Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40. Perspektywa rozstania.






Teni ze łzami w oczach obserwował Koriego jak z roześmianą twarzą pełznie ku niemu. Zachęcił go głosem i kilka sekund później jego syn doczołgał się wprost w jego otwarte ramiona.
— Zuch, chłopak! — krzyknął przewracając się na plecy i sadzając syna na swoim brzuchu. Alex zaśmiała się i usiadła obok nich.
— Nie jest to jeszcze docelowe raczkowanie, na razie się czołga, ale bardzo chciałam ci pokazać.
— Żałuję, że nie było mnie, gdy pierwszy raz spróbował się czołgać. Tak jak nie było mnie, gdy zaczął siadać.
— Wiem, że to dla ciebie ważne, ale kochanie jest jeszcze tyle wspaniałych chwil przed nami. Mamy swój własny trzyosobowy świat. Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba. — powiedziała Alex odgarniając chłopakowi włosy z czoła i pogładziła go po policzku. Teni usiadł i poprawił sobie syna na kolanach. Kori w tym właśnie momencie wpakował sobie do buzi jego mały palce.
— Czy na pewno wszystko w porządku? Czy te... dzieci nadal cię nawiedzają?
Alex pokręciła głową z uśmiechem.
— Nie. Odkąd ci o nich opowiedziałam mam spokój. Jestem wolna i tylko dla was. — zaśmiała się gładząc Koriego po główce. Chłopczyk wydał z siebie dźwięk, który tylko on sam zrozumiał, a po brodzie pociekła mu ślina.
— Pomożesz mi go nakarmić?
— Jak chcesz sam mogę to zrobić. Odpocznij trochę. — Teni wstał biorąc syna na ręce. Alex też wstała.
— To w takim razie wezmę prysznic. — rzekła i zostawiła męża z synem. Jednym uchem słuchała jak Teni zabawia Koriego, po czym weszła do łazienki i wzięła gorący kojący prysznic. Raczyła się samotnością niczym świeżym powietrzem. Po raz pierwszy od urodzenia Koriego poczuła się wolna i szczęśliwa. Miała męża, syna i nic jej nie brakowało.
Wyszła otulona ręcznikiem wycierając włosy i przeszła do salonu.
— Gdzie Kori? — spytała widząc Teniego na kanapie bez syna.
— Położyłem go spać.
— Już?
— Prawie dwudziesta. Zasiedziałaś się trochę w tej łazience. — parsknął, obserwując ją jak siada obok.
— Straciłam poczucie czasu. Było mi tak dobrze, że nie mogłam zmusić się, by wyjść. Co oglądasz?
— A jakaś drama leci, nawet nie wiem o czym. — Teni wzruszył ramionami nawet nie patrząc na telewizor. — Czekałem na ciebie.
Alex zachichotała, gdy chłopak trącił nosem jej gołą szyję. Skórę pokryła gęsia skórka, a serce przyspieszyło. Odsunęła się, by zobaczyć jego twarz. Oczy patrzyły pytająco.
— Stęskniłem się. — szepnął obejmując ją w pasie i ściągając w dół tak by się położyła na kanapie. Alex zachichotała.
— Nareszcie jesteśmy sami. — powiedział gładząc delikatnie jej ramie i szyję. — Nikt nam nie przeszkadza. — dodał dotyk na udzie — w końcu mamy święty spokój.
— Jeśli chcesz byśmy skończyli to, co tak uroczo zacząłeś, to musisz się pospieszyć. Z Korim święty spokój trwa krótko.
Teni bez słowa odwinął jej ręcznik i zapatrzył na jej zgrabne ciało. Od ślubu nie mieli dla siebie czasu. Teni przesiadywał w studio, a gdy wracał ich syn zajmował cały ich wolny czas. Wieczorem każde z nich było tak zmęczone, że nawet nie myśleli o kochaniu się. Zasypiali od razu w swoich ramionach.
Tym razem było inaczej. Tae zaczął całować jej piersi i brzuch sam rozbierając się po omacku. Językiem trącał sutki, zapadał się w pępek, wędrował jeszcze niżej. Robił wszystko by słyszeć jej ciche jęki i błaganie o podarowanie spełnia. Już miał to zrobić, gdy nagle...
Cichy kwik dobiegł z pokoju obok, a potem płacz na cały regulator.
Tae podniósł głowę spomiędzy nóg Alex i westchnął. Alex zaśmiała się od razu wstając.
— Masz swój święty spokój. — parsknęła wciągając jego koszulkę i weszła do pokoju Koriego.
Wyszła po minucie, w której to Teni ubrał się i cała trójka usiadła na kanapie. Kori w ramionach matki uspokoił się, ale na policzkach nadal widniały łzy. Teni wytarł je czym prędzej i obserwował w milczeniu jak Alex usypia Koriego. Czy to dobry moment, by jej o tym powiedzieć?
Oparł głowę o poduszki kanapy i westchnął.
— O co chodzi?
Teni za nim odpowiedział wziął jej dłoń i zaczął bawić się jej palcami.
— Za tydzień wyjeżdżamy.
Alex milczała. Uniosła tylko na niego wzrok. Dalej tuliła Koriego, który chyba ponownie zasnął.
— Mamy trasę po Japonii. Nie będzie mnie półtora tygodnia.
— Rozumiem. — szepnęła uśmiechając się.
— Wiem, że dla ciebie to też trudne. Jestem non stop poza domem, a ty siedzisz sama z Korim i...
Urwał, gdy przyłożyła mu palce do ust.
— Teni ja rozumiem.
— Wiem, że rozumiesz. Wiem też, że nie chcesz bym wyjeżdżał, dlatego porozmawiam z wytwórnią czy możesz jechać ze mną? Czy możecie oboje.
— Co?
— Jeśli będziemy uważać i zachowamy środki ostrożności to nikt nie powinien was zobaczyć. Nie chcę się znów z wami rozstawać. To tylko półtora tygodnia. Znacznie lepiej będę się czuł wiedząc, że po koncercie w hotelu czekasz ty z Korim.
— Teni... — szepnęła nie wiedząc, co powiedzieć. Chłopak uśmiechnął się, bo był zadowolony, że Alex go nie złajała za tak niebezpieczny pomysł. Widział, że też tego chciała.
— Więc pojedziesz ze mną?
— Jeśli twoja wytwórnia da mi zielone światło to ja już jestem spakowana.
Tae uśmiechnął się i nachyliłby pocałować ją w usta.
— Kocham cię.
— Ja ciebie też gwiazdko. — odparł i pomógł jej położyć syna spać.

***

Yaku leżał na futrach w cienkiej bluzce, spodniach z bosymi stopami. Obserwował Livid, która siedziała na podłodze i nacierała łuski Vividowi. Dzięki smokowi i płonącemu kominkowi w komnacie było ciepło jak w saunie. Yaku nie narzekał, uwielbiał to ciepło. Było cicho i błogo. Vivid od czasu do czasu łypał na niego swoimi granatowymi oczami. Patrzył na dłonie Livid przesuwające się łagodnie po pysku smoka, gdy natłuszczała mu łuski. Vivid zbliżał się do wylinki. Kochał takie chwile, gdy byli ze sobą, ale każdy robił co chciał. Yaku najczęściej leżał wchłaniając te dodatkowe godziny gdzie może odpocząć oraz pielęgnował w sobie zachwyt nad Livid i Vividem. Kto by pomyślał, że będzie wiedział tyle na temat budowy smoka. Był w stanie wyrecytować jak działa mikrofon oraz wyliczyć wszystkie potrzebne programy i sprzęty do nagrania jednej piosenki. Tak, tylko tego mógł się nauczyć każdy. Budowy smoka nie znał prawie nikt. A Yaku wiedział, że gdy Vivid był zadowolony kładł się na lewym boku i ogon zwijał w lewo. A gdy był rozjuszony bądź urażony to kładł się na prawo. Zrzucał skórę od nosa w stronę ogona. Był też fabryką niekończącego się ciepła. Przetwarzał swoje posiłki w ogień, a każdy jego kieł był prawie długości jego dłoni. Nie był jednak maszyną do zabijania, był inteligentny i gadatliwy. Zdecydowanie wolał zagadać przeciwnika na śmierć niż wbić w niego swoje szpony.

Yaku przekręcił się na bok i stopą trącił Livid w ramie.
— Tak? — mruknęła nie przerywając czynności. Yaku ponownie trącił ją stopą w ramię.
— Słucham cię Yaku? — Livid parsknęła, ale nadal nie odwróciła się do niego. Yaku po raz trzeci zaatakował jej ramię stopą. Livid odwróciła się. Siedziała naprzeciw niego ze skrzyżowanymi nogami w długiej sukni z materiału podobnego do satyny. Ciążowy brzuszek był wyraźnie zaznaczony. Właściwie powoli można było powiedzieć, że wpierw widać brzuch a dopiero potem Livid.
— Czy mam ci tę stopę ukręcić? — spytała z uniesionymi dłońmi, które lśniły od oleju. Yaku poczuł zapach rabarbaru i wanilii.
— Chodź do mnie. — poprosił klepiąc futra obok siebie.
— Zajęta jestem. — powiedziała ponownie odwracając się do smoka. Yaku nie dał jej spokoju. Znów trącił jej plecy. Tym razem jednak mocno tego pożałował, bo Livid była szybka. Czym prędzej capnęła go za kostkę i przytrzymała. Spojrzała na niego chytrym wzrokiem i połaskotała paznokciem w podbicie stopy. Yaku poczuł jakby, ktoś wywrócił go na lewą stroną. Szarpnął się i zapłakał nie mogąc znieść łaskotek. Livid była nie wzruszona, dalej łaskotała go póki nie krzyknął.
— Sam się prosiłeś. — powiedziała puszczając go.
— Ja tylko chciałem się przytulić, a dostałem tortury. Dobra z ciebie dziewczyna. — prychnął sarkastycznie zwinięty w kłębek na futrach. Livid wstała i poszła umyć ręce. Świat Yaku przesłaniała teraz głowa Vivida. Uśmiechał się.
— Może teraz ja cię połaskoczę, co? — spytał unosząc łapę wysuwając jeden z pazurów. Yaku zaczerwienił się i ukrył twarz w poduszce. Całe szczęście Livid zdjęła z niego presję Vivida, bo przyszła i położyła obok.
— Już jestem dla ciebie.
Yaku bez słowa, automatycznie już przyłożył dłonie do jej brzucha. Gładził w milczeniu myśląc, jak to ubrać w słowa, ale znów była w tym lepsza.
— Kiedy wyjeżdżacie? — spytała kompletnie go zaskakując.  Popatrzył na nią zdziwiony.
— Widać to po tobie, kochanie. Spędzasz ze mną każdą wolną chwilę, nauczyłam się już ciebie na pamięć. — parsknęła przeczesując mu włosy palcami.
— Co mnie zdradziło?
— Na początku, gdy mnie zaprosiłeś, myślałam, że po prostu chcesz się poprzytulać, ale gdy nie patrzyłeś na mnie wiedziałam, że coś jest nie tak. Jedyną odpowiedzią był wyjazd, bo wiem, jak nie chcesz mnie opuszczać.
— Równie dobrze mogły wrócić dzieci.
— Byłeś smutny, nie przerażony. — rzekła przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Yaku westchnął na jej poziom dedukcji i przyłożył ucho do brzucha. Nie oczekiwał, że je usłyszy, chciał tylko pobyć z dziećmi jak najbliżej. Zamknął oczy i delikatnie gładził Livid po boku. Ona nie pozostała mu dłużna, pieściła jego kark wysyłając go do innego świata delikatnymi muśnięciami. Było to dla niego trudne, bo na nic więcej prócz pieszczot nie mógł liczyć. Livid była już w zbyt zaawansowanej ciąży, dlatego musiał skupiać się by nie puściły mu hamulce. Musiał z nią rozmawiać, milczenie w tym momencie było dla niego biletem w jedną stronę.
— Pamiętaj Liv, cokolwiek by się stało zawsze możesz na mnie liczyć.
— Oczywiście, że mogę. Nie musisz mi mówić, ja wiem, że będziesz.
— Ja mówię poważnie. — rzekł podnosząc się na łokciu i popatrzył na nią. — Jestem dla ciebie. Nawet jeśli wyjeżdżam bądź jestem zajęty pracą zawsze mogę wrócić. Pamiętaj o tym.
— Dobrze, nigdy o tym nie zapomnę. — szepnęła gładząc go po policzku. Przysunął się do niej i zamknął oczy. Odnalazła jego usta i złączyła ze swoimi w czułym przepełnionym obietnicami pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro