Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41. Najważniejsze jest życie.




— Nic ci nie jest Koto? — zagadnął Enif wchodząc do pokoju przyjaciela. Koto z zażartą miną niszczył przeciwnika w swojej grze komputerowej, a walił w klawiaturę jakby to było wszystko jej wina. Koto zaklął, gdy przegrał rundę i cisnął myszką o ścianę.
— Hej, hej spokojnie. — Enif wszedł do pokoju i usiadł na łóżku przyglądając się Koto. Był wymęczony i blady. Przestał tryskać energią i nawet na próbach był osowiały.
— Co się dzieje?
Koto przekręcił się na krześle i oparł twarz na dłoni. Przetarł oczy i westchnął.
— Maru mnie oszukuje. — zaczął cicho.
— Jak to?
— Powiedziała, że nie może mieć dzieci. Że tak długo jest ze mną i nadal się nie udało, bo nie może mieć dzieci. Pocieszałem ją, mówiłem, że to przecież nie jest miernik miłości, że nadal będziemy dla siebie...
— Ale... — przycisnął go Enif, bojąc się, że młodszy przyjaciel się speszy i ucieknie od tematu.
— Znalazłem w jej szufladzie flakonik z jakimś płynem. Pravena, chyba tak się nazywała. Nie miałem pojęcia co to jest, aż do momentu jak nie spotkałem Ofelii. Zażywała to samo. Spytałem się jej, to mi powiedziała, że to zioła przeciwko ciąży. Maru może mieć dzieci, sęk w tym, że ich nie chce. Oszukała mnie.  Boję się z nią o tym porozmawiać.
— Może nie jest jeszcze gotowa na dzieci. Oboje jesteście młodzi, nie ma się gdzie spieszyć.
— Ja to rozumiem, sam jeszcze nie jestem gotowy, ale czemu ze mną nie rozmawia tylko od razu zasłania się fizyczną ułomnością.
— Maru przeszła dużo, jak sam wiesz. Może najpierw spróbuj dowiedzieć się jak wyglądała jej przeszłość. Dobrze wiesz, że doświadczenia z przeszłości blokują przyszłość.
— Wiem, ale ona jest taka impulsywna. Nie chce o tym rozmawiać. Oboje wiemy, że unikanie rozmów prowadzi tylko do konfliktów, ale nie wiem, jak z nią rozmawiać.
— Na pewno dacie sobie radę. Bądź spokojny i czuły. Nie ciągnij na siłę za język.
Koto pokiwał głową przeczesując włosy palcami.
— Dzięki, hyung.
— Powiedz mi ten dzień, gdy spotkałeś Ofelię jak ona wyglądała?
Koto zastanowił się.
— Była strasznie zdenerwowana. Dookoła ciała oplótł ją wąż, ale to chyba jej Emocja. Nawet chyba płakała. Podbiegłem do niej, a ona krzyknęła, że ze mną nie pójdzie do łóżka. Wariatka nie? — Koto parsknął — Zapytałem się wtedy o ten flakonik.
— A kiedy to było?
— Ze trzy dni temu.

Hobi wstał.
— Idziesz do niej prawda?
— Tak, muszę coś sprawdzić.
— Tylko ty nie idź z nią do łóżka. — zaśmiał się Koto wracając do swojej gry.
— O to możesz być spokojny.

Przeszedł na Aurum i od razu ruszył do jej domu. Zapukał do drzwi i poczekał. Otworzyła otulona opończą. Dłonie miała nagie więc od razu dostrzegł siniaki.
— Czego chcesz?
— Jak tam zakład? — Enif oparł się nonszalancko o framugę i przyjrzał jej.
— Przegrałeś. — prychnęła unosząc wyżej brodę.
— Coś podobnego. A te malinki na szyi to sama sobie zrobiłaś, tak? — Enif odgarnął jej włosy z szyi, a ona pacnęła go w rękę. Hobi zaśmiał się.
— Koto wszystko mi powiedział. Nawet się z tym nie kryłaś. Jesteś uzależniona.
— Daj mi spokój! — krzyknęła chcąc zamknąć drzwi, ale wepchnął się do środka.
— Powiedziałam:  zostaw mnie! 
— Zostawię, ale najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego to robisz? Dlaczego im się wszystkim oddajesz?
— Tam są drzwi. — warknęła wskazując dłonią — wyjdź albo ci pomogę.
Enif popatrzył na nią i posłał ciepły uśmiech zrozumienia. Wiedział, że uciekała przed czymś, o czym nie chciała mówić. Każde uzależnienie było ucieczką albo zapchaniem jakiegoś braku.
Odwrócił się i już miał wyjść, gdy zawołała go. Enif popatrzył na nią przez ramię. Poczerwieniała na twarzy, a Enif po raz pierwszy zobaczył na jej twarzy błaganie. Chyba miała siebie dosyć.
— Nie chcę tego. — powiedziała potwierdzając to, co myślał Nifi. — Brzydzę się sobą.
— Nawet tak nie mówi. — rzekł podchodząc do mnie.
— Miałeś racje! — krzyknęła i pchnęła go w pierś, ale Enif nie poczuł się dotknięty. Ona walczyła ze sobą, nie z nim.
— Nawet nie pamiętał mojego imienia. — szepnęła i ukryła twarz w dłoniach. Nie słyszał jej płaczu, ale gdy tylko pogładził po głowie, a ona oparła czoło o jego ramie poczuł jej drżenie. Był z niej dumny, bo w końcu przyznała się do swoich prawdziwych uczuć.
— Nie powinnaś tu być. — rzekł biorąc jej twarz w dłonie. — za dużo masz na Aurum pokus.
— Znów chcesz mnie zamknąć w twoim mieszkaniu?
— A chcesz być wolna, czy do końca życia skakać od łóżka do łóżka?
Ofelia prychnęła i wyrwała mu się.
— Chcę ci pomóc.
— Dlaczego? Dlaczego tak bardzo chcesz mi pomóc? Nie znasz mnie, nawet mnie nie lubisz. Jedyne co mam to serce tej twojej laski. To dla tego, prawda? Jesteś tu, bo za nią tęsknisz!
— Nie prawda.
— Nie wierzę ci! Nie obchodzi cię co czuję. Pomagasz mi, bo tęsknisz za swoją księżniczką.
— Przestań!
— Nie jest tak?
— Oczywiście, że jest. Tęsknię za nią, ale nie była moją dziewczyną. Była bardzo odważna i dzięki niej wszyscy przeżyliśmy. Byłbym wdzięczny, gdybyś nie obrażała jej w mojej obecności.
— W takim razie proszę tam są drzwi.
— Z takim nastawieniem nigdy się od tego nie uwolnisz.
— I świetnie. Prześpię się z każdym facetem na Aurum, zadowolony? Będę tak głośno krzyczeć, że usłyszysz mnie na Ziemi.
— Baw się dobrze. — Enif machnął ręką i wyszedł z izby i ruszył do przejścia.
— Nie wracaj tu dupku! — krzyknęła przez okno, ale nawet się nie obejrzał. Był zły na nią, ale tylko na nią. Sam przed sobą był czysty. Chciał jej pomóc, nic więcej.
— Taki jesteś bezinteresowny? — spytał chłopiec, zagradzając mu drogę. Enif wrzasnął na całe gardło.
— Z kilometra widać, że jedynie zadajesz się z Ofelią z powodu jej serca. — drugi chłopiec stanął obok pierwszego.
— Nie, błagam nie teraz... — jęknął Enif cofając się w śniegu.
— Tchórz!
— Wcale nie jesteś dobry. Myślisz o niej to samo co inni.
— A Gari? To tak jakbyś całował swoją młodszą siostrę.
Enif przestał liczyć ile już chłopców widział. Cofał się jak rak, aż nie na trafił na korzeń i przewrócił się. Zakrył głowę rękoma i jęczał błagania.
— Nawet jej nie kochałeś.
— Byłeś zazdrosny o innych, że mają dziewczyny więc poleciałeś na pierwszą z brzegu.
— Zboczeńcu to było dziecko.
— Ocknij się. Nifi, do diabła powiedz coś!
Nifi wrzasnął i usiadł, gdy policzek zapiekł go po siarczystym ciosie. Złapał ostrość i zobaczył Ofelię siedzącą obok niego na śniegu.
— Palancie! Jak mogłeś mnie tak nastraszyć? — krzyknęła i walnęła go w bark. Enif skrzywił się, ale bardziej był zajęty rozglądaniem się za chłopcami, którzy chyba rozpłynęli się w powietrzu.
— Co się stało?
— Krzyczałeś i tarzałeś w śniegu. Jeśli to miało na celu wzbudzić we mnie litość, to ci nie wyszło.
— Nie? Przecież przybiegłaś.
Ofelia pchnęła go w pierś tak, że znów opadł na śnieg.
— Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że masz jakiś atak czy coś.
— Przepraszam.
— Wyglądałeś jakbyś ducha zobaczył.
— Chyba tak było.
Ofelia spojrzała na niego ciężko.

— Opowiem ci o tym, jak ty opowiesz mi o swoich duchach.
— Co? Jakich duchach? — pisnęła i zaczęła się rozglądać, dokładnie tak samo, jak Enif przed minutą. Chłopak zmarszczył brwi.
— Chodziło mi o to, przed czym uciekasz. Sama powiedziałaś, że tego już nie chcesz. Chciałem pomóc proponując ci moje mieszkanie. Nikogo tam nie będzie, bo wyjeżdżam.
— I co będziesz mi opowiadać o swoich problemach?
— Nie. Opowiem ci o Gari. — mruknął trącając ją palcem w serce. Ofelia zarumieniła się. Czuł, że marzy, by dowiedzieć się więcej o dziewczynie, dzięki której żyje, ale duma jej na to nie pozwalała. Enif dźwignął się ze śniegu i otrzepał spodnie.
— No chodź — skinął na nią głową i nie czekając czy za nim, pójdzie ruszył do katedry. Minutę później uśmiechnął się widząc jak Ofelia dogania go. Oboje szli przez śnieg w milczeniu aż do portalu na Ziemię.

***

Tydzień wydawał się niczym mrugnięcie. Z pewnością minął jeszcze szybciej tym, którzy musieli się ze sobą rozstać. Na przykład Yaku i Koto albo Alti. Alex jechała z nimi więc Tenim był w wyjątkowo dobrym nastroju. Dla Zemiego wyjazd wiązał się tylko z pracą, nikogo nie zostawiał z nikim się nie musiał wylewnie żegnać. Tak naprawdę nie mógł się doczekać trasy. Stęsknił się za fanami. Został im jeden dzień na pakowanie. Pierwszy przystanek był w Osace, gdzie mieli dać dwa koncerty, ale to dopiero za cztery dni. Kupa czasu.

Albo i nie...
Zemi włożył ostatnie rzeczy do swojej walizki i przeanalizował jej zawartość. Nie jechał na miesiąc więc walizka była prawie pusta. I tak ciuchy sceniczne jadą osobno. W walizce potrzebował tylko rzeczy do hotelu. 

Zapiął walizkę, do torby podręcznej dorzucił jeszcze książkę i był gotowy. Spakowany wyszedł z pokoju przeglądając od niechcenia telefon. Wszedł do kuchni, by coś przekąsić, gdy nagle jego telefon zawibrował. Uniósł telefon do twarzy i znieruchomiał.
„BŁAGAM ZABIERZ MNIE STĄD!"
Zemi zaklął siarczyście zwracając uwagę pozostałych domowników.
— Co się stało? — Do kuchni wszedł Remo z Koto.
— Kiko do mnie napisała, ale nie wiem, o co chodzi. Moment.
Wyszedł z kuchni od razu dzwoniąc do dziewczyny. Nie odebrała. Zemi znów zaklął a serce obijało mu się o żebra. Czemu nie odbierała?
Znów telefon zawibrował wiadomością.
„Nie mogę gadać. Ojciec się powiesił u nas w domu. Zabierz mnie stąd, bo ja ze sobą skończę!"
Zemi usiadł. Był przerażony. Jak to jej ojciec się powiesił? Co miał robić? Zaszantażowała go, ale czemu się dziwić? Jej ojciec... o Boże.
— Zemi, co się stało? — do pokoju wszedł Remo, Enif a za nim Koto.
— Kiko błaga mnie bym po nią przyjechał.
— Co? Teraz? Jutro wyjeżamy!
— Jej ojciec się powiesił. Ona pisze, że zaraz sama ze sobą skończy! Muszę jechać.
— Wiesz w ogóle gdzie ona mieszka?
— Gdzieś w Chicago. — burknął Zemi skrobiąc szybko na telefonie. Poprosił ją o adres. Pół minuty później dostał wszystko, co chciał. Zerwał się z miejsca, ale Remo go powstrzymał.
— Nie możesz jechać. Nie złapiesz teraz samolotu, poza tym mamy trasę.
— Jestem jedyną osobą, której ona ufa, muszę ją ocalić.
— Wybierzesz ją zamiast fanów? Zemi to twoja praca!
— Która nie jest ważniejsza od życia jednej z nas! Muszę ją uratować.
— Niby jak chcesz to zrobić? Nie dostaniesz się do Chicago w pięć minut. — Remo popatrzył się na przyjaciela jak na umysłowo chorego. Zemi wiedział, że musi wygadywać głupoty, ale nie myślał logicznie. Teraz Kiko była najważniejsza.
— Idę do Livid. Ona jest moją jedyną szansą w tym momencie.
— Jeśli myślisz, że pożyczy ci Vivida to się mylisz — krzyknął za nim Koto. — Jest w ciąży, Vivid jest jej jedynym obrońcą, a ktoś dwa razy chciał ją zabić. Zapomnij Zemi!
Ale Zemi zignorował ich. Byli skrajnie egoistyczni, nie chcieli jej pomóc. Tylko on jeden mógł coś zrobić. Trudno, mogli go nawet wyrzucić z wytwórni, miał to gdzieś. Żadna praca ani żadna kariera nie równała się z żadnym życiem. Z takim postanowieniem Zemi otworzył okno i wszedł w złote płomienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro