Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Chłód.



Koncert napełnił ją czymś niewyobrażalnie magicznym. Minął miesiąc a ona nadal nie potrafiła się pozbierać po występie jej ulubionego zespołu. Próby samobójcze jakoś nie dopominały się, podobnie jak dziewczynka ukryta za firanką jej pokoju. Widywała ją codziennie, ale nie odezwała się ani jednym słowem od dnia koncertu. Kiko zaczęła więc ponownie śpiewać. Wyniosła z pokoju wszystkie lustra, by jej szpetna twarz nie niszczyła jej dobrego samopoczucia. Nagrywała covery piosenek w wersji audio, by nie musieć oglądać swojej twarzy. Była wręcz zdziwiona jak dobrze jej szło. Lubiła to robić, ale niestety mogła to robić tylko w tych krótkich i nielicznych momentach, gdy ojca nie było w domu albo późno w nocy, gdy wszyscy spali. W nocy też odzywał się Mati.
— To fantastycznie, że znów nagrywasz. — powiedział którejś nocy, gdy ponownie do niej zadzwonił.
— Wiem, po tym koncercie aż mnie nosi. Czuje, że mogłabym cały album nagrać, ale nie mam studia. Nie pamiętam czy kiedykolwiek miałam tyle energii. Wiem, że dla ciebie pewnie to głupie jaranie się jakimś tam zespołem z Korei, ale trudno oni są dla mnie wszystkim.
Mati zachichotał do słuchawki.
— Wcale nie jest to głupie. Jeśli ci pomagają to słuchaj ich jak najczęściej.
— Nawet nie wiesz jak. Ale i tak wiem, że to dziecinne.
— Czemu?
— Zachowuje się jak gówniara, podniecając się zespołem, który nawet nie zna mojego imienia. Nie powiesz mi, że to normalne.
— Wywołują w tobie dobre emocje, dają ci radość i pomagają w życiu, czemu masz ich dalej nie słuchać?
— Ojciec non stop mnie strofuje i się ze mnie nabija. Gdy dowiedział się, że jadę na koncert to wpadł w szał. Że to marnowanie czasu i pieniędzy.
— Wierzysz mu?
— Nie, ale gdy słyszysz takie teksty codziennie to ma na ciebie wpływ. Chciałabym, żeby choć raz mnie docenił, zauważył, że to, co sprawia mi przyjemność jest wartościowe. Raz pokazałam mu jedną ze swoich piosenek.
— I co powiedział?
— A po co ty to nagrywasz? I tak nie zostaniesz piosenkarką. Po czym otworzył kolejne piwo i wsiąkł w telewizor.
— Tak strasznie mi przykro. Jeśli byś chciała mi wysłać to, co nagrałaś, chętnie bym posłuchał.
— O nie! W życiu. — Wystraszyła się, a gorąco uderzyło w policzki.
— Dlaczego?
— Bo się znasz na muzyce.
— Oj, Kiko — Mati cmoknął niepocieszony — przecież nie będę cię krytykować. Chcę tylko posłuchać. Jestem ciekawy.
— Nie... bo będziesz się śmiał.
— Kiko.
— Nie przekonasz mnie.
— Najgorsze z możliwych reakcji już usłyszałaś. Dostałaś krytykę, czemu blokujesz się na pozytywne reakcje?
— Bo jestem pewna, że takich nie będzie.
— A ja jestem pewny, że jesteś w błędzie. Jak nie wyślesz to się nie przekonasz.
— Już mnie tak nie przekonuj, dobra! — cmoknęła na niego, ale zaśmiała pod nosem. — Nie męcz mnie. Idę spać, dobranoc.
Rozłączyła się pospiesznie i padła na poduszki. Był środek nocy, a ona nie była w stanie zasnąć, nie teraz. Trzymała telefon jeszcze ciepły od jej dłoni i gapiąc się w sufit starała uspokoić swoje serce. Przegryzła wargę i odblokowała telefon. Mati był jeszcze dostępny. Westchnęła bojąc się konsekwencji. Skubiąc nerwowo wargę. Drżącym palcem kliknęła chat z Matim i nie wierząc w to, co robi wysłała mu plik z nagranym przez nią coverem piosenki Astralnych.

***

— Livid... — doleciał mnie jego słaby głos. Mruknęłam coś przez sen i zwinęłam w ciaśniejszy kłębek by ani krztyna ciepła mnie nie opuściła.

— Livid
— Hmm?
— Nie mogę oddychać.
Otworzyłam oczy przestraszona. Naprzeciwko leżał Yaku czerwony na twarzy a dookoła jego ciała owinięty był złoty ogon. Poderwałam się jak oparzona i chlasnęłam Vivida w bok.
— Dusisz Yaku! — krzyknęłam ciągnąc go za róg. Wielki złoty smok zajmował całe nasze łóżko i połowę pokoju. Musiałam wypuścić go nieświadomie, przez sen, przez co teraz Yaku mało co nie został zgnieciony.
Vivid potrząsnął głową budząc się i poluźnił sploty na ciele Yaku. Chłopak zaczerpnął gwałtownie powietrza.
— Przepraszam, nie wiedziałam, że go wypuściłam. — szepnęłam skruszona odgarniając mu włosy z czoła. Yaku pokręcił głową chcąc mnie uspokoić, ale jeszcze nie wrócił mu głos. — Chyba było mi zimno.
— Bo jest zimno. — burknął smok ześlizgując się całkowicie z łóżka. Podszedł do kominka i zionął ogniem do środka zapalając ułożony stos polan wewnątrz.
— Wczoraj był skwar. — szepnął Yaku otulając się kołdrą i przysuwając bliżej. — Jak to możliwe, że dziś jest tak zimno?
— Powiem wam więcej. Spadł śnieg. — powiedział Vivid odwracając łeb od okna.
— Co?
— Sama zobacz.
Wstałam, a długa cienka koszula nocna opadła do samych łydek a w bose stopy zakuł lodowaty marmur. Syknęłam i czym prędzej wciągnęłam buty i nałożyłam na siebie jedno z futer z mojego łoża. Yaku równie zdziwiony poszedł w moje ślady i po chwili wyszliśmy na zalane słońcem Aurum. Blask był tak jaskrawy, że przez chwilę nic nie widziałam. Zamrugałam odganiając łzy i mrużąc oczy rozejrzałam się.
— Vivid miał rację. — rzekł Yaku stając obok mnie i z szokiem na twarzy oglądając krajobraz niczym z zimowych Alp.
— Ja zawsze mam rację. — Smok pojawił się nagle na dachu katedry, a jego łeb spłynął między nas. Od razu zrobiło nam się cieplej. Musiało być na minusie, bo rzeka i wodospad były skute lodem.
— Masz w ogóle pojęcie co tu się stało? — spytał Yaku zerkając na mnie.
— Nie mam pojęcia, ale musimy coś z tym zrobić. Zobacz, nie da się nawet zejść do miasteczka. Tam jest pół metra śniegu.
— Livid, ale to nie ty, prawda? Wiem, że potrafisz sterować pogodą i...
— Owszem potrafię, ale w obecnym szczęściu na pewno nie wykreowałabym zimy. Jedynie co to tęczę. — parsknęłam otulając się szczelniej futrem.
— Vivid, proszę idź i rozpal w kominkach. Potem polecimy i udrożnimy drogi.
Smok bez słowa zszedł z dachu i wolno wślizgnął do środka katedry.
— Wiem, że chcesz dobrze Livid, ale nie podoba mi się ten pomysł byś latała na Vividzie w takim stanie. Doskonale poradzi sobie sam.
Spojrzałam na niego uśmiechając się dobrodusznie. Sięgnęłam i pogładziłam po policzku.
— To kochane jak się o mnie martwisz, ale jeszcze nie jestem aż taka duża, z Vividem będę całkowicie bezpieczna, przecież wiesz.
— Wiem, ale proszę zrób to dla mnie.
— Yaku... — zaczęłam, ale potem oczy stanęły mi w słup, a serce przyspieszyło. Yaku widząc moją reakcję od razu się zaniepokoił.
— Boże, co się stało?
— Poczułam... — szepnęłam.
— Co?
— Poczułam nasze dzieci. — Dotknęłam brzucha i zerknęłam na Yaku przez łzy. — Przysięgam one się poruszyły, Yaku.
— Wierzę ci — Yaku sam dotknął brzucha, ale pokręciłam głową pociągając nosem.
— To było takie subtelne, chyba nie wyczujesz. Sama nie jestem pewna, czy je poczułam, ale... na Osobliwość.
— One tam są — szepnął Yaku uśmiechając się i wziął moją twarz w dłonie. Nachylił się całując mnie mocno w usta.
Znałam ten gest, często to robił, kiedy nie wiedział, co powiedzieć. Twierdził wtedy, że wszystko, co ma mi do przekazania zawarte jest właśnie w pocałunku. Zachichotałam mu w usta i przytuliłam.
— Ogień huczy w całej katedrze. — powiedział Vivid pojawiając się nagle obok nas. Dmuchnął na nas ciepłym powietrzem i trącił mnie w plecy. — To jak, lecimy?
— Poleć sam, ja chyba się już nie nadaje na latanie.
— Że niby za ciężka jesteś? Ty? Dla mnie? Nie wygłupiaj się.
— Dotrzymamy ci towarzystwa z dołu. Leć ludzie nie mają jak wyjść z domów.
Vivid warknął gardłowo, wyminął nas i rozprostował skrzydła. Wiatr załopotał wokół nas, a widok masywnego smoka odbijającego się od szczytów schodów wzbudził gęsią skórkę tym razem zdecydowanie nie z zimna.
— Chodź ubierzemy się w coś cieplejszego. — powiedziałam ciągnąc Yaku do środka.
Dziesięć minut później ubrani w grube futra i śnieżne buty zeszliśmy do wioski akurat w momencie, gdy zebrał się spory tłum obserwujący Vivida topiącego śnieg. Przepchnęłam się z Yaku do smoka i parsknęłam śmiechem. Vivid stał na początku ulicy z nosem w śniegu i właśnie nabierał powietrza. Zasyczało, para buchnęła, a śnieg nagle obniżył się, by po kilku sekundach całkowicie zamienić w wielką breję. Vivid chyba tego nie przewidział, bo skrzeknął panicznie, gdy jego łapy omyła ciepła woda. Zamachał skrzydłami robią okropny wiatr i wzbił się w powietrze obijając o kilka domów. Zawsze był cykorem, jeśli chodzi o wodę, ale obiecałam, że nie będę sobie z niego żartować, po przygodzie z rzeką bał się byle kałuży.
— Macie w ogóle pojęcie skąd ten śnieg się wziął? — spytała Maru podchodząc do nas, gdy wypatrzyła nas w tłumie. Po chwili dołączyła też Noba.
— Nie mam pojęcia. — mruknęłam rozglądając się. Miasteczko na nowo ożyło. Mieszkańcy zgarniali z ulic wodę wymieszaną ze śniegiem i błotem, z kominów buchał dym, a dookoła czuć było zapach palonego drewna. Nie pierwszy raz mieliśmy do czynienia z zimą, wiedzieliśmy, jak sobie z nią poradzić. Ten przypadek był jednak inny, bo żadna zima nie przychodziła tak gwałtownie.
— To chyba oczywiste nie? — odezwał się Wapi stojący nieopodal nas. Odwróciliśmy się ku niemu. Uśmiechał się zawadiacko i wyglądał jakby zjadł wszystkie rozumy.
— Oświeć nas w takim razie. — warknęła Maru
— Co się zmieniło od ślubu Alex i Teniego?
— Smok przyleciał. — rzekł Vivid siadając obok nas. Poczułam jak gorąco rozlewa się we mnie, ale tym razem nie z powodu Vivida. Był to objaw strachu. Pamiętałam o nim. Wleciał między góry i od tamtej pory nikt go nie widział. Nie zmieniało to faktu, że był obecny na Aurum. Nie byłam jedyna, która rzucała ukradkowe spojrzenia w kierunku gór wypatrując smoka i jakichkolwiek oznak zagrożenia.
— Nie mamy pewności, że to właśnie jego sprawka — rzekła Noba.
— Owszem nie mamy, ale zawsze możemy się dowiedzieć lecąc do niego.
— Jeśli myślisz, że puszczę moją ciężarną córkę na spotkanie z krwiożerczym smokiem to jest w błędzie. — wycedziła Noba przez zęby, a Wapiemu uśmiech spełzł z twarzy.
— Nie to miałem... — zaczął.
— Livid nigdzie nie leci. — dołączył się Yaku zasłaniając mnie własnym ciałem. — jak jesteś taki mądry może sam polecisz, co?
Chciałam coś powiedzieć, ale Wapi właśnie rzucił się do kontrataku i rozbrzmiała prawdziwa dyskusja.
— Ani przez sekundę nie sugerowałem, że to Livid ma lecieć! Zejdźcie ze mnie.
— Ale przeszło ci to przez myśl. — syknął Yaku podchodząc do Wapiego. Chłopak wyprostował się.
— Nie jestem na tyle głupi, by narażać ciężarną kobietę na stres, w przeciwieństwie do ciebie!
Nadal chciałam coś powiedzieć, ale nikt mnie nie widział, będąc zajętym kłótnią chłopaków.
— A co to niby miało znaczyć?
— Jeśli mnie pamięć nie myli to ty oskarżyłeś ją o zdradę i przyczyniłeś się do tego, że zemdlała.
Yaku już otwierał usta, by coś mu odwarknąć, ale to ja tym razem straciłam cierpliwość. Vivid przykucnął na łapach uniósł skrzydła i ryknął Wapiemu i Yaku w twarz.
— Zamknijcie się obaj z łaski swojej! — krzyknęłam, gdy nimi trochę wstrząsnęło. Oboje stali  gapiąc się na Vivida z lękiem. Smok prychnął w ich kierunku, po czym odbił się od ziemi i wzbił w powietrze.
— Gdzie on poleciał? — spytał Yaku.
— Porozmawiać ze smokiem, a gdzieżby indziej?
— Livid ty zwariowałaś! — Noba złapała mnie za ramiona — odwołaj go w tej chwili! Jak Vivid zginie to ty też.
— Jak mogłaś być taka lekkomyślna? — biadolił Yaku przepychając się z Nobą, by lepiej mnie widzieć.
— Trzeba było myśleć wcześniej, a nie się kłócić. To mój kraj, moja dolina i to ja będę rozmawiać z gośćmi. Odkąd przybył biały smok nie stała nam się żadna krzywda. Nie będę oskarżać gości bez dowodów.
— Ale Livid! — krzyknął przerażony Yaku.
— Koniec dyskusji!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro