Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Przybycie na świat.




Świadomość obudziła mnie z przyjemnego miękkiego snu. Otworzyłam oczy w pełni obudzona i spojrzałam w prawo. Chłopak obok mnie stęknął i nakrył głowę kołdrą. Zachichotałam i również wślizgnęłam się pod kołdrę chcąc zobaczyć jego twarz.
— Dzień dobry. — powiedziałam gładząc palcem jego nos. Yaku zamrugał, znów stęknął niezadowolony i znieruchomiał. — Kocham cię. — dodałam jeszcze, czego zapewne nie usłyszał i wyślizgnęłam z łóżka.
Przestronna sypialnia z oknami od podłogi do sufitu, które zajmowały dwie zbiegające ze sobą ściany. O tej porze panował tu przyjemny chłód. Podeszłam do okna i przyjrzałam się leniwie przepływającej rzece i ruchowi na drogach. Wyciągnęłam się podrapałam po łopatkach i obejrzałam za siebie. Sypialnia dosłownie składała się z jednego niskiego łóżka. Gdyby nie zmącona pościel, można by sądzić, że to zwykły dwuosobowy materac na drewnianej podłodze. Prócz łóżka w kącie tam gdzie w południe padało najwięcej promieni słonecznych stała sięgająca sufitu palma.
Uśmiechnęłam się na nienazwaną masę skotłowanej pościeli, w której gdzieś leżał Yaku i wyszłam z sypialni.
To nie był mój dom, ale mieszkałam w nim od pół roku. Yaku kupił ten apartament kilka dni po opuszczeniu szpitala i oznajmił, że nie wyobraża sobie mieszkać w nim sam. Nawet nie musiał mnie prosić, zamieszkałam z nim od razu. Apartament miał dwa piętra z czego na górze była tylko sypialnia łazienka i jeden pokoik, który w tym momencie nie służył nikomu, a na dole przestronny salon połączony z kuchnią i taras. Taras miał wyjście na przepiękny ogród, z którym mogłam robić co chciałam.
Zeszłam na dół i przeszłam do kuchni by zrobić sobie herbatę. Czekając aż zagotuje się woda ponownie zapatrzyłam rzekę, a w sercu czułam czystą radość. Wszystko szło idealnie, tak idealnie, że nawet czasem pojawiające się stare myśli o rzekomym wirusie Aulusa nie mogły zepsuć mi nastroju.
Schodzi, mruknął Vivid w mojej głowie, ale nawet nie drgnęłam, poczekałam na silne ciepłe dłonie obejmujące mnie od tyłu i gorący pocałunek na szyi.
— Ja ciebie też kocham. — W ten sposób mnie przywitał, a ja zachichotałam. A czyli jednak nie spał.
— Myślałam, że jeszcze będziesz spać. — rzekłam obracając się ku niemu. Yaku w samych dresach oparł się tyłem o blat kuchenny i przysunął mnie ku sobie. Objęłam go za szyję.
— Spałbym gdybyś się tak nie wierciła. — odparł nadal jeszcze z zaspanymi oczami. Jego włosy przypominały teraz średniej jakości irokeza.
— Wcale się nie kręcę! — zaprotestowałam chcąc się wyrwać, ale nie puścił mnie.
— Wiłaś się jak dżdżownica. Taka mała dżdżowniczka, nie dająca mi spać. — ciągnął dalej przyciągając mnie bliżej, aż jego usta nie usnęły mojej szyi. Pisnęłam z powodu łaskotek i znów chciałam uciec. T—shirt zmarszczył się na moich bokach podwijając trochę za wysoko, co Yaku wykorzystał łapiąc mnie za pośladki i przywołując po porządku. Spojrzałam w jego skośne oczy. Podziwiałam jego idealną linie górnych powiek i długie rzęsy. Ciemne oczy odbijały jasne plamki okien, a usta były bez wyrazu. Była to nasza zabawa, kto wytrzyma dłużej bez uśmiechu. Tym razem tak jak praktycznie zawsze ja przegrałam, parsknęłam śmiechem i spuściłam głowę. Spoważniałam prawie od razu, bo mój wzrok padł na jasną plamkę ściągniętych tkanek tuż obok jego prawego sutka. Potarłam kciukiem bliznę po postrzale i znów odnalazłam jego oczy.
— Nie boli mnie, nie przejmuj się. — rzekł uspokajając mnie cicho. Kiwnęłam głową i nachyliłam się by pocałować bliznę po czym objęłam go w pół i przytuliłam do jego torsu. Yaku pogładził mnie po włosach i pocałował w czubek głowy.
— Zrobię ci kawę. — powiedziałam odchodząc od niego i po dziesięciu minutach oboje wyszliśmy na taras by usiąść pod figą. Był to nasz poranny rytuał. Bez względu jakie każdy z nas miał plany, poświęcaliśmy choćby krótką chwilę by posiedzieć pod naszym ulubionym drzewem.
Już ubrani, ale nadal na boso usiedliśmy na ławeczce i przez chwilę raczyliśmy się naszymi napojami.

Ciszę przerwał gruby stłumiony chichot. Yaku westchnął i obejrzał się w prawo.
— Przysięgam, że jak jeszcze raz się z nas zaśmieje wyrwę ją z korzeniami. — mruknął niezadowolny. Wychyliłam się by przyjrzeć się bulwiastej roślinie o ciemnozielonych liściach z bordowymi zdobieniami na krawędziach. Właściwie wyglądała jak zielony napuchnięty wazon wystający z korzenia, podobnego trochę do ziemniaka. Wyglądała osobliwie, ale jakby ktoś nie miał pojęcia, że tam jest to nie rzucała się w oczy. Jej specyficzną cechą było chichotanie na każde żywe stworzenie. Chichotka pospolita, śmiejąca się roślina. Dostałam sadzonkę od Balbina i chciałam sprawdzić czy przyjmie się na Ziemi, bo oczywiście nie była ziemską rośliną.
— Oj no weź, urocza jest. — odparłam obserwując jak roślina trzęsie się wydając z siebie grube niskie „he he he he"
— Kpi sobie z nas.
— To tylko roślina.
— No właśnie, jestem wyśmiewany przez chwast.
— Uznaj to za jej cechę gatunkową. — parsknęłam opierając głowę o jego ramię i patrząc z lubością na prześwitujące promienie słońca przez liście figowca.
Niestety nasz spokój nie trwał długo, bo telefon Yaku zawibrował, chłopak nie poruszył się jednak.

— Przeczytaj. — powiedziałam cicho.
— Wykluczone, teraz jest czas na kawę i ciebie. — rzekł opierając policzek o moją głowę.
— To kochane z twojej strony, ale może to coś ważnego. Zobacz tylko kto, przecież nie musisz odpisywać.
Yaku westchnął i wyjął telefon z kieszeni. Sekundę później poderwał się z ławki oblewając się kawą i klnąc pod nosem.
— Mówiłam, że to coś ważnego. — powiedziałam kąśliwie również wstając. — co się stało?
— Alex rodzi! — krzyknął blady jak ściana. Zawiesiliśmy na sobie spojrzenie na ułamek sekundy po czym każde z nas zerwało się z miejsca i w panice poleciło do garażu, by jak najszybciej dojechać do szpitala.


***

— Oddychaj, Alex! Wszystko będzie dobrze, tylko oddychaj! — powtarzał Teni trzymając Alex za rękę gdy pędzili korytarzami szpitala.

— A CO JA WEDŁUG CIEBIE ROBIE?! — wrzasnęła czerwona na twarzy ściskając jego rękę tak, że przestała płynąć krew. Wpadli do sali porodowej i dwie pielęgniarki odsunęły Tenigo od Alex by się nią porządnie zająć.
— Wszystko będzie dobrze, Alex! — powtarzał Teni jak mantrę stojąc pod ścianą blady jak jeszcze nigdy w życiu.
— ZAMKNIJ SIĘ! — krzyknęła łapiąc za barierki łóżka i piszcząc gdy kolejny skurcz odebrał jej mowę.
— O boże. — jęknął Teni osuwając się trochę po ścianie, puki pielęgniarka nie złapała go za łokieć.
— Może pan jednak wyjdźcie.
— Nie, ja muszę być z nią! Ona mnie potrzebuje. — szepnął Teni kręcąc głową by choć troszeczkę się ocucić. — Alex, kochanie. Dajesz sobie świetnie radę, zaraz będzie po wszystkim.
— NIE MÓW MI JAK MAM RODZIĆ DZIECI! — wrzasnęła jeszcze głośniej.
— Uspokój się słonko, oddychaj. — Teni chciał podjeść i pogłaskać ją po głowie, ale Alex wrzasnęła:
— ZABIERZCIE GO STĄD!!!
Pielęgniarkom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. We dwie wzięły protestującego Teniego pod łokcie i bezceremonialnie wypchnęły przez drzwi na korytarz, akurat w momencie gdy do środka wchodził lekarz.
— Cześć, Alex — przywitał się wesoło — piękny dzień by urodzić, prawda? — I to było tyle czego się Teni dowiedział. Drzwi się zamknęły i został sam drżąc na całym ciele skrajnie przerażony.
Nie mając żadnego pomysłu co ze sobą zrobić poczłapał do bufetu, ale gdy tam wszedł prawie od razu wyszedł, bo stres tak zawiązał mu żołądek, że nie był w stanie nic przełknąć. Opadł bez życia na fotel w poczekalni i zagapił w podłogę wyginając palce.
— Teni?! — Usłyszał swoje imię i poderwał się jakby wywołali go do odpowiedzi. Ku niemu zmierzali szybkim krokiem Yaku i Livid. Yaku miał na środku koszulki wielką plamę od kawy.
— Urodziła? — spytała Livid zadyszana.
— Nie wiem, wyrzucili mnie.
— Co?! — Yaku nie uwierzył — jak to cię wywalili.
— Alex mnie pogoniła.
— Nie przejmuj się, czasem tak bywa. — Livid pogładziła go po ramieniu.
— Ja nie wiem co się tam dzieje! — jęknął ponownie opadając na fotel. Livid i Yaku usiedli po dwóch jego stronach. Nawet w tak skrajnym zestresowaniu Teni spostrzegł jak dawno nie widział Livid. Z Yakum pracował, ale gdy jego przyjaciel miał wolne znikał z ich życia by spędzać wolny czas tylko z Livid. Z jednej strony Teni to rozumiał, ale gdzieś w głębi serca irytowało go to, że oboje zamknęli się w swoim hermetycznym świecie i nie biorą udziału w ich rzeczywistości.
— Jak sytuacja?! — na scenę wszedł Zemi, a za nim przyczłapała reszta zespołu.
— Jak się trzymasz?
— Urodziła?
— Chłopiec czy dziewczynka?
Pytania zalewały Teniego do tego stopnia, że w pewnym momencie chłopak załkał i ukrył twarz w dłoniach.
— Nie przejmuj się. — zaczęła Livid gładząc po plecach. — Alex jest w bardzo dobrych rękach. To dzielna dziewczyna, da radę.
— Tak bym chciał jej pomóc. Widzę jak cierpiała, a ja tylko stałem i nic nie mogłam zrobić.
— Wiem, że to tak wygląda, ale uwierz mi będzie dobrze.
Teni nie rozumiał czemu słowa Livid tak go podniosły na duchu, ale złapał się na tym, że jego żołądek nie jest aż tak ściśnięty jak wcześniej. Przeczesał włosy i westchnął. Poczuł się lepiej, ale do czasu. Po godzinie, albo po trzech, Teni stracił już rachubę dostrzegł na końcu korytarza lekarza, którego minął w drzwiach sali porodowej w której była Alex.
Teni zerwał się alarmując swym zachowaniem wszystkich i przecisnął się między Koto, a Altim by stanąć twarzą w twarz z doktorem.
— Moje gratulacje, mam pan zdrowego chłopca.
Teni złapał się za włosy w niemej ekstazie. Głośny wiwat za jego placami spowodował jeszcze ciarki na plecach. Miał syna!
— Zapraszam, może pan odwiedzić Alex. — Doktor poprowadził Teniego do pomieszczenia w którym leżała Alex i gdy tylko Teni przekroczył próg do oczu napłynęły mu nowe łzy.
Alex leżała z mokrymi poprzyklejanymi do policzków włosami, pot ciekł jej po skroniach, a łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Na rękach trzymała opatulone maleńkie dziecko.
— Teni! — krzyknęła w płaczu chcąc się podnieść, ale chłopak czym prędzej do niej podszedł. — spójrz jaki piękny, Teni!
Chłopak spojrzał na napuchniętą maleńką twarzyczkę i nie mógł uwierzyć, że to było jego dziecko. Oczka miało zamknięte, a maleńki języczek wystawał z ust. Meszek czarnych włosków na głowie dodawał mu jeszcze większego uroku.
— Wszystko jest w porządku. W skali Apgar dostał dziesiątkę. Oba serduszka działają poprawienie. To zdrowy chłopak.
— Powiedział pan oba serduszka? To znaczy, że będzie ucieleśniony?
— Oczywiście. W naszym szpitalu wszystkie porodówki są sprawdzane pod kątem Lini Wyobraźni. Wasze dziecko napewno będzie ucieleśnione. — Doktor uśmiechnął się i opuścił salę.
— Jestem z ciebie taki dumny, Alex! — jęknął Teni całując ją w mokrą głowę. Alex pociągnęła nosem nadal nie mogąc opanować emocji.
— Potrzymaj go. — powiedziała podając mu dziecko. — O tak, podtrzymaj główkę.
Teni przejął od niej niemowlę i przysiadł na łóżku Alex i rozpłakał się na dobre trzymając swojego syna w ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro