybki prysznic, w tym czasie Alex przewinęła Koriego i umyła twarz. Żadne z nich nie miało ochoty się rozdzielać. Nawet samotna wizyta w łazience wydawała się w tym momencie rozłąką na wieki. Nie rozmawiali dużo, zmęczeni emocjami i wydarzeniami dnia położyli do łóżka i chroniąc swój trzyosobowy świat zasnęli we własnych ramionach z Korim między sobą.
***
Maru siedziała na łóżku szpitalnym i kiwała się jak w chorobie sierocej. Pot spływał jej po skroniach, a oczy miała zaciśnięte.
— Nie jestem w ciąży. Nie jestem w ciąży. — powtarzała niczym mantrę. Słowa powoli traciły dla niej znaczenie, wypowiadane tak często, że stała się na nie głucha. Niestety, ale nie była sama.
— Jesteś w ciąży — szepnęła dziewczynka łudząco podobna do Mo. Oczywiście nie była nią co jeszcze bardziej pogarszało stan Maru.
— Urodzisz dziecko, a potem nie będziesz umiała się nim zająć. Skończy tak samo, jak Mo, bo wszyscy to wiedzą jesteś nieodpowiedzialna.
— Sierota! — syknęła kolejna dziewczynka. Maru jeszcze mocniej zacisnęła powieki.
— Nieodpowiedzialna sierota!
— Gdzie twoja mamusia? Zostawiła cię? Wcale jej się nie dziwię.
— My wiemy gdzie ona jest!
— Żyje, ale cię nie chce.
— Nawet własna matka nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
— Kłamiecie! — krzyknęła Maru zasłaniając uszy rękami.
— Wiesz dobrze, że nie. Wapi wie, on wie wszystko. Widział ją.
— Przestańcie! — Maru zaczęła płakać.
— To wszystko jego wina!
— On grzebał w twojej przeszłości. Rozpowiada dookoła o twojej matce.
— Pozbądź się go!
— Skończ z nim!
— ZOSTAWCIE MNIE! — wrzasnęła kopiąc nogami i rozpychając się na wszystkie strony. Trafiła jedną dziewczynę w głowę, która upadła na posadzkę. Maru błądziła przerażonymi oczami na wszystkie strony. Dookoła jej łóżka stały dwie dziewczynki. Trzecia stała dalej przy drewnianej komodzie. W ręku trzymała nożyczki.
— Zostawimy cię, ale najpierw musisz to zrobić. — syknęła trzecia, podchodząc do łóżka i wyciągając ku Maru nożyczki.
— Nie. — szepnęła Maru wciskając się w poduszki.
— Zrób to albo zrobimy to za ciebie. Już możemy cię dotknąć, po tym, jak wypaplałaś o nas swojemu narzeczonemu.
— Nie!
— Zrób to! Zrób mu na złość. Pokaż, że ty tu rządzisz. Pozbądź się go!
Maru zaczęła drżeć. Nie miała siły zaprzeczać. Świetliste łzy spływały ciurkiem po policzkach, gdy nie bez zawahania chwyciła nożyczki od dziewczynki. Wszystkie trzy jak na komendę uśmiechnęły się diabolicznie i z satysfakcją.
Maru wstała. Była pewna, że żadna z dziewczynek jej teraz nie dotknie. Robiła to, co jej kazały.
Skulona przeszła kilka kroków, a zimny metal nożyczek kłuł ją w rękę. Odwróciła ostrze ku sobie i załkała jeszcze głośniej. Nie mogła być w ciąży. Nie mogła aż tak skrzywdzić niewinnej istoty, nie zasługiwała na bycie matką.
— Zrób to! — szepnęły trzy dziewczynki jednocześnie.
— Na Osobliwość Maru co ty wyprawiasz! — krzyknął Hanonim wpadając do sali szpitalnej. Dopadł Maru i przytrzymał jej ręce by ponownie nie dźgnęła się w brzuch. Dziewczyna krzyczała i starała się wyrwać, ale Hanonim był znacznie silniejszy.
— Puść mnie! Nie mogę być w ciąży! — krzyczała szarpiąc się i płacząc — nie mogę!
— Nie jesteś w ciąży, Maru! Uspokój się! Co cię napadło?
W trakcie szamotaniny nożyczki wypadły Maru z ręki i brzdąknęły o podłogę plamiąc ją na czerwono. Maru zwiotczała co pozwoliło Hanonimowi przenieść ją na łóżko. Zaczęła krztusić się łzami.
— Coś ty sobie myślała?! — krzyknął na nią odsłaniając jej brzuch, w którym widniała ciemna od krwi rana kłuta.
— Nie mogę mieć dzieci. Nie mogę, nie mogę!
— Powtarzam ci Maru, nie jesteś w ciąży. Zbadałem ci krew, jestem pewny, że nie zaszłaś w ciążę.
Ale do Maru nic nie docierało. Kręciła głową, płakała i oddychała płytko. Hanonim widząc jej stan uznał, że należy Maru pomóc i podał jej środek nasenny i przeciwbólowy. Gdy zasnęła zaczął opatrywać jej ranę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro