Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Samotnik.

Od razu spoważniałam gdy przejście się za mną zamknęło, a oczom ukazał widok na dolinę. Wzruszenie złapało mnie za gardło i przegryzłam wargę walcząc ze łzami i ze śmiechem jednocześnie. Jak mogłam nie odwiedzać tego miejsca? Wypuściłam Vivida, który od razu trącił mnie nosem w policzek mrucząc gardłowo, a jego obecność podniosła temperaturę w okół o jakieś pięć stopni. Objęłam jego nos przytulając się mocno dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego jak tęskniłam.
— Lecimy odwiedzić przyjaciół. — powiedziałam przechodząc w kierunku jego grzbietu, a gdy się usadowiłam Vivid potrząsnął głową zaprał się łapami i ryknął potężnie płosząc stado ptaków z pobliskiego lasu. Wzbił się w powietrze, wyrywając ze mnie jęk zaskoczenia, który prawie natychmiast przerodził się w śmiech. Nie minęła sekunda jak oboje tańczyliśmy już wśród chmur witając się z naszymi kochanymi ciepłymi prądami. Vivid lawirował w labiryncie gęstych puszystych obłoków nie tracąc w sile, a ja śmiałam się ze szczęścia jakiego nigdy jak żyję nie czułam. Nad górami gdzieś hen na horyzoncie można było dostrzec zarys gigantycznego ptaka, ale oboje wiedzieliśmy, że musi to być przelatujący nad Motus smok.
Przedłużaliśmy jak tylko się dało lądowanie na dnie doliny, by nacieszyć się wszystkim tym czego nie mogliśmy zaznać na Ziemi. Ostatecznie łapy Vivida uderzyły o ziemię i smok wylądował składając skrzydła. Ześlizgnęłam się z grzbietu Vivida i zagłębiłam w las sosnowy gdzie stał mały niepozorny domek. Zapukałam delikatnie w drzwi i poczekałam, aż domownik otworzy.
— A już cię miałem szukać poza ciałem. — fuknął Wapi na wstępie z pretensją, która całe szczęście nie objęła jego oczu. — Livid!
Rzucił się na mnie oplatając ramionami i okręcając ze śmiechem.
— Dobrze cię widzieć. — zaśmiałam się klepiąc po plecach. Postawił mnie na ziemi i czym prędzej wprowadził do środka.
— Cześć Ofelia. — przywitałam się z młodą dziewczyną o szarych kręconych włosach. Ofelia odparła mi równie niechętne cześć i wyszła nie zaszczycając mnie dodatkowym spojrzeniem. Jakoś nigdy żadne z nas nie przepadało za sobą. Ja byłam wściekła za to, że ukradła ciało Nifiego, a ona wściekła się za uwięzienie jej na Aurum. I koło się zamykało.
— Osobliwości Livid, zapomniałaś o nas czy co? — zaczął Wapi sadzając mnie przy stole, a sam zabierając się za robienie herbaty. Wstawił wodę na palenisku i usiadł obok mnie automatycznie wyciągając fajkę z koszyczkiem na końcu. Rzucił mi znaczące spojrzenie, zapalił, zaciągnął kilka razy i podał mi. Przejęłam bez zawahania, zaciągnęłam się czują jak spokój rozlewa się we mnie w postaci przyjemnego ciepła.
— Wiem, przepraszam was, że tak dawno mnie tu nie było. Trochę mi głupio. — powiedziałam oddając mu fajkę, do której od razu się przyssał.

— Nie wygłupiaj się, odzyskałaś chłopaka co innego miałabyś robić? Ganiać za przyjaciółmi ze średniowiecza? Jedyne usprawiedliwienie jakie zaakceptuje to gdy mi potwierdzisz, że nie wychodziliście z łóżka.
— Wapi! — oburzyłam się czerwieniąc od razu na twarzy.
— No co? Nie rozumiem was, trzy lata o niego walczyłaś, a teraz wypierasz się konsumowania waszego idealnego związku?
— Dobra, zmieńmy temat. Alex urodziła.
— Poważnie? To fantastycznie.
— Tak, mamy kolejnego członka naszej zwariowanej rodziny. To chłopak.
— Cudownie, od razu zgłaszam się na nauczyciela walki wręcz.
— Wstrzymaj konie — parsknęłam — ona ma niecały miesiąc.
— Wiem, ale znając nas wszystkich każdy będzie chciał mu pokazać wszystko naraz. Dzieciak jeszcze nie wie jaką sobie rodzine wybrał.
Oboje zachichotaliśmy, a ja miałam czas by przyjrzeć się Wapiemu. Nie zmienił się wiele, nadal wysoki dobrze zbudowany mężczyzna o zagadkowym lekko ironicznym spojrzeniu. Jego pomoc w odzyskaniu wspomnień była nieopisana, mogłabym mu dziękować za każdym razem gdyby mi tego kategorycznie zabronił. Gdy Yaku leżał jeszcze w szpitalu, zebrałam wszystkich i wraz z Wapim porozdawaliśmy wspomnienia reszcie. Gdy nauczyłam się opuszczać ciało poszło to znacznie sprawniej, ale uczucie wpychania sobie robaka do ucha nie należało do najprzyjemniejszych, tak naprawdę była to tortura. Tylko dwie osoby zostały bez wspomnień. Pierwszy to był Hanonim, przedyskutowaliśmy z resztą i każdy zgodził się ze mną, że dla bezpieczeństwa nas wszystkich będzie lepiej jeśli Hanonim nie odzyska wspomnień. Sprzedałam mu tylko bajeczkę o martwym płazodrzewie i mężczyzna wyrzucił z głowy polowanie na jego oko. Drugą osobą, która nadal żyła w nieświadomości był Balbin. Nie mieliśmy serca oddać mu wspomnień w których pamiętałby Vialina. Może wydawało się to podłe, ale myślę, że gorzej by znosił to wiedząc jak Vialin się dla niech i nas wszystkich poświęcił. Czasem nieświadomość była błogosławieństwem.
— Robie koronację — powiedziałam gdy już się oboje wyśmialiśmy.
— Kogo?
— Jak to kogo? Swoją. Yaku mnie namówił, twierdzi, że należy mi się to, oraz że mieszkańcy będą zadowoleni, gdy w końcu ogłoszę się królową Aurum, a nie tylko stwórcą tego miejsca.
— Dziewczyno, no pewnie! Już dawno powinnaś to zrobić. Argenti jak i reszta miast ma władców, a tylko ty jesteś bez tytułu.
— Jakoś nie leży mi nazywanie siebie królową.
— To pora się przywyczaić. Kiedy chcesz zrobić koronację?
— Myślałam żeby za miesiąc. Wtedy Kori — syn Alex i Teniego — będzie już godowy by przejść na Motus.
— Dobrze, ale obiecaj, że pozwolisz mi się tym zająć. Zwłaszcza zaproszeniami. Polecę do Argenti oraz do Primum Arbore by zebrać innych władców. Będzie wielkie przyjęcie.
— Proszę cię Wapi nie spraszaj wszystkich. — parsknęłam wstając. Oboje zapomnieliśmy o herbacie, co w sumie dobrze się złożyło, bo wypiłam już dzisiaj dwie.
— Lecę Wapi, chcę odwiedzić mamę. Cieszę się, że nie wyśmiałeś pomysłu z tą koronacją.
— Daj spokój, to świetny pomysł. — Wapi też wstał i znów mnie uściskał.
— Widzę że i ty nie próżnujesz. — dodałam już w drzwiach z cwanym uśmieszkiem.
— Co masz na myśli?
— No ty i Ofelia.
— Czasem jest czasem jej nie ma. — Wapi wzruszył ramionami i machnął ręką.
— No dobrze, idę.
Pomachałam mu i podeszłam do Vivida, który grzał się w słońcu.
— Idziemy do mamy. Koniec opalania. — rzekłam ciągnąc go za skrzydło. Vivid dźwignął się na nogi i bez słowa, ale z zadowolonym wyrazem pyska poczłapał za mną.
Mijałam mieszkańców Aurum, którzy kłaniali mi się i witali serdecznie. Dzieci biegały nie robiąc sobie nic z tego, że obok mnie kroczy wielki smok. Tylko na Ziemi ludzie byli uprzedzeni do wszystkiego co dziwne i inne. Mijałam domki i zagłębiałam się coraz bardziej w labiryncie drewnianych i murowanych chat. Wiedziałam, że mama jest w domu, czując od razu zapach świeżo ugotowanej owsianki. Zabębniłam palcami w szczeble płotu i uśmiechnęłam się widząc Marala, gigantycznego jelenia o rogach niczym rozłożysta korona drzew. Może dlatego sprawiał takie wrażenie, bo Noba poprzyczepiała mu girlandy kwitnącego bluszczu na rogach więc wyglądał trochę jak drzewo owocowe o biało pomarańczowych kwiatkach.
— Livid! — przywitał się ze mną Maral kłusując już do mnie. Podniósł łeb i zaryczał grubym basem, alarmując Nobę. Moja mama pojawiła się w oknie wycierając dłonie o szmatkę. Stanęła jak wryta po czym wyleciała z dzikim okrzykiem i za nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć porwała mnie w objęcia jeszcze silniej niż Wapi.
— Córcia! Już sama miałam się do ciebie wybierać. Tyle czasu!
— Wiem, mamo. Przepraszam.
— Kochanie, nie masz przecież za co. — Noba odsunęła mnie na wyciągnięcie ramion i przyjrzała mi się uważnie. — Promieniejesz. Choć, dopiero co ugotowałam owsiankę.

— Wiem, czuć ją na zakręcie. — zaśmiałam się wchodząc za nią do izby zostawiając Vivida w towarzystwie Marala.
— Opowiadaj wszystko! — zachęciła mnie gdy obie usiadłyśmy zabierając się za drugie śniadanie. Streściłam po krótce jak wyglądało moje życie przez ten czas, oraz pomysły na jakie wpadł Yoongi. Już mnie nie zdziwiło, że Noba również jak pozostali uznała to za świetny pomysł. Czemu zatem ja nie potrafiłam dostrzec w tym dobrego pomysłu?
Bo się taką nie akceptujesz, a odrzucasz. Proste
Zajmij ty się swoją rozmową, co? Prychnęłam gdy Vivid wepchnął mi się w umysł. Smok zachichotał i wrócił do Marala.
Cieszyłam się, że znów jestem na Aurum. Siedziałam z mamą jakbym od zawsze tu mieszkała, a nasze życie było normalne.
— O co chodzi? — Noba wyrwała mnie gwałtownie z zamyślenia. Przekroiła kilka owoców i podsunęła mi talerz pod nos.
— To znaczy?

— Liv, kochanie jestem twoją mamą, widzę od razu, że coś cię gryzie.
Cmoknęłam, ale akurat przed Nobą nic nie byłam w stanie ukryć, a nawet nie chciałam.
— Ja chyba nie jestem przyzwyczajona do normalności. — wyrzuciłam w końcu. Nareszcie udało mi się to nazwać. — Żyłam z Yaku jak narzeczeni przez ostatnie pół roku. Było cudownie, do niczego nie mogę się przyczepić, ale w głębi mnie coś siedzi i nie wiem czym to dokładnie jest. Obwiniam się, że na siłę wynajduję problemy, bo przecież jest idealnie tylko że...
— Ideały nie istnieją. O to ci chodzi, tak?

— Właśnie. Wiem, że strach jest pułapką, zrozumiałam to w końcu, ale nie potrafię go wyłączyć. Cały czas siedzi mi w głowie ten wirus Aulusa i wkurzam się, bo nawet nie wiem czym jest. Czuję, że to pół roku to była cisza przed burzą.
— Zgadzam się z tobą, że strach to pułapka. Pamiętaj jednak, że to ty rządzisz myślami, a nie myśli tobą. Zawsze możesz je zmienić. Przeszłaś wiele i to zrozumiałe, że obawiasz się przyszłości. Trudno jest się pozbyć starych nawyków myślowych, więc skup się na tym co masz, pielęgnuj wszystko co sprawia ci radość i przyjemne łaskotanie w sercu.
— Masz racje mamo. — uśmiechnęłam się do niej — Jak to jest, że ty zawsze wiesz co powiedzieć?
— Matki chyba tak mają. — zaśmiała się — A teraz powiedz mi co tak naprawdę leży ci na sercu.
Zmarszczyłam brwi.
— Widzę w tobie ten błysk w oku. — rzekła Noba, a ja zaczerwieniłam się.
Czy oni wszyscy wyczuwają jakieś inne wibracje czy co?
Pojawiła się w tobie nowa myśl, a ty nią rezonujesz w świat. Opowiedz jej o tym.
— Rozmawiałaś z nim o tym? — Noba uprzedziła mnie.
— Nie. Nie miałam okazji.
— Nie widzę powodu do wstydu Livid. To normalnie że chcesz założyć rodzinę.
— Ale ja nie wiem czy on chce.
— Dlatego z nim porozmawiaj. Z kim jak z kim, ale z Yaku to ci się najlepiej rozmawia.
— Wiem, pogadam. To są świeże myśli. Pojawiły się gdy zobaczyłam Koriego, narazie chcę zobaczyć czy to chwilowe, czy naprawdę jestem gotowa na macierzyństwo.
— Myślę, że tak naprawdę żadna kobieta nie jest puki nie urodzi dziecka. Będzie dobrze, Livid. — Noba złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się. Wstałam prowadzona impulsem i władowałam jej się na kolana spragniona matczynego przytulenia.
— Moja mała córeczka. — Otuliła mnie ramionami i wycałowała w głowę. — Kocham cię wiesz?
— Oczywiście, że wiem mamo. — zaśmiałam się przytulając mocniej — A ja ciebie kocham.
— Ketu cię szukał. — powiedziała nagle, a ja się wyprostowałam.
— Co?
— Przychodzi do mnie prawie codziennie i o ciebie pyta. Nie mam pojęcia o co chodzi.

— To idę się dowiedzieć, czego może ode mnie chcieć siedmiolatek. — rzekłam wstając. Uściskałam się z mamą i wyszłam z jej małego domku.
— Idziemy Vivid! — zawołałam smoka i poszliśmy do domu Pinny.
— Ketu? — zawołałam będąc kilkanaście metrów od chatki. Chłopiec na pewno był nieopodal bo Ceti unosiła się niczym żywy zeppelin nad dachem domu. Zapukałam w drewniane drzwi, ale nikt nie zdążył mi otworzyć, bo za rogu wyleciał Ketu krzycząc w niebogłosy
— Livid! Livid! Musisz mi pomóc!
— Hej, hej, kolego zwolnij! Co się stało?! — wyhamowałam go kucając przed nim, a chłopiec był tak zaaferowany, że nie mógł złapać tchu.
— C..Ceti mi coś p..powiedziała. — wysapał łapiąc powoli normalny rytm mówienia. — Chodzi o to, że. — zaczął znów — na Ziemi macie bardzo samotnego wieloryba, wiesz?
— Coś słyszałam. Żaden z jego towarzyszy nie może go usłyszeć.
— Bo on nie jest z Ziemi!! Zabłądził i przez przypadek przedostał się na Ziemię. On jest z Motus, musisz mi pomóc Livid! Trzeba go zabrać do domu!
— Chwila moment. Ale skąd ty to wiesz?
— Ceti go słyszy. Biedny nie wie gdzie jest, pływa w waszych oceanach tyle lat i nie potrafi wrócić do domu. Pomóżmy mu proszę! — Twarz Ketu powoli zmieniała się na purpurową i bałam się gwałtownego wybuchu więc powiedziałam:
— Dobrze, pomogę, ale nie mam pojęcia jak.
— No przez portal. — Ketu pokręcił głową nie mogąc uwierzyć jak mogę być taka tępa. Dla małego chłopca zapewne było to proste, ja w swojej głowie nadal nie widziałam jak do diabła miałam przepchnąć wielkiego wieloryba przez portal.
— Chodź, nie ma czasu. — Ketu złapał mnie za rękę i poprowadził do Vivida.
— Musiałeś to wszystko sobie zaplanować, co? — zauważyłam podsadzając Ketu na grzbiet Vivida. Chłopiec wstał na nogi i sięgnął go swojej Emocji. Wieloryb zabuczał charakterystycznie i wsiąknął w chłopca.
— A gdzie ty się na Osobliwość wybierasz?! — z drzwi wypadła Pinna trzymając w garści świeżo uprane prześcieradło. — Złaź z tego smoka w tej chwili!
— Ale mamo, musimy uratować wieloryba! — krzyknął Ketu sprzeciwiając się matce.
— Nie interesuje mnie to, złaź stamtąd natychmiast.

— Pinna — zaczęłam spokojnie. — Wydaje się to dla niego bardzo ważne. Sprawdzę co z tym wielorybem i wrócimy.
Pinna spojrzała na mnie takim wzrokiem jakbym obraziła ją najokropniejszym wyzwiskiem.
— Doceniam twoją troskę, ale to mój syn. Nigdzie się bez mojej zgody nie ruszy.
— ALE MAMO!
— Pinna, kochanie. — z izby wyszedł Alti odsuwając włosy z oczy — Cześć Livid. — przywitał się ze mną czarującym uśmiechem — Nic małemu nie będzie. Z Livid jest całkowicie bezpieczny, daj mu trochę wolności.
— Widzisz, mamo, tata ma rację! Lecimy ratować wieloryba! — pisnął Ketu już znosząc jajko na grzbiecie Vivida. Smok zachichotał gardłowo łypiąc na chłopca jednym okiem. Spojrzałam na Pinnę, która teraz była blada jak mleko.
— Lećcie zanim się rozmyśli — syknął konspiracyjnie Alti zagarniając Pinnę za talię i prawie na siłę wpychając do domu. Parsknęłam pod nosem i sama weszłam na Vivida oplatając Ketu ramionami.
— Gdzie mam właściwie lecieć?
— Gdzieś nad ocean. — odparł Ketu. Cmoknęłam na jego mało pomocną radę i wzbiłam się w powietrze. Na Ketu nie zrobiło to wrażenia, zapewne nie raz pływał z Ceti w chmurach. Gdy miałam pewność, że nikt nas nie zauważy przeniosłam nas na Ziemię. Sama do końca nie wiedziałam czemu tak łatwo uległam Ketu. Pewnie dlatego, że naczytałam się trochę o tym wielorybie. Biedak podobno nadawał na innych falach niż reszta jego gatunku. Jeśli faktycznie pochodził z Motus to mogłam polepszyć jego stan bycia i skończyć samotną tułaczkę w bezkresnych oceanach Ziemi.
— Leć na wschód! — krzyknął Ketu wyciągając rękę wskazując kierunek. Vivid bez słowa poleciał tam gdzie kazał mu Ketu i ukrywszy się w chmurach kontynuwoaliścmy lot.
— Skąd wiesz gdzie mamy lecieć?
— Ceti mi powiedziała.
— Rozmawiasz z nią w myślach?
— Nie, po prostu wiem.
Nie ciągnęłam go za język. Zgadłam jednak, że chłopak miał po prostu przeczucie. Wyczuwał zapewne wibracje samotnego wieloryba, jak niektóre zwierzęta wyczulone na pole magnetycznie Ziemi. Gołąb nie słyszy magicznego głosu Ziemi w głowie, która szczepce „za dwieście metrów skręć w prawo" one po prostu wiedzą gdzie lecieć. I my lecieliśmy tam gdzie prowadził Ketu. Chłopak długo trzymał się nim zasnął w moich ramionach, zapewne zmęczony ciągłym wysiłkiem. Ja przygotowana do długich i wyspana przede wszystkim nie bałam się że zasnę. Rozmawiałam w tym czasie z Vividem.
Wszyscy dookoła ci mówią, że za dużo myślisz, a ty i tak nadal wałkujesz ten temat.
A ty zawsze grzebiesz mi w głowie.
Tam powstałem nie uwolnisz się ode mnie kochanie
. Parsknął Vivid.
Nawet nie mam takiego zamiaru.
Czy proste kochanie ludzi, którzy kochają ciebie jest zbyt nudne?
Przedstawiasz to w taki sposób, że mam wyrzuty sumienia.
Nie taki był mój cel, ale chcę byś zobaczyła jakie masz szczęście. Odzyskałaś wszystkich, a nadal nie możesz znaleźć spokoju. Odpuść.
Wiem, Vivid. Wiem.

— Lecisz za bardzo na południe. — mruknął Ketu budząc się. Ziewnął i przetarł oczy.
— Wybacz młody. — odparł Vivid i odbił lekko w lewo.
— Możesz się zniżać. Jest niedaleko.
Smok zanurkował, ale nie na tyle by wyłonić się z kurtyny chmur.
— Jeszcze bardziej na północ.
Zrobiło się znacznie chłodniej. Widziałam pare ulatującą z nozdrzy Vivida, ale całe szczęście smok grzał nas swoim ciałem więc nie marzliśmy. Na polecenie Ketu smok wyłonił się w końcu z chmur i zniżył tak by móc obserwować pokłady wzburzonej wody pod nami.
Osobliwości... jęknął Vivid powoli panikując na taką ilość wody.
Masz skrzydła głuptasie, przypomniałam mu, ale nadal wpatrywał się tępo w ocean.
— JEST! — krzyknął Ketu podrywając nas. Powędrowałam za palcem chłopca i dostrzegłam ciemny śliski grzbiet wynurzający się z fal. Sekundę później Vivid ryknął przerażony gdy fontanna słonej wody trysnęła prosto w jego brzuch. Smok zaczął się szamotać, nie wiedziałam gdzie jest góra a gdzie dół potem zzieleniałam gdy doleciał mnie pisk dziecka.
— ŁAP GO! — ryknęłam tak doniośle, że poderwałabym umarlaka, a Vivid przerażony tym co zrobił zanurkował i chwycił chłopaka za lewą nogę. Ketu wywinął koziołka, smyrgnął włosami o największą falę po czym Vivid uniósł nas wszystkich w górę. Gdy Ketu ochłoną troszkę z nie planowanej przygody zaczął się śmiać i to tak że udzieliło się nam również.
— Tylko ani słowa twojej mamie, jasne! — ostrzegłam go.
— Słowo honoru.
Chichraliśmy się jeszcze chwilę po czym trzeba było zająć się odpływającym wielorybem. Otworzyłam przejście tuż przed nosem wieloryba, a ten nie mając innej opcji jak wpłynąć do środka, bez żadnych problemów przedostał się na Motus. Wykorzystując otwarty portal przelecieliśmy do innego świata, w którym właśnie zmierzchało. Ketu wypuścił od razu Ceti, która zaśpiewała w swoim języku. Wieloryb w morzu wypuścił fontannę wody, którą tym razem Vivid ominął.
— Jest nam wdzięczny, że wrócił do domu! — krzyknął Ketu — Uratowaliśmy go!
Nie mogłam wątpić, że był wdzięczny zwłaszcza gdy kilkunasto tonowy zwierz wyskoczył nagle z wody i opadł ponownie do morza rozpryskując kaskadę morskiej wody dookoła. Trzask uderzenia o taflę poczułam aż w klatce.
— Brawo Ketu, gdyby nie ty, ten biedak dalej byłby samotny.
— Może znajdzie sobie ukochaną, co? — mruknął gdy Vivid pofrunął w przeciwnym kierunku niż Wieloryb. Ceti popłynęła za nami, choć Vivid musiał zwolnić i dostosować się do jej tempa.
— Kto wie, może tak. A teraz wracajmy do domu.
Podróż powrotna minęła nam już bez pospiechu. Ketu znów się zdrzemną, a mnie złapały wyrzuty sumienia, że przecież nie dałam znać Yaku, że nie wrócę na noc. Na Ziemi pewnie była ciemna noc gdy w końcu wylądowaliśmy przed domem Pinny.
Chłopak zeskoczył ze smoka i wraz ze mną ruszył do drzwi. Otworzył je i wszedł ze słowami:
— Mamo, spadłem ze smoka!
Zbaraniałam stając jak wryta w przejściu. Pinna posłała mi mordercze spojrzenie, biorąc syna na ręce.
— Jest cały i zdrowy, tak? Tak! — rzekłam usprawiedliwiając się — to miała być nasza tajemnica. — syknęłam gapiąc się na Ketu.
— Ups! — Chłopiec przegryzł kciuka — ale uratowaliśmy wieloryba!
— No to chociaż tyle. A teraz już, do łóżka spać! — Pinna odstawiła Ketu na podłogę i popędziła by młody szedł spać. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się co mnie trochę zdziwiło.
— Wszyscy za tobą tęsknili, nie tylko Ketu. Wpadaj do nas częściej — rzekła ciepłym głosem, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie ma do mnie pretensji.
— Obiecuję.
— Alti kazał mi przekazać, że Yaku próbował się do ciebie dodzwonić.
— Tak, wiem. Obiecałam, że wrócę na noc. Lecę, trzymajcie się.
— Pa!
Wybiegłam na dwór i podleciałam do Vivida. Już go miałam schować, gdy powiedział:
— I co, naprawdę chcesz mieć takiego brzdąca, który mówi jedno a robi drugie?
Wywróciłam oczami, prychając i bez odpowiedzi przeszłam na Ziemię.
— Yaku? — zawołałam szeptem. W domu było ciemno. Szłam powoli szukając obecności chłopaka. Weszłam na górę, ale nic nie usłyszałam. Nie chcąc go obudzić wolno uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka.
Yaku nie spał. Gdy go tylko zobaczyłam przeprosiłam, ale reszta zdania zamarła mi w gardle.

— Livid, pół dnia do ciebie wydzwaniam! — krzyknął zrywając się z łóżka. Na rękach trzymał małego trzęsącego się i potwornie wychudzonego pieska.***

Uratowałam ich wieloryba... nawet jeśli tylko w wyobraźni. Wrócił do domu.

https://youtu.be/BPfWH1_gQbY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro