Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47. Staruszek i omdlenie.




Było niezręcznie i tak beznadziejnie pusto. Przez pierwsze dwa dni szlajałam się bez celu po Aurum nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W mojej krainie nadal panował mróz i śnieg leżał dookoła okrywając białym puchem, drzewa, góry i całe miasteczko. Gdy Vivid odleciał powstał nowy problem. Oczywiście Nix zgodził się nie spuszczać mnie z oka i dotrzymywał obietnicy aż nadto. Kłopot w tym, że w przeciwieństwie do Vivida, Nix mroził wszystko dookoła. Gdy tylko wszedł do mojej katedry szron pokrył wszystkie ściany i okna, a ja otulona grubym futrem trzęsłam się z zimna nie mogąc tego kontrolować. Nix skruszony przepraszał mnie serdecznie za niedogodności i nawet próbował wzbudzić w sobie ogień, lecz jedyne co wydobywało się z jego pyska był śnieg. Niestety, ale musiał mieszkać poza katedrą, bo nie mogłam normalnie funkcjonować. Nawet po jego wyjściu i rozpaleniu w mojej sypialni kominka siedziałam owinięta trzema kocami starając się rozgrzać. Dopiero teraz doceniłam fakt, że Vivid wydzielał z siebie tyle cennego ciepła.
Na samym Aurum działo się dobrze, życie toczyło się dalej bez większych problemów. Raz w tygodniu przyjmowałam ludzi, którzy mieli do mnie jakieś sprawy i załatwiałam nudne i rutynowe sprawy jak podział ziem, kupno czy sprzedaż towarów, albo planowałam transport dóbr z Aurum do pozostałych miast Motus. Cały czas pilnowali mnie ludzie Tayirna, a czasem on sam stał u mego boku, by mieć pewność, że nic mi nie grozi. Byłam im za to wdzięczna, ale cały czas nie mogłam pozbyć się tego skurczu w żołądku, że Yaku tuż przed wyjazdem wypowiedział swoje obawy. Podskakiwałam na każdy dziwny dźwięk, obserwowałam uważnie każdego gościa, jaki wchodził do katedry, bojąc się, że przyszedł potencjalny morderca.
Czy możesz proszę zmienić te myśli? Fuknął na mnie Vivid, do którego musiały dotrzeć moje obawy. Nie odpowiedziałam mu, obrażona, że podsłuchuje, ale wiedziałam, że miał rację. Sam też święty nie był, bo to, co mi zafundował podczas tej wyprawy przechodziło wszelkie wyobrażenia. Dał się zaatakować smokowi. Moje zdenerwowanie podchodziło wręcz pod panikę, gdy maszerowałam od ściany do ściany w mojej sypialni i słuchałam jego myśli, gdy wraz z Zemim i Wapim ratowali życie. Gdy ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, posłałam mu taką wiązankę przekleństw, że nie odezwał się do mnie aż do powrotu.
Był i też dobry aspekt ich wycieczki. Wapi zdradził tajemnicę matki Maru, choć to, w jaki sposób to zrobił było podłe. Nowe informacje świerzbiły mózg, a ja nie potrafiłam podjąć decyzji, co należy zrobić. Iść z tym do Maru? A może poczekać, aż wróci Koto? Czy to byłoby w porządku tak plotkować za plecami Maru? Oczywiście, że nie. Może powinnam poczekać do porodu i sama jej poszukać. Tak to wydawało się najrozsądniejsze, choć oczekiwanie i rosnąca niecierpliwość nie pomagały. Maru powinna wiedzieć, mieć możliwość zadecydowania co chce zrobić z tą informacją, że jej matka żyje. Ale jak to zrobić, by Maru nie pozabijała wszystkich dookoła w trakcie furii, a zwłaszcza by nie miała pretensji do Koto.
Taka stagnacja i ciągłe wałkowanie tych tematów doprowadzały do pasji, zwłaszcza że nie mogłam nic zrobić. Byłam odcięta i nic innego nie pozostało jak czekać a czekać nienawidziłam. Całe szczęście, że znalazłam sobie hobby. Gdy Nix opuścił katedrę każdą wolną chwilę przesiadywałam w sypialni leżąc na łóżku i obserwując swój brzuch. Dzieci potrafiły urządzać takie kung-fu, że aż zapierało mi dech, ale uśmiech sam pojawiał się na moich ustach, gdy widziałam jak powierzchnia brzucha uwypukla się i wygina. Pragnęłam zapamiętać każde kopnięcie, każde muśnięcie, jakie czułam od wewnątrz, a było ich tyle, że graniczyło to z cudem.
I tym razem leżałam wśród futer gładząc brzuch i słuchając trzasku ognia w kominku. Była ciemna noc, ale sen jakoś nie chciał nadejść. Z jednej strony odliczałam minuty aż przyleci Vivid, gdy szepnął mi w myślach, że właśnie wracają. Po drugie moje dzieci uznały, że to idealny czas na drugą rundę boksowania, a celem było pozbawić mamę oddechu. Była jeszcze jedna sprawa, która dotyczyła chyba wszystkich kobiet w ciąży. Mój pęcherz był ściskany, bombardowany i kopany tak wiele razy, że musiałam wstawać średnio co godzinę. To był niestety minus ciąży, zwłaszcza że w katedrze nie było toalety. Musiałam wstawać, ubierać się i wychodzić na mróz, zagłębiać się w ciemny cichy las...
Nie miałam jednak wyjścia, pęcherz robił się coraz większy, a gdy nie mogłam nawet oddychać bez uczucia dyskomfortu dźwignęłam się na nogi i wolno ruszyłam do wyjścia.
Trzymając brzuch wyszłam na lodowate powietrze nocy i wolno zeszłam po oblodzonych schodach. Mimo zimna świat dookoła był piękny. Śnieg skrzypiał pod moimi stopami, gdy zagłębiałam się między drzewa. Wiatr poruszał leniwie gałązkami nade mną. Byłam sama, choć wiedziałam, że nie powinnam, ale nie zamierzałam zabierać wojska na stronę, na głowę jeszcze nie upadłam.
Czym prędzej załatwiłam potrzebę i zaczęłam wracać udeptaną przez siebie ścieżką. Po prawej miałam surowe ściany katedry, a gdy spojrzałam w górę dostrzegłam biały ogon zwisający z dachu. To Nix umościł się tam by być zawsze w pogotowiu.
Nagle przed sobą dostrzegłam jakiś ruch. Zlewając się z czarnymi drzewami, niska lekko zgarbiona postać, stała kilka metrów przede mną.
Zawołaj Nixa!
Vivid od razu zaalarmowany potencjalnym zagrożeniem wtrącił się w moje myśli. Już miałam go wołać, gdy wtem postać weszła w plamę światła rzucaną przez pobliską pochodnię umieszczoną na ścianie katedry. Był to wyjątkowo mocno pomarszczony staruszek drżący na całym ciele i zgarbiony tak, że był ode mnie niższy przynajmniej o głowę.
Zostaw go Livid!
To przecież tylko starszy pan...
Powiedziałem zostaw go! Ryknął Vivid już poważnie zdenerwowany.
— Przepraszam, królowo nie chciałem cię wystraszyć. — rzekł staruszek, wyciągając przed siebie drżącą rękę. Uśmiechnęłam się do niego i odpowiedziałam:
— W porządku, nic się nie stało. Nie za zimno na takie spacery?
— A w tym wieku sen nie jest moim sprzymierzeńcem. Opuścił mnie chyba na dobre — zachichotał staruszek i podszedł do mnie.

Livid, błagam cię idź do katedry!
— A ty królowo, co robisz o tej porze?
Zarumieniłam się, ale odparłam szczerze.
— Rozumiem, moja żona potrafiła nawet co piętnaście minut wstawać, ale to było bardzo dawno temu. — staruszek zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i wyciągnął rękę, by wesprzeć na moim ramieniu. Objęłam go w pasie, bo by się przewrócił, śnieg w tym miejscu był wyjątkowo głęboki.
— Nadal pan z nią mieszka?
— Nie, zmarła jakiś czas temu. Jestem tylko ja. Dzieci też mnie opuściły. Bardzo za nimi tęsknię. Mimo że jestem już stary i pomarszczony, to marzą mi się kolejne dzieci.
Uśmiechnęłam się, bo nie bardzo wiedziałam, co mu odpowiedzieć.
— Właściwie dobrze się składa, że cię spotkałem królowo.
— Tak? A to dlaczego?
— Bo ty zdaje się, masz przy sobie parę nienarodzonych maluchów. Świetnie się nadadzą. — i za nim zdążyłam cokolwiek zrobić dopchnął mnie z niesamowitą siłą do drzewa i wyszarpnął skądś nóż.

LIVID!
— Nix!! — jęknęłam, ale za cicho, potem starzec zasłonił mi usta dłonią.
— Cicho królowo, bo ściągniesz na mnie stado wojska, a ja muszę wyciąć z ciebie te bachory.
Z oczu popłynęły mi łzy, zaczęłam się szarpać, ale był zbyt silny. Widziałam sztylet w jego dłoni i odblask światła na ostrzu. Załkałam w jego rękę. Była pomarszczona i brudna, czułam zapach alkoholu, brudu i potu. Słony smak w buzi wywołał mdłości. Ponownie poczułam ciężki pęcherz i modliłam się, by nie popuścić.
— Planowaliśmy to tyle czasu, wielka to satysfakcja. — syknął mi w twarz, a jego cuchnący oddech wgryzł się w nos. — Od twojej przeklętej koronacji. Co z ciebie za królowa, która nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa swojemu ludowi. Sprowadza smoki i żyje z nimi jak cesarzowa. Nikt ich tu nie chce! Może w brzuchu masz małe smoki co? Chędożysz się z nimi? Urodzisz nam potwory! Wytnę je z ciebie, kawałek po kawałku.
Przyłożył nóż do mojego brzucha i nacisnął. Załkałam znów i zaczęłam się szarpać, gdy ostrze przecięło warstwy skór i dotknęło skóry. Pisnęłam, gdy skóra puściła, a od brzucha pobiegły spazmy bólu.
Wrzasnęłam, gdy ręka starca zwiotczała. Zacharkał i opadł na mnie ze strzałą tkwiącą w krtani. Sztylet przejechał po moim brzuchu rozcinając materiał i skórę, po czym mężczyzna zwalił się na śnieg brocząc krwią biały puch. Stałam przyklejona do drzewa drżąc na ciele i nie mogąc powstrzymać ciepłych stróżek cieknących po udach. Płakałam cicho cała oblepiona krwią i rozglądałam się szukając jakiegokolwiek ratunku.
— Nic ci nie jest?! — krzyknął znajomy głos, ale jak byłam tak przerażona, że nie rozpoznałam go. Potem gdy dostrzegłam niebieskie punkciki w ciemności rozpoznałam Maru. Rogata dziewczyna w towarzystwie Angulisa weszła w śnieg obok mnie a w garści ściskała łuk z założoną strzałą.
— Ja... — jęknęłam osuwając się po drzewie — ja...
Maru chciała coś powiedzieć, ale w tym samym momencie tuman śniegu wzbił się w powietrze, a gdy opadł obok nas zmaterializował się Nix.
— Zdawało mi się czy wołałaś mnie królowo? — zapytał spokojnym, lekko ciekawskim tonem.

Skrzydła mu powyrywam!
Vivid miotał się w mojej głowie nie pomagając pozbierać myśli.
— Tak, bałwanie! — ryknęła Maru w stronę Nixa — a gdzieś ty był, że królowa prawie straciła życie z rąk tego starucha?
— Na wszystkie gwiazdy! — krzyknął Nix podskakując na widok martwego mężczyzny — Nic ci nie jest królowo?
— Ja...
Bełkotałam coś bez sensu, ale nadal szok nie chciał mnie opuścić. Maru kucnęła przy mnie i uniosła brodę.
— Chodź, zaprowadzę cię do katedry. — powiedziała łagodnie, po czym zwróciła się do smoka: — przydaj się na coś i zabierz stąd to ciało.
— Tak, oczywiście!
— Nie bądź dla niego aż taka surowa. Nie dosłyszał mnie — szepnęłam wspierając się na niej i idąc wolno do katedry.
— A tobie też w łeb zaraz dam. Ile ty masz lat? Włóczysz się sama po nocy!
— Poszłam tylko siku.
— Po cholerę gadałaś z tym starcem?
— Myślałam, że się zgubił. Chciałam pomóc.
— Teraz już wiesz, do czego prowadzi zbyt dobre serce. Gdyby nie ja...
— Właśnie Maru, jestem ci winna życie. Gdybyś nie ty byłabym martwa. Dziękuje.
Maru nie odpowiedziała tylko poprawiła sobie moją rękę na szyi i podeszła do schodów.
— Na pewno nic ci nie jest?
— W porządku, muszę się tylko umyć.
— Ej ty! — Maru gwizdnęła na jednego z ludzi Tayirna, który stał i grzał dłonie w pochodni. Mężczyzna drgnął i podbiegł do nas. — Dopilnuj by królowa nie opuszczała swojej komnaty, bo inaczej jak jej smok wróci usmaży z ciebie podwieczorek.
— Mam być więźniem? Ja muszę się załatwiać.
— To sikaj do wiadra! Przestań być taka tempa i dbaj o siebie w końcu. — warknęła i przekazała mnie rycerzowi. Mężczyzna objął mnie w pasie i poprowadził na schody. Weszłam na nie powoli i zatrzymałam łapiąc oddech. Obejrzałam się chcąc podziękować Maru jeszcze raz, ale w tem zobaczyłam ją jak leży w śniegu nieprzytomna.
— Na Osobliwość idź do niej! — krzyknęłam na strażnika, a ten zerwał się z miejsca — Nix! Nix chodź tu szybko!!
Tym razem smok wyleciał zza drzew po sekundzie. Ja już zbiegałam tak szybko jak pozwalał mi na to brzuch i gdy Nix wylądował obok Maru nakazała mu ją zanieść do Hanonima.
— Pójdę z tobą, królowo. — rzekł strażnik, a ja nie śmiałam mu się sprzeciwiać, bo Vivid już warczał mi w głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro