24. Koniczyna.
Yaku siedział w fotelu i zmuszał się by jego uwaga pozostała przy chłopakach, a nie mrocznych dzieciach jak je zwykł nazywać. Cały zespół siedział w jednym pokoju hotelowym i omawiał szczegóły nadchodzących koncertów. Byli już w Europie, więc do powrotu zostały im cztery koncerty. Za dwa tygodnie ją zobaczy.
— Tayir dotarł do Aurum, ocalił jakieś osiem tysięcy ludzi. Podobno wielki smok urządził sobie z Argenti rzeź. Moje miasto... — Alti potarł twarz dłońmi w geście rozpaczy. Yaku wcale mu się nie dziwił, sam czuł się źle słysząc o tak wielkiej tragedii. Miał tylko nadzieję, że Aurum jest dobrze chronione przez wysokie góry. Tylko to mu pozostało.
— Cholera jasna! —krzyknął nagle Zemi i to tak głośno, że wszystkich poderwało. Yaku wytrzeszczył oczy i spojrzał na przyjaciela.
— Co się stało?
Zemi zaklął jeszcze raz i ukrył twarz w dłoniach.
— Kiko była na naszym koncercie w Chicago!
— Co? —odkrzyknęli chórem, a Namukoto wstał i zajrzał Zemiemu do telefonu.
— Rozmawiam z nią teraz i właśnie mi powiedziała. Wstydziła się przyznać, że nas lubi. Rozumiecie? To takie frustrujące, już by była z nami!
— Nie miałbyś pewności, że uda nam się ją odnaleźć. Tam był tłum ludzi.
— I założę się, że tylko jedna dziewczyna z bielactwem. Mielibyśmy szansę, a teraz na to za późno. Wszystko do dupy!
— Nie wszystko — szepnął Yaku cichym głosem a wszyscy na niego spojrzeli — przynajmniej wiemy w jakim mieście mieszka.
— Racja —zgodził się Remo — to już coś.
— Zamierzasz przetrząsnąć całe Chicago? — fuknął sarkastycznie Zemi — nigdy nie uda nam się jej znaleźć!
— Z taki nastawieniem na pewno. — zauważył Nifi — Jest jedną z nas, zasługuje na wspomnienia i ratunek. Duże miasto nie powinno stanowić dla nas problemu. Znajdziemy ją, zobaczysz.
Zemi westchnął i przeczesał włosy palcami.
— Rozmawiaj z nią dalej, to duży progres skoro przyznała się, że nas lubi. Zaczyna ci ufać.
—Yhm... — mruknął Zemi i zaczął zawzięcie pisać na telefonie. Yaku wiedział, że nic więcej z siebie nie wyduszą. Spotkanie się skończyło, więc wstał i wrócił do swojego pokoju.
Gdy zamknął za sobą drzwi i zapalił światło już nawet nie podskoczył na widok chłopca stojącego w kącie obok okna. Zmusił się by go zignorować i czym prędzej wszedł do łóżka. Zwinął się w kłębek. Prawie natychmiast materac po drugiej stronie łóżka wygiął się i Yaku wiedział co się stało. Zacisnął powieki tak mocno, że aż zobaczył jasne plamy i nakrył głowę kołdrą. Niestety ale uszu nie był w stanie zamknąć na zawołanie.
— Ona cię już nie kocha. Nie odzywa się do ciebie. Dwa miesiące ciszy. Przecież to oczywiste. A wiesz co jest jeszcze oczywiste? Pewnie woli Wapiego od ciebie. Jestem pewny, że spędzają ze sobą bardzo dużo czasu. Kto wie, może nawet u niego nocuje. Ej słyszysz mnie?! ONA CIĘ ZDRADZA! — ryknął chłopiec tuż nad jego uchem. Yaku jęknął i zaszlochał z bezsilności, pomyślał o Canisie jako o ostatniej desce ratunku i Canis się objawił uciszając chłopca w połowie zdania.
— Powiedz o tym komuś. —szepnął ryś trącając Yaku w czoło. Chłopak odkrył się wpuszczając Canisa pod kołdrę tak by mógł wtulić się w jego ciało. — Jest coraz gorzej, boje się, że niedługo ja nie wystarczę.
— Powiem — skłamał Yaku, bo niby komu miałby powiedzieć? Nikt by nie uwierzył. To nie była czyjaś sprawa, sam sobie musiał z tym poradzić.
Canis polizał go w czoło i zaczął mruczeć by Yaku mógł zasnąć. Tylko w towarzystwie Canisa sen przychodził, bez niego dzieci nawiedzały go całe noce.
***
Leżałam już drugą godzinę i gapiłam w drewniany sufit. Skrzypienie desek powinno napawać spokojem, wręcz usypiać, ale jakoś sen mnie nie nawiedzał. Leżałam i gładziłam delikatnie zauważalny już brzuszek. Podwójne życie tętniło we mnie napawając dumą i radością. Gdy emocje opadły i dotarło do mnie, że faktycznie zostanę mamą w tych nielicznych momentach gdy byłam sama, radość dosłownie ze mnie kipiała. Wyśniłam je sobie, pragnęłam dzieci i to właśnie te dzieci wybrały mnie na swoją matkę. Czułam się zaszczycona i błogosławiona.
Wiedziałam, że już nie zasnę, za bardzo się podnieciłam myślą o dzieciach. Serce biło mi z ekscytacji, a tęsknota za Yaku nie pomagała. Przewróciłam się na bok dając sobie ostatnią szansę i po dziesięciu minutach wstałam wiedząc, że nic z tego nie będzie.
Wyszłam na ciepłą noc przesyconą krzykiem świerszczy i zastałam Wapiego siedzącego na ławeczce opartego o dom. Palił fajkę, a żarzący się koszyczek był jedynym źródłem światła w okolicy. Poczułam gwałtowną niechęć do Wapiego. Miałam wrażenie, że chłopak mnie pilnuje, a rozmowa z Vividem kilka dni temu wcale nie pomagała.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał neutralnym głosem, ale ja dopowiedziałam sobie resztę. Jakby był oprawcą i dziwił się że jego ofiara właśnie ucieka.
— Na spacer, nie mogę zasnąć.
— Tak sama? Pójdę z tobą. — rzekł wstając od razu.
—Nie! —krzyknęłam coraz bardziej przestraszona — chcę być sama.
Wapi podszedł do mnie i złapał za ramiona.
— Wiesz dobrze, że to niebezpieczne. Zawsze ktoś powinien z tobą być. Pozwól mi...
— Zostaw mnie! — krzyknęłam wyszarpując się z jego uścisku. Spojrzałam na niego przerażona, a Wapi zdziwiony moją reakcją cofnął się krok.
— Mam nadzieje, że mi ufasz Livid. — mruknął sam patrząc się na mnie podejrzany.
—Ufam, ale teraz chcę być sama. Vivid jest ze mną więc nie musisz się o mnie martwić.
— Już raz zostawiłem cię samą z Vividem i mało nie zginęłaś, dlatego powtarzam...
— To był wypadek, poza tym smok ma większe szanse w obronie mnie niż ty. Idź się prześpij, wrócę pewnie nad ranem. — powiedziałam i nie czekając na jego odpowiedź weszłam w ciemny las.
Serce biło mi jeszcze długo po tym jak chatka Wapiego zniknęła za drzewami. Szłam wolno, bo bose stopy nie były przyzwyczajone do iglastego podłoża. Czułam się znacznie bezpieczniej wśród drzew niż w obecności Wapiego.
Gdzie jesteś?
Idziesz wprost na mnie. Dziesięć metrów przed tobą.
Wytężyłam wzrok, ale brak księżyca sprawiał, że na Aurum jak i zapewne na całym Motus noce były czarne jak smoła.
Dotarłam do zwiniętego w kłębek Vivida i uśmiechnęłam na jego widok. Bez słowa wcisnęłam między jego łapy, a on nakrył mnie swoim skrzydłem zapewniając ciepło.
—Znacznie tu wygodniej niż w tej chacie. Nastraszyłeś mnie tymi swoimi podejrzeniami. Już nie umiem z nim rozmawiać.
— Przepraszam. Wolisz chyba wiedzieć więcej i móc zareagować, niż potem dziwić się gdy nadzieje cię na swój miecz.
— Bez przesady, nie wydaje mi się by był do tego zdolny.
— Przecież był Obskurnym, myślisz, że swoich wrogów to łaskotali w stopy? —Vivid zachichotał — jest zabójcą czy to ci się podoba czy nie.
— Wcale mi się nie podoba. — szepnęłam przekręcając na plecy. Między drzewami migały ku nam liczne gwiazdy. Poczułam nagle ogromną senność. Błogie ciepło i dotyk smoczej łuski działam kojąco. Obecność Vivida była niczym powietrze jakiego potrzebowałam w każdej sekundzie. Smok był zawsze, otaczał swoją obecnością, chronił i był czuły. Tylko ja wiedziałam jak czuły potrafi być. Gładziłam swój brzuch, gdy Vivid podniósł głowę i dmuchnął ciepłym powietrzem wprost w mój brzuch. Był czuły również dla mych dzieci. Ze wzruszeniem pogładziłam jego nos i zwinęłam pod jego skrzydłem gotowa zasnąć. Brakowało mi jedynie Yaku i byłabym kompletna.
— Został tydzień. —przypomniał mi Vivid opierając swoją wielką rogatą głowę na skrzydle, którym mnie przykrył. W ten sposób zasnęliśmy oboje, bezpieczni we własnych obecnościach.
***
Sang Hyun zapukał w drewniane drzwi i czekał. Czuł lekkie poddenerwowanie, bo miał wrażenie, że się narzuca. Obiecał jednak dlatego przyszedł.
Drzwi skrzypnęły i w progu zobaczył Balbina. Sang Hyun uśmiechnął się do niego i wyciągnął w jego stronę metrowe drzewko.
— Proszę, obiecany platan.
Balbin zarumienił się i przejął drzewko, a słowa zamarły mu w gardle. Skinął na Sang Hyuna zapraszając do środka. Zagłębili się w mroczne wnętrze małej izby i Sang Hyun rozejrzał się. Chata sama w sobie nie była mała, ale ilość roślin i kwiatków sprawiała, że ledwo można się było obrócić. Liany i niebieski bluszcz zwisał z sufitu. Dookoła dziesiątki doniczek zawierało kwiaty i rośliny jakich Sang Hyun nigdy nie widział nawet w wyobraźni. Było cicho, jedynie co słyszał to kapanie wody i dziwne grube HE HE HE. Pachniało wilgocią i było chłodniej niż na zewnątrz.
— Dziękuję za platana. — bąknął Balbin pod nosem. Krzątał się pod izbie w poszukiwaniu doniczki.
— Nie ma sprawy. Byłbym szybciej, ale znaleźć kogoś kto mnie wpuści na Aurum to naprawdę wyczyn.
— Jakbym miał gwiezdny ogień to bym cię wpuścił. — powiedział Balbin nie podnosząc głowy —znaczy portal byłby otwarty.
— Nie przejmuj się, tak tylko narzekam. Czekaj daj mi to —Sang Hyun podszedł do stołu gdzie Balbin odpakował korzenie drzewa z plastikowego worka — Motus nie jest przyzwyczajony do plastiku i niech tak zostanie.
— Co to jest plastik?
— Coś co zabija Ziemię.
Balin spojrzał na niego przestraszony.
— Nie bezpośrednio, ale jest go tyle, że niedługo będziemy się w nim kąpać. Przepraszam, ja lubię narzekać. —Sang Hyun machnął ręką i by uciąć temat pomógł Balbinowi włożyć drzewko do wielkiej donicy.
— Nie chcesz go włożyć od razu do ziemi?
— Nie, najpierw go poobserwuje, nauczę i zaprzyjaźnię z nim. Potem zapytam się czy chce być przeniesiony do ziemi.
— Gadasz z kwiatkami? — zdziwił się Sang Hyun.
— Oczywiście, skąd miałyby wiedzieć, że są wspaniałe?
— W sumie racja.
Odstawili platan na podłogę po czym Balbin podlał go całą miską wody.
— Chcesz coś do picia? — spytał Balbin lekko zmieszany, że dopiero teraz na to wpadł.
— Nie, nie kłopocz się. Planowałem iść do Evelyn.
— Pewnie chcesz być z nią sam. Nie będę wam przeszkadzać. Dziękuję jeszcze raz za drzewko, dobrze się nim zaopiekuję.
— Oto jestem pewny. A do Evelyn możemy iść razem.
— No nie wiem. —Balin jeszcze bardziej się zmieszał i wbił oczy w podłogę.
— Chodź, potowarzyszysz mi.
Sang Hyun złapał go za nadgarstek i wyprowadził z chaty. Dopiero wtedy Balin dał się przekonać i na cmentarz doszli razem ramię w ramię. Bez słowa usiedli na trawie przed grobem Evelyn i Sang Hyun nie wiedział co powiedzieć.
— Byliście razem? — wypalił nagle Balbin a gdy Sang Hyun na niego spojrzał utkwił twarz w dłoniach przerażony.
— Przepraszam... — szepnął dramatycznie.
— Nie wygłupiaj się. Nie, nie byliśmy razem, była po prostu przyjaciółką. Gdybym był bardziej zdecydowany to może by przeżyła, a tak przychodzę na jej grób.
— Przykro mi.
Zapadło milczenie, Sang Hyun nie miał nic do dodania i tylko gapił się na złotolistne drzewo zrywając bezmyślnie trawę. Przypominał ją sobie, jej krótkie szare włosy, trochę za dużą zbroję i dobre delikatne oczy. Była niewinna, zawsze taka była, a spotkał ją potworny los. Jej lew, Farmido, gdy go pierwszy raz zobaczył myślał, że padnie na zawał ze strachu, ale potem gdy miał okazję poznać go bliżej zrozumiał, że to jeden z najdelikatniejszych stworzeni jakie istnieje. Znaczy, istniało...
Sang Hyun pociągnął nosem i spojrzał na swoje ręce. Dopiero wtedy dotarło do niego, że od przeszło minuty bawi się koniczyną i to nie byle jaką, bo czterolistną.
— Proszę, będziesz miał szczęście — mruknął podając Balbinowi koniczynkę. Chłopak przejął ją ze zdziwieniem.
— Od czterolistnej szczęście? Chyba od trzylistnej.
— Jak kto?
— Jeszcze nigdy nie znalazłem trzylistnej koniczyny, czterolistne są wszędzie.
Sang Hyun rozejrzał się i ze zdziwieniem spostrzegł, że Balbin ma rację. Nigdy nie miał okazji przyglądać się zwykłej trawie na Aurum, ale teraz gdy nachylił się nad ziemią dostrzegł całą łąkę usianą czterolistnymi koniczynami. Parsknął pod nosem ubawiony tym spostrzeżeniem.
— Faktycznie.
—Trzylistna to naprawdę rzadkość, jak znajdziesz taką to będziesz miał szczęście do końca życia.
— Co ty powiesz? — mruknął Sang Hyun myśląc gorączkowo. Ciekawa zależność.
— Podobno jedna ususzona trzylistna koniczyna jest zamknięta w skarbcu jednego z władców na innym kontynencie. Tysiące ludzi przyjeżdża do królestwa tylko po to by zaoferować królowi wszystkie kosztowności w zamian za możliwość posiadania tej koniczyny.
Sang Hyun słuchał tylko jednym uchem. Druga część jego istoty właśnie snuła wielkie plany jak zalać Aurum niekończącym się szczęściem. Wystarczy jedna wizyta na losowej łące na Ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro