Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Kiedyś błogosławieństwo dziś przekleństwo.






Było ciemno, a ona jedyne co czuła to skrajne podniecenie. Każdy dotyk na jej skórze przyprawiał o dreszcz. Odgłosy ciała i szept oddechów. Po omacku zdjęła z niego koszulę, gorąca skóra oparzyła jej dłonie. Nie miało to jednak znaczenia, odnalazła jego twarz, a potem własnymi ustami jego wargi. Pocałował ją i nakazał położyć, westchnęła gdy delikatnie rozwiązał jej suknię. Zagryzła wargę gdy pocałował jej dekolt. Szeptała coś, ale ją uciszył. Zanurzyła dłonie w jego bujne włosy i ścisnęła tak że stęknął. Odpowiedział jej skubnięciem za sutki.
— Chcę cię zobaczyć! — syknęła błagalnie, ale ciemność nadal ich otaczała, a on nie odpowiedział. Poczuła go od wewnątrz, a pod powiekami zobaczyła jasne światło. Szeptała błagalnie by zaprowadził ją do końca. On jednak nie był do tego skory, bawił się jej przyjemnością, rozciągał niczym guma i pieścił tak, że traciła poczucie samej siebie. On rządził, on jej pragnął. Ona tylko była. Intrygował ją, dotykiem, słowem i oddechem. Odgłosy ciała stały się wszechogarniające niczym koncert. Wszystko się zgadzało, wszak był artystą. Grał na niej, śpiewał do ucha, a ona niczego nie pragnęła jak zobaczyć jego twarz.
— Proszę. — szepnęła błagalnie, znów nie odpowiedział. Ciemność była wszystkim, miała wrażenie, że to ona jest tą ciemnością, wypełniała ją po same koniuszki palców. On jedyny był światłem, które rozpalał w niej w nieskończoność.
Otworzyła oczy, wiedziała bowiem, że teraz będzie dane jej zobaczyć jego twarz. Zamrugała odpędzając mroczki i spojrzała w obce jej oczy.
— Mamo! — krzyknął Ketu wyrywając Pinnę z zamyślenia. Wspomnienie snu uleciało tylko połowicznie.
— Słucham, kochanie?
Ketu władował się Pinnie na kolana i usiadł twarzą ku niej. Objęła go i uśmiechnęła radośnie.
— Kiedy wróci tata?
— Już niedługo, naprawdę niedługo. — rzekła odgarniając mu włosy tak samo czarne jak Altiego.
— Tęsknisz za nim? — spytał przytulając do jej piersi. Otuliła go ramionami i skrzydłami tworząc matczyny kokon, gdzie Ketu czuł się bezpiecznie.
— Oczywiście, z każdą chwilą coraz bardziej.
— Ja też. Miało go nie być dwa miesiące, a nie ma dłużej.
— Pewnie mówił o ziemskich miesiącach. U nas na Motus czas płynie inaczej dlatego ci się dłuży. Ale nie martw się, już bliżej niż dalej.
— Czyli najgorsze już za mną? — Ketu spojrzał na Pinnę z uśmiechem nadziei. Uśmiechnęła się do niego.
— Tak, zanim się obejrzysz tata wróci.
— Jak już z nami będzie to go zabiorę na latanie, wiesz?
— Naprawdę? Myślisz, że będzie na tyle odważny?
— Mamo, przecież ma Aquila, lata tak samo jak Ceti. Tata jest bardzo odważny.
— O tego jestem pewna, kochanie.
— A polecisz z nami?
— Mogę na was popatrzeć z dołu, co ty na to?
— Nie! — Ketu pokręcił głową rozczarowany. — Ty z tatą na Aquilu, a ja na Ceti. Będzie super! Będziemy latać i jeść chmury!
— Rzeczywiście brzmi fantastycznie.
Ketu zsunął się z jej kolan i bąknął coś że idzie do Ceti. Pinna odprowadziła go wzrokiem i uśmiechnęła delikatnie. Tęskniła za Altim, ale obecność Ketu, który ze swoimi czarnymi włosami przypominał jej męża sprawiała, że ból w sercu nie był tak dotkliwy.
Ale był jeszcze ten sen. Pinna przygryzła wargę i podeszła do okna. Zapatrzyła się na Ketu jak wdrapuje się na grzbiet swojej Emocji, ale myślami była znacznie daleko. Do czasu, aż za plecami usłyszała chrobot przesuwanego krzesła po drewnianej podłodze. Odwróciła się szybko, aż zafalowały skrzydła i zbladła widząc stojącą małą dziewczynkę na środku pokoju. Ubrana w białą sukienkę, miała długie do pasa blond włosy, dwa wielkie skrzydła na plecach niczym u anioła, ale oczy zdecydowanie ukradła diabłu.
— Kiedy zamierzasz powiedzieć swojemu mężowi, że go zdradziłaś? — wycedziła przez zęby podchodząc do Pinny dwa kroki. Pinnę sparaliżowało, prawie wsiąkła w parapet i gapiła na dziecko szeroko otwartymi oczami.
— Aniołkowi wyrosły różki — zachichotało dziecko. Śmiech był tak demoniczny, że Pinna poczuła dreszcz na ramionach.

***

— No powiem ci mamo, przeszłaś samą siebie. — powiedziałam zajadając się potrawką z królika jaką Noba podała na obiad. Pozostali potwierdzili to skinieniami głową, bo byli zajęci pożeraniem zawartości swoich misek. Było ciasno w domu Wapiego, ale nikt na to nie narzekał. Jakoś udało się zmieścić w piątkę. Wapi odstąpił Pinnie krzesło i sam jadł na blacie kuchennym, a Alex zajęła wąskie łóżko z Korim.
— Polecam się. — Noba uśmiechnęła się z dumą i odłożyła łyżkę do pustej drewnianej miski.
Nikomu nie chciało się zmywać, więc zostawiliśmy naczynia i wyszliśmy na zewnątrz by odpocząć w cieniu drzew. Wszyscy prócz mnie usiedli na niepewnych drewnianych ławeczkach, a ja oparłam się o Vivida, który zlizywał krew z łap po swoim obiedzie. Wapi zapalił swoją fajkę i zamknął oczy opierając o pień drzewa. Siedziałam myśląc gorączkowo i już bezwiednie gładząc powiększający się brzuch. Nie myślałam o dzieciach, ale o Balbinie. Przygryzłam wargę gapiąc się tępo w ziemie i zastanawiałam się czy powiedzieć reszcie swoje myśli czy nie.
— No wyduś to z siebie Livid, bo zaraz dym ci uszami pójdzie — parsknął Wapi otwierając jedno oko.
— O czym ty mówisz?
— Od przeszło minuty nie mrugasz, gapisz się na trawę jakby ukazał ci się Osobliwość, mów co cię gryzie.
Cmoknęłam zrezygnowana i odchrząknęłam.
— Sang Hyun do mnie przyszedł. Spotkał Balbina na cmentarzu, po czym uznał, że źle zrobiłam nie oddając wspomnień Balbinowi.
— A wyobrażasz sobie w jakim stanie by był gdybyś mu je oddała? — spytała Alex asekurując Koriego, który stwierdził, że to dobry pomysł by złapać Vivida za pazur. Vivid nic sobie z tego nie zrobił, położył łeb między łapami i obserwował chłopczyka.
— Wiem, zrobiłam to dla jego dobra. On tak bardzo kochał Vialina. Nie miałam po prostu serca by zadawać mu tyle bólu.
— Widziałem jego miłość — powiedział Wapi — jego wspomnienia są u mnie bezpieczne.
Zamyśliłam się. Z początku wydawało mi się to takim dobrym pomysłem, wiedziałam, że robiłam dobrze chcąc oszczędzić mu cierpień. Teraz jednak po wizycie Sang Hyuna nie byłam aż taka pewna swojej decyzji. Ja decydowałam za czyjeś życie.
— Widziałaś jaki jest szczęśliwy, siedzi wśród tych swoich kwiatków i nic go nie gryzie. Inaczej obwiniałby się za jego śmierć. — powiedziała Alex — moim zdaniem jest dobrze jak jest teraz.
Kiwnęłam głową, ale nie byłam przekonana. Wiedziałam, że jeszcze długo będzie mnie to męczyć.
— Ej, to ptak czy smok? — Pinna wyrwała nas zamyślenia i wskazała na niebo. Przesłoniłam dłonią oczy by lepiej widzieć i dostrzegłam ciemny zarys na niebie. Leciał w naszym kierunku i rósł z każdą chwilą. Od razu serce podeszło mi do gardła bojąc się powtórki z koronacji. Jednak gdy kształt przybliżył się na tyle by rozpoznać w nim ptaka odetchnęłam z ulgą.
— To czyjaś Emocja. — zauważyła Alex — na zwykłego ptaka jest za duży.
— I to Emocja kogoś, kto już był na Aurum inaczej by tu nie wleciał. — zauważyłam wstając.
— To w takim razie dlaczego smoki mogą przechodzić na Aurum tak bez twojej zgody? — zdziwił się Wapi stając obok mnie i śledząc wzrokiem ptaka.
— Sądzę, że smoki mają gdzieś wszystkie możliwe prawa i zakazy. — mruknęłam ponuro.
Temat smoków i zakazów urwał się w momencie gdy wielki ptak zawinął koło i ewidentnie zniżał się w naszym kierunku. Wapi automatycznie stanął przede mną, a rękę oparł na mieczu.
— To Falco! — krzyknęła Pinna machając do ptaka — Emocja Tayira.
— A co on tu robi? — spytałam w przestrzeń mając najgorsze przeczucia. Sokół wylądował przed nami, złożył skrzydła i rzekł:
— Witaj królowo.
— Czy coś się stało, Falco?
— Nie przeszkadzałbym wam gdyby to nie było pilne. Tayir wysłał mnie w roli posłańca z prośbą byś pozwoliła jego ludziom wejść na Aurum.
— Jego ludziom?
— Przed tunelem w starej wiosce Lum stoi osiem tysięcy ludzi z oczekiwaniem na przejście, pani.
Wytrzeszczyłam oczy.
— Tayir przyprowadził ich do ciebie widząc, że tutaj będą bezpieczni.
Już miałam otwierać usta, by zgodzić się na przejście ludzi Tayir, ale Wapi położył mi rękę na ramieniu.
— Nie tak szybko. Dlaczego Tayir chce przejść? Co się stało.
— To wy nic nie wiedzie? — zdziwił się sokół. Nastroszył pióra i powiedział: — Argenti padło. Dwa smoki zdemolowały miasto i zamek. Tayir uciekł z miasta wraz z niedobitkami wojska i mieszkańców Argenti.
— Osobliwości... — jęknęłam zakrywając usta dłonią — oczywiście mają moją zgodę na wejście na Aurum.
— Dziękuję królowo. — Falco skłonił głowę i wzbił się w powietrze.
— Leć Vivid z nim będziesz ich eskortować. — powiedziałam do smoka. Złoty gad mrugnął do mnie i bez słowa komentarza wzbił w powietrze śladami sokoła.
— Chodźcie, trzeba się przygotować na przybycie gości. Będą tutaj za trzy dni. — powiedziałam i ruszyłam do katedry zaplanować gościnę.

— Przyleciał w biały dzień — zaczął swoją opowieść Tayir cztery dni później gdy doprowadził tłum ludzi do Aurum. Był tak wyczerpany, że przełożyliśmy rozmowę na następny ranek. Katedra służyła nam teraz za centrum dowodzenia. Siedzieliśmy w tym samym pomieszczeniu co przed laty służyło braciom za miejsce planowania strategii przed przybyciem bogów.
— Byłem w koszarach gdy nadleciał od strony lądu. Czerwony jak sama krew. W kilka sekund rozgromił połowę miasta. Zwołałem wojsko, około dwóch tysięcy zbrojnych by chronili mieszkańców Argenti. Nawet nie miałem szans by dotrzeć do zamku, nie wiedziałem czy rodzicie żyją, dopiero wy mi powiedzieliście.
— Boże, gdym nie została tydzień na Aurum, wiedzielibyśmy wcześniej co się dzieje. — jęknęła Alex obwiniając się.
— Skąd mogłaś wiedzieć?
— Gdy przybył drugi smok wiedziałem, że muszę uciekać. — Tayir kontynuował swoją opowieść — Nigdy tego nie zapomnę. Dwa walczące smoki. Padał deszcz krwi, ulice były pełne ognia. Zamek runął gdy smoki wylądowały na jego szczycie. Kamień nie stanowił dla nich żadnej przeszkody. Starałem nie oglądać się za siebie. Krzyczałem rozkazy moim ludziom i powoli wydostaliśmy się z miasta. Straciłem połowę moich sił. Wraz z nimi skryłem się w pobliskim lesie i przeczekaliśmy najgorszą walkę. W nocy doleciały nas krzyki pożeranych żywcem ludzi. Smok krwi wygrał i urządził sobie z Argenti rzeź. O świcie wziąłem dwunastu ludzi i zakradliśmy się pod mury miasta. Smoka widać było z daleka, urządził sobie legowisko z ruin zamku. Z sercami w gardłach przetrząsnęliśmy ulice Argenti i zabraliśmy ze sobą tylu ludzi ile się dało. Nie wiem jakim cudem udało nam się nie zwrócić jego uwagi. Po tygodniu dotarliśmy do Lum, resztę znacie.
— Trzeba będzie więcej polować. — powiedziałam licząc w głowie ile potrzeba mięsa by wyżywić wojsko oraz nowych ludzi.
— Moi ludzie potrafią sami polować, oczywiście pomogą.  Jedyne o co proszę to dach nad głową.
— Za to ja mam do ciebie większą prośbę Tayir. — zaczęłam przegryzając wargę. Spojrzałam na Wapiego, a on pokiwał głową — To takie niezręczne, ale nie mam wyjścia. Jestem zmuszona prosić cie abyś użyczył mi swoich ludzi. Nie wszyskich oczywiście, ale...
— Ktoś dwukrotnie starał się zabić Livid w jej własnej krainie. — wpadł mi w słowo Wapi — Raz mało nie spłonęła, a za drugim razem Vivid prawie się utopił. Jest królową, ale nie ma żadnych strażników.
— Dobrze, czy setka zbrojnych ci wystarczy pani?
— Aż nadto. Dziękuję. — powiedziałam skłaniając głowę. Narada powoli się kończyła, Tayir  omawiał jeszcze sprawy organizacyjne jak dobrze zagospodarować jadłem i domami, ale nie uczestniczyłam w ich rozmowie. Nękało mnie poczucie winy. To ja sprowadziłam smoki na Motus.
Przestań gadać głupoty, skąd mogłaś wiedzieć, że smoki bywają okrutne. Zamiast się obwiniać poszukaj rozwiązania jak je poskromić. Odezwał się Vivid. Leżał za mną ogrzewając cały pokój swoim ciałem i nie wykazując żadnych oznak, że ze mną rozmawia.
Masz jakiś konkretny pomysł?
Jestem smokiem jedynym przedstawicielem, który łączy świat ludzi i smoków. Może mógłbym porozmawiać z którymś.
Nie odpowiedziałam myśląc gorączkowo. Nie był to taki głupi pomysł. Z tego co zdążyłam zauważyć okrutne były smoki żywiołów mrocznych i ciemnych. Smok ropy albo krwi. Wyjątkiem był smok zielony, ale nadal nie wiedzieliśmy jakiego był żywiołu.
Dobra, zrobimy to, ale pod jednym warunkiem. Gadasz z łagodnym smokiem i najlepiej mniejszym do ciebie.
Ty jesteś królową, ty rządzisz. Parsknął Vivid dmuchając ciepłym powietrzem w moje plecy. Uśmiechnęłam się i już miałam wrócić do rozmowy z resztą, gdy Vivid odchrząknął i zapytał:
Widziałaś ostatnio ludzi Wapiego?
Nie, podobno opuścili Aurum.
To ciekawe.
Co żeś znów wymyślił?
Nie nic, ale nie daje mi spokoju jedna rzecz. Oni wszyscy mieli czarne skrzydlate emocje, tak?
Dokładnie tak, brnij do celu.
A pamiętasz Waltero i jego Emocję, Tumę?
To była kelpia. Wodny koń.
Odwróciłam się do niego chcąc widzieć jego pysk. Czy on naprawdę sugerował to co właśnie sugerował?
Co właśnie starasz się mi powiedzieć?
Nic takiego. Myślę tylko w twojej głowie, dziwny zbieg okoliczności jak na przypadek. Ludzie Wapiego odchodzą, a mnie atakuje rzeka. Nigdy nie pytałaś się jakie mają zdolności prawda?
Fakt, nie pytałam, nigdy nie było powodu. Teraz gdy Vivid zaszczepił we mnie ziarno nieufności wszystko zdawało mi się prawdziwe.
Chcesz powiedzieć, że to Wapi stara się mnie zgładzić? Przecież to on przyszedł i mnie ostrzegł.
A co miał zrobić, przyznać się? Livid proszę myśl. Nie twierdzę, że to faktycznie on. Zwracam tylko twoją uwagę byś nie ufała nikomu.
Ale wtedy będę mogła ufać tylko nam.
Wyjdziesz na tym najlepiej, mała. Puki nie zbliżamy się do wody nikt cię nie dotknie w mojej obecności, ciebie ani twoich dzieciątek.
Parsknęłam śmiechem podchodząc do niego. Pogłaskałam po nosie i usiadłam przy nim.
— Skończyliśmy na dzisiaj — powiedział Tayir — chyba, że masz coś jeszcze do dodania, królowo?
— Nie. Odpocznijcie. — odparłam i odprowadziłam ich wzrokiem. Jedno po drugim wyszło z komnaty i zostałam z Vividem sama.

***

Pinna szła korytarzem ku wyjściu z katery, po zakończonym spotkaniu gdy nagle czyjaś ręka złapała ją za łokieć i wciągnęła do pokoju obok. Wrzasnęła tylko przez ułamek sekundy, bo potem jej usta zakryła jakaś męska dłoń. Serce podeszło jej do gardła spodziewając się najgorszego, ale gdy usłyszała znajomy szept w uchu dosłownie ją sparaliżowało.
— Nie uciekaj, chcę tylko porozmawiać — powiedział cicho Tayir i puścił ją. Odbiegła od niego i zatrzymała się przy oknie.
— Czego chcesz? — warknęła gapiąc się na niego nie ufnie.
— Nie uważasz, że powinnaś mi wyjaśnić? — spytał stojąc przy drzwiach. Ubrany był w królewskie szaty, a srebro nadawało mu wygląd zimnego księcia. Pinna czuła się skrajnie nieswojo.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz.
— O naszym śnie. — odpowiedział, a Pinna zamknęła oczy. Świat jej nienawidził. Odkąd obudziła się z tego snu, każdą sekundę poświeciła na zadawaniu sobie pytań, czy śniła sama czy z Tayirem.
Odwróciła się od niego i spojrzała przez okno, liczyła, że da jej spokój, ale niestety, chłopak nadal stał przy drzwiach nie pozwalając jej uciec.
— Czego ode mnie chcesz?
— Wyjaśnienia, przyszłaś do mnie we śnie i razem...
— Ani słowa więcej, to tylko sen. Nie jestem w stanie ich kontrolować.
— Jeśli ktokolwiek z naszej dwójki jest w stanie kontrolować sny, to właśnie ty Pinna, ja nawet nie mam daru, urodziłem się na Ziemi.
— Nie cofnę tego. Nienawidzę tego snu tak samo jak ty, więc łaskawie daj mi spokój.
— Czyli chcesz powiedzieć, że przyszłaś do mnie nieświadomie?
— Byłam tak samo zaskoczona jak ty. — powiedziała i odwróciła się do niego jej oczy ciskały gromami. — Masz moje słowo, że to się więcej nie powtórzy.
Podeszła do niego zmuszając się na pewność siebie i spojrzała Tayirowi w twarz. Wściekła się gdy znalazła w jego oczach współczucie.
— Będziesz mnie tu więził? — wycedziła przez zęby. Tayir bez słowa odszedł od drzwi, co Pinna od razu wykorzystała i czym prędzej od niego uciekła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro