46. Cielesność.
Zostały niecałe cztery godziny do pierwszego koncertu w Osace. Zemiego nadal nie było. Każdy, kto jakkolwiek był związany z koncertem nawet pani sprzątaczka, chodził już nie zdenerwowany, ale wściekły i przerażony jednocześnie.
— Mówię wam, że coś się stało. — biadolił Yaku, obgryzając paznokcie. Byli w garderobie wraz ze sztabem wizażystek i fryzjerów. Był nawet manager, który czerwony na twarzy łaził od ściany do ściany i pilnował się, by czegoś nie rozwalić.
— Przestań jęczeć! — syknął Remo, siedząc na krześle, gdy jedna z dziewczyn nerwowo układała mu włosy. Tak naprawdę dziwne, że jeszcze te włosy miał na głowie patrząc na to, z jakim afektem te włosy czesała. — Nikomu tym nie pomagasz. Nawet z Vividem podróż do Chicago, a potem do Japonii to kawał drogi. Zdąży.
Yaku pokręcił głową. Dawno nie czuł takiego stresu. Było mu wręcz niedobrze. Prawie nikt nie wcisnął w siebie obiadu, a nawet Kori, który teraz był z Alex w hotelu, wyczuwał nastrój ich wszystkich, bo od samego rana wył jak syrena przeciwmgielna. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mieli jak się skontaktować z Zemim. Paru oczywiście próbowało zadzwonić, ale odzywała się poczta.
Yaku westchnął i przeczesał włosy. Palce utknęły mu w polakierowanej masie, przez co zaklął. Na domiar złego jeden z pierścionków zaplątał się w sztywnych pasmach.
— Niech was szlag trafi! — wrzasnął, szarpiąc, starając się go wydostać.
— Zostaw, bo włosy wyrwiesz — warknęła jedna z dziewczyn, podchodząc do niego.
— Dziadostwo nie chce wyjść.
— Bo szarpiesz bez sensu. Uspokój się, w stresie nic nie wychodzi dobrze.
„Uspokój się" Prychnął Yaku. Gdy tylko wyjęła mu pierścionek, wstał i odszedł, nawet nie dziękując. Nie potrafił się uspokoić. Nie uspokoi się, póki Zemi nie wejdzie przez te drzwi. Nie uspokoi się, póki nie dostanie potwierdzenia, że z Livid wszystko w porządku.
— Nie mamy wyjścia — zaczął Hwan — musicie wystąpić bez Zemiego.
W pomieszczeniu nastała cisza. Ktoś wyłączył suszarkę. Jedynym dźwiękiem był pędzel do makijażu upadający na podłogę.
— Chyba nie mówisz poważnie? — spytał zaskoczony Teni — ma jeszcze trochę czasu.
— Zostały trzy godziny. Zemi nie zrobił próby, nawet nie jest ubrany czy uczesany. Nie ma go. Wybrał swoje priorytety.
— Jak możesz tak mówić? Dobrze wiesz, że poleciał ratować Kiko. — Yaku ruszył do managera. Wydawało mu się to sensowniejsze niż siedzenie i obgryzanie paznokci.
— Ale również ma podpisaną umowę z wytwórnią. Nie może sobie pozwalać na takie odstępstwa.
— Nawet jeśli w cenę wchodzi życie dziewczyny? Doskonale wiedziałeś, jacy jesteśmy, podpisując z nami umowę, wiedziałeś, z czym mogą wiązać się takie konsekwencje.
— Ale nie sądziłem, że będziecie walczyć na wojnie, latać na smokach i opuszczać ciało. Tego umowa nie przewiduje.
— Trzeba było nie zgadzać się na spotkanie z Livid i Alex.
— I się nie zgodziłem. Posłuchaliście?
Yaku nie odpowiedział, łypiąc na managera zimnym wzrokiem.
— No właśnie. Ja już nie mam na was żadnego wpływu. Ważniejsze są dla was przyjaciele z innego świata niż fani.
— Wcale tak nie jest. Żyjemy podwójnym życiem, naginamy czas, by tylko móc być wszędzie gdzie fani nas potrzebują, a gdy wykorzystujemy nasze możliwości by odpocząć i móc tworzyć własne prywatne życia to jest źle.
Manager chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wtoczył się podtrzymywany przez Wapiego Zemi. Każdy rzucił to, co właśnie robił i w ciągu sekundy dookoła Zemiego zebrał się pokaźny tłum.
— Boże drogi Zemi! — krzyknął ktoś. Yaku stał nad przyjacielem i oczom nie wierzył. Chłopak był w opłakanym stanie. Zmęczony, brudny i w podartych ciuchach. Część włosów była sklejona czymś ciemnym i lepkim.
— Co się stało? Boże ty jesteś ranny! — pisnął Teni, prostując się znad przyjaciela. Zemi opadł na kanapę i jęknął ciężko. Wizażystki kręciły się wokół niego, ale za bardzo nie wiedziały, od czego zacząć, by przywrócić wygląd Zemiego do względnego porządku.
— Nie jest źle. Dam radę wystąpić.
— Nie wydurniaj się, wykrwawisz się na scenie. — rzekł manager, zaglądając Zemiemu na plecy. — Włosy masz całe we krwi.
— To stara krew. Rana jest przypalona, już nie krwawi. — jęknął Zemi, starając się wstać, ale jedna z dziewczyn ściągnęła go brutalnie z powrotem na kanapę.
— Przypalona? — manager pobladł i przysiadł na oparciu kanapy.
— Zaatakował na smok podczas podróży — wyjaśnił Wapi, stojąc lekko z boku. Yaku pomyślał, że musi czuć się wyjątkowo nieswojo w takim otoczeniu
— Vivid robił, co mógł, ale niestety smok chmur zahaczył Zemiego pazurem. Przypaliłem mu ranę, by nie wdało się zakażenie. Nie powinien mieć blizny, ale...
— Wystarczy! — przerwał Hwan — jeśli nadal twierdzisz, że wystąpisz, to jazda pod prysznic, a reszta niech też się łaskawie szykuje. Dość mam waszych przygód albo będziecie traktować swoją pracę poważnie, albo koniec z kontraktem.
Nikt nie starał się dyskutować. Bez słowa rozeszli się do swoich krzeseł, gdzie fryzjerzy gotowi byli ze szczotkami ich przygotować. W garderobie panowała niezwykła cisza, nawet dostrzegalna przy pracy suszarek. Yaku z racji też, że był już gotowy obserwował Zemiego jak z pomocą staffu przechodzi do łazienki. I jak on ma zamiar tańczyć?
Wzrok Yaku padł na stojącego przy drzwiach Wapiego. Chłopak przyglądał się z ciekawością tym, co dookoła niego się dzieje, ale również starał się znaleźć dobry powód, by zniknąć. Yaku wstał i podszedł do niego. Nie miał serca wypytywać Zemiego o Livid, ale musiał wiedzieć co z nią. Gdy tylko Wapi dostrzegł Yaku, powiedział:
— Nic jej nie jest. Livid ma się świetnie, ale gorzej jest z Maru. Jest tu gdzieś Koto?
Yaku obejrzał się i zawołał Koto. Chłopak podszedł do nich z jednym pomalowanym okiem odprowadzany nerwowymi spojrzeniami przez wizażystkę.
— O co chodzi?
— Maru jest pod opieką Hanonima. Z tego, co słyszałem od Livid zatruła się Praveną, ale nie martw się, wyjdzie z tego.
— O Boże, ale jak to się zatruła? Jest przytomna? Muszę ją zobaczyć.
— Nawet niech ci przez myśl nie przejdzie wracanie teraz do domu. Hwan cię ukatrupi — warknął Yaku, ale łagodnie wiedząc, że on zareagowałby tak samo, gdyby coś było nie tak z Livid.
— Ale...
— Nic jej nie będzie. Zostanie u Hanonima kilka dni i wróci do zdrowia.
Koto przeczesał włosy palcami i jęknął zmartwiony.
— To moja wina. Powinienem był z nią porozmawiać, postarać się zrozumieć. Teraz to wszystko na nic.
Yaku chciał jakoś Koto pocieszyć, ale w tej samej chwili z łazienki wyszedł Zemi z mokrymi włosami. Wyglądał znacznie lepiej, nawet pokusił się o lekki uśmiech.
— Udało się wam uratować Kiko? Żadne z nas nie spytało o to wcześniej.
— Tak — rzekł Wapi, wraz z resztą obserwując Zemiego. — Jest bezpieczna na Aurum.
— Dobrze słyszeć, że ratunek się udał.
— Za to jakim kosztem. — mruknął posępnie Koto. — Hwan jest wściekły, grozi, że zawiesi nas jako zespół, Zemi ranny a na dodatek Maru jeszcze w szpitalu.
— Najważniejsze, że teraz jesteśmy w komplecie. — powiedział Yaku, wzdychając.
— Pójdę już. Vivid czeka w powietrzu, by wpuścić mnie na Aurum.
— Dziękujemy ci Wapi. — powiedział Yaku, zamykając za nim drzwi. Popatrzył po pozostałych jeszcze raz i odetchnął z ulgi. Wyglądało na to, że wszystko skończyło się dobrze.
Ostatecznie Zemi dostał zakaz udziału we wszystkich choreografiach. Przez cały koncert siedział bądź przechadzał się wolno po scenie i wydawał się czuć nieźle. Yaku obserwował go bacznie przez cały czas. Wyglądało na to, że uratowanie Kiko podziałało na chłopaka jak środek przeciwbólowy, bo dawał z siebie, to ile mógł. Po koncercie każdy był w znaczne lepszych nastrojach. Manager gdzieś zniknął, więc cały zespół świętował zakończenie koncertu w jednym z pokoi hotelowych. Pojawiła się też Alex z Korim i to on był główną atrakcją. Chłopiec przechodził z rąk do rąk, co chwilę siadał na innych kolanach i wcale się nie uskarżał. Yaku obserwował go, nie mogąc uwierzyć, że niedługo sam będzie miał podobnego brzdąca, a nawet lepiej, bo Livid obdarzy go aż dwójką dzieci. Naprawdę będzie ojcem, w życiu nie przypuszczał, że taki zaszczyt spotka go tak szybko. Oczywiście, gdy tylko zaczął spotykać się z Livid, gdzieś w głębi jego umysłu pęczniała ta myśl, ale odsuwał ją za każdym razem, wiedząc, że to jeszcze nie ten czas. Okazało się jednak, że odpowiedni moment nadszedł i tylko dwa miesiące dzieliły Yaku od poznania swoich dzieci. Na tę myśl poczuł dreszcz na karku i z uśmiechem przejął Koriego na swoje kolana. Chłopiec wpakował sobie piąstkę do buzi. Gaworzył coś w tylko sobie znanym języku, po czym chwycił palca Yaku i również włożył do swojej buzi.
— Uważaj młody, bo bez palca zostanę. — zachichotał i podniósł Koriego by stanął na jego udach. Podtrzymując go pod pachami, zabawiał go, póki Kori nie wybuchnął śmiechem. Każdy na niego patrzył.
— Ciekawe, jaką będzie miał Emocję. — odezwał się Teni, a Alex syknęła ostrzegawczo.
— Cicho, nie można rozmawiać o Emocjach osób jeszcze nieucieleśnionych.
— On nawet „mama" nie umie powiedzieć.
— To, że nic nie rozumie, nie znaczy, że nie słucha. Dzieci łapią wszystko w lot, a takie małe jak Kori chłonął wszystko, co dookoła nich się dzieje.
— Liczę, że będzie to jakieś duże zwierze.
— Teni! — krzyknęła Alex, klepiąc chłopaka w ramię.
— No już się zamykam. Idziemy spać — oznajmił, wstając i zabierając od Yaku syna. Alex wstała też i trójka opuściła pokój.
— Martwię się o Maru. — jęknął Koto, przekładając puszkę piwa z ręki do ręki. Spuścił głowę i zapatrzył się w swoje stopy.
— Wapi przecież jasno powiedział, że nic jej nie będzie. Takim zamartwianiem się jej nie pomagasz. — powiedział Remo zdecydowanie
— Wiem, ale... nie umiem z nią już rozmawiać. Boję się...
— Wiem, że się o nią boisz, ale...
— Nie, ja się jej boję.
Nastało milczenie. Koto upił łyk z puszki, a reszta popatrzyła po sobie. Nikt nie znalazł słów pocieszenia.
— Cokolwiek staram się z niej wyciągnąć, czy porozmawiać ona reaguje agresją. Tak, czasami jest fajnie a wręcz cudownie, ale ja nie potrafię znaleźć schematu. Mam wrażenie, że znam dwie różne Maru i nigdy nie wiem, którą spotkam. To strasznie męczące.
— Kochasz ją i jestem pewny, że Maru również cię kocha — zaczął Remo — ale w żadnym związku nie powinno być lęku. Może powinniście...
— Nie zerwę z nią — warknął Koto, podnosząc głowę.
— ...porozmawiać — dokończył Remo — ale z kimś trzecim.
— Jeśli myślisz, że Maru zgodzi się na terapię grupową, to lepszą opcją jest zerwanie.
— Na ten moment nic nie zrobicie. — powiedział Enif, włączając się do rozmowy — Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale postaraj się nie martwić. Wszystko się ułoży.
Koto pokiwał niechętnie głową, po czym każdy powoli zaczął zwijać się do swojego pokoju. Musieli odpocząć, jutro kolejny dzień koncertu.
Yaku umył się i odświeżony wszedł pod surową białą pościel. Pokój był ładny i przestronny, ale oczywiście pusty, taki jak Yaku był bez Livid. Opatulił się szczelnie kołdrą, zwinął w kłębek i zamknął oczy.
Cały stres z Zemim, koncert i rozłąka sprawiły, że Yaku momentalnie zasnął, a następnego dnia obudził się wyspany. Otworzył oczy gotowy na nowy dzień i spojrzał wprost w oczy obserwującego go pięcioletniego chłopca. Tym razem chłopiec nie tylko gapił się na Yaku, ale również zacisnął dłoń wokół nadgarstka Yaku.
— Trzeba było nie opowiadać o nas Livid. — wycedził chłopiec. Yaku wrzasnął i wyszarpnął rękę, a chłopiec spadł z łóżka. Automatycznie wypuścił już Canisa, a ryś spojrzał na Yaku przyklejonego do ściany i bladego z przerażenia. Ziściły się wszystkie koszmary, jakich nie zdołał nigdy nikomu wyjawić, nawet Livid.
Chłopiec był cielesny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro