Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Biały kruk.




— Mam coś dla ciebie. — rzekł Sanghyun, podchodząc do Balbina. Chłopak zląkł się nagłym pojawieniem przyjaciela. Widział, jak przechadza się wśród znajomych i rozmawia z siostrą i jej przyjaciółmi z Ziemi. Balbin nie spodziewał się, że podczas uroczystości, na którą tak naprawdę nie wiedział czemu, został zaproszony, Sanghyun będzie chciał z nim rozmawiać. Teraz poczuł jeszcze większe zdziwienie, bo Sanghyun znów miał dla niego prezent, a Balbin ponownie nie potrafił się odwdzięczyć.
— Proszę, tym razem trzylistna. — Sanghyun uśmiechnął się i podał Balbinowi trójlistną koniczynę. Blondyn zbladł. W życiu nie spodziewał się, że kiedykolwiek ujrzy na oczy trójlistną koniczynę.
— Nie mogę tego przyjąć.
— Ależ możesz. Jest twoja. — zachichotał Sanghyun i włożył koniczynkę w kieszonkę płaszcza Balbina na prawej piersi.
— Dlaczego dajesz mi tyle prezentów? Jak ja mam się tobie odwdzięczyć? Za wiele dla mnie robisz.
— Nie wiem, sprawia mi radość widzieć cię uradowanego, a takie prezenty akurat łatwo zdobyć.
— Czuje się źle, nie mogąc się niczym odwdzięczyć. — Balbin spojrzał na swoje stopy odziane w skórzane buty. Zerknął na buty Sanghyuna, nawet jego lśniły bardziej niż Balbina. We wszystkim był lepszy, a Balbin? Co takiego mógł dać, był sam jedyny, bez rodziny, przyjaciół a jedynie z kim rozmawiał to rośliny. Miał szczęście, gdy jedna odpowiedziała chichotem.
— Właściwie chciałem ci coś zaproponować. — powiedział Sanghyun, upijając łyk wina ze swojego kieliszka. Balbin popatrzył na chłopaka znów zaskoczony. Serce zbiło mocniej, a on nie potrafił powiedzieć dlaczego.
— Byłeś kiedyś na Ziemi?
— Raz, gdy Cetus Universus miał zamiar zjeść Motus.
— Czyli można uznać, że nie byłeś.
— Tak.
— Chciałbym cię gdzieś zabrać.
Serce Balbina uderzyło o gardło.
— Czemu?
— Bo cię lubię. Dobrze mi się z tobą rozmawia. Poza tym nie zrozum mnie źle, ale potrzebuje przyjaciela.
— To znaczy?
— Nie chciałbym, byś poczuł się urażony, ale moja siostra twierdzi, że nie mam przyjaciół. Truje mi głowę całymi dniami, że siedzę w domu i tylko gram w gry albo oglądam seriale. Fakt, nie jestem duszą towarzystwa, ale każdy z kim próbuje nawiązać bliższą relację, po pewnym czasie wydaje mi się tumanem. Okropnie drażnią mnie rozmowy o niczym. Siedzę w domu, bo sam na razie nie wiem, kim chcę być, żadna droga nie wydaje mi się atrakcyjna. Tylko do rozmowy z tobą nie muszę się zmuszać. Możesz to zrozumieć jako wykorzystanie ciebie, jeśli tak to przepraszam, ale potrzebuje kumpla, by moja siostra przestała prawić mi morały.
— Nie czuje się urażony. Tylko nie wiem, czy poradzę sobie na Ziemi. Nie wiem, jak powinienem się zachowywać.
— O to nie musisz się martwić, wszystkiego cię nauczę.
— Dobrze. W takim razie kiedy?
— Samochód siostry czeka niedaleko portalu, jeśli masz ochotę, możemy teraz.
— Co to jest samochód?
— Mechaniczny koń. Chodź, sam zaraz zobaczysz. — Sanghyun przyjaznym gestem, zarzucił ramię na szyję i poprowadził w kierunku wyjścia z katedry, zostawiając za plecami szmer tłumu.
Nawet nie zdążyli dojść do drzwi, gdy wtem przez otwarte przejście wbiegli trzej rycerze.
— Królowo! Królowo! — wołali, dysząc z gorąca, a ich zbroje pobrzękiwały metalicznie. Balbin z Sanghyunem zatrzymali się zaniepokojeni i śledzili wzrokiem rycerzy jak stają przed Livid.
— Co się stało? — spytała po łacinie.
— Smok, wasza wysokość! — wydyszał jeden, a Balbin przerażony spojrzał na Sanghyuna.
— Ponoć smok przyleciał — przetłumaczył z łaciny, a Sanghyun zbladł. Bez słowa ruszyli do wyjścia. Chwilę potem wyszła Livid i reszta tłumu.
Balbin rozejrzał się i prawie natychmiast go dostrzegł. Szybował niczym śnieżnobiały ptak tuż nad górami. Leciał nisko, leniwie machając skrzydłami i był dwukrotnie większy od Vivida. Nikt nic nie mówił, każdy stał, obserwując stworzenie, jak bezdźwięcznie przecina dolinę i ląduje na Klifie Tworzenia. Balbin poczuł obecność Vivida za plecami, a następnie warkot potwierdził jego odczucia.
— Zostaw Vivid. — powiedziała Livid, gładząc smoka po szyi — Na razie nie robi nic złego.
Miała racie. Śnieżnobiały smok odbijając promienie słońca, zaczął wdrapywać się na skałę ponad półką skalną, by po prostu wcisnąć się między szczyty gór i znieruchomieć.
— Może przyszedł tylko odpocząć — mruknął Teni z synem na rękach.
Nie zmieniało to jednak, że każdy był poddenerwowany obecnością smoka. Patrzył na Livid, która przygryzła wargę ze zdenerwowania, nie wiedząc, co powinna zrobić. Balbin zerknął na Sanghyuna, pamiętając, że to przez smoka zginęła Evelyn. Sanghyun nie pokazał żadnych emocji, obserwował ukrytego w górach smoka i milczał.
— Chodź już może. — powiedział, cicho pragnąc jakoś zabrać stąd przyjaciela, by nie musiał przypominać sobie przykrych wydarzeń. Sanghyun kiwną głową i oboje zeszli po schodach.
Przejście na Ziemię było ukryte za katedrą, w takim miejscu, że nawet zwierzęta nie mogły niechcący przedostać się na drugą planetę. Oboje przecisnęli się na Ziemię i tak jak podczas koronacji Livid, teraz też przejście prowadziło do mieszkania Sanghyuna.
— Chodź, dam ci jakieś ciuchy. — powiedział Sanghyun i pociągnął przyjaciela do swojego pokoju. Balbin bez słowa ruszył za nim, rozglądając się dookoła. Nic nie wyglądało tak jak na Aurum. Powietrze było gęstsze, ściany węższe, a gdy wszedł do pokoju Sanghyuna, przeraził się, jak można było mieszkać w tak czystym domu.
— Wybacz za bałagan, nigdy nie ścielę łóżka. — Sanghyun machnął od niechcenia ręką i podszedł do sterylnie czystej szafy. Chyba była drewniana, ale tak gładka, że wcale nie przypominała drewna. Nadal nic nie mówił, tylko kręcił się wokół własnej osi i wynajdywał co chwilę przedmioty, których nie potrafił nazwać.
— Trzymaj, powinny być na ciebie dobre. Po drugiej stronie korytarza jest łazienka. Przebierz się.
— Po co? — spytał Balbin, biorąc od Sanghyuna stos ubrań.
— Bo cię wezmą za całkiem niezłą podróbkę postać z Władcy Pierścieni albo Gry o Tron.
— Słucham?
— Zaufaj mi. — Sanghyun uśmiechnął się do niego i poprowadził do łazienki. Wepchnął go na siłę do środka i zamknął drzwi. Balbin został sam. Rozejrzał się, nadal nie bardzo rozumiejąc, po co się tu znalazł. Pomieszczenie było bardzo małe i zimne. Małe okno pod sufitem dawało niewiele światła. Białe śliskie ściany wcale nie zachęcały, by się rozebrać w takim otoczeniu. Balbin nie miał jednak wyboru. Ściągnął fular, pelerynę i kaftan zostając w samej bawełnianej bluzce i skórzanych spodniach. Wziął koszulkę, którą dał mu Sanghyun i wciągnął przez głowę, ówcześnie zdejmując swoją. Była sztywniejsza i jakby jakaś taka sztuczna. Zdjął spodnie i niezręcznie wciągnął te od Sanghyuna. Były tak obcisłe, że bał się w nich usiąść, by nie pękły. Została mu jeszcze ostatnia rzecz, niby też zakładana przez głowę niczym bluzka, ale miała kaptur i dwa dziwne sznurki z przodu. Przypomniał sobie jednak, że widział kiedyś Sanghyuna w takiej bluzie i wciągnął ją przez głowę. Szary materiał pozostał luźny i nie krępował ruchów. Było mu też całkiem wygodnie, gdyby nie te spodnie.
Wyszedł z łazienki nieśmiało rozglądając się za Sanghyunem.
— No! Wyglądasz jak prawdziwy ziemianin. Daj mi te swoje rzeczy, przechowam je, póki nie wrócimy.
— Jak ty możesz siadać w tych spodniach? — jęknął Balbin, próbując zrobić przysiad.
— Bo to rurki, niestety nie ma innych. Przyzwyczaisz się, jesteś przecież szczuplejszy niż ja. O czekaj! — Sanghyun podniósł głowę — Chyba rodzice wrócili. Chodź, przedstawię cię.
— Co? Nie! — pisnął przerażony Balbin, ale było już za późno. Sanghyun wyszedł z pokoju, a Balbin nie miał wyjścia jak pójść za nim.
Sanghyun przywitał się z rodzicami w języku, którym Balbin nie rozumiał nic. Stał zatem pod ścianą, marząc, by presja otoczenia zniknęła. Dwoje ludzi w wieku około czterdziestu lat rozmawiali z synem, a potem kobieta spojrzała na Balbina, który momentalnie się zarumienił.
— A to jest Balbin, mój przyjaciel. Właśnie wychodziliśmy. — powiedział Sanghyun po angielsku i Balbin podszedł krok.
— Miło mi ciebie poznać, Balbin — powiedziała kobieta z dziwnym akcentem i wyciągnęła ku niemu rękę. Potem mężczyzna zrobił to samo. Balbin uścisnął ich ręce i skinął głową.
Sanghyun skinął na Balbina i poszedł do drzwi. Matka Sanghyuna coś do niego powiedziała, a syn odpowiedział, niestety Balbin nie miał pojęcia co.
Wyszli z domu i Balbin schodził za przyjacielem, milcząc.
— Rozluźnij się! — parsknął Sanghyun, szturchając go ramieniem w bok.
— Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tutaj. Nie pasuje do tego miejsca.
— Nie wygłupiaj się. Idziemy się zabawić, cały czas będziesz ze mną. Tu nam żadne smoki nie zagrażają.
Balbin nic nie odpowiedział i milczał, póki nie weszli do zimnego ciemnego pomieszczenia. Surowe ściany przypomniały mu trochę katedrę Livid, ale to, co się w tym dziwnym pomieszczeniu znajdowało, nie potrafił nazwać żadnymi słowami. Widział kiedyś żółwia, miał podobny kształt, ale nie był tak lśniący i żółwie nie mają takich wielkich oczu. Te dziwne stworzenia stały w rzędach niczym uśpione, a gdy Sanghyun podszedł do jednego. Ten obudził się z głośnym piskiem. Balbin wrzasnął i odskoczył.
— To tylko samochód. — rzekł Sanghyun, otwierając bok tego dziwnego stworzenia. Balbin gapił się na wnętrzności lśniącego żółwia i nie ruszył się z miejsca.
— Oj, no chodź. To nie jest żywe! — Sanghyun zaśmiał się i pociągnął Balbina ku stworzeniu. — Wsiadaj.
— Do środka?
— Tak.
Balbin wcale nie miał na to ochoty, ale wsiadł, by nie wyjść na tchórza. Sanghyun zamknął go wewnątrz, po czym pojawił się z drugiej strony i po minucie oboje siedzieli w cichym wnętrzu tego dziwnego stwora. Pachniało ładnie, ale Balbin nie miał pojęcia co to za zapach.
— Nie wystrasz się. — ostrzegł go Sanghyun i nagle bestia obudziła się. Balbin zamarł, nie wiedząc, czy ma uciekać, czy zachować spokój. Czuł drżenie stworzenia i cichy warkot.
— To tylko silnik, nie ma się czego bać. — uspokoił go Sanghyun. — Zaraz zobaczysz setki takich stworzeń. Powtarzam, że one nie są żywe. To tylko mechanizm.
— Mechanizm. — powtórzył cicho Balbin i dodał, by powiedzieć cokolwiek: — Ładnie pachnie.
Sanghyun zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Nakazał stworzeniu ruszyć (Balin nie miał pojęcia, jakim cudem mechanizm wie, co ma robić, skoro nie był żywy).
— Zapach nowości. — odparł, kręcąc dziwnym kołem i wolno posuwając się do przodu.
— Nowości? Jak nowość może mieć zapach?
— A no może. To nowy samochód, dlatego tak ładnie pachnie. Większość osób lubi ten zapach, pewnie dlatego, że kojarzy im się z czymś, co dopiero kupili.
Wyjechali na światło dzienne i Balbin zapomniał cokolwiek odpowiedzieć przyjacielowi. Rozdziawił usta i gapił się na świat dookoła. Setki jak nie tysiące mechanizmów podobnych do tego, w którym właśnie siedział, mknęły w różnych kierunkach, z zawrotną szybkością. Wyższe od drzew kamienne bloki zupełnie jak góry pięły się do nieba, odbijając promienie słońca. Ludzie maszerowali po ulicach, a wszystko to zdawało się mieć jakiś swój system. Balbin nie wiedział, czy ziemianie się z tym rodzili, czy uczyli się tego w szkole, ale miał wrażenie, że każdy wie doskonale, co ma robić, mimo że ze sobą nie rozmawiają.
Sanghyun włączył się do wyścigu mechanizmów i sunęli jakiś czas w sznurku samochodów bez odzywania się.
— Jakim cudem to w ogóle stoi? — spytał Balbin, nie mogąc się powstrzymać. Śledził wzrokiem oszklony budynek i był pewny, że sięga chmur.
— Ziemia właśnie tak wygląda. Każde duże miasto pnie się w górę, jakby to były wyścigi, kto pierwszy dotknie nieba. Stoi, bo mądrzy ludzie zrobili tak, by się nie przewrócił. Mnie tam się nie podobają.
— Są wspaniałe. — wypalił Balbin, rumieniąc się nagle. Sanghyun zaśmiał się.
— Tak gdzie jedziemy, spodoba ci się bardziej.
Balbin spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, co zobaczył pół godziny później. Sanghyun zatrzymał mechanizm obok kilkunastu innych i wyłączył go. Posłał Balbinowi znaczący uśmiech i wysiadł, a Balbin zrobił to samo.
— Gdzie my jesteśmy?
— Chodź. Zaraz zobaczysz.
Poprowadził go w kierunku dużego płaskiego budynku. Miał białą konstrukcję i wiele szyb. Balbin nie był w stanie zgadnąć, co kryje się wewnątrz, ale gdy w końcu weszli do środka po przejściu przez dziwne bramki, Balbinowi szczęka opadła.
— Gdzie indziej mógłbym cię zabrać jak nie do ogrodu botanicznego.
Balbin nie odpowiedział, gapił się na las dookoła niego, a każde drzewo zdawało mu się cudem Osobliwości.

Było duszno i wilgotno, dach przypominający plaster miodu wpuszczał do środka mnóstwo światła, tworząc mikroklimat. Świergot ptaków zagłuszał rozmowy ludzi, a Balbin nie mógł zdecydować się co zobaczyć najpierw.
— Warto było cię tutaj przyprowadzić. — zaśmiał się Sanghyun. Balbin spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem, Sanghyun poklepał Balbina po plecach ze szczerym uśmiechem na twarzy.
— Dziękuję — szepną Balbin.
— Chodź, rozejrzymy się.
Przez następne dwie godziny spacerowali między drzewami z całego świata. Balbin poznawał nowe gatunki drzew, krzewów i kwiatów. Zobaczył, że na ziemi bananowce mają ciemnozielne liście, a nie fioletowe jak na Motus, kwiaty można podporządkować sobie, tworząc baldachimy kolorowych dachów, a kaktusy nie są tak kłujące, jak przywykł. Jednak największym szokiem było niewielkie drzewo z żółtymi owocami. Balbin zatrzymał się i przyglądał długo, czując dziwne połączenie z tym drzewem.
— A oto kakaowiec, z którego powstaje czekolada.
— Żartujesz sobie?
— Nie, sam zobacz. — Sanghyun wskazał na tabliczkę, gdzie widniał dowód. Balbin prawie z namaszczeniem dotknął liści i powiedział:
— Gdybym miał jedno takie drzewko na Motus, byłbym najbogatszym człowiekiem na planecie.

— Poważnie?
— Na Motus nie rosną kakaowce, czekolada jest rzadsza niż trójlistna koniczyna. To święte drzewo.
— Kto by pomyślał, że tabliczką czekolady jesteś w stanie podbić miasta i kraje. — parsknął Sanghyun — Chodź, idziemy coś zjeść.
Wyszli z głównej hali i przeszli do knajpki gdzie gwar identycznych ludzi zagłuszał myśli Balbina. Był tak zaoferowany ogrodem, że nie zauważył tego wcześniej. Wszyscy ludzie mieli ten sam kolor oczu i z twarzy wydawali się identyczni.

— Oni to też mechanizmy? — szepnął do Sanghyuna, wskazując na ludzi siedzących przy stołach.
— Co, ludzie? Nie! Co ty.
— Wyglądają tak samo.
— To się nazywa rasa, wiesz? Ja do niej należę, cechujemy się skośnymi oczami, czarnymi włosami i jasną cerą.
— Przepraszam, nie wiedziałem.
— Przecież się nie gniewam. Wyluzuj — Sanghyun klepną przyjaciela w plecy i poszedł zamówić jedzenie.
Dziesięć minut później usiedli przy jedynym wolnym stoliku na środku restauracji i Sanghyun postawił przed nim talerz czegoś gorącego i pomarańczowego.
— Nie wiem, czy lubisz ostre, ale zamówiłem ci Gangnam Chicken. Kurczak w ostrej panierce.
Balbin spróbował i rozkaszlał się.
— Rzeczywiście ostre! — rzekł z oczami pełnymi łez — ale dobre.
— Zjedzmy dobrze! — krzyknął Sanghyun i zabrał się za swoje danie. Jedli w milczeniu, a Balbin odkrył, że naprawdę był głodny. Nie zwracał uwagi na ostrość, tylko pożerał kawałki kurczaka jeden po drugim.
W pewnym momencie Sanghyun parsknął w swoje picie. Balbin podniósł głowę z pytaniem w oczach.
— Nie odwracaj się — szepnął, nachylając się do niego — ale za tobą siedzi grupa dziewczyn, które dosłownie pożerając cię wzrokiem.
— Co?! — wrzasnął Balbin i oczywiście odwrócił się. Sanghyun syknął, ale było za późno. Balbin dostrzegł grupkę czterech dziewczyn o długich lśniących czarnych włosach. Każda z nich chichotała i uśmiechała się do Balbina. Chłopak wybałuszył oczy i odwrócił się do Sanghyuna przerażony.
— Czego one chcą?
— A jak myślisz? — parsknął Sanghyun.
— Ale ja... — zaczął Balbin, chcąc się usprawiedliwić, jednak nie zdążył, bo właśnie do ich stolika podeszła jedna z dziewczyn.
— Cześć — zaczęła, odgarniając długie włosy. Balbin zerknął na nią nieśmiało i był pewny, że czerwone ma nawet czoło.
— W czym mogę ci pomóc? — spytał Sanghyun, uśmiechając się do dziewczyny przyjaźnie. Balbin po raz kolejny zadał sobie pytanie, skąd on czerpie tę pewność siebie?
— Nie chcę przeszkadzać, ale tak rozmawiałam z koleżankami i chciałam wiedzieć, czy dałbyś nam swój numer? — spytała, wpatrując się prosto w Balbina. Chłopak wyprostował się, nie rozumiejąc kompletnie, o czym ona mówi.
— Mój co?
— Wybaczcie dziewczyny, ale Balbin już jest zajęty. Przykro mi. — rzekł Sanghyun.
— Zajęty przez ciebie? — fuknęła zirytowana, że nie udał jej się podryw.
— A co zazdrościsz? — parsknął, opierając podbródek na ręce — zmykaj stąd, młoda.
Dziewczyna pufnęła wściekła i odeszła powiewając długimi włosami.
— Chodź, spadamy stąd. Zaraz inne się do ciebie przykleją.
— Nie rozumiem dlaczego.
— Bo jesteś przystojnym blondynem. A za twoje loczki niejedna dałaby się pokroić, zwłaszcza tutaj.
Balbin poczerwieniał jeszcze bardziej. Nie znalazł odwagi, by poprosić Sanghyuna, aby mu to wyjaśnił. Presja otoczenia, niezręczna sytuacja z dziewczyną i jego nieśmiałość nie pozwalały Balbinowi rozluźnić na tyle, by swobodnie rozmawiać o swoim wyglądzie i względnych pożądaniach. O jedno jednak musiał zapytać, zbierał się długo, ale gdy siedzieli już w mechanizmie, Balbin zagadnął:
— Powiedziałeś jej, że jestem zajęty przez ciebie.
— Powiedziałem jej, że jesteśmy razem, inaczej nigdy nie dałaby ci spokoju.
Balbin sapnął, a głos zamarł mu w gardle.
— Wiem, że jesteś gejem i od razu mówię, że mi to absolutnie nie przeszkadza.
— Niby skąd to wiesz?
Sanghyun milczał długo, ale w końcu odpowiedział:
— Livid mi powiedziała.
— A ona skąd wie?
— Tego to ja już nie wiem.
Balbin zamilkł. Czuł złość. Czy wszyscy dookoła wiedzieli, że jest gejem? Jakim cudem skoro ukrywał to od samego początku. Nie pozwalał, by Tyto się odzywał, nigdy nie przyjaźnił się z chłopakami. Nigdy też nikomu się nie przyznał. Fakt, że Sanghyun wiedział, jaki jest, sprawiła, że zapragnął być sam. Poczuł się zdradzony, ale nie wiedział przez kogo.
Pożegnał się z Sanghyunem wylewnie dziękując mu za cały dzień przygód, ale musiał się do tego mocno zmuszać. Przeszedł na Aurum w swoich ubraniach, trzymając w palcach trójlistną koniczynę. Szedł automatycznie do swojego domu, rozmyślając, kto mógł wiedzieć jako pierwszy o jego orientacji, ale w głowie miał pustkę. Wszedł do domu i włożył koniczynkę pod klosz. Postawił na parapecie między innymi roślinami i zapatrzył się chwilę. Wiedział, że sam nie rozwiąże tej zagadki. Miał rozwiązanie, ale obiecał sobie, że więcej nie opuści ciała. To tylko orientacja, nic więcej. Na Aurum niech gadają sobie, co chcą.
Poczuł nagle wielką senność, rozebrał się i mimo panującego jeszcze dnia wszedł do łóżka i odwrócił do ściany.
We śnie przyszedł do niego ptak. Biały niczym śnieg latał nad jego głową. Balbin stał na polance i śledził ptaka wzrokiem. Nagle sen się zmienił i Balbin znalazł się w swoim domu. Dookoła pełno było roślin, a mrok sprawiał, że prawie nic nie widział. Na stole przysiadł ów biały ptak i przyjrzał się Balbinowi. Wtedy chłopak zrozumiał, że to był kruk. Biały kruk. Chciał podjeść i go dotknąć, ale ptak sfrunął na parapet i zaczął dziobem stukać w szklany klosz, pod którym spoczywała trzylistna koniczyna.
— Nie, przestań! — krzyknął Balbin, chcąc ptaka zatrzymać. Kruk zakrakał gardłowo i ponownie zastukał z klosz. Walił dziobem, póki szkło nie pękło, a huk eksplozji obudził Balbina. Chłopak usiadł na łóżku zlany potem i czym prędzej wyskoczył z łóżka, by sprawdzić koniczynę. Był pewny, że to nie był sen, że biały kruk naprawdę zbił klosz i zabrał koniczynę. Odetchnął z ulgą, widząc, że roślinka jest na swoim miejscu i wyprostował się. Wrzasnął głośno, gdy dostrzegł małego chłopca stojącego w kącie pokoju. Wcisnął się miedzy płaszcze tuż za drzwiami i przyglądał się Balbinowi.
— Czego chcesz? — syknął Balbin, sam wciskając się w ścianę.
— Pederasta! — krzyknął chłopiec i zniknął, pozostawiając Balbina w głębokim szoku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro